Komunista

Otrzymałem pracę w specjalnej strefie ekonomicznej, usytuowanej na przysłowiowym zadupiu. Pracodawca płacił tam troszkę lepiej niż gdzie indziej, lecz nie zapewniał bezpłatnego dojazdu. Skierował mnie do niej Urząd pracy, w tym czasie nie posiadałem niczego, tylko spore długi. Odmówić nie mogłem, żadnego wyjścia awaryjnego nie miałem, musiałem podjąć oferowaną pracę.

Starałem się znaleźć tanią kwaterę jak najbliżej nowego miejsca pracy, szukałem w pobliskim małym miasteczku. Udało mi się, wynająłem pokoik bez wygód na drugim piętrze starego budynku. Toaleta była na końcu podwórka nic specjalnego zwykłe oczko z dziurą w ziemi. Po przeciwnej stronie była wykopana studnia, na niej zamontowano ręczną teraz już wiekową pompę. Niespełna dziesięć metrów dalej przebiegał rów, do którego wylewało się brudną wodę. Zaszokowany bardzo byłem takimi warunkami w dwudziestym pierwszym wieku, podzieliłem się swoimi obawami z kuzynem. Przesłał mi w odpowiedzi archiwalny czteroletni artykuł z Przekroju, z niego dowiedziałem się o problemach mieszkańców miast wojewódzkich. Opisane były perypetie zwykłych ludzi niemających nawet takich wygód, jakie mi tu zapewniono. Pokrzepiony takimi informacjami zamieszkałem w jednej izbie. Zacząłem staczać codzienny bój z miednicą wypełnioną wodą, zastępującą mi wannę. Musiałem być bardzo wkurzony takim sposobem utrzymywania higieny. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, co przy tym wykrzykuję i jakich słów używam.

Tego dnia miałem wolne chciałem posprzątać mieszkanie i wyciągałem na korytarz swoją świeżo zakupioną miednicę wielkości małej wanny. Szło mi to z wielkim trudem tak mało było wolnego miejsca, dlatego szarpnąłem w pewnej chwili bardzo mocno. Uderzyłem nią przechodzącego sąsiada z przeciwka. Staruszek padł jak ścięte drzewo i to tak nieszczęśliwie, że złamał w kilku miejscach rękę. Zdziwiłem się jak odmówił zadośćuczynienia za doznaną krzywdę. Byłem zaszokowany jego postawą. Zachowanie jego było tak odmienne od tego, jakiego się spodziewałem. Nawet nie krzyczał, tylko się śmiał z mojej niezdarności. Zawiozłem go moim wrakiem na pogotowie i ze skierowaniem udaliśmy się do szpitala. Założyli mu gips i unieruchomili rękę. Nawet nie chcieli go przyjąć na oddział, dlatego wróciliśmy do domu. Odprowadziłem go do jego mieszkania, wszedłem za nim. Zapalił światło, było ciekawie umeblowane. Wyglądało jak stare biuro z małym jednoosobowym tapczanem. Całe ściany poozdabiane setkami ramek, a w nich umieszczone były, ręcznie pisane listy. Wszystkie bez wyjątku zawierały podziękowania. Kotara wydzielała aneks kuchenny, wyposażony w dwupalnikową kuchenkę gazową z butli. Podziwiałem stary szaflik służący za zlewozmywak. Umyłem naczynia, wylałem na podwórku brudną wodę i przyniosłem świeżej. Pomogłem w przygotowaniu kolacji, jedząc wspólnie posiłek, prześlijmy na ty. Sąsiad miał jakąś awersie jak zwracałem się do niego słowem pan. Zdecydowanie wolał zwroty po imieniu.

Wychodząc do pracy i jak z niej wracałem wstępowałem do Alojzego. Przynosiłem i wynosiłem wszystko, co pilne, a zakupy robiłem w dni wolne. Byłem jego częstym gościem nawet po powrocie do zdrowia. Ciekawość mnie zżerała, zdobyłem się na odwagę. Zapytałem się o te listy w ramkach czy to za czynny udział w Solidarności.

- Nigdy nie byłem w Solidarności, byłem komunistą. Wszystkie podziękowania otrzymałem od ludzi pracy, jakim udało mi się pomóc.

Zaskoczony powiedziałem.

- Byłeś tym złym człowiekiem, który gnębił Naród Polski.

- Nikomu w całym swoim życiu krzywdy nie zrobiłem. Zaraz po wojnie, jako młody chłopak odbudowywałem ze zniszczeń miasta i zakłady pracy. Później przyszedł czas na budowanie nowych fabryk i domów. Robiłem dla kraju jak najwięcej i jak najlepiej. Walczyłem z panującym złem w szeregach partii. Tępiłem kumoterstwo i okradanie ojczyzny, dlatego nikim ważnym nie byłem. Nastały zmiany i słyszałem krzyki „Na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści”.

Przestał mówić, zamyślił się i zmienił temat.

- Mam pewność, że prawdziwi ludzie z Solidarności nigdy nie pogodzili się z tym, co się teraz dzieje. Podobnie jak ja, chcieli jak najlepiej i oni jak ja przegrali z całą masą złodziei różnej maści.

Mieszkaliśmy sobie tak w sąsiedztwie, przez pięć lat. Podobnie jak on każdego dnia walczyłem z biedą, która stawała się coraz większa. Zapanowała wielka fala emigracji, ja też szykowałem się do wyjazdu. Kończyłem pakowanie, jak przyszedł do mojego pokoiku Alojzy. Stanął zaraz za drzwiami i powiedział.

- Jak ty wyjedziesz to ja niedługo umrę, proszę cię o jedno pochowaj mnie.

Pewny byłem, że nic się nie stanie, przemawiał przez niego lek przed starczą samotnością. Mi też będzie brakowało tych codziennych naszych spotkań i rozmów. Pocieszałem się, od czego są telefony, będzie mnie stać na codzienne rozmowy. Wieczorne rozmowy za pośrednictwem łącza trwały prawie półtora roku. Jednego wieczoru nie odebrał, martwiłem się, co było przyczyną. Spodziewałem się zwykłej awarii aparatu. Trzeciego dnia oddzwonił i bardzo się zdziwiłem nie był to Alojz, głos należał do kogoś innego.

- Dzień dobry, jestem prawnikiem muszę pana powiadomić. Został pan wyznaczony do spełnienia ostatniej woli zmarłego.

Zapewniłem sobie wolne w pracy i wsiadłem w samochód, po dwudziestu godzinach przyjechałem. Wszystko było już przygotowane, spełniono wolę zmarłego. Miałem tylko dostarczyć urnę z prochami na cmentarz w byłym mieście wojewódzkim, w którym wcześniej przez wiele lat mieszkał Alojz. Jechałem wolno, było ślisko jak to w zimie często bywa. Wszystko w około mojego auta, przypominało o zbliżających się świętach. Ulice zostały ładnie udekorowane, w oknach budynków pozawieszano różne świąteczne ozdoby. Patrzyłem na dekorację i rozmyślałem jak to można przewidzieć swoją przyszłość. Przekroczyłem granicę dzielnicy, nagle samochód zwolnił do pięciu kilometrów na godzinę. Kierowcy rozwścieczeni moją jazdą z prędkością piechura, zaczęli trąbić klaksonami. Dźwięk ten przerodził się w bardzo smutną muzykę. Właśnie wtedy usłyszałem marsz żałobny grany przez orkiestrę. Wokoło mojego samochodu zaczęli materializować się grający górnicy, za nimi szła orkiestra kolejarzy, dalej grali strażacy i hutnicy. Przed maską samochodu pojawiły się poczty sztandarowe, zakładów pracy dawno zlikwidowanych. W lusterku zobaczyłem, z tyłu idący potężny tłum ludzi. Miasta nie znałem, lecz sprawdzać drogi nie musiałem. W taki niezwykły sposób dotarłem na miejsce, tam wszystko odbyło się sprawnie. Wiele osób z niezwykłego konduktu przemawiało, mówili o jego życiu i zasługach. Zaraz po ceremonii podjechałem do najbliższego hotelu i wynająłem pokój.

Wieczorem jak już częściowo odespałem trudy z ostatniej doby. Poprosiłem w recepcji, o wydrukowanie wszystkich lokalnych informacji z dzisiejszego dnia. Niczego ciekawego nie znaleźli, z wyjątkiem o blokowaniu drogi, przez uszkodzony wolno jadący samochód.

Przed wyjazdem z samego rana w dzień wigilii poszedłem na cmentarz pożegnać się z Alojzym, pod świeżym śniegiem zauważyłem na jego grobie stertę kwiatów.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania