Koncert gry na nosie

Spotykam się i rozmawiam na tematy zalatujące polityką. Najlepiej czuję się w otoczeniu ludzi, którzy mogą mnie nauczyć czegoś, o czym mam blade pojęcie, powiedzieć o czymś, czego nie wiem, a o czym powinienem wiedzieć, sprowokować do wyłącznie takiego myślenia, które pozwoliłoby mi rozumieć, że świat, w którym żyłem, istnieje nadal. Toteż miałem czelność przebywać w nieprzemądrzałym środowisku niegłupich.

 

Ale jak wszystko, co dobre, traci wartość i przemienia się w ulepszenie nazywane pogorszeniem, tak i mój odbiór ludzi sparszywiał: jeszcze nie tak dawno nie miałem najmniejszych obaw, że gdy powiem o czymś, co będzie nie po ich myśli lub spotka się z ich dezaprobatą, to będziemy dotąd dyskutowali, dokąd nie dobrniemy do jakiegoś wspólnego punktu porozumienia.

 

Teraz mogę się spodziewać, że nie czeka mnie nic pozytywnego, a w zamian - szyderstwo braku dyskusji, oraz gorzka pewność, że zostanę obsikany dobrym słowem lub oberwę w kontestacyjny pysk: ci sami ludzie nie przyznają się do mnie. Starają się nie dostrzegać ani mnie, ani zachodzących zmian: ruchów polegających na uładzaniu zegara Historii. Na cofaniu go do momentu, gdy znowu nastanie komuno wróć.

 

Oczywiście, cofanie odbywa się po cichu i robi się je prawie niezauważalnie, jak gdyby przy okazji, mimochodem, tak, by w trakcie zachodzących gwałtów można było śpiewać: nic się nie stało!

 

Dzisiaj moi pozostali, a coraz mniej liczni znajomi nie chodzą ulicami z podniesionym czołem, śmiało, pewnie, z uzasadnionym poczuciem braku winy za cudze grzechy, ale zgarbieni, skuleni, ze wzrokiem wbitym w trotuar, przemykają pod murami kamienic: podążają smętnym szlakiem powrotów nakierowanych w stronę obskurantyzmu i parafiańszczyzny.

 

Mam świadomość, że to dzięki ludzkiej bierności narastają obyczajowe i światopoglądowe różnice nie do pokonania, nasila się przyzwolenie na faszyzm, że po staremu jesteśmy zastraszani, boimy się samodzielnie myśleć, wyrażać własne zdanie, lękamy się zawistnych kreatur z ideologicznego świecznika, donosicieli, oszczerców, cmokierów wyłuskanych ze ścieków; mam świadomość że brakuje mam definicji różnicy pomiędzy dobrem, a złem, odczuwamy niedostatek określenia granic między odwagą a tchórzostwem, i mimo to, że o tym wszystkim wiem i ubolewam nad swoją bezradnością, to przecież, mając tego rodzaju odczucia, zwarcie i karnie, dziarsko i solidarnie z resztą protestujących, wkraczam na przygotowany szafot.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Narrator 10.10.2020
    Święta prawda.
  • Tjeri 10.10.2020
    Niestety, Nerwinko, tak właśnie jest. A wydawałoby się, że zdolność do przystosowania też musi mieć swoje granice. Że pewnych rzeczy nie można odpuścić. A jednak, bezradni, patrzymy, jak cofamy się w rozwoju - jako ludzie.
  • Marian 11.10.2020
    Mądry tekst.
    Zadałbym tylko pytanie: "Kto się tak cofa? Czy świat cały, czy tylko Polacy?"
    Obawiam się, że tylko my i smutno mi z tego powodu.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania