Kogo tak naprawdę kochasz?
- Ale chyba nie było to dla pana zaskoczeniem? - powiedział Nicky, wręczając mi kartotekę Briana. - Od dziś będziecie pod opieką pana Dantego. - Teoretycznie stowarzyszenie skomputeryzowało się już lata temu, ale w praktyce wciąż mnóstwo było dokumentów papierowych, teczek pełnych zapisków o zakłócaniu porządku, które wyglądały jak mandaty, oraz kserokopii spisów przedmiotów osób zatrzymanych przez policję. "Obcinacz do paznokci, portfel, brązowa skóra, w środku jeden bakntot pięciodolarowy, trzy jednodolarowe, dwie monety dwudziestopięciocentowe, jedna pięciocentowa i dwie jednocentowe". Przeglądałem teczkę Briana i oczywiście znalazłem zawiadomienie o eksmisji oraz kopię trzech kolejnych listów poleconych. - Podpisał pan odbiór. Czy przeczytał pan w ogóle te listy? - Brian przeczesał dłonią swoje krótko ostrzyżone czarne włosy. Obciągnął skórzaną kurtkę, którą miał na sobie, i dopiero wtedy spojrzał na potwierdzenia i wreszcie na mnie. Biorąc pod uwagę życie, jakie wiódł, był nieprawdopodobnie przystojnym trzydziestotrzyletnim mężczyzną. Matka była alkoholiczką, ojciec umarł bardzo wcześnie, Brian nie skończył liceum, zamieszkał razem ze swoją dziewczyną, i ona w wieku piętnastu lat urodziła mu dziecko. - Mój kolega Jim też takie dostał, a jednak nikt nie zamknął drzwi jego mieszkania. - Przeglądałem dalej. - Była żona poinformowała pana pół roku temu, że straciła pracę i nie stać jej będzie na czynsz. Powinien był pan znaleźć jakieś tańsze lokum. - A niby kiedy? - zapytał Brian. Do późna pracował w piekarni, więc nie bardzo miał czas umawiać się na spotkania i sprawdzać możliwości. Zachęcałem go, by nie rezygnował z pracy, pomogłem załatwić zasiłek socjalny i zapisałem dzieci do programu wakacyjnego sponsorowanego przez miasto, w ramach którego jego najstarsza córka Brenda spędziła lipiec u życzliwej zamożnej rodziny w ich wiejskim domu. W sierpniu przeprowadził się do bloku, który szybko podnosił swój status dzięki napływowi młodych małżeństw, które potrzebowały więcej przestrzeni, a nie stać ich było na lepsze osiedla. Tego ranka zastałem Briana na kanapie w jego nadal raczej pustawym mieszkaniu na jedenastym piętrze czternastopiętrowego wieżowca. Palił papierosa, rzadkie włosy kleiły mu się do głowy. Z kuchni wionęło starą kawą, a trzypokojowe mieszkanie zdążyło już nasiąknąć dymem papierosowym i niespłukiwaną toaletą, do tego dochodziły nutki fast foodów i obecności psa, dumy i radości Briana - husky syberyjskiego, za którego, jak twierdził, zapłacił hodowcy tysiąc dolarów. Z pyska zalatywało mu gnijącym gryzoniem. Kevin, bo tak się wabił, większość czasu spędzał, śpiąc zwinięty w kłębek u stóp Briana, i co dziesięć minut wypuszczał długiego, dojrzałego, sądząc z dźwięku, bąka - brzmiał jak niska nuta zagrana na klarnecie.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania