Kierunek przeciwny do czegokolwiek

Jesienią powinno się być melancholijnym. Taka prawidłowość życia jest. Jesień prawie mija, a ja od września do teraz raczej wpisuję się w krąg wesołości. Wyjąwszy dwa depresyjne epizody – po prostu sielanka. I jakoś tak mi głupio, że Pani Jesień jest a ja się uśmiecham. Jej też chyba głupio albo nawet zła jakaś jest. Wiem, że się stara, podsuwa mi trochę nieprzyjemne zdarzenia, zalewa deszczem auto, przemacza buty, żebym tylko choć przez moment odczuła jej obecność. I odczuwam, głównie poprzez uszczuplanie i tak anorektycznego konta.

Pani Jesień Wiosną nie jest, co z pewnością ma na nią wpływ. Ma też wpływ na mnie, bo w Wiośnie się podkochuję a Jesień należy do tych byłych, z którymi za bardzo kontaktu nie chce się mieć, choć ciągle zalegają pod stosem przegnitych liści w serduchu. No i wpływa też na mnie szarością i nocą w środku dnia, powodując, że moje i tak przecież rozhukane myśli, pragną stać się opaską odblaskową, dzięki której, nie tylko inni mnie zobaczą ale również sama siebie dostrzegę w witrynie sklepu, w czasie czarnego piątku. Czarny piątek – tak swoją drogą – kompletnie mnie przygnębia, w jakiś dziwny sposób mi się kojarzy ze śmiercią ( przepraszam wszystkich delikatnych odbiorców, ale tak mi się kojarzy).

Więc generalnie jakieś przygnębienie jest. Dostrzegłam je również dzisiaj w ucieczce moich wesołych myśli. Pani Jesień powinna być zadowolona. Wprawdzie to trochę rzut na taśmę, ale jakby się staram.

Patrzę na ulicę i widzę dwa psy, idące na spacer z opiekunem. Ten człowiek – wbrew ludzkiej nomenklaturze dotyczącej zwierząt, wcale nie wyglądał na ich właściciela. Psy szły, opiekun biegł. Psy się uśmiechały ogonem – opiekun nadwyrężał nadgarstki, w próbie okiełzania instynktu łowieckiego swoich właścicieli.

Ktoś z tej trójki przeżywał nie tylko melancholię ale wręcz frustrację na granicy apatii – jako obiektywny obserwator, nie miałam wątpliwości, jak to się rozkłada i na kogo frustracja się uwzięła.

Ale były podejmowane próby, mimo, że wiadomo, że skazane na porażkę – tyle, że do końca nie wiadomo czego dotyczyły. Zamysł chyba dążył w kierunku treningu, a że ja teraz jedyny trening o jakim myślę, kojarzę z falami mózgowymi, patrząc na tego człowieka i jego właścicieli, pomyślałam, że w zasadzie, czemu nie przenieść podstawowych zasad treningu nieposłusznych psów do swojej głowy. I tak, kiedy myśl się rozbryka i ciągnie, to trzeba się zatrzymać. A i jeszcze jedno na początek, trzeba tę myśl mieć na smyczy. Więc kiedy ona ciągnie my stajemy, jak ciągnie dalej trzeba iść w innym kierunku. Jak zareaguje i zwolni, albo pójdzie za Tobą to daj smakołyk. I tyle. Cała filozofia.

Rozumiem wątpliwości- po pierwsze jak coś działa na zwierzęta, to może nie zadziałać na rozdmuchane Ego człowieka, po drugie- smakołyki są śliskie w sensie, konieczności ich spożywania w olbrzymich ilościach, ponieważ olbrzymie ilości myśli w ciągu dnia nas szarpią. To niestety może skutkować galopującym przyrostem wagi. Nic to jednak. Jesienią tworzy się zapasy na zimę. A Zimą można się otulić ciepłym kocem, który skutecznie zakamufluje fałdki.

I w taki oto sposób, odkrywszy przyczynę mojego porannego niezbyt wesołego nastroju, zajadam się śmiejżelką, w ramach nagrody za sprowadzenie myśli w kierunku przeciwnym do czegokolwiek.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania