Klatka #OneShotChallenge (bez nominacji)
[Nominował mnie Numizmat, a ponieważ zupełnie brak mi czasu i pomysłów, by pisać jakieś nowe rzeczy, to chociaż podeprę się czymś starym, acz po lekkiej renowacji. Niezbyt się orientuję też, kto w ogóle pisał, będzie pisał lub chce napisać, więc pozostawiam bez nominacji. :)]
Przestronne gotyckie komnaty przesiąknięte były do granic możliwości czymś niepokojąco intrygującym, od czego cierpnie skóra i przyśpiesza tętno. Ciche i chłodne, a jednak tętniące niezliczoną ilością emocji. Tu nawet najcichszy szept odbijał się echem od wszystkich dawno zapomnianych zakamarków. Tu powietrze pachniało i smakowało inaczej niż gdziekolwiek na świecie. Tu cisza składała się z tysięcy szeptów, jęków i westchnień. Tu świece płonęły zawsze tym samym płomieniem, nigdy się nie wypalając i nigdy nie gasnąc. Tu wiecznie unosił się zapach świeżych róż. Żaden pająk nigdy nie ośmielił się wydziergać tu swej misternej sieci. Żadna mucha nie zakłóciła nigdy tutejszego spokoju swym bezczelnym brzęczeniem. Pomimo upływu lat nic tu nigdy nie skrzypiało, nie starzało się. Wszystko było niezmiennie idealne, doskonałe, dostojne. A mimo tego takie… realne.
Ilekroć tu wchodziła stukot jej wysokich obcasów o wypolerowaną posadzkę roznosił się echem po całym budynku, zagłuszając na chwilę dobiegające zewsząd ledwo słyszalne dźwięki. Tutejsza atmosfera jej odpowiadała. Lubiła zapach i wygląd tego miejsca, które było dla niej wielką, nieodgadnioną tajemnicą. Lubiła ogromne schody i ciemny korytarz, otoczony niezliczoną ilością niemal identycznych drzwi. Mimo to nie czuła się tu całkiem bezpieczna. Wciąż miała niejasne wrażenie, że ktoś ją obserwuje, śledzi, kontroluje jej każdy krok. Była pewna, że nie jest tu sama, chociaż jej oczy mówiły co innego. Wiedziała, że powinna stąd natychmiast uciec i nigdy więcej tu nie wracać. Ale jakaś siła nie pozwalała jej zawrócić. A ona była za słaba, by się jej przeciwstawić.
Wreszcie dotarła do celu. Olbrzymia sala, w której zapewne niejednokrotnie odbywały się różnego rodzaju przyjęcia, gustownie urządzona, z cudownym widokiem roztaczającym się za oknami. Najpiękniejsze i najbardziej intrygujące pomieszczenie w całym domu. Wypełniał je ciepły blask świec płonących w kandelabrach i słodki zapach róż wychylających z wazonów swe czerwone płatki. Na zewnątrz panował półmrok kończącego się dnia. Doskonale zdawała sobie sprawę, że spokój i urok tego miejsca to jedynie pozory, które zatruwają jej umysł. To była złota klatka bez wyjścia. Klatka, w której sama dobrowolnie się zamknęła.
Wtem spokój przerwał dobiegający zza okna gniewny pomruk nadchodzącej burzy. Dom natychmiast zareagował. Przez korytarze przetoczyło się echem coś na kształt westchnienia, ściany i podłoga lekko zadrżały. Poczuła, że jej serce nagle zamarło, zdławione zimną dłonią strachu. Wtedy rozległa się muzyka. Była piękna, jednak brzmiała w niej jakaś ukryta groźba… a może ostrzeżenie. Wszystko nagle zawirowało jej przed oczami. Poczuła, że kręci jej się w głowie. Zacisnęła powieki i ukryła twarz w dłoniach. Po chwili do jej nozdrzy dotarł duszący odór. Gdy odsłoniła twarz i spojrzała pod nogi z jej gardła wydobył się stłumiony krzyk. Odruchowo odskoczyła do tyłu.
Czuła, jak jej ciało ogarnia drżenie, gdy patrzyła na wyścieloną martwymi ciałami i zalaną świeżą krwią podłogę. Minęło kolejnych kilka sekund nim zdała sobie sprawę, że ona sama jest cała brudna od krwi, a w prawej dłoni ściska długi, ostry nóż. Przerażona i zdezorientowana upuściła narzędzie na podłogę i zaczęła ostrożnie kluczyć pomiędzy trupami w drodze do wyjścia. Gdy była już o kilka kroków od drzwi poczuła, jak coś łapie ją za nogi. Chcieli ją zatrzymać, by została tu z nimi na zawsze. Nie widziała ich twarzy, jedynie ręce, które atakowały ją z każdej strony. Wyrwała im się z krzykiem rozpaczy i rzuciła się do ucieczki. Nie wiedziała, dokąd biegnie. Zatrzymała się dopiero przy wielkim oknie, bodaj największym w całej posiadłości. Wbrew własnej woli otworzyła je, wspięła się na parapet i spojrzała w dół. Odniosła wrażenie, jakby znajdowała się na najwyższym piętrze ogromnego wieżowca. Czuła lodowato zimny wiatr, rozwiewający jej włosy. Po policzkach wolno spływały jej łzy.
Jej ciało ogarnął bezwład, którego nie mogła powstrzymać. Spadając w ciemność nie myślała już o niczym. Ostatnią rzeczą, jaką zarejestrował jej umysł było głuche uderzenie czaszki o twarde podłoże i trzask łamanych kości. Potem nie było już nic.
Obudziła się zlana zimnym potem, w wymiętej pościeli. Zaczerpnęła głęboko powietrza. Serce uderzało tak mocno, jakby chciało wyskoczyć jej z piersi. Czuła w skroniach pulsujący ból. Wokół panowała zwykła, nocna cisza, a przy niej nie było nikogo. Nie znosiła zostawać sama w domu, bo wtedy zawsze dręczyły ją koszmary. Koszmary, przed którymi nie było ucieczki. Wtedy samotność bolała najbardziej. A za każdym następnym razem czuła się o kilka kroków bliższa obłędu. Jeśli tak dalej pójdzie, pewnie skończy w wariatkowie. Automatycznie skierowała wzrok w stronę okna. Większość ludzi miewa piękne sny o lataniu, o wolności, która nie kończy się roztrzaskanymi o ziemię kośćmi, dlaczego więc ona nigdy nie mogła tego zaznać? A może, skoro nie potrafi latać w snach, powinna spróbować tego na jawie? Może to jest właśnie ten „znak” i sens, którego od dawna próbowała doszukać się w swych koszmarach? Istniał tylko jeden sposób, by się o tym przekonać.
Cicho wysunęła się z łóżka, by po chwili wpuścić do pokoju chłodny powiew nocy zza okna. Przeszedł ją nagły dreszcz, którego przyczyn nie była w stanie do końca określić. Była sama. Nieważne, ilu ludzi będzie miała wokół siebie, i tak zawsze będzie sama. Sam na sam ze sobą i własnym strachem, zamknięta we własnoręcznie stworzonej klatce. Jeżeli wolność i zniewolenie są jedynie stanami umysłu, to dlaczego nie pozwalają sobą manipulować? Przecież to powinien być wyłącznie jej własny wybór, jej decyzja o tym, jakie życie chce prowadzić i nikomu nic do tego. Jej sprawa, czy zechce skończyć w wariatkowie, czy…
Wychyliła się nieco przez okno, przypominając sobie niechętnie, że jest ono o wiele za nisko nad ziemią, by móc z sukcesem uczyć się z jego pomocą sztuki latania. Z drugiej jednak strony, do ćwiczenia sztuki spadania nadaje się właściwie każda odległość. Wystarczyło tylko podjąć jakąś decyzję i poczynić pierwszy krok. Przytrzymała w płucach haust zimnego powietrza, a gdy chwilę później wolno zwracała mu wolność, wiedziała już, co chce zrobić. Albo tylko jej się tak wydawało.
Komentarze (20)
Dziękuję za komentarz. ;)
Tak krótki tekst, a udało Ci się wyrysować w nim tak skomplikowaną, głęboką, pełną dychotomii postać. Szaacun. Przeczytałem raz. Jakbym przeczytał więcej i więcej, pewnie zauważyłbym jeszcze więcej rzeczy, tak złożony był Twój tekst. Cieszę się, że postanowiłaś napisać na wezwanie ;)
Tak po prawdzie, to ten twór liczy sobie już około ośmiu lat (choć wiadomo, że trochę go teraz podrasowałam zanim wstawiłam) i raczej nigdy by się tu nie znalazł, gdyby nie Twoja nominacja i fakt, że akurat nie miałam pod ręką nic innego, czym mogłabym na nią odpowiedzieć. Czuj się zatem odpowiedzialny za to, że opowi go ujrzało. ;) I strasznie dziękuję za ten szczegółowy komentarz, bo w sumie dał mi szansę, by trochę inaczej na to opowiadanie spojrzeć. ;)
Bardzo spodobał mi się ten fragment: "Wypełniał je ciepły blask świec płonących w kandelabrach i słodki zapach róż wychylających z wazonów swe czerwone płatki. Na zewnątrz panował półmrok kończącego się dnia." - bardzo poetyckie, malownicze i trochę w moim stylu xd
Nie przepadam kiedy główną bohaterką jest kobieta, ale ta tutaj nie przeszkadzała mi. Ładnie i umiejętnie ukazałaś jej wnętrze, myśli, rozterki, co bardzo się chwali, tym bardziej przy tekście tejże długości. Kolejny plusik za ciekawe, urwane jakby zakończenie, dające czytelnikowi możliwość pogdybania i pogłowienia się nad tym co ostatecznie zrobiła bohaterka i jakie były tego skutki.
Obecnie jestem w mieście, ale po powrocie (wieczorem) zapewniam, że możesz się spodziewać trzeciej piąteczki ;))
Co do tego fragmentu - to jest mój dawny rys (bo tekst jest dość stary, pisałam go z osiem lat temu) - kiedyś bardzo, ale to naprawdę bardzo lubiłam tworzyć takie właśnie nieco poetyckie, soczyste opisy. Zamiast napisać coś tak po prostu, wprost, lubiłam bawić się w delikatne naprowadzanie na temat. Z czasem się to u mnie jednak pozmieniało, widzę to teraz, gdy mogę porównać swoje dawne teksty do obecnych. Przekonałam się bardziej do prostoty, choć barwne opisy nadal lubię - po prostu teraz chyba lepiej to dawkuję niż kiedyś. :)
Jeśli zaś o bohaterkę chodzi - przyznać muszę, że ja też jakoś wolę bohaterów płci męskiej - zarówno przy czytaniu, jak i pisaniu. I najczęściej to właśnie mężczyznę czynię bohaterem - i jakoś wolę opisywać historię z męskiej perspektywy, co nie znaczy, że unikam tej kobiecej. ;) Ciekawostka jest taka, że mam w zanadrzu też tekst oparty na podobnym schemacie, co ten powyższy, choć z kilkoma istotnymi różnicami, którego bohaterem jest właśnie mężczyzna i wybierałam między tymi dwoma. Zdecydowałam się na ten z kobietą, bo po prostu wymagał mniej poprawek. :D
Zupełnie się nie spodziewałam, że ten twór zdobędzie jakichś zwolenników i pozytywne opinie, więc bardzo mnie ucieszył Twój komentarz, niezmiernie Ci za niego dziękuję. :)
technikę, gdyby w słowach się gustowało to gust.
Mam b mało komputera, ale muszę Cię zgłębić, Ty po prostu umiesz pisać, jesteś jakaś własna, suwerenna.
"ciemny korytarz, otoczony niezliczoną ilością niemal identycznych drzwi" - bez przecinka
"Gdy była już o kilka kroków od drzwi poczuła" - przecinek po "drzwi"
"lodowato zimny wiatr, rozwiewający jej włosy" - bez przecinka
"Ostatnią rzeczą, jaką zarejestrował jej umysł było głuche" - przecinek po "umysł"
A więc znów jestem na małą chwilkę :) Podoba mi się bardzo to utrzymywanie pozorów normalności bohaterki do samego końca. Jednocześnie wiemy, że ma problemy psychiczne, ale też nie za bardzo chce nam się w to wierzyć. Dużo ciekawych nawiązań tutaj przemyciłaś, chociażby z tą sztuką latania, więc za to duży plusik. Ode mnie piątka :)
Interpunkcję ogarnę przy okazji, w sumie mnie rozbawiły te moje braki w przecinkach, albo ich nadmiar. :D Generalnie chyba coś w tym jest, że bohaterka z jednej strony sama zdaje sobie sprawę, że coś z nią jest nie tak, ale z drugiej - stara się jeszcze jakoś normalnie funkcjonować i może dlatego wydaje się taka niby-zwyczajna. Ale ja się chyba lubię zagłębiać w te psychiczne meandry i labirynty, podobnie jak lubię czynić przy tym przeróżne nawiązania - czy mniej, czy bardziej wprost, żeby gdzieś tam mimo wszystko było to "drugie dno", które właściwie każdy może sobie odczytywać jak chce. Cieszy mnie ogromnie, że się podobało, bardzo dziękuję. :3
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania