Kłopoty

Moje drugie opowiadanie ;)

 

~ Kłopoty ~

 

„Jeżeli ktoś kiedyś myślał, że życie jest spokojne i nudne…niech ugryzie się w język zanim to powie …''

~ Początek ~

 

1.Lato tego roku zaczęło się na dobre. Zielone, słoneczne, piękne. Jednak nie dane mi było dłużej cieszyć się jego urokami. Poranną ciszę przerwał wściekły głos Marco.

-Do cholery Kate, coś ty znowu wymyśliła?!

Od przyjazdu Kate na wakacje, to jest już od tygodnia nic nie było słychać tylko ich kłótnie. Potrafili pokłócić się o pogodę, film w kinie, smak lodów i za krótką spódniczkę Kate.

-Zostałam zaproszona na nieziemską imprezę.- głos Kate był wysoki i piskliwy.- Chciałam się z tobą tam pokazać!

Najwidoczniej Marco nie był skłonny się pokazywać, a już na pewno nie na jakiejś IMPREZIE.

-Nie jestem zabawką żeby mnie pokazywać!!!- Marco z reguły był bardzo cierpliwy, ale tym razem wydawało się, że jest u kresu wytrzymałości.- Wybij to sobie z głowy! Jak chcesz to jedź sama, ja zostaję w domu.

Stali tak naprzeciw siebie, on zwalisty jak góra ona niczym motyl delikatna.

-Ty mnie już nie kochasz?- omal nie parsknęłam śmiechem, ale patrząc na Marco zdusiłam w sobie tą chęć. Zaraz się zrobi gorąco.- Przez ten cały czas, gdy ja myślałam tylko o tobie ty mnie zwodziłeś!!!- histeria zaczynała dominować w głosie Kate.- Marcosie Eduardo Cassidy czy ty masz kogoś innego?!

Moje przelotne spojrzenie wyłowiło Vana stojącego w drzwiach holu, nawet jego ściągnęła tu kłótnia zakochanych. Zawsze starał się pozostawać neutralny, nie stawać po niczyjej stronie, ale głęboka zmarszczka na jego czole mówiła, że tym razem Kate przeholowała.

-Złamałeś mi serce! Nie chcę cię więcej widzieć!!!- i zanim ktokolwiek zdążył się odezwać pobiegła do domu z płaczem.

Marco stał zaskoczony, nie bardzo dowierzał temu co właśnie usłyszał. Twarz Vana była wcale nie mniej zdumiona. W końcu Marco zaklął i szybkim krokiem podążył za Kate. Van podszedł i usiadł koło mnie na sofie.

-Ta dziewczyna prosi się o porządne lanie.- mruknęłam niechętnie.

Żal mi było Marco, starał się jak mógł, ale dla Kate zawsze było za mało…

Teraz półtora roku po przemianie moje ludzkie uczucia wyciszyły się. Stałam się 100 procentowym wampirem. Bliższy stał mi się Marco niż moja rodzona córka.

Chłopcy w tym roku pojechali na regaty ( to ich nowe hobby), więc o tyle było spokojnie w fortecy, o ile ciągłe sprzeczki Kate i Marco można było nazwać spokojem.

-Coś musimy z tym zrobić. - mruknęłam i popatrzyłam na męża.

Pochylił głowę i mocno mnie pocałował.

-Więc życzę ci powodzenia.- śmiech Vana zabrzmiał bardzo zmysłowo.

Przez chwilę rozważałam czy zdążymy odwiedzić sypialnię, ale krzyki na górze zniechęciły mnie.

 

Idąc na górę zastanawiałam się jak powinnam rozpocząć rozmowę z Kate. Nawet gdy byłam człowiekiem nie wychodziło mi to najlepiej, a co dopiero teraz? Bałam się stracić opanowanie, podziwiałam Marco za to, że tak cierpliwie znosił humory Kate, ale naprawdę trzeba było to ukrócić!

Drzwi do sypialni Kate były zamknięte, przed nimi stał Marco próbując coś spokojnie tłumaczyć. Na mój widok bezradnie wzruszył ramionami.

-Zostaw nas same.- w jego wzroku odbiła się niepewność.- Nic jej nie zrobię to moja córka, choć akurat teraz się tego wstydzę...- nadal wydawał się niezdecydowany.- Na dół do gabinetu- warknęłam.- i niech Van też tam będzie.

Gdy wchodziłam w ten ton, raczej nikt mi się nie sprzeciwiał.

Teraz mogłam zająć się moim problemem.

-Kate otwieraj!- głucha cisza.

Szkoda, że moja stanowczość nie działała na córkę. Lecz po chwili klucz w zamku przekręcił się. Weszłam do pokoju. Kate stała z zaczerwienionymi oczami i mocno zaciśniętymi ustami. Postanowiłam przejść od razu do sedna sprawy.

-Co ty u licha wyrabiasz?! Zachowujesz się jak rozpuszczony bachor, a nie kobieta za którą się ponoć już uważasz!- gwałtownym ruchem ręki ucięłam sprzeciw Kate.- Czy ty wiesz, że Marco dla ciebie zrobiłby wszystko? Wszystkiego się wyrzekł?! A ty co?! Pokazujesz fochy i dąsy!!! Jak sobie wyobrażasz jego na tej imprezie?! Jest dużo starszy od ciebie, będzie się czuł tam skrępowany!

Usta Kate zaczynały wyginać się w podkówkę, coś z mojej tyrady zaczynało do niej docierać.

-Skąd ci przyszło do głowy, że on cię zdradza?! Świata poza tobą nie widzi, a ty oskarżasz go o coś takiego… i ty go kochasz?! Nie raz kłóciliśmy się z Vanem, nieraz było ciężko, ale nigdy żadne z nas nie miało wątpliwości, co do wierności drugiego!!!

Złość pomału opuszczała mnie, jeżeli ona już teraz sprawia takie kłopoty to co będzie później? Kiedy będzie musiała dowiedzieć się o nas prawdy?

-Kocham Marco.- jej głos był cichutki, ale pewny siebie.- Nie wyobrażam sobie życia bez niego… i to mnie tak przeraża. Boję się, że on zmieni zdanie, a ja zostanę sama…

-To dlaczego mu tego nie powiesz?- powiedziałam obejmując delikatne ramiona córki.- Porozmawiaj z nim, powiedz o swoich obawach. Zaufaj mu…

Kate otarła łzy, pomału dochodziła do siebie, ale najwidoczniej jeszcze coś nie dawało jej spokoju.

-Dalej nie przekonałam cię?- nie wiedziałam co jeszcze mogę jej powiedzieć.

-Mamo?- głos Kate był nieśmiały i niepewny.- Czy ja jestem ładna?

Zatkało mnie zupełnie.

-Oczywiście, że jesteś śliczna!- co znowu chodziło jej po głowie?!

-Nie o to mi chodzi… - zawahała się.- czy jestem atrakcyjna…

W mojej głowie zaczynało świtać niejasne podejrzenie... czyżby wstrzemięźliwość Marco była powodem tych wszystkich sporów? Nasza mała Kate czuła się mało atrakcyjna!!!

-Jesteś piękną, powabną młodą kobietą i zapewniam cię, że Marco nie raz był bliski złamania danego mi słowa. A teraz chodźmy do gabinetu, ktoś tam czeka na ciebie…

 

Na nasz widok mężczyźni wstali. Wzrok Vana powiedział mi, że Marco już się uspokoił. Stał patrząc smutno na Kate, kochał ją, ale czekało ich jeszcze tyle przeszkód…

-Och Marco! Tak bardzo, bardzo cię przepraszam!- Kate w jednej chwili znalazła się w ramionach Marco.- Nigdy, już nigdy w życiu nie zwątpię w ciebie! Kocham cię i nie obchodzi mnie żadna impreza, bo ciebie tam nie będzie!- mówiła żarliwie, obsypując twarz Marco pocałunkami.

Van ruchem głowy dał mi do zrozumienia, że pora młodych zostawić samych, ale z powagą zaprzeczyłam. Trzeba sprawę doprowadzić do końca. Zdziwiony uniósł brwi do góry, ale nie sprzeciwił się.

Marco z zachwytem patrzył na Kate, to była ta dziewczyna w której zakochał się.

-Kate telefon do ciebie.- do gabinetu zaglądnęła Martha i powiedziała z przekąsem.- Nie przedstawił się, ale powiedział, że ma prawo dowiedzieć się, dlaczego córka odmówiła przyjazdu do niego…

No tak Stefan…

Kate z niechęcią oderwała się od Marco.

-Muszę z nim porozmawiać, bo inaczej nie da mi spokoju.- mruknęła niechętnie, ale zaraz dodała z uśmiechem.- Wrócę jak najszybciej się da.

Panowie z wyczekiwaniem popatrzyli na mnie. Byli ciekawi co takiego powiedziałam Kate, że tak gruntownie zmieniła zdanie.

-Kate czuje się niepewnie- zaczęłam- i to jest twoja wina Marco!- twarz mężczyzny wyrażała takie zdumienie, że nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem.

Marco nie było do śmiechu.

-Możesz trochę jaśniej?!- powiedział speszony i chyba trochę zły.

Popatrzyłam na niego z namysłem. Ciekawe jaka będzie jego reakcja, gdy dowie się wszystkiego.

-Przesadziłeś Marco ze swoim uwielbieniem dla Kate.- postanowiłam postawić sprawę jasno.- Za dużo słów, za mało seksu.

Reakcja była taka jak się spodziewałam. Van łapał gwałtownie powietrze, ale w końcu roześmiał się na całe gardło, a Marco wyglądał tak jakby dostał kopniaka od muła!

-Doszła do wniosku, że nie pociąga cię jako kobieta i wpadła w kompleksy. Więc skoro cała sytuacja się wyjaśniła, proponuję zakończyć to dziś. Kate musi się dowiedzieć prawdy. Tak będzie lepiej dla wszystkich.

-Jesteś pewna?- Van się właśnie opanował.- Mieliśmy zaczekać do końca wakacji.

-Nie możemy lekceważyć uczuć Kate.- powiedziałam poważniejąc.- Kobieta, która czuje się odrzucona może być nieobliczalna. Narobi sobie i nam kłopotów.

-Chłopie Liz ma rację,- głos Vana był podejrzanie poważny.- wierz mi. Ostatnia „odrzucona” kobieta sama wpadła do twierdzy wampirów i...- reszty nie dokończył, bo w jego stronę poleciała dość ciężka waza. Złapał ją i popatrzył na mnie z urazą.- A widzisz o czym mówię?

Rozmowa została przerwana, bo do gabinetu weszła Kate cała w skowronkach.

-O czym rozmawialiście?- popatrzyła wyczekująco na Marco.

Skinęłam głową, lepszej okazji nie będzie. Van rozumiał obawy Marco, sam przez to przechodził, wiedział jak trudno jest teraz jego przyjacielowi, ważyła się cała jego przyszłość. Do tego Kate nie była dojrzałą kobietą tylko młodą dziewczyną, można się było spodziewać po niej każdej reakcji.

-Kate...- powiedział Marco, biorąc ją za ręce.- rozmawiałem właśnie z twoją matką i ojczymem … - cholera był tak przejęty, że nie wiedział jak jej to powiedzieć!

-Marco chce powiedzieć,- wypaliłam bez namysłu.- że właśnie poprosił o twoją rękę!- popatrzyły na mnie trzy pary zdziwionych oczu.- Decyzja należy do ciebie. Dobrze się zastanów, bo zanim ją podejmiesz musisz się dowiedzieć o nas pewnych rzeczy… zapewniam cię, że wszystko to będzie prawdą…

-Chodzi wam o to dziwne ukrywanie się,- mówiła z uśmiechem.- ciemne okulary, dom jak forteca? Już dawno się domyśliłam o co chodzi.- tym razem to ja ze zdziwienia otworzyłam usta.- Jesteście rodziną mafijną? Mi to nie przeszkadza i tak za nic nie zostawiłabym Marco, poza tym skoro mama cię pokochała,- zwróciła się do Vana.- nie możecie być tak bardzo źli.

Tego się na pewno nikt nie spodziewał, chociaż…

-Niedaleko pada jabłko od jabłoni...- popatrzyłam na Vana złym wzrokiem, nie musiał mi przypominać, że wzięłam go za terrorystę.

-Nie Kate.- zaprzeczyłam.- Chciałabym żeby to było takie proste, ale nie jest.- podeszłam do córki i ściągnęłam okulary odsłaniając przeraźliwie czerwone oczy, nie musiałam się odwracać wiedziałam, że mężczyźni poszli za moim przykładem.

Kate przenosiła swój nic nierozumiejący wzrok po kolei na każdego z nas.

-Co wam się stało?- w jej głosie było słychać narastającą panikę.- Chorujecie na coś?

-Kate, my jesteśmy wampirami…

Nikt nie mógł przewidzieć tego co się stało. Kate otworzyła usta i osunęła się bezładnie na dywan. Marco z przerażeniem poderwał ją na ręce, delikatnie ogarnął jej włosy z twarzy, tyle czułości było w tym geście. Jeżeli Kate nie będzie chciała teraz znać Marco to osobiście przemienię ją w wampira!

-Zanieś ją do sypialni, posiedzę przy niej aż odzyska przytomność.

Na górze Marco nie bardzo spieszył się do wyjścia. Żal mi go było, położyłam mu rękę na ramieniu i uśmiechnęłam się.

-Uwierz mi, lepiej żeby po przebudzeniu zobaczyła tylko mnie.- Marco smutno pokiwał głową, wiedział, że chcę mu zaoszczędzić ewentualnych przykrych scen gdyby jednak Kate nie chciała go widzieć.

Wyszedł zamykając cicho drzwi.

Usiadłam w fotelu naprzeciw łóżka, Kate wyglądała jak śpiąca królewna. Nie pozostało mi nic innego jak uzbroić się w cierpliwość i czekać. Wolałam żeby sama się obudziła, może to pozwoli jej na zrozumienie tego co usłyszała. Miałam nadzieję ze względu na Marco, ale też i na nią samą, że będzie umiała to zrozumieć i zaakceptować.

Po godzinie stwierdziłam jednoznacznie, że Kate obudziła się. Nie dawała tego po sobie poznać, ale przyglądała mi się. Odwróciłam twarz w jej kierunku, nie zamknęła oczu. Patrzyła na mnie bez słowa. Ciekawe co też o mnie myślała... potwór, bestia, krwiopijca? Najważniejsze, co będzie myślała o Marco…

-Możemy już porozmawiać?- podciągnęła koc szczelnie pod brodę i kiwnęła głową.- Czy zrozumiałaś to co powiedziałam ci w gabinecie?- kolejne kiwnięcie.- Moja reakcja była podobna do twojej,- zaczęłam- chociaż mi było łatwiej, byłam starsza. Trudno uwierzyć w coś takiego. Mój umysł się buntował na samą myśl o tym, bałam się, ale... z drugiej strony nie mogłam sobie wyobrazić życia bez Vana i przestało mieć dla mnie znaczenie kim jest. Poszłabym dla niego na koniec świata, ale Van podjął decyzję za nas dwoje. Odszedł ode mnie, nie chciał pozbawić mnie mojego ludzkiego życia. Nie mogłam pozwolić na to, uparłam się i przyjechałam tu do twierdzy, sama wśród wampirów…

-I co?- miałam nadzieję, że moja opowieść pomoże Kate i jak na razie nie myliłam się.

-Van był na mnie tak wściekły, że omal sam mnie nie zabił. Bał się o mnie, w każdej chwili mogłam zginąć, a on nie mógłby mi pomóc.- uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtych chwil.- Miałam tylko jedną noc żeby przekonać go, że mylił się odchodząc ode mnie. Wygrałam. Pokazałam mu, że go kocham i nic tego nie zmieni.

-Nigdy nie żałowałaś?- głos Kate stawał się coraz pewniejszy. Popatrzyłam na nią z uśmiechem.

-Nigdy Kate, Van jest jedyną moją miłością…

-On bardzo cię kocha.- powiedziała z nieśmiałym uśmiechem.- Nawet gdy jest na ciebie zły to zamiast zrobić ci awanturę podchodzi i całuje cię.- tak, to było typowe dla Vana. Pobłażał mi we wszystkim.

-Bardzo dużo czasu poświęcił na to żebym mogła się oswoić z całą sytuacją, zawsze przy mnie, zawsze cierpliwy… Jak sądzisz Kate czy twoja miłość do Marco jest równie wielka jak moja do Vana?- zapytałam nieoczekiwanie.

-Boję się…

-Marco?! Przecież znasz go nie od dziś… to jest ten sam Marco w którym się zakochałaś.- powiedziałam zdecydowanie.- Z nikim na świecie nie byłaś tak bezpieczna jak z nim.

-A czy inni wiedzą o was?- nie bardzo wiedziałam o co jej chodzi.- Reszta osób w zamku…

Zupełnie mnie zaskoczyła tym pytaniem. Nie chciałam jej urazić i roześmiać się, ale uśmiechu nie umiałam powstrzymać.

-To jest dom Vana Kate… - popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.- Wszyscy jesteśmy wampirami.

Chwilę trwało zanim oswoiła się z tą nową informacją, ale nie widziałam po niej by wstrząsnęło to nią. Chyba najgorsze już miała za sobą.

-Kocham Marco.- powiedziała to tak cicho, że gdyby nie mój wampirzy słuch na pewno bym tego nie usłyszała.- Boję się czy będę umiała sprostać tym wszystkim wymaganiom, czy go nie zawiodę…

-Tego nikt nie wie Kate- powiedziałam ostrożnie.- to ty musisz być pewna tego, czego chcesz. Wybierając życie z nami z Marco, zrezygnujesz z bardzo wielu rzeczy.- musiałam być z nią szczera, chciałam żeby świadomie podjęła decyzję.- Nigdy nie będziesz miała dzieci, z czasem będziesz patrzyła jak wszyscy twoi znajomi starzeją się i umierają, a cały twój tak dobrze znany ci świat odchodzi w zapomnienie.- głowa Kate pochyliła się pomału. Widziałam, że cierpi, ale nie mogłam jej pomóc, tam na dole czekał jeszcze ktoś, kto wcale nie mniej cierpiał. Ktoś kto kochał ją najbardziej na świecie i będzie kochał do końca świata.- Myślę, że powinnaś z nim porozmawiać.- powiedziałam podchodząc do drzwi.- Przemyśl to wszystko zanim się zdecydujesz… pomyśl o Marco.

 

W gabinecie czekali na mnie Marco i Van. Ich miny były poważne skupione, ciężko mi było popatrzeć Marco w oczy. Nie mogłam mu powiedzieć, że wszystko w porządku, bo nie było, ważyły się jego losy. Poznałam go już na tyle, że wiedziałam iż bez Kate nie będzie miało sensu jego życie, nie chciałam tracić przyjaciela, wreszcie zrozumiałam jakie obawy musiały nim targać, gdy Van dla mnie kładł na szali całe swoje życie...

-Czeka na ciebie.- tylko tyle udało mi się wydobyć ze ściśniętego gardła.

Van odprowadził wzrokiem postać przyjaciela, był dziwnie milczący, nieobecny. Podeszłam do niego i przytuliłam się mocno, objął mnie jakbym była ostatnią deską ratunku. Oboje próbowaliśmy dodać sobie otuchy.

-Co z Kate?- głos miał zmartwiony.

-Oswoiła się z myślą kim jesteśmy- powiedziałam- jeżeli o to ci chodzi, ale co do Marco to nic nie mogę zrobić. Muszą razem podjąć decyzję. Mam nadzieję, że dobrą dla każdego z nich…

-Rozmawiałem z Marco,- ciężkie westchnienie męża zabolało mnie.- on…- zawahał się.- on nie będzie chciał żyć bez Kate… on chce żebym ja to zrobił, unicestwił go. Nie chce odejść w inny sposób, chce odejść z godnością…

Boże, co tak potwornie bolało w piersi skoro nie mam serca?! Byłam potworem, zabójcą bez sumienia!!!

Van bez słowa objął mnie mocno, jego też bolało skute lodem wampirze serce… Nie wiem ile czasu trwaliśmy tak przytuleni do siebie, wydawało się, że całą wieczność, to i tak było za mało by ukoić ból. Na dworze już dawno zapadł zmierzch, a my nadal czekaliśmy w zawieszeniu, niepewni przyszłości…

Tak nas zastał Marco, z twarzą poważną, zmartwioną wszedł po cichu… Bałam się zadać mu pytanie, więc tylko bezdźwięcznie poruszyłam ustami… Marco popatrzył na nas.

-Ile razy na was patrzę, nie mogę wyjść z podziwu.- uśmiechnął się.- Nie ważne co by się działo, zawsze jesteście razem wspierając się nawzajem. Nic nie jest w stanie was rozdzielić. Jesteście przykładem dla nas wszystkich.- zrobiło mi się słabo, Van też zastygł w oczekiwaniu najgorszego. Słowa Marco brzmiały jak pożegnanie.- Mam nadzieję, że kiedyś powiecie tak samo o mnie i Kate…

Nie mogło do mnie dotrzeć to co usłyszałam, ale Van bezbłędnie odczytał to co było między wierszami. Jednym skokiem znalazł się przy Marco gratulując mu.

-Czy…- musiałam to usłyszeć na własne uszy.

-Kate zgodziła się być ze mną na dobre i na złe.- duma w jego głosie dopowiedziała resztę.- Postawiła tylko jeden warunek… chce być przemieniona jeszcze dziś.

Popatrzyłam na niego jakby był niespełna rozumu.

-Dzisiaj?!

-Nie mogłem jej tego odmówić...- głos miał żałosny, proszący wiedział, że nie będę tym zachwycona. Za to Van nie widział problemu

-Co macie w sobie wy, kobiety z waszej krwi, że my poważne wampiry głupiejemy przy was?- śmiał się, z ramion zdjęto mu ogromny ciężar.- Nie ma takiej rzeczy, której nie zrobiliśmy dla was! Kate zostanie dziś wampirem!

Nie miałam serca żeby się mu sprzeciwić, to w końcu ich sprawa kiedy i jak to się stanie, a skoro Vanowi na tym zależało to tak będzie. On jest dla mnie najważniejszy.

Teraz padało pytanie, kto? Kto się tego podejmie?

-Kate bardzo by chciała żebyś to ty zrobiła Liz...- Marco sam wiedział, że to nie wchodzi w grę. Nigdy nie zatapiałam zębów w ludzkim ciele… Do tego było potrzebne ogromne doświadczenie i samokontrola. Nie miałam ani jednego ani drugiego i cała sprawa skończyłaby się tragicznie.

-Nie mogę Marco, wiesz co by się stało.- poczułam jak ogarnia mnie panika i oni też to widzieli.- Według mnie to powinieneś zrobić to ty.

-Dlaczego nie chcesz to być ty mamo?- na głos Kate podskoczyłam jakby ukłuła mnie szpilka.

-Bo nie mogę sobie ufać.- powiedziałam szczerze.- Mogłabym się nie ograniczyć tylko do wpuszczenia ci jadu. Poza tym mnie przemienił Van i nie zgodziłabym się na nikogo innego!

To była szczera prawda, nikomu tak nie ufałam, przy nim nawet ból przeistoczenia był do zniesienia.

-Marco?- wielkie niebieskie oczy Kate spoczęły na ukochanym.

Van zapewnił mnie, że Marco poradzi sobie, jest wystarczająco opanowany, ale teraz patrząc na niego widziałam w jego wzroku wahanie.

-Dobrze Kate, zrobię to...- zawahał się- ale chciałbym żeby na wszelki wypadek był przy mnie Hamer.

Ja nie zdecydowałam się na obecność. Co będzie jeżeli nie powstrzymam się? Skutki mogłyby być nieodwracalne i czy Van umiałby mnie powstrzymać? Wolałam zaczekać za drzwiami…

 

Przygotowania ruszyły pełną parą. Kate ostatecznie wybrała swoją obecną sypialnię, ale Marco i tak poprosił nas o godzinę czasu na przygotowania. Wróciłam myślami do dnia mojej przemiany. Do pokoju obsypanego różami i oświetlonego dziesiątkami świec… Kate zauważyła mój rozmarzony uśmiech.

-O czym myślałaś?- była spokojna, ale dało się zauważyć lekkie drżenie głosu.- Tak pięknie się uśmiechnęłaś…

-Myślałam o tym, że obie wybrałyśmy najwspanialszych mężczyzn na świecie.- nie nosiłam już okularów, czułam nieznaczne podniecenie tą sytuacją i na pewno moje oczy zrobiły się czerwone. Kate starała się nie patrzeć w nie.- Wiesz, że na początku nie znosiliśmy się z Marco nawzajem?- zaskoczyłam ją.- Uważał, że jestem zagrożeniem dla Vana, że przeze mnie naraża się na niebezpieczeństwo.

-A co spowodowało, że zmienił zdanie?- zaciekawiła się.- Bo jasne jest, że zmienił. Ja wiecznie słyszałam tylko „popatrz na Liz, nikt tak nie umie utrzymać porządku w całym domu. Nawet Hamer się zmienił pod jej wpływem i muszę ci powiedzieć, że na lepsze”, Liz to… Liz tamto… chodząca doskonałość.

Popatrzyłam na nią uważnie, czyżby z jej głosu przebijała nutka zazdrości?

-W życiu zdarzają się pewne sytuacje,- nie chciałam jej opowiadać jak uratowałam Marco, on sam jej to kiedyś opowie, ale nie mogła mieć wątpliwości do tego, że jesteśmy tylko przyjaciółmi!- niezależne od nas samych, które powodują, że albo ktoś staje się dla ciebie śmiertelnym wrogiem albo najlepszym przyjacielem. Nawet tu w tej chwili oddałabym za niego życie…

-Marco też mówił to samo…- zawiesiła głos, po czym dodała niepewnie.- czuję się trochę…zazdrosna o tą waszą przyjaźń. Zawsze stanowiliście dla mnie nierozerwalny trójkąt, gdzie ty tam i Hamer i Marco… Nie wiem czy w tym trójkącie znajdzie się dla mnie miejsce…

-Czy Marco nie opowiedział ci o zasadach, jakie panują w twierdzy?- Kate kiwnęła głową na potwierdzenie.

-Jesteście z Hamerem kimś w rodzaju „matki i ojca” dla wszystkich.

-Dokładnie, bez naszej wiedzy i zgody nic się tu nie dzieje.- kontynuowałam.- Marco jest prawą ręką Vana i naszym najlepszym przyjacielem, ale nawet on musi się podporządkować nam.- mina Kate wskazywała, że nie do końca zgadza się z tym co usłyszała, musiałam ją ostrzec.- Ciebie te zasady też będą obowiązywać, złamanie ich jest równe z opuszczeniem domu… a co do Marco, to ciebie wybrał na żonę. Jak dla mnie to wystarczający dowód uczuć.

Nie było już czasu na dalszą rozmowę. Wszystko było gotowe. Razem z Vanem odprowadziliśmy Kate do sypialni. Musiałam przyznać, że pomimo ograniczonego czasu Marco postarał się. Tradycyjnie pokój oświetlały świece, a w wazonach wokół łóżka stały dziesiątki kwiatów…

Kate stanęła w progu. Czułam jak jej serce gwałtownie bije w piersi. Bała się. Kiwnęłam głową na Marco, zrozumiał… Pomału podszedł do Kate, oczy z uwagą badały twarz dziewczyny.

-Jeżeli masz jakieś wątpliwości,- powiedział czule- nie musimy tego robić.

-Ufam ci.- powiedziała wtulając się w jego ramiona.

Przed oczami stanął mi inny pokój… usłany płatkami róż… i tylko słowa te same „Ufam ci”. Ręka mimo woli powędrowała do nieznacznej blizny na szyi… Oczy moje i Vana spotkały się, zalała mnie potężna fala miłości, myśleliśmy o tym samym…

To był początek wszystkiego, początek wieczności…

 

Niecierpliwie przemierzałam korytarz co chwilę nasłuchując dźwięków z pokoju Kate. Moje wprawne ucho wychwyciło szaleńcze bicie udręczonego serca, a więc zaczęło się… w absolutnej ciszy. Nagle z ust Kate wydobyło się bolesne westchnienie… serce przestało się bronić.

 

Idąc razem z Vanem do naszej sypialni nie mogłam nic wyczytać z jego twarzy. Jedno co wiedziałam to to, że był poważny i skupiony. Moja ciekawość sięgała zenitu. Nie żebym się martwiła, że coś poszło nie tak, ale…

Zaraz za drzwiami pokoju nie wytrzymałam.

-I co…?!- nie spieszył się z odpowiedzią. Patrzył na mnie z namysłem.- Van!!!

Wreszcie jego twarz rozjaśnił uśmiech.

-Marco spisał się na medal.- w jego głosie było słychać radość.- Nasza rodzina powiększyła się.

Poczułam ulgę. Wstyd się było przyznać, ale bardziej martwiłam się o Marco niż o własną córkę.

-Kłopot z głowy.

Popatrzyłam na Vana, wiedziałam o co mu chodzi. Nic nas tak nie martwiło jak myśl, że Kate może zostawić Marco. Dla niego to byłby koniec. Koniec wszystkiego. Ale ja z kolei nie byłam pewna końca tych kłopotów.

-Nie znasz Kate…- powiedziałam ostrożnie.

Van był w tak świetnym humorze, że nawet nie zwrócił uwagi na moje słowa.

-To już zmartwienie Marco- zaoponował- jak utrzymać ja w ryzach.

-Tak jak ty trzymałeś mnie?- powiedziałam z rozbawieniem. Ogólnie było wiadomo, że Van nie był w stanie odmówić mi niczego. Nawet moje najbardziej absurdalne pomyły w lot realizował, oprócz jednego…

-To jest inna kwestia,- wymruczał sugestywnie, kładąc ręce na moich pośladkach- jesteś moją żoną i panią w twierdzy.

Słowa Vana przypomniały mi o pewnej sprawie.

-Może być kłopot z posłuszeństwem Kate…

-Co masz na myśli?- rzucił nie przerywając pieszczot. Rozpraszało mnie to, ale zebrałam ostatki silnej woli i odsunęłam się.

-Nie wiem czy będzie umiała się nam podporządkować.- wreszcie zwróciłam jego uwagę na to co mówię.

-Nie ma wyboru.- spoważniał.- Jeżeli Marco jej tego nie nauczy… będę ja musiał.

Zastanawiałam się w jaki sposób się to odbędzie…

-To nie żarty Liz- wiedziałam, że mówi poważnie- tu nie ma miejsca na sentymenty.

-A gdyby chcieli odejść i założyć własną rodzinę?- musieliśmy rozważyć wszystkie możliwości. Wiem, że perspektywa utraty Marco, była dla Vana drażliwą kwestią, ale z drugiej strony Kate i Marco mieli prawo do bycia razem, nawet jeżeli Kate nie będzie chciała podporządkować się naszym zasadom.

-Liz to nie jest takie proste!- był rozdrażniony. Czułam jego irytację.- Na założenie nowej rodziny musi zgodzić się RADA, a wierz mi, bardzo rzadko to się zdarza.

Na dźwięk słowa RADA poczułam nieprzyjemne zimno na karku. Przed oczami stanęła mi przesycona okrucieństwem twarz Iana Chaveza. Jeszcze jedna niedokończona „sprawa''.

-Nie martwmy się na zapas.- powiedziałam ugodowo.- Czas pokaże...

Podeszłam do męża i bezwstydnie włożyłam mu ręce pod koszulę. Był spięty. Pomału z rozmysłem, guzik za guzikiem rozpięłam mu ją. Popatrzyłam na twarz Vana, w jego oczach zaczynało odbijać się pożądanie. Jeszcze się kontrolował. Nie docierało do mnie żadne jego uczucie, ale... Nawet nie zdążyłam dotknąć ustami jego skóry. Złapał mnie i uniósł na wysokość swojej twarzy. Trzydzieści sekund. Wytrzymał całe trzydzieści sekund. Ciasno oplotłam nogami jego biodra, czułam jak narasta w nim podniecenie. Nic już nie miało znaczenia. Nic oprócz palącej nas gorączki pożądania.

 

Leżąc wtulona w potężne ciało męża zastanawiałam się, czy Kate będzie miała takie same kłopoty jak ja z poruszaniem się. Van roześmiał się.

-To tak jak nauka chodzenia.- zauważył z rozbawieniem.- Nikogo to nie minie i przychodzi z czasem.

Jakoś trudno było mi sobie wyobrazić Vana w takiej sytuacji. Roześmiałam się.

-Co cię tak rozbawiło?

-Pomyślałam sobie, jakie musiały być twoje początki.- w odpowiedzi Van ukąsił mnie w ucho.

-Tak samo śmieszne jak twoje.- ton jego głosu wcale na to nie wskazywał. Uniosłam głowę i popatrzyłam badawczo na Vana.- Tylko, że przy mnie nikogo nie było.

Poczułam smak goryczy. Van nigdy nie mówił mi o swoich początkach. Wiedziałam, że nie były łatwe, ale nie nalegałam żeby mi o tym opowiedział. Uważałam, że kiedyś sam mi się zwierzy.

-Siła i szybkość nie stanowiły dla mnie problemu.- w jego głosie odbijała się gorycz, którą wcześniej odczułam.- Po przemianie uciekłem z miasta. Schroniłem się w lesie. Najgorsze było... pragnienie. Próbowałem polować na zwierzęta, ale... po ich krwi tylko chorowałem.

Czułam jak ogarnia go rozpacz. Nie mogłam mu pomóc, ukoić jego bólu. Musiał sam sobie z tym poradzić, a najlepszym sposobem była szczera rozmowa.

-Nie miałem wyjścia, musiałem zapolować na człowieka... Na samą myśl o tym, było mi niedobrze, ale wiedziałem, że jeżeli tego nie zrobię... zginę. Instynkt przetrwania zwyciężył. Nienawidziłem sam siebie za swoją słabość. Ilekroć zabijałem człowieka... czułem do siebie odrazę... Tak żyłem przez dwa lata.

Boże! Nie byłam w stanie wyobrazić sobie tego. Jaki musiał być samotny! Ile musiał wycierpieć! Zaczynałam rozumieć, dlaczego tak duże znaczenie miała dla niego rodzina.

-Przez cały ten czas pracowałem nad sobą. Ćwiczyłem samokontrolę, rozwijałem swoje zdolności. Nauczyłem się obcować z ludźmi... Wszystko zaczęło się układać... do czasu. Po pewnym czasie zaryzykowałem i zamieszkałem w małym miasteczku. Przyjęli mnie z początkową nieufnością, ale… z czasem... - zamyślił się.

Zawsze byłam mu wdzięczna za to, że był przy mnie w tych ciężkich chwilach, ale dopiero teraz w pełni to doceniłam. Nagle uderzyła we mnie fala gniewu. Popatrzyłam mu w oczy, były intensywnie czerwone.

-Grupa wampirów uznała moje miasto za interesującą zdobycz. Ich przywódca wprost zaproponował mi udział w rzezi. Odmówiłem... Nie miałem szans Liz!- w jego głosie było tyle bólu!- Nie zdołałem ich obronić! Kobiety, dzieci, mężczyźni... wszyscy!!! Wybili wszystkich w pień! Poprzysiągłem zemstę. Nie spocznę dotąd, dopóki każdy z nich nie zapłaci mi za to głową. Zajęło mi trochę czasu zanim wytropiłem ich wszystkich. Dopełniłem zemsty.

Po jego słowach stało się dla mnie jasne, dlaczego z takim uporem poluje na wampiry. Przypomniały mi się słowa Marco.

„Van jest egzekutorem i jest najlepszy!”

Wszystko miało swoją przyczynę i skutek. To co Van przeżył dawno temu, ukształtowało go takim, jaki był teraz.

-Moja mała zemsta zwróciła uwagę kilku wpływowych wampirów. Zostałem przedstawiony RADZIE... i tak zaczęła się moja „kariera”.

Pogładziłam go czule po policzku. Czułam jak emocje pomału opadają. Przepełniała mnie duma z tego, że w końcu zaufał mi i zwierzył się.

-Jesteś wyjątkowy.- zaczęłam z uczuciem.- Jestem dumna, że pomimo tylu przeciwieństw losu nie ugiąłeś się.

W odpowiedzi przytulił mnie i mocno pocałował. Oddałam pocałunek. Potrzebował dużo czułości i wiedziałam, że jestem jedyną osobą, która może mu ją ofiarować.

 

>><<

 

Nigdy nie sądziłam, że kiedyś przyjdzie mi udowodnić iż mam władzę. Ale ziściły się moje obawy względem Kate. Od przemiany minęły już dwa tygodnie. Przyswoiła sobie większość zasad panujących wśród nas oprócz... uległości. Kate zawsze miała duszę buntownika, a teraz po przemianie jeszcze się to spotęgowało. Marco bezradnie rozkładał ręce. Nie docierały do niej żadne tłumaczenia... Wiedział, że prędzej czy później czeka ją brutalna lekcja posłuszeństwa. Van już dawno chciał przywołać ją do porządku, ale uległ moim prośbom. W tym rzecz była, że jego uważała za pana... Gorzej było ze mną. I dlatego uważałam, że to mój problem. Długo zastanawiałam się w jaki sposób to rozwiązać. Nieoczekiwanie sytuacja nadarzyła się sama.

 

Van od dwóch dni był na rozpoznaniu. Martwiłam się. Zawsze każdy jego wyjazd budził mój niepokój. Do tego doszły jeszcze kłopoty w stajni. Ukochany ogier Vana miał po raz pierwszy zostać „ tatusiem”. Specjalnie dla Zwiastuna sprowadził tu klacz o imieniu Zorza. Rozwiązania mogliśmy się spodziewać lada moment. Robert martwił się, że Zorza może sama sobie nie poradzić, więc na zmianę z Robertem czuwałam przy klaczy.

Jakby problemów było jeszcze mało, z BANKU KRWI nie dotarł do nas transport. Miałam dość! Wszystko się sprzysięgło przeciw mnie! Idąc do gabinetu spotkałam w holu Marco i Kate. Nie chciałam im psuć dnia, ale nie miałam wyjścia.

-Marco- zaczęłam zmęczonym głosem.- potrzebuję twojej pomocy. Przejdź ze mną do gabinetu.

-Mogę iść z wami?- głos Kate zabrzmiał trochę wyzywająco. Nie miałam ochoty na kłótnię.- Oczywiście, że możesz.

W gabinecie ciężko opadłam na fotel. Czułam, że ból zaraz rozsadzi mi głowę.

-Marco, znów są jakieś problemy w BANKU,- zaczęłam zrezygnowanym głosem.- nie dostaliśmy transportu. Nie mogę się stąd ruszyć... Czy mógłbyś jechać ty?

Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć Kate rzuciła wojowniczym tonem.

-Takie sprawy da się chyba załatwić przez telefon?!

Poczułam jak irracjonalnie narasta we mnie gniew. Niepokój o Vana, kłopoty z Zorzą i BANKIEM i do tego krnąbrność Kate... Wszystko to razem przepełniło kielich goryczy.

-Nie bardzo mnie chyba zrozumiałaś Kate.- mój głos stał się cichy i spokojny. Po minie Marco widziałam, że wie co się zaraz wydarzy.- To nie była przyjacielska prośba... To polecenie.

Nie wiem po kim Kate odziedziczyła przekonanie, że wszystko się powinno kręcić wokół niej. Na myśl przychodził mi tylko Stefan.

-Nie możesz mu rozkazy... - nie zdążyła dokończyć.

Zerwałam się z fotela i jednym kocim skokiem przeleciałam nad biurkiem. Kątem oka zauważyłam jak Marco przymruża oczy i lekko pochyla się do przodu. Wiedziałam, że odruchowo chciał ochronić Kate, ale zdawał też sobie sprawę, że czas to już zakończyć.

Kate wykonała unik. Była na tyle bystra, że zauważyła zbliżające się zagrożenie. Niewiele to pomogło. Moje ramie zwinnie uchwyciło jej szyję, unieruchamiając głowę w niezbyt wygodnej, a już na pewno bolesnej pozycji. Z gardła Kate wydobył się przeciągły skowyt. Marco niepewnie zrobił krok w naszą stronę. Na jego twarzy malowało się zdumienie. Wiedziałam, że zdradziłam się, ale na razie nie było to ważne. Z moich ust wydobyło się ostrzegawcze warknięcie. Poczułam jak mięśnie Kate rozluźniają się. Zwolniłam ucisk. Czekałam. Kate popatrzyła na mnie ponurym wzrokiem, ale w jej spojrzeniu nie było już tego buntowniczego błysku.

-Tu w twierdzy jest miejsce tylko dla jednej pani- mój głos brzmiał groźnie, chrapliwie- i jestem nią ja. Jeżeli się z tym nie zgadzasz, to droga wolna. Możesz odejść.

Widziałam jak w oczach Marco odbija się niepewność, był rozdarty między miłością, a posłuszeństwem.

-Kate!- musiała w tej chwili podjąć decyzję!

I podjęła.

Pomału, ale nie z ociąganiem uklękła przede mną, ze spuszczoną głową. Wiedziałam, że dużo ją to kosztowało, ale takie prawa rządziły wśród nas. Najwyższy już czas żeby odrzuciła resztę ludzkich przyzwyczajeń i przestała mnie traktować jak matkę. Teraz byłam jej panią.

-Wybacz mi.- jej głos był cichy, ale gdy podniosła na mnie oczy, odbijała się w nich uległość. Wygrałam.

Nie cieszyłam się z tego zwycięstwa. Cieszyłam się z decyzji Kate.

-Marco, pojedziesz do BANKU- powiedziałam zmieniając temat- czas zająć się tym, co najważniejsze. Ty Kate pomożesz mi przy koniach. Dasz radę?

Popatrzyłam na Marco, nie wiedziałam czy Kate jest już na tyle gotowa, aby podejść do zwierząt. Delikatne kiwnięcie głową potwierdziło, że tak. Nie miała takich problemów jak ja na początku. Kate była z natury bardziej delikatna ode mnie. Do tej pory nie zapolowała na zwierzęta i uważała, że to okropne. Kochała je.

-Dobrze.- powiedziała stając przede mną.- Pójdę do Roberta do stajni.

Patrzyliśmy z Marco jak wychodzi. Gdy zamknęły się za nią drzwi, Marco bez ogródek zapytał.

-Skąd to umiesz?

Wiedziałam, o co mu chodzi. Chwyt którym złapałam Kate nie był zwykłym odruchem. Był wykonany szybko i fachowo.

-Powiesz Vanowi?- zdawałam sobie sprawę, że kiedy się dowie wpadnie w szał.

-Liz, to nie są żarty.- popatrzył na mnie poważnym wzrokiem.

-To wasza wina! Nie zgodziliście się szkolić mnie...

Błąd. Zajęłam pozycję obronną i zaczynałam tłumaczyć się przed Marco.

-Podglądałaś jak trenujemy z Hamerem?- nie musiałam odpowiadać na to pytanie, on i tak już wiedział.

-Porozmawiaj z Vanem.- w moim głosie odbiła się prośba.- Wiem, że Van nigdy się nie zgodzi, abym uczestniczyła z wami w akcjach, ale... chcę się nauczyć. Muszę. Na wszelki wypadek.

-Dobrze wiesz,- głos Marco był zrezygnowany.- że masz nikłe szanse, żeby się zgodził?

Wiedziałam. Ale wciąż miałam w pamięci zdradę Rani. Niewiele wtedy brakło. Mimowolnie pomasowałam kark. Oczy moje i Marco spotkały się. Myśleliśmy o tym samym. Uratował mi wtedy życie...

-Porozmawiam z nim.

 

Zorza oźrebiła się. Moja pomoc nie była konieczna. Natura sama o wszystko zadbała.

Stałyśmy z Kate i patrzyłyśmy jak klacz obwąchuje swojego synka.

-I jak go nazwiesz?- Robert popatrzył na mnie z uśmiechem. Van mi pozostawił wybór imienia.

-Zefir.- nie miałam pojęcia czy to dobre imię dla konia. Zerknęłam niepewnie na Roberta. Nie patrzył na mnie tylko na źrebaka.

-Witaj w rodzinie Zefir!

 

>><<

 

Siedziałam w gabinecie i z niechęcią patrzyłam na komputer. Właśnie zakończyłam ostatnią transakcję. Myślami wróciłam do dnia w którym Van „wtajemniczył” mnie w nasze finanse. A dokładnie zwalił na mnie całą robotę! Nigdy się nie mogłam pogodzić ze swobodą z jaką Van wydawał pieniądze... do czasu jak zobaczyłam nasze konto bankowe. Widniała na nim suma dwunasto cyfrowa... Van roześmiał się widząc moją minę. Miał udziały we wszystkich znaczących inwestycjach na całym świecie. I do tego dużą rodzinę do utrzymania. Dbał o wszystko.

Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi.

-Skończyłaś?- zagadnął Marco wchodząc do środka.

-Nie cierpię tego robić!- mruknęłam wyłączając komputer.

-Hamer też nie.- uśmiechnął się. Było jasne, dlaczego ja się tym teraz zajmuję.- Znajdziesz jeszcze trochę siły na salę gimnastyczną?

Popatrzyłam na niego uważnie. Czyżby proponował mi trening?

-Zwolnij!- rzucił stanowczo, widząc nadzieję w moich oczach.- Chcę zobaczyć jakie są twoje możliwości zanim nadstawię karku przed Hamerem.

Oboje wiedzieliśmy, że jeżeli chodzi o mnie, do Vana nie docierają żadne argumenty. Jak zwykle wścieknie się i tyle!

 

Okrążaliśmy się ostrożnie. Każde czekało na ruch drugiego. Twarz Marco była nieprzenikniona. Był skupiony. Nie przyjął postawy do ataku, posuwał się wyprostowany, na oko rozluźniony... Wybiłam się płynnym ruchem i wylądowałam tuż koło niego. Nawet nie zdążyłam zadać ciosu. Poczułam piekący ból w ramieniu i twardo wylądowałam na materacu. Wykonałam zbyt oczywisty ruch i dlatego przegrałam to starcie.

Podnosząc się, przeniosłam ciężar na ręce i błyskawicznie wyprostowałam nogi.

TRAFIŁAM!

Marco zachwiał się, ale nie upadł. Wykonał salto i przyczajony czekał na mój następny ruch. I to był mój błąd! Liczyłam, że ograniczy się tylko do obrony przede mną. Nie spodziewałam się ataku. Prostym zdecydowanym skokiem powalił mnie znów na materace. Szarpnęłam się z całej siły. Wiedziałam, że nie mogę pozwolić by złapał mnie za szyję! Jego ręka wyprostowała się. Wygięłam ciało... i przeliczył się! W ostatniej chwili złapał mnie za rękę. Poczułam przejmujący ból i trzask łamanej kości. Ale byłam wolna!!! Ramię bezładnie wisiało mi wzdłuż ciała. Marco błyskawicznie się poderwał. Był wściekły!

-Muszę nastawić ci rękę.- głos miał zachrypnięty. Przez twarz przemknął mi grymas bólu, gdy dotknął mojej ręki.- Będzie bolało.

-Naprawdę?- sarkazm w moim głosie nie zrobił na nim wrażenia.

Jednym zdecydowanym ruchem nastawił bark. Nie udało mi się powstrzymać jęku bólu. Nadal był zły.

-Do jutra zagoi się.- w jego oczach zobaczyłam niepewność. Wiedziałam o co chodzi. Nie chciał zrobić mi krzywdy. Po prostu tak wyszło.

-Powiedz mi Marco...- drżenie głosu zdradziło jak ważna jest dla mnie jego odpowiedź.- Mam szansę?

Przeczesał włosy nerwowym ruchem. Miał dylemat. Mógł mnie w tej chwili zniechęcić, lub wręcz przeciwnie, zachęcić do mojego planu.

-Liz, będę szczery.- zaczął poważnie.- Twoje umiejętności są... zerowe. Na ulicy nie przetrwałabyś ani pięciu minut.

Próbowałam ukryć jaki zawód sprawiły mi jego słowa. Bolała tak surowa ocena, ale przynajmniej był szczery.

-Ale jesteś zwinna... i silna.- zawiesił głos. Najwyraźniej nie był przekonany czy powinien dokończyć to co zaczął.- Porozmawiam z Hamerem.

 

Rozmowa z Vanem. Moja złamana ręka była niczym w porównaniu z rozmową z nim. Już sam fakt, że coś mi się stało, doprowadzi go do białej gorączki!

Stałam pod prysznicem czując jak ból pomału ustępuje. Zdawałam sobie sprawę, że Van nigdy się nie zgodzi na mój udział w akcjach. Po śmierci Rani, zaczął szkolić młodego wampira Justina. Właśnie razem pojechali na rozpoznanie. Nie raz patrzyłam z zazdrością jak go szkoli. Van o tym wiedział, ale był nieugięty. Nie mogąc trenować z mężem, cały swój wysiłek skierowałam na siłownię. Dało to efekty, byłam zwinna i silna. Nawet Marco to przyznał...

Za dwa tygodnie szykowała się akcja. Marco musiał zostać w domu z Kate, a dokładniej, zabrać ją stąd, bo przyjeżdżali Zak i Kacper. Van był skazany na Justina. Bałam się tego. Zawsze pracował z Marco.

Delikatnie wytarłam bolącą rękę. Byłam tak zmęczona, że nawet nie ubrałam się, tylko naga wsunęłam pod kołdrę. Najważniejsze, że do rana ręka zagoi się. Lepiej żeby Van pozostał nieświadomy tego co dziś miało miejsce.

 

Rano z ulgą zauważyłam, że Marco miał rację. Ręka już prawie wcale nie bolała, chociaż była osłabiona.

Na jego pytające spojrzenie, kiwnęłam tylko głową. Lepiej żeby Kate też nie wiedziała o całym zajściu.

Śniadanie upłynęło w miłej atmosferze. Dręczyło mnie tylko uczucie oczekiwania. Marco popatrzył na mnie przeciągle, znał mnie. Wiedział, że łączy nas z Vanem niesamowita więź. Od jakiegoś czasu, z coraz większej odległości mogłam odebrać uczucia Vana. Nie było to intensywne doznanie, ale...

Teraz czułam radość. Jego radość z powrotu do domu.

Przeprosiłam zebranych i wyszłam do holu.

Całe moje ciało płonęło z niecierpliwości.

Pomimo gwaru panującego na dziedzińcu, doleciał mnie cichy pomruk silnika samochodu. Taki dźwięk miało tylko jedno auto!

Czekałam.

Brama pomału otworzyła się. Dostrzegłam jeszcze uśmiech Simona. Nie musiał tego robić.

Wiedziałam.

Patrzyłam jak auto mija bramę i zatrzymuje się przy fontannie. Wysiedli z samochodu, Justin z uśmiechem przerzucał spojrzenie ze mnie na Vana.

A ja już nic nie widziałam, oprócz lekko zmrużonych oczu męża.

Nie uśmiechał się. Był poważny, skupiony...

Szłam do niego bezwolnie, jak na rozkaz... Czułam od niego słodki, zmysłowy zapach.

Oparłam głowę o jego pierś.

W moim wnętrzu rozszalały się wszystkie zmysły. Był tutaj, ze mną.

Bez słowa wziął mnie za rękę i ruszyliśmy w stronę bramy. Po drodze widziałam uśmiechnięte twarze. Nie krępowało mnie to już. Przyzwyczaiłam się i oni też, że każdy powrót Vana budził w nas nieokiełznane pożądanie. Marco śmiał się, że nigdy nie wiadomo z którego pomieszczenia skorzystamy. Nie zawsze udawało się nam trafić do sypialni.

„-Może następnym razem będzie fontanna?- mówił z nutką uszczypliwości.- Przecież jest najbliżej!”

Szłam posłusznie za Vanem.

Wiedziałam już gdzie mnie prowadzi. Jezioro latem było przepiękne.

Gdy dotarliśmy na miejsce, nie spieszył się. Rozebrał mnie pomału z rozmysłem, całując każdy skrawek odsłoniętego ciała.

Ja byłam naga, on nadal ubrany...

Delikatnie, tak jakby był z porcelany, zaczęłam go rozbierać. Nie patrzyłam mu w oczy. Patrzyłam na jego ukochane ciało. Nagle uderzyła we mnie gwałtowna fala pożądania, wydzierając z moich ust jęk rozkoszy. Popatrzyłam mu w oczy.

Pożądanie zwyciężyło...

 

Przy obiedzie dobry humor dopisywał Marco. Nie mógł się powstrzymać od komentarzy typu:

„-Ale było cicho” czy „-Zaoszczędziliśmy na ubraniach!”

Pierwszy raz zdarzyło nam się z Vanem, że zaspokoiliśmy swoje zmysły poza murami twierdzy.

Dla Marco był to świetny temat do żartów!

-Gdybyście częściej korzystali z dobrodziejstw natury,- kontynuował- obyłoby się bez stoperów w uszach!

Van wyprostował się i popatrzył na mnie z namysłem.

-Tak bardzo interesuje cię nasze życie erotyczne,- powiedział powoli- a jak widzę to sam nie możesz się zdecydować co do własnego...

Słysząc komentarz Vana, Marco zrobił głupawą minę. Musiałam się powstrzymać by nie parsknąć śmiechem! Wiedziałam o co mu chodzi. Marco do tej pory nie mógł się zdecydować, gdzie i w jaki sposób ma poślubić Kate. Chciał żeby to było coś pięknego i wyjątkowego. Natomiast Van postawił sprawę jasno. Na czas pobytu Kacpra i Zaka, Kate musiała wyjechać. Nie była jeszcze gotowa na spotkanie z ludźmi. Marco miał ją zabrać do swojego domku na plaży. Było to chyba jeszcze bardziej odludne miejsce niż nasza twierdza. Jedynym problemem było to, że bez ślubu nie puści ich razem... Marco wiedział o tym i na samą myśl wszystko się w nim gotowało!

-Kate, zawsze może towarzyszyć... Dominic.

Tego dla Marco było już za wiele!

-Po moim trupie...!- zazgrzytał zębami.

Dominic był jednym z łowców Vana. Marco bardzo dobrze go znał, nie raz razem trenowali. Odkąd Kate doznała przemiany, Dominic wodził za nią rozmarzonym wzrokiem. Marco działało to na nerwy...

-Więc szybciej się decyduj.- to był koniec dyskusji.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania