Poprzednie częściKlauny się nie śmieją - wstęp

Klauny się nie śmieją - 2.

Zszedł ze sceny pospiesznym krokiem słuchając gwizdów wymieszanych z brawami. Kurczowo ściskał guziki marynarki gdy z hukiem zamykał drzwi garderoby. Usiadł na krześle delikatnie i nie miał najmniejszej ochoty patrzeć na lustro. Jak najszybciej odkręcił kran i nabrał wody w dłonie by zmyć z twarzy makijaż. Chciał się go już pozbyć.

Nagle, drzwi pomieszczenia otworzyły się, a w progu stanął Alberto.

-Żarty sobie ze mnie robisz? - pytał wściekły - Skończyłeś występ pięć minut za wcześnie! Jesteś jakiś nienormalny czy co? - wrzeszczał właściciel cyrku. Donny nie cierpiał tego wrzasku.

-Przepraszam - zaczął tłumaczyć się przecierając powoli rozmazaną twarz - Za bardzo się zestresowałem. Nie powinienem...

-Zamilcz już - machnął ręką otyły mężczyzna - Nie wiem po jaką cholerę cię jeszcze tu trzymam. Mam ewidentnie za dobre serce.

 

Donny wstał w tym momencie z krzesła i spojrzał niepewnie na twarz rozmówcy.

-Właśnie, panie Gavarro... Czy mógłbym dostać w tym miesiącu pieniądze trochę wcześniej?

Włoch roześmiał się pod nosem.

-Żartujesz sobie? Po takim gównie powinienem w ogóle cię wywalić.

-Nie chodzi o mnie, dobrze pan to wie - tłumaczył zniecierpliwiony - Prawie wszystko wydaję na leki dla mojej żony. Opowiadałem już panu o tym...

-Ta, ta, właśnie, opowiadałeś - przerwał mu Alberto - Każdy ma swoje problemy. Nie jesteś jedyny. Dostaniesz kasę w tym terminie co zawsze. A teraz najlepiej się już zbieraj. Skończyłeś występ - powiedział szorstko i wyszedł ociężałym krokiem z garderoby.

 

Donny oparł dłonie na blacie przed lustrem i stukał w niego palcami energicznie. Spojrzał wreszcie na swoją twarz.

Doskonale wiedział kim jest. Niedorajda, ofiara losu, nieudacznik. Wiele już o sobie słyszał.

"Ludzie lubią gadać, Donny. To im pozostało" powtarzała zawsze jego żona. Eva chorowała na serce. Lekarze nie byli w stanie dokładnie zdiagnozować, co się dzieje. Była ciągle osłabiona, musiała ograniczyć ruch do minimum, w każdej chwili mogła umrzeć. Przykuta do łóżka była jedyną podporą Donny'ego. Podporą, która mogła zniknąć.

Popękane usta, nierówno ścięte, gęste włosy. Skrzywiony nos, worki pod oczami. Rzędy żółtych, zniszczonych papierosami zębów. Donny czuł, że nosi maskę potwora, której nie może zdjąć. Jego wzburzenie narastało. Znowu pomyślał o Evie. Jego ukochana, która nie mogła bez opieki wstać do toalety. Ileż łez mężczyzny przyjęła na swoje policzki. Ile razy, jej ciepłe dłonie dotykały jego zimnej twarzy. Zimnej, mokrej twarzy.

 

Łzy. Ponownie pojawiły się w jego oczach. A Donny ich również nienawidził. Nie mógł oderwać wzroku od lustra. Nie potrafił.

-Aaah! - krzyknął rozbijając je pięścią. Poczuł nieprzyjemny ból i złapał się od razu za dłoń. Nie mógł złapać oddechu.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Kocwiaczek 19.07.2020
    Nieco przewidywalne, ale ogólnie dobrze napisane. Da się wczuć w sytuację bohatera. Tak jak już ktoś wcześniej wspominał, działa tu pewien schemat, właściwy tego typu fanfikom opartym na uniwersum DC. Niemniej mam nadzieję, że zaskoczysz nas czymś ekstra :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania