Kolacja we dwoje...

/Zapada zmrok. Ostatni zwiedzający opuszczają zamek królewski. Jednak…w kulisach sali senatorskiej trwa dyskusja. Na stoliku piwo proszowskie serwowane przez Zygmunta Augusta i cielęcina konfitowana w cytrusach z chrupiącą perliczką marynowaną w miodzie gryczanym. Obok Franciacorta włoski aperitif, ukłon w stronę królowej Bony – przyniesiony przez Magdalenę z przystawką: tatarem z białej ryby z chipsem z Pstrąga Ojcowskiego i kiszonymi rydzami./

 

– Witaj Magdaleno, miło cię gościć w moich komnatach.

– Witaj Królu Zygmuncie. Nigdy nie przypuszczałam, że moje abakany zawisną obok twoich arrasów.

– Nie chcę cię denerwować kochana, ale twe prace są jakieś bez wyrazu. Moje są manifestacją władzy, prestiżu i porządku świata. Piękna. – Patrz jaka technika wykonania, jaka różnorodność nici – zakaszlał się z zachwytu.

– Zygmuncie, ja nie kwestionuję twoich upodobań do sztuki, więc proszę nie mów mi o wyrazie abakanów. One są trójwymiarowe i monumentalne w kolorach ziemi i…

– Nie! Nie! Nie! – Wstaje i podchodzi do kominka – mówiąc podniesionym głosem. – To moje werdiury są pejzażami ziemi, a nie te, te brak słów…

– Mylisz się. Tutaj nie liczy się przepych, złote nici, wełna czy jedwab. – Zamyśliła się.

– Pewnie powiesz, że twoje wykonane z sizalu mogą konkurować z arrasami. I jeszcze miejsce wykonania – brukselskie warsztaty, a nie łódzkie tkalnie…

– Nie mogę tego słuchać! – Oburzona wypiła do dna aperitif. – Ty zamknąłeś arrasy dla siebie. Prosty lud nie mógł ich oglądać. Moje schodzą ze ścian i zawieszane są w przestrzeni, kwestionują te twoje porządki otwierając się na indywidualne przeżycie odbiorcy i refleksję nad człowieczą kondycją.

– Otóż moja droga, idąc twoim tokiem myślenia czuję jakiś dyskomfort w odbiorze. Nie zawsze to, co proste jest dobre.

– I odwrotnie Zygmuncie. Nie to co się świeci jest złotem. – Zamilkła.

– A cóż możemy zrobić? – Stare porzekadła nie są obiektywne w tej kwestii.

/obraca się do niej, a w jego oczach widać błysk męskiej dumy/

– Jesteś jak ten Wilk pożerający zająca z twojej werdiury – zaśmiała się – a ta perliczka na talerzu…

– A ty! Jak ta czarna płachta, rozcięta na środku tkaniny. – Przerwał jej.

– Och, Zygmuncie walczysz ze mną na inwektywy? – Pewnie już czas na opuszczenie tego miejsca.

– Dokąd, Magdaleno?

– Do domu. Tam się czuję bezpieczna... i ziąb mnie przebiegł od tego chłodu.

– Nie możesz tak sobie wyjść. Tutaj obowiązuje etykieta dworska.

 

– Mogę! W przeciwieństwie do ciebie, jestem wyzwoloną kobietą. I jak tkanina... – Niezależnie od czasu i epoki, mogę być nośnikiem głębokich treści estetycznych, społecznych i duchowych. – A ty siedź sobie i patrz na ten widok za oknem i kontempluj.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • TseCylia 2 godz. temu
    O, z NStylu wrzuciłaś ten piękny tekst!
    Ekstra!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania