Kiszonka

Ewa to nie jest ewangelia według faceta z poetogłowiem, jedynie jego kolejna bajera, z klauzulą wypełnienia dobrego kontraktu, osadzona na kredzie Kentu. Na cito i nawet na niepisane credo.

Po kilkunastu latach na swoim, zostałem wyparty z handlu przez większych i wróciłem do dawnego zawodu. Pospłacałem finansowe zobowiązania. Był czerwiec, sobota, miodny grill, zadzwonił szef produkcji, wjeżdżając mi na ambit, powiedział, że muszę przerwać urlop, popracować w Wielkiej Brytwannie.

Spotkałem tam znowu starą gwardię. Kumpli od podśmiechujek i od serca na wypadek jakiejś obsuwy. Szpagieta, Budyń, Wajłak, Kaziu, Łeb Na Tykę, Marycha, Cztery Kamienice i Edek, Edek Mróz.

Od zawsze mu się odgryzałem, a teraz nie czekałem aż zacznie. Na powitanie, przy biurowych koleżankach, spytałem czy powiedział im, jak się kochają napalone Eskimoski. Nie wiedziały, że na mrozie.

W jedną z niedziel, pół biura wybrało się busami, obejrzeć kamienny krąg Stonehenge.

Po powrocie Edka, Cześka, Maćka i Izkę poczęstowałem kolorowym curry z mleczkiem kokosowym i promocyjnych produktów, którym kończył się termin ważności, i na szczęście nie były małżeństwem. Zeżarli to w warunkach ostrej konkurencji.

Po tygodniu Edek, postanowił się zrewanżować. Wrzucił do gara mięso mielone, makaron, i nieobrane ze skórki, wielkie pieczarki. Nie masz pojęcia jak to zaczęło się pichić, szumować. Wolałem wyjść do bukmacherów William Hill. Kiedy wróciłem, i zaprosił na poczęstunek, odmówiłem wspaniałomyślnie, mówiąc, że w markecie za dwa funty zagoniłem całego kurczaka.

Zrobiło mi się go żal, rozczarowanego. Ale kiedy zaczął się czepiać i pytać co ma z tym zrobić, odparłem - przerób to na kiszonkę.

I tak przeszliśmy do etapu pełzającej antypatii z ostatnim przed zjazdem epizodem.

W biurze, powiedział, że dzwoniła żona , że akurat teraz po gwarancji siadła pralka, i zaczął się chwalić, pokazywać, co kazał żonie zamówić do domu w ostatniej fazie budowy.

I wtedy podpuszczony przez Olafa i Kornela z rozpadających się stadeł opowiedziałem kawał.

Żona mówi do męża:

- Mówią, że na tej delegacji chodzisz do burdelu.

- A tak, bo ty nigdy nie zrobisz mi tej przyjemności i nie jęczysz.

- To ja już będę, ale już tam nie łaź.

W sobotę, w dobrej kompani, po kąpaniu, zaczęli się ruchać i wtedy ona zaczyna:

- Mogę jęczeć.

- Tak od razu? Musisz to jęcz.

- O Jezu, wszystko takie drogie, dzieci butów nie mają, pralka się zepsuła.

Średnia ocena: 2.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania