Komentarz z lubczasopisma: Ale Literatura

@Zygmunt Jan Prusiński

 

Nawet Pan nie przypuszcza, jak ja Pana rozumiem! W stu procentach, że prawdziwy poeta spada ze swym wierszem jak kamień. Potem nawet jest zdziwiony, skąd się to wzięło i jak on się znalazł w tym metafizycznym miejscu swego życia i świata, którego dotąd nie zauważył. Ale ja nie o schodkach dla aniołów myślałem.

 

Jest to najwyższy rodzaj miłości. Żadne aniołki, z których cieszą się diabły, a trzeźwa ocena ludzkiej woli biorąca dobrowolny udział w rzeczach ostatecznych. Chyba w pańskiej poezji chodzi o rzeczy ostateczne? Czyż nie?

 

No, i zrobił się z tego psychoanalityczny seans - bo ja się nie wypieram prawdziwego wizerunku byłego frustrata i skrachowanego kochanka, tak samo jak Pan, doświadczeń oszukanego męża... co i tak przeczuwałem. Ale - Meritum tego wszystkiego (moim zdaniem) jest takie, że po odrzuceniu wszelkich złudzeń, kiedy siedzimy sobie miło w cieniu pod jabłonką na trawie, że po tym wszystkim czeka nas śmierć, która już się czai w pobliskich pokrzywach. Dlatego, jak powiedział Lechoń: Pytasz mnie co jest w moim życiu rzeczą główną - odpowiem, śmierć i miłość - obydwie zarówno.

 

Co do hiszpańskości, to w wierszach Lorki śmierć jest przemieszana z życiem i miłością a nawet śmierć warunkuje istnienie życia i miłości (to przecież normalne i prawdziwe). U Lorki miłością jest Androgyne z powodu jego homoseksualności i kobieta ma cechy niepokojącej dwoistości. Zresztą tak jest w istocie - każdy jest dwoisty i psychicznie dwupłciowy. I może to daje człowiekowi zdolność oceny i przeczuwania śmierci, odróżniając go od zwierzęcia. Gdy się zastanowić, to jednopłciowość nie ma sensu, czy też jest niemożliwa, wobec własnej ograniczoności. Tak jak nie może być półprawdy, tak płciowość nie może być pół-płciowością (tylko męską lub żeńską). Płciowość jest całością i chcąc być pełnią, być sobą, musi zawierać wszystkie kosmiczne pierwiastki, tzw. wrodzone. Bez nich jest kalectwo. Nawet najwięksi męscy twardziele, w środku są kobietami. Oczywiście nie ma to nic wspólnego z homoseksualizmem, który jest zdegradowaniem do jednej płci. Piszę o tym dlatego, że się to wiąże z tematem poezji.

 

W pańskich wierszach też czai się smutek i śmierć. Wydaje mi się (może się mylę), że Pan powoli dociera do "kresu" zmartwień, czego Panu życzę. Bo przecież obleciał Pan pół świata i powrócił do matecznika, jakby Pan zrozumiał, że tam gdzie szukał świata, tam go nie ma. Tutaj też go nie ma.

 

Powiedział Pan, że według niego może 5 % Polek można nazwać ludźmi i kobietą. Więc wygląda na to, że żyjemy w trupiarni. Im wyższa culturae, tym wyższa trupiarnia.

Pan już zrozumiał, że się nie załapie na ten pociąg, wypełniony trupami, który jedzie po rozrywkę, wygodę i sukces. Ten pociąg jedzie bez Pana, chociaż Pan za nim goni i krzyczy: zaczekajcie! Zabierzcie mnie! Czy mu Pan da pozwolenie swoją poezją na odjazd (bez Pana i w ogóle ze stacji "Sensowne życie") czy nie, on i tak odjedzie.

 

I cóż się dzieje? Odsuwa się Pan w dół siłą poetyckiej inercji. Są poeci w stanie jakiegoś młodzieńczego pędu "od siebie" (jak młodzi skamandryci) i "do góry". Wspinają się po szczeblach złudnego bytu. Natomiast poeci tacy jak Pan, kierują się "ku sobie" i opadając w poszukiwanie nadziei przywołują "najdroższą" kochankę. Niektórzy nie wiedząc, że przywołują "śmierć-wyzwolicielkę". Nie powie Pan, że Lorka był poetą cielęcej radości i spełnionych nadziei. On po prostu mówił prawdę, że nie są to takie "atrakcje" na jakie usiłują pozować. Że miłość też jest teatrem a sztuka może być kłamliwa. Słowo nas wodzi po manowcach złudzeń a my go się kurczowo trzymamy jak ślepiec laski. I tak ślepa laska, albo inny ślepiec wodzi ślepego. Jest coś symptomatycznego, że publikuje Pan zdjęcie ukochanej kobiety, Dulcynei, która siedzi nad zimnym żywiołem morza, z taka miną, jakby się co dopiero wynurzyła spośród fal. Dulczynea to czy Danaidas, albo Syrena? Syrena, którą Pan przywołuje i zaklina, żeby Pana zabrała do krainy wiecznej szczęśliwości?

 

Ale (pozwalam sobie na dywagacje) będzie to kraina chłodnego i mrocznego Hadesu, który już się w pańskich wierszach zapowiada. Toże w nich dużo hiszpańskiego słońca, jabłek i rozgrzewającego wina, to nie szkodzi. Niech go Pan pije, jak najwięcej, żeby nabrać sił (Adonisie) na czas inkubnacji do Tatrtatu, w którym (dopiero tam) odrodzi się na nowo i uwolni od przymusu myślenia, pisania i czucia. Bo jest Pan niewolnikiem tych rzeczy (ja także). Pan pamięta co wyzwoliło don Kichota z fatalnego zauroczenia. Mówi Pan o Dulcynei, która należy do świata Bachusa, a tymczasem pokazuje Pan zdjęcie Syreny, która należy do sfery kosmicznej-apolińskiej. Czyżby Pan czekał, żeby Pana w morskie odmęty zabrała do bajkowego pałacu? I skończyłyby się Pańskie udręki. Ja też znam ten stan miłosnego oszołomienia, kiedy się pisze wiersze miłosne - to jest jakby wędrówka po idealnej krainie. Morfina, oddanie się jakiejś wyższej sile i osuwanie się w inną rzeczywistość.

 

Natomiast typ pisania, w którym facet zasiada na zimo, żeby napisać wiersz i pisze go tak jak szewc robi buta, zgodnie z tzw. prawidłami sztuki - to nie poezja a oszustwo. To kulturowe oszustwo, produkujące coraz więcej ciepłych trupów.

 

Widzi Pan, tak to jest z Panem, że jako podmiot liryczny (a może w ogóle w życiu) czuje się Pan szlachetnym don Kichotem, ale jako pisarz ma Pan żyłkę klasycyzującego poety, takiego od Eneidy, Odysei i Sindbada Żeglarza.

 

Karol Zieliński

Kraków

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania