Kolejny początek
Wchód słońca. Ileż razy go widziałem, jednak nigdy nie był tak piękny jak dzisiaj. Rzuciłem się na wiatr i płynąłem w przestworzach, obserwując rodzący się poranny chaos. On już mnie nie dotyczył, a jednak wywoływał nieprzyjemne ukłucie zagubienia i beznadziei. Stałem się szybującą nieskończonością, gardzącą dawnym życiem.
Szkoła, dom, szkoła, dom, knajpa, szkoła, dom, praca, dom, wyjazd, praca, dom i tak umykało puste życie. Po czasie praca została zastąpiona przez szpital, weseli kompani, na smutne pielęgniarki, a rodzina ukrywała się za maską łez.
Lekarz, sala zabiegowa, kroplówka, jednorazowy przyjaciel z sąsiedniego łóżka. Nowa, wypełniona bólem i pustką rzeczywistość, stała się zmorą, do której musiałem przywyknąć.
Ból, morfina, majaki, dotyk nadziei, ból, ćpanie, majaki i to wszystko zatopione w morzu łez moich i bliskich. Kroczyłem dobrze wydeptaną już drogą, myśląc o wyjątkowości mojego bytu, zabijanego przez raka.
Wkrótce nie było już łez bliskich, którzy zostali ode mnie odgrodzeni covidową barierą. Puste życie pozostało czarną otchłanią i tak było do ostatniego tchnienia.
Ból, majak, nicość, majak, nicość, a to wszystko okraszone nieprzyjemnym zapachem potu trupa. Bo byłem nim zanim wydałem ostatnie tchnienie, przed ostatnią paczką powietrza siłą wtłoczoną do płuc.
Wędrowałem po bezkresie świata, przywoływany przez nowe życie. Czułem, że muszę ponownie zatopić się w cielesnym istnieniu i nauczyć się zapomnianej miłości, którą tylko tam mogłem wypracować. Kolejny raz.
Czas nieograniczonej nicości dobiegał końca, wciąż i wciąż podsuwając alternatywy. Bogata rodzina, a może biedna, urodzić się niepełnosprawnym, a może z tysiącem talentów? Próbowałem niemal wszystkiego i dalej byłem w tym samym miejscu. Oddalony od Boga, z niewyraźną obietnicą połączenia się z nim na wieki. Bezgraniczna miłość, tak bliska w czasie oczekiwania, ulatniała się w cielesności, schowana i zatopiona w umykających z pamięci snów.
Niepamięć będąca przekleństwem każdej żywej istoty, za kilka miesięcy ponownie stanie się moim udziałem. Zatopiłem się w niewielkiej, całkowicie uzależnionej od matki istocie i czekałem na blask światła, by przywitać go okrzykiem życia. A później pozostanie mi jedynie modlitwa o dobrą drogę, która za każdym razem znikała mi z oczu.
Komentarze (13)
Dobry tekst.
Pozdrawiam
Jedno życie, drugie życie i co? Jeśli nie pamiętasz poprzedniego, to nie czujesz bólu. Jeśli nie wiesz nic o następnym, może być wszystkim.
Smutne, jednak z nadzieją.
Niewiedza bywa błogosławieństwem.
Pozdrawiam :)
To chyba jedna z lepszych krótkich rzeczy, jakie czytałem w kilku ostatnich dniach. Brawo.
Ileż razy go widziałem, jednak nigdy nie był tak piękny, jak dzisiaj. -- przecinek przed "jak" stawiamy, gdy oddzielamy tym słowem zdania podrzędne, np: wstałem, jak tylko zobaczyłem. Poszedł, jak obiecał. Ale bez przecinka gdy: Twardy jak skała. Dziwny jak mało który.
Pozdrawiam.
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania