Poprzednie częściKnajpiana rozmowa I

Knajpiana rozmowa III

Miałem już dość sprawdzania klasówek, fizyka w szkole średniej nie jest trudna do zrozumienia, ale najwyraźniej dzisiejsza młodzież jest mało pojętna. Nie zna się na prawach grawitacji i buja w obłokach – Cholera! - krzyknąłem do siebie. - Gdyby chociaż bujała? To banda pospolitych głupków bez większych ambicji. W czasach, kiedy ja chodziłem do liceum, nikt taki by się tam nie dostał. Prawo powszechnego ciążenia, grawitacja, Newton, Kepler, przecież to banały. No cóż… a może to ja jestem do niczego? Nie potrafię zainteresować, przekazać. Biłem się z myślami czytając wypociny przyszłego pokolenia, od którego kiedyś będzie zależał mój los. Z tych jałowych rozmyślań, wyrwał mnie o zgrozo, głos żony.

- Co się dzieje?

- A mam taki problem egzystencjalny – odpowiedziałem niby żartem na odczepnego.

- Ty masz problem? – powiedziała z lekkim sarkazmem.

Czułem, że ta rozmowa, może się źle skończyć, więc nie prowokowałem jej do dalszej dyskusji. No, ale jak to z moją żoną bywa w takich momentach... Zazwyczaj przypomina sobie o jakichś swoich dawnych kryzysach, które kiedyś podobno zignorowałem. Zapewne, teraz nie zmarnuje okazji do wyrównania rachunków.

- Ta twoja gówno warta fizyka! Dzisiaj teoria wszystkiego, jutro niczego. Ktoś powiedział, że jest tak, potem ktoś inny, że wcale tak nie jest. I co? Spada się od tego w otchłań? Albo może jesteśmy lżejsi? Jestem księgową od dwudziestu lat, spróbuj się tak pomylić u mnie w pracy, to możesz pójść za kratki. Zapomnij o czymś i masz przesrane. A ciebie martwi, że większość młodych ludzi nie chce, tych głupot zrozumieć.

Tego było już za wiele, szybko wstałem z fotela, poszedłem do przedpokoju, włożyłem kurtkę, trzasnąłem drzwiami, ale szybko wróciłem, zauważając na klatce, że mam na nogach kapcie. Szybko wszedłem z powrotem tylko tym razem bardzo po cichu. Na szczęście była w łazience i uniknąłem jej szyderczego uśmieszku.

 

Chodziłem po mieście ponad godzinę, cała złość już prawie że mnie zeszła, ale nie chciało mi się wracać do domu. Wizja milczącego wieczoru i tego wszechwiedzącego spojrzenia mojej żony, była dla mnie jeszcze zbyt ciężka do strawienia. Spojrzałem na zegarek, była dwudziesta trzydzieści. Piątek, wolna sobota? A może by tak jakieś piwko albo dwa? Dawno nie byłem w knajpie, czemu nie – pomyślałem. Wszedłem do pierwszej jaką zobaczyłem po drodze „Kasztelan” - niech będzie Kasztelan - pomyślałem nieco rozochocony tym pomysłem. – Dość elegancko, beżowe ściany, kilka obrazów z martwą naturą i pejzażami, tworzyły przyjazną atmosferę. Usiadłem przy barze i zamówiłem piwo.

- Hej – usłyszałem gdzieś za plecami żeński głos. Odwróciłem się i zobaczyłem kobietę w średnim wieku siedzącą przy stoliku.

- Słucham panią?

- Może się przysiądziesz – powiedziała uśmiechając się.

- Wie pani jakoś niespecjalnie chce mi się rozmawiać – odpowiedziałem nieco zmieszany.

- No widzę, że masz jakiś problem, ale rozmowa z kimś nieznajomym, może naprawdę pomóc – powiedziała i sama się dosiadła.

Tego nie było w planach, o co jej chodzi? - pomyślałem.

- Mała kłótnia z żoną co?

Nie chciało mi się odpowiadać, zapewne stała bywalczyni okolicznych knajp. Czekająca na jakiegoś naiwniaka, który postawi kolejkę i będzie ją zabawiał.

- Może przynajmniej powiesz, jak masz na imię?

- Mirek – odpowiedziałem obojętnie.

- Może być… chociaż tak zbyt pospolicie.

Spojrzałem na nią z ukosa. Uśmiechała się, najwyraźniej dobrze się bawiąc.

- Ania – powiedziała i wyciągnęła dłoń.

Podałem jej swoją, trochę poirytowany całą tą sytuacją. Miałem ochotę wyjść, ale jakoś nie wypadało. Tak po kilku łykach piwa? Chciałem się schlać i mieć wszystko gdzieś. Wrócić do domu, walnąć się na wyro i być cudownie nieświadomy. Niestety ten piątek wydawał się już nie do uratowania.

- A co porabiasz, jeśli mogę spytać?

- Ja…? A co panią… - Chciałem odpowiedzieć coś, żeby się odczepiła, ale nie wiedzieć czemu, powiedziałem - Uczę fizyki w liceum.

- Fizyka? Bardzo interesujące, czarne dziury, ciemna energia. Słyszałam co nieco, na ten temat.

- Ha…ha…ha… no nieźle. – Trochę mnie tym rozbawiła. – Tak, to ciekawe zjawiska, ale w szkole średniej porusza się bardziej przyziemne tematy.

- Oj ta przyziemność, przez nią nabawiamy się kompleksów. Muszę ci zdradzić, że kiedyś dość często pracowałam na kolanach i czułam się wtedy jak odkurzacz wysysający czyjeś nieczystości.

Zacząłem się śmiać, chociaż brzmiało to trochę dwuznacznie, to jednak atmosfera robiła się coraz ciekawsza. Udawała zainteresowanie? Jeśli tak to całkiem nieźle. Na pewno była zdecydowanie bardziej pojętna niż moi uczniowie. – Wie pani… wiesz – poprawiłem się – Czarne dziury to…

- Tak wiem, one pochłaniają wszystko, nawet światło, prawda. – powiedziała wchodząc mi w słowo.

- Zgadza się, to bardzo niebezpieczne dziury, nie da się z nich wyjść.

- To mi się kojarzy z pewnym rodzajem kobiety, faceci kręcą się koło niej, coraz bliżej i bliżej w końcu nie mogą się już od niej oderwać. Pragną za wszelką cenę odkryć jaka jest w środku. A ona, karmi ich swym diabłem, pozwalając by wchodzili w nią coraz głębiej i głębiej, aż w końcu wydają z siebie krótkie a! I opadają na samo dno. Zostaje po nich, tylko lekko zakrzywiona przestrzeń, hahaha!

Trochę mnie zatkało, nie wiedziałem co powiedzieć, jej wypowiedź była z jednej strony bardzo zabawna…? Nigdy bym tak tego nie skojarzył, ale była w niej jakaś mroczna prawda. Przypomniał mi się mój dobry kolega, który przez kogoś takiego popadł w alkoholizm i skończył żywot, uderzając samochodem w drzewo. – Coś w tym jest, czarne dziury i kobiety…?

- Powiedziałam pewien rodzaj, wy mężczyźni macie skłonności do uogólnień. Jak jedna zrobi coś złego, to uważacie, że wszystkie tak robią.

- Wcale tak nie uważam, tylko coś przykrego mi się przypomniało.

- A może miałeś przyjemność z kimś takim…

- Nie! – Wszedłem jej w zdanie, nie chcąc kontynuować tego tematu. Spojrzała na mnie lekko zaskoczona, ale szybko się opanowała.

- Nie denerwuj się tak, czasem kilka przypadkowych słów może zupełnie zmienić klimat, sorry Winnetou. – Podniosła szklankę z drinkiem. – To może stukniemy się za przypadek, on czasem bywa szczęśliwy.

- Czemu nie – odpowiedziałem i również podniosłem do góry kufel. – Wiesz, w fizyce… tej od cząstek elementarnych, nie ma żadnej pewności, wszystko jest prawdopodobieństwem – powiedziałem kontynuując temat.

- Więc, nasze spotkanie, jakie miało prawdopodobieństwo, duże czy małe?

- Hm… małe, ale nie o to mi chodziło. W makro kosmosie, jeżeli na przykład, taka ziemia jest w danym miejscu, to za jakiś czas będzie w innym, ale łatwym do przewidzenia. W mikro świecie dana cząstka jest tu, a potem może być tam albo tam, albo na drugim końcu wszechświata.

- A! To trochę jak z moim byłym, nigdy nie wiadomo było, co chodziło mu po głowie. Kompletnie nieprzewidywalny facet. Często zaskakiwał, czasem bardzo pozytywnie, nie żałował na mnie kasy. Jak tylko coś mi się spodobało, szczególnie jakieś świecidełko, za kilka dni czekała mnie miła niespodzianka. Niestety, później pojawiały się częściej, te bardzo niemiłe atrakcje. Wybywał z domu na tydzień, dwa. Na początku go szukałam, zależało mi. Miał w sobie coś takiego, co przyciągało, ale to nie czarna dziura, to raczej jakiś żar? Tak... czułam się jak ta ćma, krążąca wokół lampy – powiedziała i uśmiechnęła się z lekką domieszką smutku. – Przeszło mi, jak dał mi w mordę, kiedy go znalazłam w mieszkaniu jakiejś młodej kurewki. Potem wracał, przepraszał, ale byłam już za bardzo wypalona, tym jego słońcem.

Patrzyłem na nią z coraz większą ciekawością. Nie wiedziałem, nawet kiedy złapałem ją za rękę i pogładziłem jej zimną dłoń.

- Wiesz… – kontynuowała. – Wydaje mi się, że ta cała fizyka, jest tak naprawdę o prostych rzeczach? Kiedy taki sobie ktoś, uderza kogoś, można obliczyć siłę, szybkość, czas, ale dlaczego to robi? Oczywiście, od tego są już inne nauki, ale to też tylko gdybania. Miał trudne dzieciństwo, a może taki bardzo wrażliwy ktoś? Odbierający świat w jakiś trudny do zrozumienia sposób. Trzeba mu to wybaczyć i jakoś pomóc? – Pokiwała głową i zrobiła dużego łyka. - Jedno jest pewne, że wszystko w tym życiu, jest kurewsko niepewne.

- No cóż, nie da się na wszystko odpowiedzieć, człowiek jest niestety, bardzo ograniczony – powiedziałem z lekką nutą ciepła w głosie.

- Wiesz, mam taki szósty zmysł. Od razu dostrzegam w każdym dumnie stojącym członku, najdrobniejszy fałsz. Zazwyczaj to taka ciężka dolegliwość, zwana kompleksem wyższości. Cierpią na nią wizjonerzy, o twardych łokciach i miękkich kutasach. Układają sobie wszystko, co ich otacza, po swojemu. Jak tylko coś przestaje działać, tak jakby sobie tego życzyli, nabierają podejrzeń. A bo to żona nie daje i może puszcza się z jakimś tajemniczym blondynem. A bo to, ktoś chce ich wykręcić, a oni tacy samotni i nieszczęśliwi, muszą sobie jakoś poradzić z tym wrednym cwaniaczkiem. No i pomyśleć, że jeden z drugim, taki niby twardziel, który z nikim się nie pieprzy, potrzebuje obcej dupy za pieniądze, żeby mógł się wyżalić. – Uśmiechnęła się, a potem zagryzła wargę. - Kiedyś na murze przeczytałam takie zdanie: „Na grzbiecie ujeżdżonego bezgranicznie zwierzęcia, galopuje bezgranicznie ujeżdżone zwierzę”. I ta teoria do mnie przemawia – powiedziała i kiwnęła ręką do barmana. – Jeszcze raz to samo!

- Wie pani, przepraszam wiesz. – Znowu się poprawiłem. – To o czym mówisz, to dla mnie obcy świat. Nigdy nie miałem do czynienie z…

- Kurwą – powiedziała wchodząc mi w zdanie. – Ja też dawno nie miałam do czynienia z fizykiem. Ostatnio to chyba w liceum gastronomicznym, z którego dość szybko wyleciałam. Nie było mi pisane zostać tą od doznań żołądkowych. Kobiety jednak, mają chyba we krwi, chęć robienia komuś różnych przyjemności, więc wybrałam branżę w tych bardziej odlotowych. – Uśmiechnęła się. Po chwili poczułem jej stopę na mojej. Ściągnęła but i delikatnie głaskała mi nogę od stopy po kolano. Trochę mnie to podnieciło, dosunąłem się trochę bliżej niej. Położyłem rękę na jej udzie. Siedzieliśmy tak przez dłuższą chwilę, delikatnie głaszcząc się pod stołem i uśmiechając.

- A może istnieje jakaś milsza teoria w fizyce, która pasowałaby do tego klimatu? – zapytała, przerywając to rozkoszne milczenie.

- Hahaha – zacząłem się śmiać, chcąc odpowiedzieć, że takie rzeczy w fizyce nie istnieją, ale nagle coś mi się przypomniało. – Wiesz… jest taka teoria, że jeżeli na coś spojrzysz, to, to coś zaczyna istnieć.

- O!? To ciekawe, czyli to nasze istnienie zależy od tego, że na siebie patrzymy?

- No, raczej, że ktoś lub coś na nas patrzy, chociaż…? - To co powiedziała, brzmiało również ciekawie i tak bardziej życiowo. – Może masz rację…

- Jeżeli tak, to wtedy bardzo ważne byłoby co myślimy, bo jeżeli pozytywnie, to świat nabiera kolorów. Niestety większość ma w swoich oczach obojętność i zapewne dlatego dookoła dominuje szarówa.

- Zadziwiasz mnie, to jak kojarzysz. Z jednej strony, to takie oderwane od rzeczywistości, z drugiej tak twardo stąpające po ziemi – powiedziałem i pocałowałem ją w policzek.

- No cóż, taka ze mnie myślicielka i myślę sobie, że powinieneś już wracać do domu.

- Co!? – odezwałem się totalnie tym zaskoczony.

- Kiedy tutaj wszedłeś, pomyślałam, facecik w sam raz, dzięki któremu zabawię się jego kosztem. Byłeś taki nastawiony na znieczulenie, że grzechem by było tego nie wykorzystać.

- Domyśliłem się, że chodzi ci coś takiego po głowie.

- Ale, potem mi uległeś, zapominając o wszystkim. Zakrzywiłam przestrzeń w twoim układzie obronnym. Fizyka w zderzeniu z moją zrytą psychą, może okazać się teorią bezwzględnej bezradności, jeśli tu zostaniesz. Z jakim podobieństwem określisz, że po zerżnięciu mnie, będziesz takim samym człowiekiem, jakim byłeś? Przyszedłeś tu przypadkiem, mocno wkurwiony, nie ty pierwszy nie ostatni. No, ale, że cię nie oskubałam, zawdzięczasz swojej niewinnej fizyce.

- No, ale przecież, tyle o sobie mi powiedziałaś, wydawało mi się, że…?

- Hahahaha! Fajny z ciebie gość, naprawdę fajny hahaha!

Wstałem i niemal wybiegłem z lokalu, potem szybkim krokiem dotarłem do domu.

 

Żona oglądała telewizję. Kiedy na mnie spojrzała, przeraziła się, jakby zobaczyła zjawę.

- A tobie co? – zapytała.

- Wiesz… masz rację, ta cała fizyka jest nic nie warta – powiedziałem z przerażająco brzmiącą szczerością.

Wstała z fotela, podeszła do mnie i mocno objęła.

- Przepraszam! Nie wiedziałam, że moje słowa, tak bardzo weźmiesz do siebie. Postaram się więcej już tak nie mówić. – Pocałowała mnie w policzek i znowu objęła.

Czułem się jak bohater jakiejś idiotycznej komedii, w której wystarczy być poczciwym idiotą, a całe zło tego świata, przed nim wymięka. Niestety, zbyt bliski kontakt z obcą rzeczywistością, sprawił, że to ja zacząłem wymiękać. Nie pomagało odkrycie czegoś cennego we wnętrzu mojej drugiej połowy. Po ostatnich kilku ziemskich latach, schematycznego współżycia. Dowiedziałem się, że żona jeszcze mnie kocha. Wszystkiemu była winna fizyka, przez którą człowiek zaczyna myśleć, jakoś tak, nie po ludzku.

Następne częściKnajpiana rozmowa IV

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • betti 24.01.2020
    ''nie ubrałem butów'' - butów się nie ubiera, to regionalizm, buty się wkłada, zakłada.

    ''pasowała by'' - pasowałaby, gdzieś jeszcze mignęło mi ''było by'' byłoby - tekst ciekawy, dlatego popracuj nad tymi błędami i spr może jest ich więcej.

    Pozdrawiam.
  • Lotos 24.01.2020
    Dzięki za komentarz i cenne uwagi.
  • Bajkopisarz 25.01.2020
    „ubrałem kurtkę, trzasnąłem drzwiami,”
    Ubiera się choinkę, kurtkę się zakłada (wkłada)
    „wszechwiedzącego spojrzenia mojej żony, była dla mnie”
    Właściwie to oba zaimki są zbędne
    „kobiecy głos. Odwróciłem się i zobaczyłem kobietę”
    Kobiecy-kobietę, synonim by się przydał
    „chęć robienia komuś różne przyjemności”
    Różnych
    „było by co myślimy”
    Byłoby

    Jedna rzecz, o której nie wspominasz – dziś, jak się idzie samemu do knajpy, to OBOWIĄZKOWO trzeba mieć telefon i się nieustannie w niego gapić, tak, żeby nikt postronny, broń Boże, nie próbował zagadywać :-)

    Zapamiętam sobie z tego tekstu tyle, że nie ma w fizyce takiej teorii, której nie mogłaby obalić kobieta. Czarne dziury, zakrzywianie czasoprzestrzeni i jakieś prawa dynamiki może i mają jakiś sens, a przecież „wszelka teoria jest szara, zieleni się tylko złote drzewo życia”
    Ale co tam fizyka! Nawet matematyczne twierdzenie, że 2+2 = 5 da się udowodnić, jeśli kobieta będzie wystarczająco długo płakać i zrobi awanturę.
  • Lotos 25.01.2020
    Dzięki za komentarz i cenne uwagi, zaraz poprawię.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania