Kolory życia - część III
O zmierzchu Wióry milkły. Wszystko zamierało, jakby życie wyniosło się z okolicy dawno temu. Tylko okna domostw niczym malutkie wycinki w wielkiej płachcie mroku migały w rytm włączanego i wyłącznego światła albo zmieniających się kanałów telewizorów. Tamtego wieczoru było podobnie, ale tuż przed dwudziestą pierwszą trzy sylwetki wyłoniły się jakby znikąd i zaczęły podążać szosą przez Wióry.
– Duży kaliber – odezwał się w końcu Jaca. Brzmiał przy tym, jakby dla niego każdy duży kaliber był kolejnym normalnym dniem w robocie zwanej życiem darmozjada.
– Bo jest z miasta, czy za bardzo w twoim typie?
Spojrzeli z Darkiem po sobie. Małe latarki ledwie oświetlały ich twarze. Darek przeniósł po chwili wzrok na zabudowania, które właśnie mijali. Tym razem były one czymś więcej niż ceglanym domem krytym eternitem, starymi glinianymi chlewami skąpanymi gdzieś w mroku podwórza razem z oborą i stodołą. Rzadko tak miał. Zwykle to były właśnie domy i zabudowania. Nic więcej. A mieniące się światłem telewizorów okna tylko oknami.
Waldek nie odezwał się słowem. Szedł obok, lekko podchmielony kopiąc co chwila na poboczu kamyki, próbując wystrzelić je w powietrze.
– Aaa tam, nie w typie. Bo ty wiesz, jakie lubię – odezwał się w końcu Jaca, gdy mijali zabudowania gospodarstwa sołtysa.
Sto metrów dalej było skrzyżowania. Od tej strony patrząc w lewo droga prowadziła do Wiór-Parceli, a w prawo na Sąsieki. Gdy tylko tam doszli, nie odzywając się już do siebie wcale, stanęli i rozejrzeli się, jakby nie byli stąd. Waldek dał krok w prawo, na Sąsieki, ale Darek złapał go za końcówkę bluzy.
– Dajemy na Parcele.
– Po kiego? Tam się lepiej nie kręcić teraz.
– Ty to Jaca zawsze pękasz pierwszy. Czego się cykasz? Ciemności, czy bezpańskich kundli?
Waldek zaśmiał się cicho, ale Jaca tylko spojrzał w jego kierunku i skręcił w lewo. Darek szedł za nimi.
– Anka wozi się z Niebieskim – wypalił Waldek, gdy byli kilometr od Parceli. Droga prosta jak strzała, kilka latarni, dwie niesprawne, trochę opuszczonych ruder, ujadanie głodnych psów.
Darek podszedł do niego i złapał za szarą bluzę adidasa. Waldek chwalił się kiedyś, że dostał ją od ciotki z Warszawy. Nikt takiej nie miał na wsi jak on. No może ta lalunia sołtysa, ale poza tym, tylko poczciwy Waldzio.
– A ty co, trzymasz mu fujarkę jak szczy, że takie informacje zbierasz?
Stali pod jedną z nielicznych działających latarni. W żółtym świetle na twarzy Waldka widać było krople potu spływające wolno po czole. Darek patrzył mu prosto w oczy. Nie było tam strachu. Ta przypadłość dotyczyła ludzi, którzy są świadomi ryzyka. Zamiast tego biło z nich zaskoczenie, kompletna konsternacja.
– Porąbało cię? Chciałem zacząć jakiś temat. W kostnicy mają więcej do powiedzenia.
– To prawda?
– A skąd mam wiedzieć? Nigdy nie byłem w trupiarni.
Jaca stał nieco z boku. Przyglądał się sytuacji z zaciekawieniem. Trochę wspominał przy tym dawne dzieje, jak na podwórku szkolnym nierzadko był w podobnych na miejscu Waldka. Zwykle obrywał srogo, zwijał się z bólu, wracał na chatę i dostawał jeszcze od starego. Ale tym razem mógł być biernym obserwatorem. W końcu. Żałował, że już po trzydziestce.
Darek spróbował wyprowadzić cios, ale zatrzymał machinerię w samą porę. Odepchnął Jacka i zaklął, jakby przegrał właśnie wszystkie swoje marne oszczędności na automatach.
– Anka z nim? Pierdolenie – powiedział w końcu.
Waldek nie chciał już od tym gadać. Nadal nie bardzo wiedział, co się stało. Mieli… zresztą już mało ważne, jakie były plany. Teraz zostało tylko rozejść się do domów.
– To co, pora się zwijać – przerwał chwilową ciszę Jaca i od razu przeszedł do rzeczy. Zanim tamci zorientowali się, że go nie ma, był już częścią nocy.
Waldek mieszkał najdalej i wiedział, że będzie musiał iść z Darkiem. A on mu nie odpuści.
Do skrzyżowania szli jednak w kompletnej ciszy. Daro tylko co jakiś czas ekscentrycznie wyrażał swoje niezadowolenie, klnąc w niebo siarczyście.
– Skąd wiesz? – zapytał, gdy byli w połowie drogi do domu Darka.
– Od Cichego. Kręci się ostatnio na Parcelach często.
– Dorabia?
– Ehem.
– I tak go wyleją na zbity pysk.
– A bo to ja nie wiem. Pewnie. Ale póki grzeje fuchę, widzi więcej niż my.
Darek na moment przystanął. Skrył się w ciemności pomiędzy jedną latarnią a drugą. Słychać było jedynie cichy szelest papierka po cukierku z mieszanki wedlowskiej. Waldek zajarzył od razu, co się szykuje. Na wszelki wypadek jednak milczał.
– Jutro ma na rano?
– Na drugą. Chyba. Nie wiem, odpuść mi już.
– Kurwa, tylko dwie klasy. Pieprzony żart. – Splunął na pobocze i minął Waldka bez słowa. Noc budziła się coraz mocniej, wiatr nadchodził od zachodu, chciał koniecznie mieć miejsce w pierwszym rzędzie.
***
Zabrało go dwóch takich, co są od tego i niczego więcej. Bez słowa wyszli, a potem na ich miejscu w pomieszczeniu pojawił się jeszcze jeden, tym razem ważniejszy.
– Rutynowe przesłuchanie… – zaczął, ale nie dokończył.
Niebieski uchylił okno.
– Jaki ojciec, taki syn – powiedział, wkładając usta w szczelinę i wdychając powietrze z zewnątrz.
– Jedziesz z tym za daleko. Ten staruch gówno o nim wie. Pewnie rodzince zawsze mówi jaki to syn nie jest dobry i uczciwy i zawsze ojcu pomoże.
– Prawie pęk. Już miał go wypuścić, ale zdołał powstrzymać. Widział dużo, mieli go w garści nie raz, może nawet grał z kostuchą w oszukańca.
Tamten zmarszczył brwi, jakby kilkanaście lat pracy w policji niczego go nie nauczyło.
– Co ty pierdolisz?
Ezechiel Niebieski podszedł do biurka i usiadł na swoim fotelu.
– Kto następny?
– O ci chodzi? Wydaje ci się, że widzisz więcej niż wszyscy?
Mierzyli się wzrokiem jak przed decydującą potyczką ze spaghetti westernu.
– Nic mi się nie wydaje. Ja to wiem. Kto następny?
– Jakiś cwaniak. Mówią na niego Cichy. Jan Ciszewski się nazywa.
– Wprowadź i daj mi robić robotę.
Komentarze (4)
NO!
tak, to ja dałem jedynkę.
przepraszam, że wcześniej się nie ujawniłem.
NO!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania