Kolby trzaskają, ostrzegając inne (1/2)
To nieprawda, że odkąd Sylwia wyszła za mąż i urodziła dziecko, nie miała już na co czekać. Nadal czekała na:
– poranną kawę, zawsze z mlekiem (kawa z mlekiem jest powodem, dla którego warto wstać z łóżka),
– soboty, kiedy ważyła się rano i dowiadywała, czy w ciągu tygodnia udało się jej schudnąć choćby pół kilo (i czy, nie daj Boże, nie przytyła!),
– wakacyjny wyjazd organizowany przez męża,
– zakończenie każdej ze swoich szydełkowych robótek – chwila, kiedy pomysł i wizja wreszcie stawały się czymś prawdziwym, co mogli zobaczyć też inni ludzie, poruszała ją bardziej, niż mogłaby przyznać nawet przed sobą.
Odbierając Kubę ze szkoły, często słyszała pochwały innych matek na temat tego, co jej synek miał na sobie (bluzy, czapki, szaliki). Uważały, że Sylwia ma talent. Ona z kolei była pewna, że one nigdy niczego nie zrobiły samodzielnie – całą energię wkładały w te staranne fryzury i makijaże, w wyszukiwanie modnych ciuchów. W pracę. W to wszystko, co dawało im swobodę w odzywaniu się do Sylwii, chociaż jej nie znały. Dzień dobry, śliczna bluza, sama pani zrobiła?, niesamowite, ja nawet nie próbowałam, ale i tak jestem najlepsza, mogę zagadywać, kogo chcę i wcale się nie jąkam.
Prawda była taka, że robienie na szydełku jest łatwe. Przerażająco łatwe. Co będzie, jeśli któraś z nich spróbuje i pozbawi Sylwię jedynej rzeczy, w której była lepsza? Przyjmowała pochwały, czując się jak oszustka, licząc na to, że żadna nie znajdzie na to czasu. No właśnie, może to czas ją wyróżniał. Czas, chęci i zorganizowanie.
Teraz, czekając na syna w zatłoczonej szatni, z przyjemnością wyglądała kolorowego kaptura bluzy, którą skończyła wczoraj wieczorem.
Kubuś niewiele mówił o szkole, jak to chłopak, nie był szczególnie gadatliwy. Nie wiedział, czy inne dzieci dobrze się uczą, nie pamiętał nawet, czy pani go pochwaliła i jak komentowała jego prace.
Wyszli z szatni w ciepło wrześniowego popołudnia i Kuba podał jej jakąś kartkę do podpisania. Za tydzień zebranie. No dobrze.
Schowała świstek do torebki i przyszła jej do głowy zuchwała myśl. Czas, chęci i zorganizowanie. Może spróbuje… może by się nadawała…
– Mamo, ksiądz mówił, że pan Bóg był zawsze.
Spojrzała na dziecko ze zniecierpliwieniem.
– Słucham?
– Ksiądz powiedział, że pan Bóg był zawsze.
– Bo to prawda.
– Ale co to znaczy „zawsze”?
– No… zawsze to zawsze. Od początku.
– Jakiego początku?
Westchnęła znużona. Znowu te niemożliwe pytania. Nie wie, jakiego początku. Wielu rzeczy nie wie i nie rozumie i, doprawdy, to nie jest najważniejsza z nich.
– Normalnego. Powiedz mi lepiej, jak było w szkole.
– Dobrze.
Chłopiec był małżą. Kiedy chciał, zamykał swoją muszlę i mama mogła w nią tylko postukać, w środku zaś pozostawało tajemnicze miękkie wnętrze, pełne pytań i odkryć. Teraz mieściło się tam pulsujące przekonanie, że „zawsze” wyklucza istnienie „początku”. „Zawsze” znaczyło „bez początku”. Ale co to znaczyło dalej – tego nie wiedział. Bo to przecież niemożliwe, żeby coś ciągnęło się wstecz i wstecz jak jakaś lina, która nigdy, przenigdy się nie zaczyna. I tam, na końcu tej liny zaczyna się Pan Bóg… ale nie. Przecież on się nie zaczyna. On jest jeszcze wcześniej…
– Kuba, naciągnij czapkę na uszy.
Przystanęli. Zaczęła poprawiać mu czapkę.
– Tyle razy mówiłam. Trzeba chronić uszy… Pokaż. Trochę już jest za mała… Dlatego podjeżdża. Zrobię ci nową.
Podała mu dłoń, ruszyli dalej. Chłopiec poczuł, że ściska ją mocniej.
– A co byś powiedział… Gdyby mama była kimś ważnym w twojej klasie?
Wobec milczenia syna, tłumaczyła:
– Na zebraniu będzie wybranych trzech rodziców, którzy pomagają pani nauczycielce. Wiesz, organizują imprezy, czasem jeżdżą z dziećmi na wycieczki… Decydują z panią o różnych ważnych sprawach klasy, a nawet całej szkoły.
– Po co?
– Jak to „po co”? Żeby dzieci miały coś ciekawego, poza lekcjami.
– Po co ty chcesz pomagać? Mówisz, że masz w domu dużo pracy.
Puściła jego dłoń. Denerwował ją dzisiaj.
– Nie aż tak dużo, żeby nie angażować się w coś, co ma znaczenie dla mojego dziecka. – Co w ogóle ma znaczenie, dodała w myślach.
Jeśli ją wybiorą. Mimo, że jest gruba i nie ma ładnej fryzury. I rzadko ma coś mądrego do powiedzenia. Ale jest zorganizowana i ma chęci, temu nikt nie zaprzeczy. Miała w każdym razie nadzieję, że nikt nie zaprzeczy, bo na pewno nie potrafiłaby się obronić.
– Fajnie.
No właśnie. Jak chciał, potrafił być uroczym chłopcem. Spojrzała łagodniej na jego drobną sylwetkę, kroczącą przy niej z zamyśleniem. Ciekawe, czy jak urośnie, będzie tak gruby jak ona. Albo jak jego ojciec.
Od lat nie potrafiła schudnąć. W tej chwili miała wrażenie, że jej ciało rozpływa się we wszystkie strony, a ona nie ma nad nim kontroli. A przecież nie było tak źle, codziennie próbowała sobie tłumaczyć, stając przed dużym lustrem w przedpokoju. Okej, może jest trochę przy kości. Ale w tej sukience z paskiem wygląda całkiem w porządku. Można nawet uwierzyć, że ma talię.
Na zebranie weźmie właśnie tę sukienkę. I pomaluje się trochę mocniej, zasłoni twarz pudrem, a usta szminką. W oczach innych będzie sensowną, zadbaną osobą, tak samo godną powierzenia jej ważnej funkcji jak każda inna matka.
Kiedy Sylwia wychodziła za mąż, zdecydowała, że nie będzie się rozdrabniać. Właśnie rodzinie poświęci swój czas. Nie, żeby wcześniej lubiła swoją pracę, ale teraz sprzątała, gotowała, zajmowała się synkiem i odrabiała z nim lekcje. Nie wykręcała się od tego, co do niej należy. Nie uciekała, jak inne kobiety, od swojej rodziny i obowiązków w świat pracy, koleżanek, kawek i lanczy na mieście, którymi można się chwalić w internecie, jakby to coś znaczyło. Jakby to było prawdziwe życie.
Przed klatką spotkali sąsiadkę z drugiego piętra. Człapała powoli, dźwigając ogromny brzuch. Podobno bliźniaki. W tym wieku. Babka miała już chyba ze czterdzieści lat, dwoje całkiem dużych dzieci, oraz pracę nauczycielki w liceum. Po co jej kolejne dzieciaki, tego Sylwia nie potrafiła zrozumieć. Czy nie lepiej porządnie się zająć tym, co już się ma? Zdaniem Sylwii to była zwykła nieodpowiedzialność. Zachłanność. Człowiek powinien się zadowalać tym, co jest, a nie chcieć ciągle więcej i więcej. Otworzyła jej jednak drzwi do klatki i zaczekała na nią, ponieważ była dobrze wychowana.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się sąsiadka, a Sylwia starała się wciągnąć brzuch. Ona nie była w ciąży, powinna przynajmniej lepiej wyglądać. Rozszerzyła też usta w uśmiechu i zdobyła się na przyjazny ton, odpowiadając na pozdrowienie. Życie wśród ludzi było takie wyczerpujące. Ciągłe starania, żeby nie dać innym powodu do lekceważenia, do uznania jej za głupią, wyśmiania. Paski zamiast talii, szydełkowanie zamiast czegoś godnego szacunku.
Dostanie się do komitetu rodzicielskiego. Musi się udać.
A jeśli zapytają, dlaczego akurat ona? W czym jest lepsza? Jakie ma kwalifikacje? Co im odpowie? Że przez trzy lata była sekretarką? Będzie stała przy ławce, zaciskając szczęki, oddychając powoli przez nos, z pełną świadomością, że kiedy tylko otworzy usta, wypadnie z nich kula płaczu. Obnażona. Bezbronna.
I po co jej to? myślała, wchodząc do mieszkania. Otworzyła lodówkę i coś zakłuło ją w sercu. Od kiedy nie wystarcza jej to, co ma? Wściekle wrzuciła udka kurczaka do zlewu. Jedno było złamane. Obrzydliwość. Wszystko jest obrzydliwe. A najbardziej ten wałek tłuszczu, który wyciskał się jej nad majtkami. Mięso przestało być mięsem, nóżka stała się prawdziwą nóżką, na której chodził kiedyś prawdziwy kurczak. Która się złamała. Dlaczego musiała stawać codziennie przy tym zlewie i zajmować się czymś tak jałowym, jak przyprawianie mięsa, które tego samego dnia zniknie w żołądkach jej rodziny. Przyprawiła kurczaka i rzuciła na rozgrzany olej, aż gorące kropelki rozbryznęły się dookoła, plamiąc kuchenkę, blat i jej ubranie.
Chłopiec słyszał, że mama woła go na obiad, nie mógł jednak pójść, ponieważ właśnie usłyszał w radiu o dziwnym eksperymencie: ktoś trzymał ogień blisko jednej z kolb na polu kukurydzy, a ta kolba ostrzegła inne, trzaskając. I inne kolby i zamykały się, w obronie przed ogniem, nawet jeśli były daleko od tej pierwszej. A to znaczy, o rety… to znaczy, że rośliny potrafią rozmawiać!
– Kuba, obiad! Ile razy mam cię wołać?!
Dla mamy obiad był bardzo ważny. Nie można było tak sobie nie przyjść. Kuba wstał więc, i jako małża usiadł przy stole. Mama była zła. Zła i smutna i Kuba podejrzewał, że to przez niego (najczęściej wszystko było przez niego), więc nie chcąc drażnić jej bardziej, nie odzywał się. Odrywał zębami mięso z kurczaka, a w tym samym czasie w wielu miejscach na świecie kolby kukurydzy rozmawiały ze sobą. Niesamowite.
Komentarze (11)
Mało słów, a bohaterowie jawią się realnie, wierzę, że są. Lubię teksty skupione na postaciach.
Bardzo mi się podoba.
Nieszczęśliwa matka unieszczęśliwia swoje dzieci i to jest niestety prawda.
Cudne te gadające kukurydze, a na religii lepiej by dostosowali program do tak małych dzieci, które zwyczajnie nie muszą rozumieć abstrakcyjnych pojęć.
Chociażby szydełkowane wzory. I syn w pośrednim sensie. Na pewno jest wrażliwą. A tacy ludzie, nie zawsze mają łatwo↔Też subiektywnie wierzę, że Bóg istnieje zawsze.
Pozdrawiam🤠:)
Pozdrawiam!! A, jeszcze co PS. to nie znam, ale intrygujące.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania