Koncert makabry- Dekalog lęku I

Z dalszych rzędów widziałem spektakl ze snów. Panie przypominały figury lodowe, którym światło bijące z jupiterów nadawało granatową cerę.Wtórujący im zaś panowie poruszali się wokół nich z gracją łyżwiarzy, a ich walki między sobą powodowały ciarki. Wówczas przypominały balet, gdzie każdy ruch nie był przypadkowy, lecz staranie wyćwiczony przez lata. Roniłem łzy z krwii , wściekle uderzałem pięścią w balustrady. Chciałem być bliżej przedstawienia, czuć zapach i słyszeć oddech występujących. Usiąść na skórzanym fotelu, zanurzyć się w jego miękkim oparciu i chłonąć każdym zmysłem obraz przed sobą. Zamiast tego stałem za barierkami w masie obdartusów, musząc stawać na palcach, by widzieć choć co nieco. Od czasu do czasu któryś z widzów z pierwszych siedzeń, chyba już przepojony pięknem, nie mogąc już wytrzymać jego nadmiaru wybiegał w płaczu. Gubiąc na karmazynowym dywanie cylinder, laskę razem z portfelem.

 

W tym samym momencie cała brudna masa zwęszywszy krew, rzucała się naprzód w pogoń, aby zająć jego miejsce.Podstawiali sobie nogi, łamali kości. Będąc w wyścigu już drugi zwróciłem uwagę na kobietkę biegnącą ze mną w ramię w ramię. O dorodnych kształtach, posłała mi słodki uśmiech, który mnie rozproszyła. Wnet niespodziewanie zafundowała mi kuksańca. Leżałem na dywanie wzdłuż siedzeń znokautowany przez dobre trzy kwadranse, póki nie obudził mnie zaskakująco silny ból. O dziwo nie spłaszczonego przez dziewczynę nosa, ale brzucha. Zdarzył się cud i kolejny niezwykle wrażliwy możny wybiegł galopem z sali. Nie widząc mnie w amoku potknął się o mnie. Gdy tylko zrozumiałem, że to kopniak od fortuny. W mig podsyciłem ogień w mięsniach. Zerwałem się na równe nogi. I zająłem z sukcesem jego miejsce, będące jeszcze ciepłe. Nastał w tym samym czasie antrakt, więc na upojenie się lirycznym obrazem musiałem zaczekać, ale rozkoszowałem się z przypadkowego zwycięstwa. Pozdrowiłem znajomych za barierkami triumfalnym machnięciem ręki. Z ich lic spijałem pełne zazdrości fałszywe uśmieszki. Zarzuciłem na swoją zjedzoną przez mole koszulę marynarkę pozostawioną przez poprzedniego widza.

 

Rozbrzmiał gong. Złapałem sie oparć fotela, by z wrażenia z niego nie wylecieć. Wpierw wychodzą panie, a tu nagle tętent serca, chęć ucieczki. Zamiast figur lodowych widma. Postacie z wosku topniejące w oczach. Dawno zgasłe. O zapachu zdechłego szczura. Potrząsnąłem głową, nie mogąc uwierzyć, podejrzewałem, że jeszcze się nie ocuciłem. Jednak wszystko było rzeczywiste, tyle że jak w koszmarze. Za nimi wkroczyli panowie bez twarzy, zszyci z kawałków nie pasujących do siebie proporcjami części ciała. Poruszani za pomocą sznurków przy rękach i nogach. Pragnąłem uciekać. Nieoczekiwanie spektakl mnie zahipnotyzował. Tak bardzo nie mogłem oderwać wzroku od koncertu makabry. Nie wiadomo kiedy kurtyna opadła z hukiem. Chwile ciszy przerwała fala oklasków. Klaskałem z innymi do utraty tchu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • kigja 05.12.2020
    Opowiadanie brzmi, jak druga część opowiadania innego autora z tego portalu.
    Dobrze byłoby popracować nad zapisem, bo jest ciut niestaranny: przecinki po spacji, albo literówki. Mimo, że są to drobiazgi, to mają wpływ na odbiór utworu.

    Ostatni fragment najbardziej mi sie podobał, bo najpełniej oddaje tytułową makabrę.
    Dobry, plastyczny obraz.

    Pozdrawiam
  • Vincent Vega 05.12.2020
    Dziękuję, poprawie błędy. Co do innego podobnego opowiadania na portalu to czysty przypadek.
  • Dekaos Dondi 06.12.2020
    Vincent Vega↔Bardzo ''obrazowy'' ciąg zdarzeń. Jak koncert orkiestry, gdzie instrumenty ze skrzepłej krwi wyrzeźbione.
    To takie skojarzenie z tekstem:)↔Pozdrawiam:)↔5
  • Vincent Vega 06.12.2020
    Dziękuję za komentarz :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania