Koczownicy

Nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej. Narzekałem na sąsiadkę spod trzynastki, dopóki nie wystawiła domu na sprzedaż: za milion i sto tysięcy. Nieprędko znajdzie nabywcę i będzie długo zwlekać z przeprowadzką, chyba że obniży przynajmniej o dwadzieścia procent. Nie była to trafna prognoza, gdyż kupcy znaleźli się już po tygodniu: młode małżeństwo z kilkuletnim dzieckiem. On: śniada cera, włosy czarne jak smoła; ona również, trudno powiedzieć czy ładna, bo się chowa; widzę ją tylko z daleka, kiedy zawiesza pranie na wiatraku za domem lub zagania dziecko do środka. Na wjeździe z boku dwa nowe samochody, czyli obydwoje pracują w różnych miejscach, ale unikają publicznego transportu. Z jednej pensji będą żyć, druga pójdzie na spłatę pożyczki. Po Lorenie ani śladu: nie słychać pokasływania, nie widać jak podlewa rośliny przed domem, zaciąga z wysiłkiem czerwony pojemnik na śmieci. Został jedynie terkot maszyny oczyszczającej wodę w basenie, który dokuczał mi najbardziej, bo pech chciał, że akurat w tym miejscu mam zamontowanego na stałe grilla, podczas gdy Lorena popijała wino z partnerem za siatką na komary po drugiej stronie. Okazuje się, że wody w basenie nie opłaca się spuszczać, choćby kąpano się w niej tylko kilka dni w roku, tych najgorętszych, oznajmianych pluskaniem i radosnymi okrzykami wnuków, których Lorena miała szczęście się doczekać w dużej ilości. Zamiast wymieniać wodę, instaluje się specjalny agregat wytwarzający sól, bez której basen szybko by się zamienił w cuchnącą sadzawkę. Wprawdzie terkotanie ustało na jakiś czas, co przyjąłem z ulgą, lecz wkrótce nowi sąsiedzi połapali się w czym rzecz i maszyna znowu pracowała na pełnych obrotach, dzień i noc, chyba nawet głośniej niż przedtem. Założyłbym się, że sami nie umieją pływać, może nawet dziecka nie poślą na naukę pływania, co byłoby niewybaczalnym błędem, ale mają za to basen: ogrodzą go, ozdobią perskim ogrodem, zaproszą gości, usiądą dookoła i przy lampionach odbijających się blaskiem w wodzie, będą słuchać baśni Szeherezady z tysiąca i jednej nocy…

 

Przeprowadzka to, obok rozwodu i pogrzebu, najbardziej stresujące wydarzenie w życiu, tak samo zmiana sąsiada, bo natychmiast powstaje dylemat: kim będzie ten nowy, czy aby nie gorszy? Jakoś łatwiej wierzyć w negatywny obrót rzeczy. Nagle odczułem znikomość życia: wszystko jest tymczasowe, każdą rzecz można zmienić, to co ja tu jeszcze robię? Może powinienem również sprzedać dom i wyjechać dalej na północ, gdzie moim sąsiadem byłby ten aktor grający gladiatora, a nie jacyś Hindusi lub Irańczycy, kto ich tam zresztą wie. Hindusów miałem wielu w pracy, to zdążyłem się osłuchać z ich mową, a ci gadają jakoś inaczej; może są z Afganistanu, ale tego nie da się ustalić, bo przecież w samych Indiach mówią setką rozmaitych języków.

 

Po kilku dniach względnego spokoju poderwał mnie na nogi jazgot piły łańcuchowej. Wyjrzałem przez okno w dużym pokoju, a następnie lekko zaniepokojony wyszedłem na werandę. Coś było nie tak, tylko nie potrafiłem odgadnąć, co takiego — jak na tych rysunkach na ostatniej stronie czasopism: wytęż wzrok i znajdź trzy odróżniające szczegóły. Aha, wycięli lilly pilly za płotem. Może i dobrze, bo chociaż nie rzucało cienia na moją stronę, miało głębokie korzenie i zabierało minerały rzodkiewce i pomidorom posianym w kącie ogródka, a zwłaszcza krzakowi pomarańczy, który dopiero w tym roku obsypał się mnóstwem pachnących kwiatów. Przeniosłem wzrok nieco na prawo i zamarłem w przerażeniu: ujrzałem krawędź jakiegoś szpetnego budynku, a dokładnie kłującej w oczy szopy, której jeszcze wczoraj nie było widać. To znaczy dom stał tam zawsze, ale był zasłonięty całkowicie przez daktylową palmę, po której została teraz tylko kupa gałęzi i wiórów. Piękną palmę, rozłożystą niczym łuk triumfalny, łagodzącą lekkim kołysaniem gałęzi kanciastość ścian, dachu i wiaty nad garażem. Taka palma to ogromny atut, dodaje wartości posesji, bez niej całe podwórko wygląda łyso, jak wygolona pała starego dziada. Przypomniałem sobie dzień, w którym się tutaj sprowadziłem — najgorsze było wniesienie lodówki, w czym pomagał mi sąsiad-rugbysta. Ta palma już wtedy rosła. Usiadłem wyczerpany na werandzie, a ona zaszumiała liśćmi w moją stronę; patrząc na nią ucieszyłem się: nie może być tu źle, jeśli pierwszego dnia czuję się jak na wakacjach.

 

Wycinka trwała, piła nie milkła, dopóki nie wycięto ostatniego krzaczka: hibiskusa rosnącego pośrodku miedzy, o grubych pąkach różnokolorowych kwiatów, jakby wyciętych z krepiny. Połowa kwiatów spadała na wjazd do mojego garażu i od razu zamieniała się w mokrą papkę, na której można się było łatwo poślizgnąć i wywinąć pięknego orła; a jednak brakowało mi teraz tych kwiatów, zamiatanych regularnie z betonu i wrzucanych do kosza. Okna sąsiedniego domu rozjaśniły światła LED, blade i zimne; nad drzwiami wejściowymi zainstalowano kamerę monitorującą nieustannie ruch na ulicy, w tym również mnie: kiedy idę na spacer, zsiadam zdyszany z roweru, wyjeżdżam samochodem, tyłem, powoli, żeby broń boże ich dziecko nie wpadło pod koła. Niby nic wielkiego, a jednak denerwuje wtargnięciem w życie, pogwałceniem prywatności. Przecież nie usiadłby na stołku i nie gapił się na każdego przez cały dzień, ale chłodne oko kamery nie odczuwa zaambarasowania, nie zdaje sobie sprawy z uciążliwości sprawianej ludziom.

 

Następnego tygodnia pojawił się przed domem jakiś fakir: żołądek musiał mieć przyrośnięty do kręgosłupa, a kucał tak głęboko, że głowa chowała mu się między kolanami. Zbierał z krawężnika zeschnięte liście eukaliptusa, upychał je do plastikowych torebek, które pieczołowicie układał na wąskim skrawku trawnika oddzielającym chodnik od ulicy. Z tych torebek oraz większych worków powstała cała piramida — co było w workach nie miałem pojęcia; zapewne różne drobiazgi pozostawione przez poprzednią właścicielkę, jak również kafelki układane z wielkim mozołem dookoła basenu, które przez kilka dni pruto i rozbijano młotem pneumatycznym. Czemu wyrzucać liście do śmietnika, skoro i tak wywiozą je stamtąd na wysypisko śmieci? Liście mają zostać pod drzewem, na którym wyrosły; tak samo ludzie nie powinni szukać miejsca na grób na drugim końcu świata. Duńczyk, mieszkający kilka numerów dalej, też zbierał liście i to nie wyłącznie sprzed swojego domu, ale całej ulicy, tylko ich nie wyrzucał, lecz mielił i przerabiał na kompost służący do użyźniania gleby w ogródku. Nawet nie wiedziałem, czy to autentyczny Duńczyk, ale tak go nazywałem ze względu na błękitne oczy i jasne włosy, a przede wszystkim dlatego, że był postępowy i środowiskowo uświadomiony. Dopiero po wielu latach nadarzyła się okazja zamienić z nim kilka słów i prędko wyszło na jaw, że nie jest żadnym Duńczykiem, tylko tutejszym. Wkrótce się wyprowadził, a nowy właściciel nie ingerował w prawa natury: liście walały się po ziemi, wirowały na wietrze; przed domem panowała wiecznie jesień.

 

Fakir, który w istocie był ojcem pomagającym młodym w urządzaniu się na nowym miejscu, unikał mojego wzroku, lecz gdy tylko odwracałem głowę, czułem na plecach jego świdrujące spojrzenie. Zajrzałem do skrzynki na listy: on już stoi zmobilizowany ze szczotką gotową do zamiatania. Złapałem za sekatory, żeby przyciąć gałązkę dzikiego bzu: czeka w pogotowiu, zabezpiecza granice swojego terytorium, żebym czegoś jemu nie przyciął. Sikam pod cytrynę, ale cały czas nie mogę się pozbyć tych przenikliwych oczu osadzonych w wysuszonej, ogorzałej głowie-makówce. Kiedy się rozgląda, robi to bacznie, jakby ktoś się zaczaił za rogiem, zadziera ostrożnie głowę do góry — a nuż nadleci jakiś dron? Sąsiad z przeciwka patrzy się zupełnie inaczej: leniwie, nieco ospałym wzrokiem, bo cóż ja go mogę obchodzić? Nikt nie lubi niedyskrecji, dlatego nie będzie wyściubiać oczu. Ale ci nowi są inni. Rozmyślałem o tym długo, aż wreszcie olśniła mnie myśl: to muszą być Kurdowie, którym zgotowano gorszy holokaust niż Żydom, bo Żydzi doczekali się przynajmniej własnego państwa, a Kurdów tępią, przeganiają z jednego obszaru na drugi: na pustynię, w góry, gdzie ostatni liść z ostatniego migdałowego drzewa zjadła wygłodzona koza. To dlatego wycinają wszystko i zamieniają ogród Loreny w pustkowie — przynoszą to, w czym żyli, choćby to był ląd nieużytków, bo to im przypomina ojczyznę, czują się wtedy bezpiecznie. Pod tym względem nie różnimy się tak bardzo — ja też zaraz po przyjeździe posadziłem na górce w pobliskim parku dwa dęby: żebym idąc tamtędy czuł urok rodzinnych stron. Ale tutaj podobieństwo się kończy, ponieważ jestem człowiekiem otwartym, chętnie zapraszam sąsiadów, a ponadto mój świat nie kończy się na płocie okalającym dom.

 

Najprzyjemniejszym momentem dnia jest dla mnie powrót z morderczej jazdy rowerem: siadam wtenczas w ogrodzie, popijam wodę z miętą i plasterkiem limony, obserwuję ptactwo i rozmaite owady spijające nektar z kwiatów; zwłaszcza tych niebieskich: ogórecznika, lawendy, werbeny i w tym podziwie dla wzrastania i rozkwitania, zaspokajania i pomnażania, odczuwam nieodpartą radość życia. Zamykam w takich chwilach oczy i marzę… a tu nagle zza płotu: łup, łup, łup, łup! — cztery miarowe uderzenia, dość stłumione, jakby ktoś walił obuchem w ziemię. Chwila ciszy i znowu: łup, łup, łup, łup! I tak za każdy razem: cztery uderzenia, krótka przerwa i znowu uderzenia, zawsze cztery, dlaczego akurat cztery? Zaczęło mnie to wpierw irytować, później głęboko zastanawiać. Może to jakiś sygnał? Może dziadek chce mi przez to coś powiedzieć? Siedział po swojemu kucając i przesiewał żylastymi rękami ziemię: każdą grudkę, każde ziarenko, żeby nie przepuścić nic cennego. Gorliwość i upór z jakim to robił, przerażał mnie. Rzuciłem mu na powitanie:

— Cześć, jak się masz?

Na co odpowiedział:

— Helle-elle-mejebelle — lub coś podobnego, bo nie da się tego zapisać, a żeby wymówić trzeba się złapać palcami za język.

Po czym się ukrył za domem, oczywiście do czasu, kiedy nie zamknąłem za sobą bramy. Gdy tylko położyłem rower na stojaku, wyszedł znowu przed dom, tym samym ostrożnym kroczkiem, na ugiętych nogach, gotowych w każdej chwili zerwać się do biegu i zaczął zmiatać liście do śmietniczki, przesypywać do plastikowej torebki, i do kolejnej torebki, i jeszcze jednej. Rankiem w następny wtorek wszystkie torebki pojadą za miasto wypełnić olbrzymią czeluść w ziemi czymkolwiek je zapakowano, a dziadek będzie nasycać oczy czystością domu swoich dzieci i najbliższego otoczenia — sześć metrów w każdą stronę; co dalej, to już nie jego problem. Nie martwi go wylesianie Puszczy Amazońskiej, ani wojna w Ukrainie, dopóki powódź nie zaleje jego domu, bomby nie spadną mu na głowę. Wtedy zbiera dobytek i rusza w dalszą wędrówkę — w poszukiwaniu nowego miejsca, nowych sąsiadów.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (32)

  • Marek Adam Grabowski dwa lata temu
    Dawno ciebie nie było. Tęskniłem. Opowiadanie dobrze napisane. Ciekawie oddajesz problem nowych sąsiadów. Ten wątek z Kurdami, którzy robią pustynię - super! Mała uwaga: " To znaczy dom stał tam zawsze, ale był zasłonięty całkowicie przez daktylową palmę, po której została teraz tylko kupa gałęzi i wiórów". - Zmień to zdanie, gdyż brzmi jakby ta palma dopiero co się pojawiła. Pozdrawiam i zapraszam do Kości Wielkich 5 Ps. A propo Kurdów https://www.youtube.com/watch?v=nxUf53egdiQ.
  • Narrator dwa lata temu
    Marek Adam Grabowski

    Bywam tutaj regularnie, tylko incognito, w charakterze cichego wielbiciela, bo to też ma swój urok. ?

    Dziękuję za przeczytanie. Kiedy zobaczę jak wychodzisz ze swojego mieszkania w Warszawie, to już będę wiedzieć, że wycięto Puszczę Amazońską — o to mi chodziło.

    Tematyka Kurdów nie jest mi obca, ponieważ stanowią oni dużą grupę wśród uchodźców emigrujących do Australii, a rząd federalny zsyła ich do ośrodka odosobnienia na diabelską wyspę Manus o morderczym klimacie — coś w rodzaju współczesnego obozu koncentracyjnego. Koszmar takiego obozu został opisany przez jednego z więźniów w książce ‘No Friend But The Mountains’ („Góry zamiast przyjaciela”). Nie sądzę, żeby tę książkę przetłumaczono na język polski.

    Z Kośćmi jestem na bieżąco — mam nawet pomysł na dwa kolejne odcinki. ?

    Pozdrawiam. ?
  • Szpilka dwa lata temu
    Narrator

    Ależ Polska dobrą książką stoi, tylko czytać:

    https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4951157/tylko-gory-beda-ci-przyjaciolmi

    Behrouz Boochani

    Poniższej jeszcze nie ma, muszę po germańsku czytać i głowisię łamać ?

    „2000 Mules They Thought We'd Never Find Out. They Were Wrong.“

    Dinesh D'Souza

    Później przeczytam Twoje opowiadanie, teraz wyżerkę gotuję na potem i mam myśli w labiryncie zdarzeń. Po wycieczce fajnie, gdy żarełko w garnku czeka jeszcze ciepłe ?
  • Marek Adam Grabowski dwa lata temu
    Narrator Jest (chyba rosnąca) grupka autorów, którzy mnie czytają bez komentowania. Mają do tego prawo, chociaż ja na komentarze jestem łasy. Ciekawią mnie twoje propozycje na nowe odcinki. Kości często rozwijały się pod wpływem sugestii.
  • Marek Adam Grabowski dwa lata temu
    Narrator W Polsce Kurdów jest mało, chociaż sieć kurdyjskich kebabów jest hitem. Więcej mamy Arabów i Libańczyków (staram się ich odróżniać). Zdają się być dobrze zintegrowani, chociaż zobaczymy co będzie z dalszym pokoleniem. Smutne, że wasz rząd szyła ludzi na jakaś wyspę. Pozdrawiam
  • Marek Adam Grabowski dwa lata temu
    Szpilka co gotujesz kotku?
  • Szpilka dwa lata temu
    Marek

    Cebulową z grzanką obłożoną serem raclette, właściwie sama się ugotuje w slow cookerze ?
  • Marek Adam Grabowski dwa lata temu
    Szpilka Mniam! ? Taka kobieta, jak ty to skarb! ?
  • Szpilka dwa lata temu
    Marek

    Hahahahha, no baaaaaaa, tylko w ziemi zakopać, żeby nikt nie znalazł ?
  • Marek Adam Grabowski dwa lata temu
    Szpilka O nie; jeszcze by się kret ugryzł. ?
  • Narrator dwa lata temu
    Marek Adam Grabowski

    >>>> Smutne, że wasz rząd szyła ludzi na jakaś wyspę.
    Okrutne, lecz niestety konieczne, inaczej byśmy tu mieli pół Afryki oraz dużą ilość emigrantów z Azji.

    Uchodźcom w obozie internowanych daje się dwie możliwości:
    • Darmowy przelot samolotem do kraju, z którego wyjechali
    • Wyrażenie pisemnej zgody na osiedlenie się na stałe na terenie trzeciego państwa, z którym rząd Australii ma porozumienie, na przykład Papui Nowej Gwinei. Oczywiście uchodźca może tej umowy nie dotrzymać, lecz chodzi o papierek: żeby jakaś komisja z ONZ lub organizacja do spraw ochrony praw człowieka się nie czepiała.

    Dopóki nie wybiorą, poddaje się ich psychicznej torturze życia w więzieniu na zawsze.

    Program jest na tyle skuteczny, że Wielka Brytania zaczęła go naśladować.
  • Narrator dwa lata temu
    Szpilka

    A to jestem mile zaskoczony, że ktoś przetłumaczył tę książkę na język polski.?

    Książka powstała z tekstu pisanego w aplikacji WhatsApp i wysyłanego telefonem komórkowym przez autora z zakładu karnego na wyspie Manus. Tekst został przetłumaczony z języka perskiego i opublikowany po angielsku w roku 2018. Książka napisana jest w formie auto-refleksyjnej prozy i pięknej poezji. Sam próbowałem przetłumaczyć kilka fragmentów:

    Ciemność czarna jest jak smoła
    Jestem orłem przelatującym przez przerażającą scenę ze snu
    Poprzez piękno fal
    Kasztany są połykane głębią doliny
    Giną w nurcie rzeki

    Widmo śmierci staje się straszne i przerażające
    Śmierć i życie to dwie strony tej samej monety
    Śmierć powstaje z życia
    Jest najsłodszą formą życia
  • Szpilka dwa lata temu
    Narrator

    Być może przeczytam, aczkolwiek nie lubię tragicznych tematów, zbyt dużo w szkole wojennej propagandy było - dobry wujek Związek Radziecki i paskudna Ameryka z bronią nuklearną, dziś mi się wojna czkawką odbija ?

    Wiersz trafia w serducho, zaś Twoje pisanie zajefajne, przeczytałam z zaciekawieniem ?
  • Narrator dwa lata temu
    Szpilka

    Ta książka jest faktycznie ciężka w czytaniu, więc może zostaw ją na lepsze czasy: żmudny, nieomal męczący opis więziennej nierzeczywistości, dlatego czytając ją musiałem robić częste przerwy. Poza tym brakuje w niej odpowiedzi na najistotniejsze moim zdaniem pytanie, lub przynajmniej próbę odpowiedzi: Do jakiego stopnia należy narażać życie i się upadlać w pogoni za tak zwaną wolnością?

    Tutaj masz jeszcze inne fragmenty w moim tłumaczeniu:

    Mrok wdziera się coraz bliżej
    Księżyc chowa się za ciemną skórą nocy
    W uścisku beznadziei doświadczam radości
    Widzisz, wraz ze zniknięciem księżyca czuję się pewniej
    Czasem nieznajomość prawdy przynosi spokój


    Śmierć jest tylko śmiercią
    Zwykłą, prostą rzeczą
    Absurdalną i nagłą
    Dokładnie jak narodziny.


    Chęć opadania w aksamitne chmury
    Chęć odrywania kawałków i rzucania nimi w siebie
    Chęć pływania wśród nich, dopóki nie będzie można już pływać
    Pragnienie spoczynku i odpoczynku tam i wtedy
    Pragnienie odnalezienia komfortu pod aksamitem…
    Na zawsze.

    „Góry zamiast przyjaciela” (ang. ‘No Friend But The Mountains’), autor Behrouz Boochani — tłumaczył Narrator.
  • Marek Adam Grabowski dwa lata temu
    Narrator Trochę podobnie chciały zrobić Niemcy podczas kryzysu imigracyjnego. Ale z tego gówno wyszło.
  • Szpilka dwa lata temu
    Narrator

    "Śmierć jest tylko śmiercią
    Zwykłą, prostą rzeczą
    Absurdalną i nagłą
    Dokładnie jak narodziny."

    Oj prawda, jest tylko śmiercią, to dlaczego się boimy? Ja się boję pustki, która zostaje po zmarłym, tej dotkliwej tęsknoty za zmarłym, nie śmierci, jedynie bólu przed śmiercią, ale dzięki Bogu jest eutanazja ?

    Dziękuję za przekład, niebanalne frazy.
  • Narrator dwa lata temu
    Szpilka

    Zgroza śmierci to ta linia graniczna między bytem, a nicością, bo po śmierci będę się czuć jak przed urodzeniem: bomby spadały na Warszawę, urządzano łapanki na niewinnych ludzi, ale czy mi było źle?

    A jednak żal umierać, bo życie to cud, są w życiu piękne chwile i nigdy się nie dowiemy, co przyniesie przyszłość. ?
  • Szpilka dwa lata temu
    Narrator

    Ano żal, bo tak trudno sobie wyobrazić, że świat dalej będzie się kręcił, ale już bez nas ?

    U mnie jutro święto, niektórzy wzięli dzień urlopu i mają przedłużony weekend, ech, żyć, nie umierać, szczególnie gdy człek zadowolony z życia. Ja jestem zadowolona, nikt mnie nie bije, nie głodzi, mam kawałek własnej przestrzeni. Właśnie napiekłam wykwintasów, będę się weselić z bliźnimi.

    Najlepszego ?? ?
  • Narrator dwa lata temu
    Szpilka

    O to właśnie chodzi: trzeba się pogodzić ze światem i ze sobą, wtedy jest lekko na sercu.

    Udanego Święta Zmarłych (czy jak to u Was zwą). W ten dzień wybierałem się na warszawskie cmentarze: powązkowski, wojskowy, gdzie „Zośka” i „Parasol” leżą rzędem brzozowych krzyży, jak szli do natarcia. Spacery po grobach, rozmyślanie o śmierci, uszlachetnia, nieprawdaż?
  • Szpilka dwa lata temu
    Narrator

    Dzięki, taaaak, uszlachetnia i strachem napełnia, gdy miejsce już czeka ?
  • MartynaM dwa lata temu
    Ciekawe, Narratorze, u Ciebie.
    Lubię Twoje lekkie pióro.
    Dobrze, że wróciłeś... 5
  • Narrator dwa lata temu
    MartynaM

    Ciekawie jest wszędzie, u Ciebie pewnie też, trzeba mieć tylko oczy otwarte.

    Pisanie przychodzi coraz trudniej, bo najlepszy wiek na to: 30-40 lat, mam już dawno za sobą.

    Cieszę się, że wciąż mnie pamiętasz. ?
  • Marian dwa lata temu
    Nowi sąsiedzi, nowe życie.
    Dobry tekst.
    Pozdrawiam.
  • Narrator dwa lata temu
    Marian

    Nowi sąsiedzi, nowe problemy, lecz bez nich nie byłoby inspiracji do pisania. ?

    Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam. ?
  • Agrafka dwa lata temu
    Świetnie się czyta, zachwycił mnie... niepozorny ogórecznik, o którym ktoś pamięta...
    Potrafisz przenieść czytelnika w zupełnie nowe miejsce..

    Tutaj chyba uciekło jakieś słowo:
    "Gdy tylko położyłem roweru na stojaku".
    Pozdrawiam :)
  • Narrator dwa lata temu
    Agrafka

    Ogórecznik to dawno zapomniane warzywo: podobno wywar z liści podawano już żołnierzom rzymskiego imperium dla… podniesienia waleczności.

    Posadziłem tę roślinę, bo przyciąga pszczoły w równym stopniu co czyściec wełnisty (tutaj zwany lamb ears), bardziej niż lawenda i bazylia. Łatwo się adoptuje do gliniastej gleby, a po przekwitnięciu przerabiam to na kompost. Natrafiłem wprawdzie w internecie na przepis zupy z ogórecznika, ale jeszcze nie próbowałem jej ugotować.

    Dziękuję za wychwycenie literówki. Przeglądałem ten tekst wiele razy, a mimo to uszła mojej uwadze, bo autor nigdy nie powinien redagować własnych tekstów, lecz nie mam na razie innego wyjścia. ?
  • Akwadar dwa lata temu
    Udany tekst, zręcznie napisany, przemyślany temat, zakładam, że na bazie doświadczenia.
    Podobuje mnie się.
  • Narrator dwa lata temu
    Akwadar

    Dzięki za pozytywną ocenę. ?

    Pisanie z własnego doświadczenia uważam za jedyną rzecz, którą warto się podzielić z czytelnikiem.
  • Józef Kemilk dwa lata temu
    Co kraj to obyczaj, im kto bogatszy to więcej tolerancji w słowach, a mniej w czynach.
    Pozdrawiam
  • Narrator dwa lata temu
    Józef Kemilk

    Masz rację — pieniądze są korzeniem wszelkiego zła.

    Dziękuję za przeczytanie i komentarz. ?
  • Trzy Cztery dwa lata temu
    Gdyby każdy nasz sąsiad, podobnie jak zrobił to Twój bohater, posadził, a nie wyciął dwa drzewa, jaki piękny byłby ten świat...
    Zamyśliłam się nad historią swojego sąsiedzkiego życia. We wczesnym dzieciństwie były drewniane płoty i ogrody, później - kilkanaście lat życia w bloku, i sąsiedzi nad głową, pod stopami i z boków, a teraz - od wielu lat - przestrzeń. Za płotem trawa, krzaki, jakiś zagajnik, a wśród roślin - pokrzykujący bażant. Wiosną - stado sójek. Myszy, żaby, jeże. Mój pies. Domki sąsiadów są daleko i wydają się małe. Nie słyszę, jak pokaszluje sąsiadka, ani ona nie widzi, kiedy ja wyciągam za bramę kosze na odpady zmieszane i bio...
  • Narrator dwa lata temu
    Trzy Cztery

    >>>> Domki sąsiadów są daleko i wydają się małe.
    Też bym tak chciał, ale hektary kosztują miliony.

    Najgorsze życie jest na przedmieściach, bo tęsknisz za wyrafinowaniem i wieloma wyborami miejskiego życia, a wciąż nie możesz się cieszyć spokojem i urokiem prowincji. Najbardziej brakuje mi szumu wiatru w koronach drzew, bo to najprzyjemniejsza muzyka.

    Dziękuję za odwiedziny. ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania