Kiepska decyzja
Książka od angielskiego leżała na kuchennym, brązowym blacie. Obok leżał pączek nadziany bitą śmietaną i polany czekoladową polewą. Wiszący na ścianie zegarek wskazywał godzinę siedemnastą trzydzieści.
– A zjem pączka – zdecydowałem – książkę poczytam później.
Z czytania książki nic nie wyszło, gdyż zatrułem się zjedzonym pączkiem i wszystkie czynności, poza tymi mającymi na celu odzyskanie spokoju żołądka, zeszły na plan dalszy.
Mięta nie pomogła, herbatka ziołowa nie pomogła… noc spędziłem w towarzystwie plastikowej miski kiedyś będącej psim talerzem. Psa nie miałem już od roku, miska została. Kto by się spodziewał, że będzie służyła do łapania dumnych ptaków z kolorowymi, wielkimi ogonami. No bo pawie, które co pięć minut wyskakiwały z mojego żołądka do miski, są chyba są dumne i dysponują wielkimi, kolorowymi ogonami. Do tej pory się zastanawiam, ile spaliłem kalorii, kiedy z tymi wszystkimi dumnymi, kolorowymi ptaszkami do muszli w kibelku biegałem. I nie była to muszla koncertowa, chociaż mogłaby być – jakiś ptasi koncert może by te pawie na niej dały.
Męki moje skończyły się około godziny szóstej trzydzieści rano. Za oknem już świtało. W żołądku mym skończyła się pawia rewolucja, a ja spokojnie usnąłem w mięciutkim łóżku.
Obudziłem się i z ukontentowaniem stwierdziłem, że się wyspałem i że żaden chcący wyjść na zewnątrz paw, we mnie nie siedzi. Spojrzałem na zegarek.
– O kurka! – wrzasnąłem. – Spóźniłem się na pociąg!
Miał mnie on zawieźć do miejscowości, w której był biały budynek. W budynku była sala numer 146, a ja w tej sali miałem zasiąść w ławce i napisać egzamin, po którym – jeśli go pomyślnie zdam – otrzymam papier świadczący o tym, że biegle władam językiem angielskim. Zapłaciłem za ten egzamin przelewem dużo setek złotych.
Na egzamin oczywiście nie dojechałem. Nie dojechałem, bo po zjedzeniu pączka i po żołądkowych rewolucjach zaspałem i na pociąg mający mnie zawieźć do miejscowości, w której znajdował się biały budynek nie dotarłem. Egzamin przepadł i żebym mógł do niego przystąpić ponownie, musiałem za niego zapłacić drugi raz.
– Głupi tłusty czwartek – zakląłem pod nosem myśląc o trującym pączku, którego właśnie z tej okazji zjadłem – a mogłem poczytać książkę od tego angielskiego. – Na przyszłość nie będę tak lekkomyślnie jadł pączków – wyciągnąłem naukę.
Ale, że jestem urodzonym optymistą, zawsze staram się szukać jasnych stron w każdej, mało pomyślnej akcji. Po tej, którą tu opisałem, wiem, że jestem stuprocentowym Polakiem – jestem mądry po szkodzie, jaką pączek wyrządził w moim żołądku. Bo jak mówią: Po szkodzie właśnie Polak mądry jest.
Komentarze (7)
Opowiadanie z przesłaniem, ale żołądek mi podpowiada, że za dużo tu pustych ozdobników.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania