Kolejka

― Panie Stasiu! Ileż można żreć? Rusz pan dupę!

To wydziera się Jadzia, nominalna szefowa osiedlowego punktu administracyjno ― naprawczego, drobna, starsza kobieta, siedząca przy pokracznym biurku i odbierająca telefony od lokatorów. Prowadząca też uproszczoną księgowość placówki, karty pracy jedynego pracownika, pilnująca podwykonawców remontowych, rachunków. Stasio, multifachowiec, siedzi obok, w drugim pokoiku, będącym w istocie graciarnią, wypełnioną po sufit różnym dobrem technicznym ― rury ocynkowane, PCV, przewody elektryczne, stosy świetlówek, worki z cementem, cegły, wapno, łopaty odśnieżne...

Stasio, potężny, brzuchaty facet około pięćdziesiątki, pożera właśnie śniadanie. Kanapki z serem i musztardą, które przygotowała mu żona. Rozłożył je na porysowanym, brudnym blacie stołu roboczego, separując grube kromki od zaoliwionej powierzchni starą gazetą,

― Mam przerwę! ― odszczekuje Stasio niewyraźnie. Właśnie połyka słuszny kęs razowego chleba, posmarowanego margaryną.

― Ale tam się woda leje!

― Od wody jeszcze nikt nie umarł! ― Stasio ma wszystko gdzieś ― śniadanie, to wszak święta sprawa. ― Chyba, że się utopił ― Stwierdza filozoficznie. Już ciszej, godniej.

Kończy wreszcie jeść, wstaje i prostuje potężne cielsko. Głową nieodmiennie uderza w odpadającą od sufitu świetlówkę, ta jednak, jakimś cudem znów się trzyma. Przeciąga się Stasio i zapala papieroska. Podchodzi do sztorcującej go urzędniczki.

― No i co się szefowa wydziera? Wypalę i idę. Gdzie to jest?

― Blok K, druga klatka, piątka, pierwsze piętro. Niejaki... Tender.

― Nie znam ― Stasio wypuszcza misterne kółko w kierunku kobiety.

― Ja też nie, chociaż... Były jakieś skargi na nocne gwizdanie, czy stukoty... nie pamiętam ― Jadzia przekreśla jedną, cienką linią to, co zapisała właśnie w dużym kalendarzu. To jej podręczny rejestr, historia zdarzeń. ― No idź już pan, bo ten lokator strasznie wkurzony! Mówi o jakimś dworcu, zalanym torowisku, zdenerwowanych podróżnych...

― Co? ― zdziwiony Stasio jakby nie dosłyszał. ― To gdzie mam w końcu iść? Na dworzec?

― Nie. Mówię przecież, że pod piątkę, blok K. Tender się gość nazywa.

― To co z tym dworcem?

― Jajco! ― urzędniczka wkurzyła się naprawdę. ― Idź pan i zobacz pan!

Stasio odgasza więc peta, zarzuca na ramię torbę narzędziową i nie odezwawszy się jednym słowem, wychodzi na interwencję.

 

●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●

 

Naciska przycisk dzwonka, ale zamiast standardowego, dwutonowego gongu, słyszy przez drzwi zawodzący gwizdek parowozu oraz krótki komunikat, wygłoszony przyjemnym, kobiecym głosem; „Koleją taniej.”

Po chwili drzwi się otwierają. Wewnątrz, nieco w cieniu, maleńki człowieczek w kolejarskim mundurze. Na głowie regulaminowa czapka, w ręku kolejarska trąbka i duży, plastikowy „lizak” sygnalizacyjny z drewnianą rączką.

― Na który peron? ― pada dziwne, ostre pytanie. Stasio dębieje na chwilę.

― Ja...

― Bilet proszę.

― Ja... w sprawie wody ― tłumaczy hydraulik. ― Awaria.

― A... tak, tak! ― niski kolejarz zmienia wyraz twarzy na mniej służbowy. ― Proszę za mną, tylko... na litość... uważaj pan na nogi. Na... paluszkach proszę!

Stasio, prowadzony przez zawiadowcę, wchodzi dalej. Za przesłaniającą przedpokój kotarą wkracza w zdumiewający, maleńki, zielony świat, z biegnącymi w różne strony maleńkimi torami i jeżdżącymi po nich maleńkimi pociągami. Cała podłoga jest ogromną, szczegółową makietą z pagórkami, łąkami, lasami, mnóstwem maleńkich, kolorowych domków, asfaltowymi drogami, a nawet rzeczką i kilkoma krówkami.

Dwie tekturowe, precyzyjnie pomalowane stacyjki i zabudowania kolejowe. Tory krzyżują się, rozwidlają, maleńkie semafory podnoszą i opuszczają, lampki błyskają, stacyjne megafoniki ogłaszają komunikaty. Z jednych, wykutych w ścianach tunelików wyjeżdżają, do innych wjeżdżają wagoniki ciągnione przez malutkie lokomotywki, buchające, czy raczej pykające w powietrze maleńkimi kłębami pary.

Całość żyje, działa, pulsuje ruchem. Wszędzie maleńcy, plastelinowi pasażerowie ― w kolorowych wagonikach, na peronach, w poczekalniach. Idealnie, szczegółowo odwzorowany, maleńki, kolejowy świat.

― Chryste... ― zaskoczony, zachwycony Stasio otwiera bezwiednie gębę. ― Jakie to... śliczne.

― Prawda? ― cieszy się zawiadowca. ― To wszystko... tymi palcyma.

Wyciąga do Stasia prawą rączkę, pokazując małe, zwinne paluszki. Jak u dziecka. A na oko pięćdziesiątka. Mały, bo mały, drobny, ale przecież dorosły, regularny lokator.

Prowadzi Stasia do większego pokoju. Tutaj to samo. Jakieś usypane z ziemi, porosłe prawdziwą trawą wzgórza, mosty kratownicowe, pod oknem dymiąca fabryczka, do której dojeżdża właśnie skład towarowy. Zaraz odbędzie się wyładunek.

― A... ta woda, co leci? ― pyta wreszcie Stasio.

― W łazience. Chodźmy.

Łazienka też kolejowa. Obok sedesu przemyka żwawo osobowy, wjeżdża pod wannę, po czym znika w tunelu prowadzącym do mniejszego pokoju.

Na suficie wisi kilka kropel, które systematycznie skapują wprost na torowisko, szczęśliwie nie wykorzystywane zbyt często. Boczny tor. Utworzyło się spore rozlewisko, podmywające budynek nastawni, zagrażające już troszkę dalej usytuowanej stacyjce, o nazwie „Kujawice Małe”, wypisanej w kolejowym stylu, maleńkimi, czarnymi literkami na białym tle.

― Faktycznie ― przyznaje Stasio. ― Idę na górę. Ostrożnie! ― przyrzeka.

I rzeczywiści nie rozdeptuje roboczymi buciorami żadnego plastelinowego ludzika. Ani krówki.

Lokator piętro wyżej jest lekko wypity. Tłumaczy się mętnie, iż chciał się wykąpać, więc odkręcił wodę i... zapomniał, ponieważ miał telefon. No i przelało się. Standard. Stasio więc sztorcuje go lekko dla porządku, sprawdza zakręcenie i wychodząc informuje; ― O mało nie zalałeś pan całej stacji!

― Jakiej stacji?

― Kujawice Małe. Faktycznie niewielka mieścina, ale... wypoczynkowa. Nad jeziorem.

― Jak mogłem zalać stację, jeśli jestem w domu?

― No... tak. ― Stasio dziwi się własnym słowom, więc już nic nie mówiąc schodzi piętro niżej. Poinformować zawiadowcę o usunięciu awarii, ale głównie, by popatrzeć jeszcze na ów maleńki, uporządkowany precyzyjnie, kolejowy świat.

 

●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●

 

― Wie pan... ― zwierza się Stasiowi Tender po trzecim kieliszku. ― Ja jestem na nędznej rencie inwalidzkiej, odkąd przycisnął mnie do muru wagon. Na szczęście pusty, więc skończyło się tylko na nadłamaniu kręgosłupa. Byłem logistykiem kolejowym, a teraz, z braku zajęcia, robię... sam pan widzi.

Szerokim, okrągłym gestem wyciąga rękę, z dumą pokazując na zagospodarowane do cna podłogi. Żona, równie drobna, cicha kobietka, donosi im z kuchni zakąski, herbatę. Kuchnia, to zdaje się jedyne, nieuzbrojone kolejowo pomieszczenie, ale przecież całkiem nie bez powodu. Na tak maleńkiej przestrzeni trudno by bowiem było nie rozdeptać wagonika, parowozu, nie zdewastować torowiska. Jeżeli więc jednak składy zapędzają się i tutaj, to raczej pod ścianami, poprzez niezbędnie spreparowane szafki kuchenne, za lodówką. Pod oknem dwa złożone łóżka polowe, niedwuznacznie sugerują sposób i miejsce odpoczynku małżeńskiego.

― Podziwiam pana szczerze. ― Stasio jest coraz bardziej zachwycony. ― I... bardzo mi się to wszystko podoba. A... gdzie pan składa te parowoziki, naprawia wagoniki, lepi i maluje pasażerów? Tu już raczej nie ma na to miejsca?

― W piwnicy ― chwali się Tender. ― Mam, jak wszyscy, maleńką komórkę. Tam klecę, piłuję, przesiaduję godzinami, a tutaj, planowo, toczy się samodzielnie rozkład jazdy. Automatyka, elektryka ― rozumie pan. O... ― patrzy na zegarek. ― Zaraz przejedzie panu obok nogi pośpieszny z Grodzka.

Rzeczywiście. Po chwili z tuneliku w ścianie wyjeżdża szparko mały, pięciowagonowy skład, ciągniony przez gwiżdżący uroczo parowozik. Prowadzony torami okrąża zgrabnie Stasiowego buciora i znika pod szafą.

― Osobowy z Łapek znów się spóźnia. ― mówi cichutko Tenderowa, stawiając nowe herbatki.

― Faktycznie ― stwierdza Tender. ― Musimy zmienić maszynistę.

― Jak to? ― dziwi się Stasio. ― Przecież to tylko figurki plastelinowe?

― No tak ― cieszy się Zawiadowca, i aż zaciera delikatne rączki. ― Ale widzi pan, ten jest odrobinę za ciężki i... nazbyt obciąża osi parowozu. Stąd niewielkie opóźnienia. Żona zajmuje się figurkami i zrobiła go trochę na wyrost. Jutro odchudzimy, zmienimy.

Stasio nie może się napatrzyć, jednak musi wracać na placówkę. Czekają inne awarie. Po opróżnieniu więc flaszki, umawiają się z Zawiadowcą, już kolegą, że w każdej chwili, gdy tylko zechce, będzie mógł tu przyjść, zrelaksować się. Przyrzeka też, iż pomoże w wykuciu kilku nowych tuneli, w budowie dwuprzęsłowego mostu, nie szczędząc narzędzi i materiałów. Tym bardziej, iż wzburzyła go lekko tylko niezborna relacja Tendra o zawistnych sąsiadach, którzy skarżą się co i rusz na nocny stukot małych kółek, cichutkie pogwizdywanie parowozów, krótkie przecież, zwięzłe, zapowiedzi dworcowe. Co za naród nieużyty.

Pomoże więc zawiadowcy z całego serca, a w miarę możności, gdy trafi do szefowej jakaś skarga, postara się sprawę wyciszyć.

 

●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●

 

Stasio to może i faktycznie nieokrzesany tłuk, ale serce ma prawe, i jak coś przyrzeknie, to wywiązuje się dokumentnie. Zaprzyjaźnili się z Tenderem w ciągu roku na dobre. Z pomocą Stasiowych narzędzi, zwłaszcza udarowego młota elektrycznego, powykuwali w twardych jak szkło, betonowych ścianach, mnóstwo nowych tuneli. Nikt nie śmiał się skarżyć na ciągłe odgłosy kopalniane ― administracja widocznie prężna, remontuje w pocie czoła system kanalizacyjny. Wielka kupa gruzu przed blokiem świadczy o rzetelnym wysiłku modernizacyjnym. Nic, tylko chwalić.

W ferworze prac Stasio nieopatrznie przebił się w kilku miejscach do sąsiadów, ale jako doświadczony przez lata w kontaktach lokatorskich, pozałatwiał jakoś te wpadki. Niektórym zresztą, po konfidencjonalnym, dyskretnym zapoznaniu ich z sytuacją, spodobały się te tunelowe połączenia. Pozwolili rozbudować kolejową strukturę trakcyjną o swoje terytoria, entuzjastycznie włączyli się w system. Także finansowo.

Po kolejnym roku powstała rozległa, świetnie funkcjonująca wewnątrz bloku sieć kolejowa. Nastoletnie łobuzy już nie wrzeszczały wieczorami na osiedlowych skwerach ― raczej odstawiwszy otępiający butapren, siedziały pilnie pochylone w domach, pilnując rozkładu jazdy, szyjąc mundury kolejarskie, konserwując, rozbudowując ostrożnie maleńką infrastrukturę.

Z czasem, wykorzystując podziemne kanały ciepłownicze, ryjąc cichcem nowe, podziemne połączenia, doprowadzono wspólnym wysiłkiem do integracji komunikacyjnej kilku sąsiednich bloków. Kolejowa sieć telefoniczna, jako przecież najlepiej, najpewniej zawsze działająca, była fachowo, przewidująco, instalowana wcześniej.

Tak więc można się teraz wreszcie umówić, powiedzmy z Jezierską, zamieszkałą kilka ulic dalej, o pożyczkową dostawę kostki cukru, czy pół torebki wanilii, nadsyłanych niezwłocznie specjalnym towarowym. Tuż po pospiesznym z Chryżowic. Zwrotnie można też wysłać a to kilka ziarenek pieprzu, naparstek miodu lipowego, czy dwa metalowe guziki.

System działa znakomicie. Społeczność osiedlowa zintegrowała się, ludzie kłaniają się sobie na ulicy, rozmawiają. Funkcjonują dyżury służbowe, zbudowano kolejowe zakłady naprawcze, powstała logistyka przesyłowa. Wagony bagażowe, pocztowe, a zwłaszcza 150 ml cysterny na przeróżne alkohole, zawsze dociążone. Wprowadzono komputerową, bezbłędną obsługę ruchu. W długie, jesienne wieczory kombinuje się, planuje, czy nie rozbudować połączeń o trasy zamiejscowe, a następnie zagraniczne.

Niestety... Życie nie jest ani słodkie, ani proste. Pewnej grudniowej nocy dokonano pierwszego napadu na wagon pocztowy. Nieznani sprawcy, działając z zaskoczenia, zatrzymali podstępnie osobowy na trasie Bańkowo ― Lutnia, sterroryzowali plastelinowych strażników i obrabowali doszczętnie cały stugramowy transport zamrożonego kawioru astrachańskiego. Zagarnęli ludzkie mienie, a przemieszczając się cichcem specjalnie wyrytym podkopem, przepadli w mroku.

Tender, jako Zawiadowca Naczelny, nie mógł już tej nocy usnąć. Roztrzęsiony, postanowił zwołać ad hoc wieczorne zebranie Zarządu. Jednak w południe, gdy większość ludzi była jeszcze w pozakolejowej niestety pracy, bezczelni bandyci, idąc za ciosem, przeprowadzili napad następny. Tym razem łupem była torebka mosiężnych nakrętek M1 oraz pamiątkowy, pozłacany zegarek kieszonkowy firmy Patek Philippe SA. Zepsuty.

Na zebraniu stawili się wszyscy. Zdenerwowany Tender rzucił oczywistą w tej sytuacji propozycję ― natychmiast utworzyć Służbę Ochrony Kolejki ― SOK. Zbrojne, ochronne ramię, do ciągłego zabezpieczenia transportowanych dóbr, ale i infrastruktury, urządzeń oraz pasażerów. Pomysł wywołał aplauz, stosowną uchwałę sporządzono w pięć minut. Na dostawcę miniaturowej broni ― pistolety osobiste, broń długa automatyczna, kajdanki, noktowizory, itd., spontanicznie zgłosił się znany i ceniony na osiedlu zegarmistrz, członek Zarządu zresztą.

Jak postanowiono, tak zrobiono. Stasio, Szef Pionu Techniczno―Zaopatrzeniowego, dostarczył chętnym stosowne, niepodrabialne legitymacje, Zbrojmistrz, były ormowiec z sąsiedniego bloku, wyposażył ich w maleńką broń, amunicję 0,3mm, oraz niezbędny sprzęt obserwacyjny. Odebrał formalne przysięgi, przeszkolił.

Od tej pory rozległe szlaki były pilnie kontrolowane, permanentnie obserwowane, nadzorowane ― zainstalowano monitoring tras, a zwłaszcza większych dworców czy stacyjek. Jakość i punktualność dostaw wzrosły znacząco, pasażerowie nie mogli się nachwalić. Branżowe, maleńkie gazetki, nieco przesadnie, jak to prasa, piały z zachwytu. Konieczne naprawy i usprawnienia wykonywano bezzwłocznie, a bandyckie napady ustały.

Miniaturki kolejowe, stukocący transport guzikowy, przyjęły się więc całkowicie, z jakże widocznym pożytkiem ogólnym. Ciesząc jednocześnie, bawiąc, ucząc.

 

●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●

 

Któregoś razu Prezes Tender poprosił żonę, by nie wchodziła przez kilka dni do dużego pokoju ― chciał jej zrobić niespodziankę. Kobieta cały ten czas trzęsła się z ciekawości ― o mało nie zachorowała, zwłaszcza, iż dobiegały ją stamtąd odgłosy piłowania, wiercenia, stukania. Mąż, ostatnio jakby oklapły i rozleniwiony nieco tym kolejowym sukcesem, zdaje się odżył w końcu.

Wreszcie, czwartego wieczoru, Tender uroczyście otworzył drzwi i poprosił żonę by weszła.

― Co to? ― pyta zdziwiona, widząc długi, wąski stół, obłożony z każdej strony świeżą darnią, wkomponowany przemyślnie jako wielka, płaska góra w kolejowy, podłogowy krajobraz,.

― Co ci to przypomina? ― rozbawiony Tender, wskazuje na długi, dwumetrowy pas, z wymalowanymi na biało znakami, obramowany po bokach mnóstwem kolorowych światełek. Ze stojącym na uboczu, niewielkim, dziwnym budyneczkiem, wyposażonym w maleńkie anteny, obrotowy radar.

― No... pas startowy... port lotniczy.

― Otóż to! ― mówi Tender i zdejmuje z półki śliczny, maleńki samolot. ― To Herkules, porządny transportowiec wojskowy ― w skali oczywiście. Zaraz startujemy. Otwórz okno.

Ustawia modelik na początku pasa, odpala silniki, bierze do ręki mikrofon;

― Podstawa chmur tysiąc dwieście, wiatr północ, północ, wschód, dwa metry na sekundę. Kurs sto dwa, siódme piętro, klatka pierwsza, blok M, mieszkania dwadzieścia. Zezwalam na start!

Samolocik rusza. Głośno warcząc rozpędza się, po czym odrywa od pasa maleńkie kółka, by wdzięcznym łukiem wylecieć przez okno. Błyska jeszcze jakiś czas światełkami obrysowymi, po czym znika za rogiem bloku.

― Modelarzu ty mój! ― mówi dumna Tenderowa i przytula się do męża. ― Mam ci szyć mundur lotniczy?

― Tak ― Tender przyciąga żonę mocniej. ― I czapkę kapitańską. Dogadałem się z Dedalskim spod dwudziestki. On się zna na tych sprawach. Bierzemy się za awiację towarową. Właśnie wysłałem mu pięć gwoździ półcalowych.

Od miesiąca w miejscowym sklepie żelaznym brakuje cienkiej blachy aluminiowej. Wykupiona do ostatniego skrawka. Wczoraj służby doniosły, iż niejaki Rakietnik Roman z bloku S, wysiaduje po nocach na dachu, przypatrując się przy pomocy starej lornetki Księżycowi, najbliższym planetom, gwiazdom. Zgromadził też w piwnicy spore zapasy hydrazyny i ciekłego tlenu w butelkach po mleku, jakieś hełmy poniemieckie, znoszony kombinezon strażacki... Robi obliczenia, rysuje trajektorie...

Ech ― rozmach ludzki nieogarniony, wyobraźnia bezkresna...

 

Koniec

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • laura123 27.09.2020
    Ale fajne opowiadanie, przeczytałam jednym tchem. Super!
    Oczywiście 5
    Pozdrawiam.
  • Józef Kemilk 27.09.2020
    Fajne. Wydaje mi się, że kiedyś czytałem coś podobnego, tylko nieco okrojonego. 5
  • golesz 28.09.2020
    Dzięki.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania