Kolory życia - część II
– Czy wiedział pan o działalności syna?
Człowiek, który siedział na miejscu dla „gości” miał koło sześćdziesiątki, wyglądał na osiemdziesiąt, fatalnie zaczesywał zakola resztkami siwych, słabych włosów, a każde kolejne zdanie wypowiadał, jakby kosztowało go to coraz więcej sił. Nie ulegało wątpliwości, że nic nie wie o „karierze” swego pierworodnego. Miał może z metr sześćdziesiąt, krępą budowę ciała, masywne, spracowane dłonie, pełne odcisków, dawnych blizn i świeżych zadrapań.
– Nie mieszkamy razem od lat – powiedział cicho. – Wyprowadziłem się do domu rodzinnego.
– Kolejny niewinny. Podobnie jak kobieta którą dopiero co stąd wynieśli.
– Widziałem. Wyglądała naprawdę źle. Czy ona przeżyje?
– Nieistotne – odpowiedział przesłuchujący, który na początku, jeśli mężczyzna dobrze zapamiętał, przedstawił się jako Ezechiel Niebieski.
– Skoro pan tak mówi… pewnie tak.
– Pański syn, nie będę tego ukrywał, to pospolity rabuś, spaczony element społeczny, do tego bezrobotny. Jego wybryki są w okolicy powszechnie znane, siedział za nie w sumie trzy lata. Tego też pan nie wie? – Nachylił się nad biurkiem, ściskając w jednej dłoni długopis. Plastikowa obudowa zajęczała i po chwili rozleciała się z cichym trzaskiem.
– Wiedziałem, że coś tam przeskrobał. Byłem w sądzie, nawet zeznawałem. Ale co ja mogłem? Od dziesięciu lat nie mieszkam z żoną.
– Jakiś konkretny powód?
– Wiem pan, jak to w życiu bywa. Czasami się układa, a czasami nie. No i nam, tak się złożyło, że nie bardzo było po drodze z Irenką. Nie robiłem problemów, kiedy zażądała, żebym sobie już poszedł. Miałem dom po rodzicach, wtedy mieszkał tam też brat. Ale on kawaler stary i jeszcze umarł dwa lata po tym, jak się wprowadziłem. Smutna historia. Chorował od lat na serce…
– Dobra, starczy.
– Może i ma pan rację… chyba tak. Chyba już starczy.
Niebieski uśmiechnął się cierpko, potem spojrzał w stronę okna, jakby znajdowało się źródło tego grymasu.
– Czy może pan powiedzieć coś dobrego o swoim synu?
Mężczyzna na moment spochmurniał. Twarz przybrała ostrzejsze rysy, wzrok z beznamiętnego spojrzenia bez celu skupił się na Niebieskim. Trwało to chwilę, dłuższą, ale chwilę. Potem wszystko wróciło do normy, przypływ okazał się ledwie niewielkim muśnięciem bryzy.
– Jak to ojciec. Mam tylko jego. Córka daleko, rzadko dzwoni, prawie wcale. A on co drugi dzień.
– Kogo chowasz przede mną?
Pytanie go zdziwiło. A może wcale nie. W każdym razie wydawał się zaskoczony. Zamilkł, wstrzymał oddech, a potem upuścił powietrze z trudem.
– Nie rozumiem.
– Pewnie, że nie. Ale ten drugi, on już się pewnie nieźle gotuje. Długo go tresowałeś, skoro tak łatwo daje za wygraną.
Tamten kontynuował festiwal min zdziwienia. Cała paleta w kilka chwil. Ruchy wargami, policzkami, oczami i powiekami. Przystawił do nosa dłoń, jakby chciał tym gestem powstrzymać kichnięcie. Niebieski znowu się uśmiechnął, tym razem o wiele szerzej. Wyjął z koperty zdjęcia, które pokazał wcześniej kobiecie. Żadnej reakcji.
– Twardy jesteś. A nie wyglądasz.
– Biedna dziewczyna… – powiedział mężczyzna, jakby jeszcze rzutem na taśmę chciał prześlizgnąć się przez obok bramki podejrzeń.
– Co nie? Chociaż spodziewałem się innej reakcji.
– Nie znam jej. Współczuję rodzinie, pewnie przeżywa koszmar.
– Nie tak wielki, jak ten, którego trzymasz na smyczy.
– Nie wiem…
Uderzenie nie było celne. Pięść nieco ześlizgnęła się na lewo w końcowej fazie, zaraz po zetknięciu z kością policzkową. Duża część energii poszła w powietrze, jakieś czterdzieści procent. Mimo to głowa mężczyzny odskoczyła wystarczająco gwałtownie, aby upadł z krzesła. Niebieski w ostatniej chwili złapał wolną ręką za rant biurka. Inaczej przeleciałby przez nie w iście komiczny sposób. W pokoju nastała cisza. Żadnego jęczenia, żadnych pytań. Tylko dziwnie wściekłe oczy, zupełnie niepasujące do reszty, jakby należało do kogoś innego. Niebieski spojrzał w nie, a potem wymierzył kolejny cios. Tym razem nogą. Tamten przeturlał się dwa razy i zatrzymał obok półki z aktami, nieprzytomny, ale żywy.
***
Krzychu ma, wydaje się, proste zasady w życiu. Tak proste jak wszystko, czym otacza się wokoło, oprócz kobiet. Te dobiera szczególnie, co może przeczyć z jego potencjalnymi umiejętnościami ku temu.
Ankę poznał na Andrzejkach w zeszłym roku. Impreza w budynku świetlicy w sąsiedniej wiosce przyciągnęła wtedy masę ludu. Niska cena zachęcała aż nadto. Sala z trudem pomieściła zainteresowanych. Krzysiek zajechał na piaszczysty parking obok budynku swoim E36. Nie wysiadł od razu, wykonał dwa telefony do znajomków. Mieli pojawić się w połowie imprezy i narobić trochę szumu. Gdy otworzył drzwi, zobaczył w oddali dwie dziewczyny. Jedna znajoma, druga zupełnie nie. I to właśnie ta ostatnia przyciągnęła jego uwagę. Nie kojarzył tego tyłka ani tej twarzy. Gdy zobaczył ją potem na sali, utwierdził się w przekonaniu, że nie jest tutejsza. A to znaczyło, że ma status bardzo świeżej.
Anka już wtedy wyczuła, że ma na nią oko jakiś barczysty goryl. Początkowo go zbywała, potem wypytała kumpele co to za jeden.
– Nie wchodź mu w drogę lepiej. Ma na imię Krzysiek, ale tutaj wszyscy na niego wołają Niebieski. Typowy pustogłowy mięśniak z bloków. – Kaśka, która ściągnęła Ankę na tę imprezę z miasteczka, mówiąc to, wyglądała najpoważniej jak tylko można.
– Chyba za późno. Gapi się na mnie dobrych kilka minut.
– Wie, że jesteś świeża.
– A ty…
– Raz, może dwa. Dla świętego spokoju.
Całą noc próbowała go unikać, ale pod koniec imprezy, koło czwartej, wpadli na siebie, jakby los chciał, żeby do tego doszło. Potem poszło szybko, tym bardziej że Krzychu nie był typem romantyka. Miał po prostu bilon.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania