Konferencja

Konferencja (opowiadanie)

 

Aula wypełniona była po brzegi prelegentami i słuchaczami z różnych czasów i wymiarów. Profesor z zadowoleniem przebiegł wzrokiem po kolorowym tłumie ludzkich i nieludzkich istot, przybyłych na zorganizowaną przez niego konferencję pod tytułem "Koniec świata i dalsze perspektywy", na którą zaprosił "wszystkich zainteresowanych", reprezentujących najróżniejsze dyscypliny i cywilizacje. Nawet licząca ponad 1000 miejsc Aula Maxima okazała się zbyt ciasna i woźny rozkładał w przejściu leżaki z logo Uniwersytetu Chaosu i Nauk Analitycznych. Inni rozsiadali się na własnych poduszkach medytacyjnych lub latających dywanach. Kiedy 3 tygodnie wcześniej rozesłał zaproszenia przez Facebooka, korzystając z funkcji "wyślij wiadomość do wszystkich", nie zdawał sobie sprawy, że jego kontakty są aż tak bogate i obejmują zarówno światy wirtualne, jak zaświaty i sporą część kosmosu. Zdążył już bowiem zapomnieć, że w toku licznych badań, jakie niestrudzenie prowadził w ciągu swej blisko czterdziestoletniej kariery, dołączył do setek internetowych grup i for dyskusyjnych, m.in. "Poszukiwacze Zaginionych Znaczeń", "Eschatologia Współczesna", "Tęczowy Budda", "Klub Literackich Nieudaczników", "Forum Psychoanalityczne", "Granice Poznania", nie wspominając już o "UFO na niebie", "Filmy Nienakręcone", "Rowerem przez Galaktykę", "Muzykologia a szaleństwo" a nawet "Wirtualne Haremy". Sądząc po jego aktywności w sieci, był badaczem wybitnie interdyscyplinarnym o szerokich horyzontach, co też przełożyło się na wielkie zainteresowanie konferencją.

 

Przekręcił mikrofon, wywołując w głośnikach ciąg szumów, pisków i trzasków, które skutecznie uciszyły publiczność, rozmawiającą jednocześnie w co najmniej kilkunastu językach nowo i starożytnych. Łyknął wody z sokiem z pokrzywy, przetarł okulary firmową szmatką, założył je na nos, jeszcze raz rozejrzał się po auli, dostrzegając dopiero teraz przez czystsze, choć wciąż nieco rozmazane szkła grupę niebieskich kosmitów w ostatnim rzędzie, chwycił się mocno mównicy i zaczął:

- Dziękuję szanownym gościom i gościnom, zwłaszcza tym przybyłym z odległych zakątków galaktyki lub z zamierzchłej przeszłości. - Tu ukłonił się grzecznie siedzącemu w pierwszym rzędzie Talesowi w poplamionym winem chitonie, ale ten był chyba zajęty własnymi myślami, bo go zignorował. - Zgodnie z zaproszeniem i opisem wydarzenia na Facebooku temat naszej konferencji brzmi: "Koniec świata i dalsze perspektywy". Wielu z Państwa może uznać takie zagadnienie za paradoksalne, trywialne, mylące lub zbyt mało precyzyjne, jednak tak ogólne sformułowanie przedmiotu naszej debaty - której już nie mogę się doczekać, więc obiecuję się streszczać z tym wstępem - zapewni nam wielorakość poglądów i zróżnicowaną treść prezentowanych referatów. A wystąpią kolejno:

1) mistrz zen, mahajany i theravady, badacz kanonu pali, czcigodny Bararugpa Avirakamunda,

2) przybyły prosto z kosmosu towarzysz pierwszy kosmonauta Jurij Gagarin ze swoim psem Łajką,

3) przedstawicielka obcej, choć jakże bliskiej nam cywilizacji Kasjopejan, której nazwiska niestety nie potrafię prawidłowo wymówić, ale na imię ma Nana,

4) Jakub Frank, o którym jakże obszernie pisała Olga Tokarczuk w swojej ostatniej powieści "Księgi Jakubowe",

5) Sigmund Freud, którego nie muszę chyba przedstawiać,

6) Tales z Miletu, ten od trójkątów,

7) prof. dr hab., dr rer. nat. summa cum laude Ferdynand Ostroumny, wybitny językoznawca i filozof, specjalista od połączeń wyrazowych,

8) Osama bin ben lub nawet ibn Laden, przedstawiciel nowych prądów świata islamu,

9) Terrence McKenna odpisał, że nie przyjdzie, bo nienawidzi konferencji naukowych, ale przysłał jakieś zioła prosto z Peru, które zostawiam tu na mównicy, gdyby prelegenci potrzebowali inspiracji,

10) Wreszcie, last, but not least wystąpi świeżo wskrzeszony maestro Nostradamus ze swoją szklaną kulą, którego przepowiednie, jak wiadomo, zawsze się sprawdzają.

Oddaję głos pierwszemu prelegentowi.

 

Zgodnie z zapowiedzą na mównicę wszedł mistrz Avirakamunda i uśmiechnął się dobrodusznie do zebranych. Był łysy i miał wygolone brwi, a na jego opalonej, pomarszczonej twarzy malował się niebiański spokój. Ubrany był w szafranowy zawój i rozlatujące się sandały.

- Dziękuję za zaproszenie do tak czcigodnego grona. Opowiem wam o końcu świata, a potem zrobimy krótką medytację.

Wśród słuchaczy rozległo się kilka jęków.

- Widzę, że niektórzy nie mają poduszki medytacyjnej. Proponuję, żeby usiedli na kwiatach lotosu, które zaraz wyczaruję. - I faktycznie, znikąd pojawiły się ogromne, świecące i miękkie lotosy, na których niektórzy z zaciekawieniem rozsiadali się jak w fotelach.

- Końca świata nie będzie, bo nie było jeszcze nawet jego początku. Czas, podobnie jak i sam świat, to tylko samsara, złudzenie, sen, odbicie na powierzchni lustra. Dalszych perspektyw też nie będzie, dopóki nie dostrzeżemy bliższej perspektywy, perspektywy umysłu. Bo umysł jest nami i światem, którego nie ma. Nas też właściwie nie ma, a jednak wszystko to jest, w sensie relatywnym, w naszym umyśle, który jest pojemny jak sama nieograniczona przestrzeń, w której wszystko się wydarza. Są jakieś pytania? - Wstał starszy profesor w monoklu i kraciastej kamizelce i zaczął:

- To bardzo ciekawe, niezwykle interesujący punkt widzenia. Nasuwa mi to na myśl pewien artykuł o skwarkach, tzn. o kwarkach i czarnych dziurach nieistniejącej antymaterii. Czy szanowny kolega zechciałby nam opowiedzieć o relacji między kosmosem a świadomością? Bo jeśli, jak wynika z najnowszych odkryć i wyliczeń astronomów, kosmos rośnie, to czy świadomość jest constans, czy może raczej także rośnie?

- I jedno i drugie. Są eony, w których materialny świat się rozszerza i są eony, w których się kurczy. W sutrze siedmiu słońc czytamy, że ziemia zostanie spalona przez siódme słońce dokładnie za 1 miliard lat, w erze czwartego buddy. Nie ma więcej pytań? To medytujmy. - Avirakamunda uniósł się w powietrze i zaczął mamrotać medytację o 5 darach z wonnego mięsa i 5 darach ze świeżej krwi, składanych w ofierze w czarkach z czaszek, a jego ciało świeciło różnymi kolorami, aż zgasło i rozpłynęło się w przestrzeni.

 

Wtedy pojawił się Gagarin, prowadzący na smyczy Łajkę. Pies położył się przy samej mównicy i oparł pysk na stopach swojego pana. Tymczasem Jurij pociągnął głębszy łyk z piersiówki i zawołał:

- Towarzyszki i towarzysze! Delegaci bratnich narodów i planet! Trzy lata po misji obecnej tu Łajki ze stacji Bajkonur wystrzelono Wostok 1 na sam koniec świata. Miałem ten zaszczyt, że leciałem nim w charakterze pasażera. Nie pilotowałem kapsuły, bo cały czas wymiotowałem, co w stanie nieważkości trudno opanować. To, o czym teraz opowiem, było pilnie strzeżoną tajemnicą za czasów ZSRR i obecnej Rosji aż do dzisiaj. W kosmosie spotkałem się z przedstawicielem obcej cywilizacji (nie był wcale niebieski Plejadianin jak tu obecni, wyglądał trochę jaszczurowato, choć po rosyjsku mówił jak rodowity moskwicz). Obiecał pomoc w realizacji planu 5-letniego w zamian za przekazanie 10 osobników ludzkich do eksperymentów genetycznych i psychologicznych. Zadzwoniłem do Chruszczowa, z którym utrzymywano gorącą linię podczas całego lotu Wostok 1, i przekazałem mu słuchawkę, żeby mógł bezpośrednio negocjować z kosmitą. Chruszczow mówił bardzo głośno, a ze względów anatomicznych kosmita nie trzymał słuchawki przy samym uchu, więc słyszałem słowo w słowo, jak towarzysz I sekretarz twardo wynegocjował dostawy pozaziemskiego, ponoć niezwykle skutecznego środka przeciwko stonce ziemniaczanej, tej pladze odpowiedzialnej za spadek produkcji rolnej naszych sowchozów i kołchozów. Wyraził też zgodę na przekazanie 10 więźniów politycznych dla dobra kosmicznej nauki. Do dziś, mimo intensywnych poszukiwań w zaświatach, nie udało mi się ustalić, kim byli ci więźniowie, czy faktycznie zostali przekazani reptalianom i co się z nimi stało. Może ktoś z was, drodzy towarzysze, coś wie na ten temat? Sądzę, że warto by ich odszukać, o ile jeszcze żyją, bo mieliby nam wiele do powiedzenia o technologii jaszczurów, którzy od tysięcy lat prowadzą swoją imperialistyczną politykę we wszechświecie, a przecież musimy znać swojego wroga. - Rozległy się brawa, a Łajka zaszczekała, jakby chciała wyrazić swoje poparcie dla tego słusznego apelu.

 

Po wystąpieniu Gagarina Profesor już miał zaprosić kolejnego prelegenta, kiedy na podium objawiła się Matka Boska Częstochowska, co wywołało ożywione komentarze na sali, bo przecież Profesor wcale jej nie zapowiadał i burzyło to nieco porządek obrad. Matka Boska była ubrana w swoją zwykłą suknię ze złotej blachy wysadzanej klejnotami, cała mieniła się boskim blaskiem, a na jej pociągłej, smagłej twarzy widoczne były charakterystyczne, cięte blizny. Z jej oczu jak zawsze bił straszny smutek.

- Objawiłam się wam ze swoim referatem, żeby dać świadectwo prawdzie. - Jej głos był melodyjny i donośny. Niektórzy słuchacze klękali i kreślili znak krzyża. Inni cynicznie komentowali, że to na pewno film 3D, wyświetlany z ukrytego rzutnika multimedialnego.

- Koniec świata nadejdzie, kiedy Owoc-Żywota-Mojego-Jezus ponownie przyjdzie sądzić żywych i umarłych, a przy obecnym globalnym przeludnieniu będzie miał z tym kupę roboty. Ale to nic, bo Duch Święty natchnie go mądrością i komu grzechy odpuści, temu będą odpuszczone, a komu zatrzyma, temu będą zatrzymane. Nie muszę chyba mówić, że ci drudzy będą mieli przejechane. Czeka ich bowiem wieczne potępienie i Szatan będzie ich smażył na wolnym ogniu, a "w dalszej perspektywie", jak to ujął Profesor, będzie z nimi robił jeszcze gorsze rzeczy, niż namalował Hieronim Bosch na swoim obrazie przedstawiającym piekło. Bosch był zresztą heretykiem, bo nigdzie w Piśmie Świętym nie napisano, że w rajskim ogrodzie mężczyzna z kobietą będą razem nago unosić się w przezroczystej kuli, wyrastającej z kwiatu nad jeziorem, ani o tym, że ryby będą tam latać po niebie. O smażeniu na wolnym ogniu wprawdzie też nie ma w Piśmie, tylko o "płaczu i zgrzytaniu zębów", ale za to wiele o smażeniu na ogniu jest w tradycji świętego Kościoła, nie mówiąc już o moim objawieniu, tym dzisiejszym i tamtym z Fatimy. Kiedy ponownie przyjdzie mój Syn, nastanie Królestwo Boże, a ja wreszcie będę mogła zejść z obrazu i zrobię sobie operację plastyczną na te blizny, bo już nie będę musiała was straszyć. Są jakieś pytania?

 

Starsza pani w berecie, jak się zdawało Profesorowi, autorka cenionej biografii świętego Ambrożego, wstała z kolan i zawołała:

- O Pani nasza, Orędowniczko nasza, Jezus-Maria!

- Słucham cię moja droga.

- A kiedy On przyjdzie?

- A żebym to ja wiedziała? Sama ciągle go pytam: Jezuś, kiedy wreszcie wrócisz na Ziemię, sądzić żywych i umarłych? A on na to tylko "Już idę, idę", ale jak widać, wciąż się jeszcze waha, liczy, że się nawrócicie, pójdziecie na odpust zupełny albo na pielgrzymkę albo chociaż Światowy Dzień Młodzieży i będziecie w stanie łaski uświęcającej, żeby nie musiał was skazać na wieczne potępienie. Ma miękkie serce, chyba po mnie, bo Bóg Ojciec już dawno by zrobił z wami porządek! Bądźcie gotowi, nie znacie dnia ani godziny! Ja już jestem zmęczona tym orędowaniem za bluźniercami, buddystami, njuejdżami, dżenderami, gejami, lesbijkami i innymi grzesznikami i grzesznicami, w tym jawnogrzesznicami itp. Nie chcę przedłużać, bo wielu jeszcze prelegentów już własny arcyciekawy referat niecierpliwie ściska, a ja tu bez zaproszenia. To ja już polecę, bo się spóźnię na ostatnie wniebowzięcie, a chcę się dzisiaj jeszcze pomodlić albo uzdrowić choć paru chromych pielgrzymów. - To mówiąc, znikła. Na sali rozległy się gorące brawa, a badaczka żywota świętego Ambrożego zaintonowała "Pod Twoją obronę". Kiedy uczucia religijne nieco opadły, miejsce za mównicą zajęła Nana. Wyglądała dość egzotycznie nawet jak na kosmitkę - miała dwa i pół metra wzrostu, lecz była przy tym drobna i chuda i poruszała się tanecznym, rozkołysanym krokiem. Na głowie miała czerwone dredy w kolorze pasującym do jej wielkich oczu.

- Dziesięcioro osobników, o których wspomniał Gagarin, przejęliśmy od jaszczurów w zamian za technologię podróży w czasie. - Mówiła po ludzku wyraźnie, choć bez żadnej intonacji. - Obecnie przebywają na jednej z naszych centralnych planet i mają się dobrze. Mieszkają w czymś w rodzaju ludzkiego zoo, ale mają wielki wybieg i wszelkie wygody. Nie przeprowadzamy na nich żadnych eksperymentów, mogą też swobodnie poruszać się po okolicy, lecz rzadko opuszczają park. Pytaliśmy, czy chcą wracać na Ziemię, ale woleli zostać u nas. Bali się, że gdyby teraz wrócili na Ziemię, to wy robilibyście na nich nieprzyjemne eksperymenty i nie dawalibyście im spokoju głupimi pytaniami, a plejadiański spokój cenią sobie nade wszystko. Co się zaś tyczy końca świata, to wszystko zależy od Najstarszych, którzy rozpoczęli ten eksperyment z ludzką cywilizacją, sadząc na Ziemi rośliny i grzyby halucynogenne, co spowodowało rewolucję neolityczną i wszystkie późniejsze rewolucje aż po tę islamską. Pisze o tym szczegółowo Terrence McKenna, szkoda, że nie przyjedzie na konferencję, ale zioła od Terrence'a zawsze są wyśmienite, wiec pozwólcie, że się poczęstuję - Wyciągnęła z kolorowej torby z włóczki długaśną fajkę, nabiła ziołami z mównicy, zionęła lekko ogniem z nosa i zaciągnęła się głęboko, po czym wypuściła uszami gęsty, słodkawy dym, który dotarł do pierwszego rzędu. Siedzący tam Tales wyraźnie się ożywił i zadał Nanie pytanie:

- A co Najstarsi sądzą o swoim eksperymencie? I jaką stosują metodę badawczą?

- Najstarsi są trochę rozczarowani ziemską cywilizacją, ale nie mają zamiaru się więcej mieszać w wasze sprawy. Nie podoba im się zwłaszcza wycinka drzew w Amazonii, przeludnienie i bomba atomowa. Doszli do wniosku, że dzieląc się z wami inspirującymi roślinami, naruszyli równowagę ekologiczną. Stosują metodę nieustannej, nieuczestniczącej obserwacji, łącząc się telepatycznie z wybranymi osobnikami i czytając ich myśli, emocje i sny.

- A nie mogliby nam jakoś pomóc rozwiązać globalne problemy, za które przecież także ponoszą odpowiedzialność? - Zapytała z końca sali afrykańska księżniczka z kłami lwa w uszach.

- Wiele razy już próbowali, dzieląc się z wami swoją wiedzą, ale każdą zaawansowaną technologię przechwytywało wojsko. Od lat 60-tych próbują już tylko łagodzić obyczaje, śpiewając telepatycznie śpiącym ludziom swoje piosenki. Kiedy ci szczęśliwi wybrańcy się budzą, zakładają kapele, nagrywają płyty i zostają DJ-ami, dzieląc się z innymi kosmicznym przekazem. Niestety wpływ muzyki na zachowanie już od dawna także jest wykorzystywany przez wojsko. Według najnowszych badań marines, którzy słuchają podczas akcji death metalu, zabijają o 20% więcej cywili niż ci, którzy nie słuchają żadnej muzyki. Natomiast ci, którzy słuchają rocka psychodelicznego albo jazzu, nie zabijają nikogo, tacy są zasłuchani. A wracając do końca świata, wszystko zależy od was. - Nana ukłoniła się, zeszła z mównicy i podała fajkę Talesowi, a ten zaciągnął się i podał dalej. Zamiast oklasków rozległo się niemieckim zwyczajem pukanie w pulpity, wyrażające najwyższe uznanie dla jej iście kosmicznej elokwencji.

 

Tymczasem na mównicę wskoczył Jakub Frank w eklektycznym stroju - na głowie miał turban, spod którego wystawały długie pejsy, wzorzysty kontusz opinał jego szeroką pierś, a na wydatnym brzuchu przewiązany był nie pasem, lecz stułą w greckie krzyże.

- Na wstępie podziękować pragnę Pani Oldze za jej wielką imaginację i język osobliwie piękny jej opowieści. Dla tych, co w ignorancji swej "Ksiąg Jakubowych" nie czytali, osobę swą i losy - takoż moje własne jak i braci i sióstr moich - pokrótce przedstawię i wyłuszczę, po czemu ja, wielokrotny przechrzta, Mesjasz i antytalmudysta, przed wami tu stoję i o końcu świata wam prawię. Matka moja Rachela Franko pochodziła z Rzeszowa, a ojciec był rabinem w Czerniowcach, heretykiem sabbatarianistą, więc rodzina moja wciąż po świecie się tułać zmuszoną była. Przestudiowawszy dokładnie przez lat kilkanaście kabałę, Mesjaszem się obwołałem i lud mój ku zbawieniu prowadzić zamierzałem, a pewnie bym i go zbawić zdołał, gdyby w Lanckoruniu nad Zbruczem wrogowie moi przez okno izby się nie gapili, w której to święty rytuał wymiany żon naszych ku czci Jahwe odprawialiśmy. Tak oto dziurawa firanka i zazdrość ludzka zbawieniu Narodu Wybranego na drodze stanęła, a Żyd na Żyda wilkiem patrzeć i brata swego po sądach ciągać począł. Uciekłem tedy do Turcji i islam przyjąłem, a potem, jak już wrócić do Rzeczypospolitej mogłem, to i w Warszawie ochrzcić się dałem, bo w końcu co to za różnica? Jeden jest Bóg, jeden świat i koniec jego takoż i jeden będzie. Wszystkie religie i nauki zgłębić, a przy okazji handlować, wino pić i z przyjaciółmi mymi o życiu i świecie dysputować pragnąłem. I czy to u Turków, czy w Rzeczypospolitej, czy w Cesarstwo-Królestwie, wszędzie to samo widziałem, o czym mój przyjaciel Moliwda tak wymownie gadał: "Nie ma człowieka, który by źle nie życzył drugiemu, państwa, które nie cieszyłoby się z upadku innego państwa, kupca, który by nie chciał, żeby drugi poszedł z torbami... Dajcie mi tego, kto to stworzył. Kto tak spartolił robotę?" Nic więc dziwnego, że i na tę konferencję tyle narodu ludzkiego i nie tylko przybyło, by wspólnie w kalendarzu wyliczać, kiedy to wreszcie armia Goga i Magoga przbędzie, kiedy to jej wódz wreszcie osądzony i na górze Synaj stracony zostanie, a zło wszelkie z ziemi zniknąć raczy. Ja tam nie wiem, kiedy to nastąpi i zgadywać wcale mi się nie chce, bo czyż nie jest napisane w Piśmie: „Cóż wam po dniu Pańskim? On jest ciemnością a nie światłem”? - Jakub pokiwał smętnie głową, zmierzwił jeszcze bardziej swoją długą brodę i poszedł do kafeterii, żegnany smutnymi brawami.

 

Miejsce za mównicą zajął tymczasem Freud. Nie wyglądał najlepiej.

- Męczy mnie od rana migrena, więc będę mówił krótko. Nie będę rozwodzić się szerzej nad religiami, które należy uznać za typowy przejaw infantylizmu fazy analnej. Źródłem wszelkiej religii jest oczywiście kompleks Edypa, czyli poczucie winy z powodu marzeń o zamordowaniu ojca w celu zaspokojenia popędu seksualnego z matką. Zamiast tego opowiem wam sen, który przyśnił mi się przed chwilą, kiedy zdrzemnąłem się podczas referatu mojego przedmówcy. Śniło mi się, że jestem w swoim mieszkaniu i wpatruję się w ogień płonący w kominku. Nagle słyszę dzwonek i idę otworzyć drzwi. To listonosz - wręcza mi sporą paczkę i podsuwa rejestr do podpisu. Pytam go, od kogo ta paczka, a on na to, że nie może odczytać, bo stempel nadawcy jest niewyraźnie odbity. Podpisuję, zamykam drzwi i wracam na swój fotel przed kominkiem. Przyglądam się paczce i widzę pojedyncze greckie litery, ale stempel jest rzeczywiście niewyraźny, więc męczę się z ich odczytaniem, aż zaczyna mnie boleć głowa. Wreszcie otwieram paczkę i widzę w środku blaszaną puszkę, podobną do tych przedwojennych z angielskimi biskwitami, ale całą pokrytą greckimi literami, takimi z zawijasami i do tego maczkiem. Biorę słownik i próbuję tłumaczyć, a od tej greki jeszcze bardziej boli mnie głowa, więc daję sobie spokój i otwieram i w tym samym momencie zaczynam rozumieć napis: "Puszka Pandory". Wtedy się budzę. Przeanalizujmy pokrótce to marzenie senne. Puszka Pandory jest w nim symbolem końca świata, który wywołać może ludzka ignorancja i niecierpliwość. Dziękuję za uwagę.

 

Grzmot oklasków jeszcze bardzie wzmógł migrenę wielkiego psychoanalityka, więc także udał się do kafeterii. Tymczasem jego miejsce zajął Tales z Miletu, mędrzec nie pierwszej już młodości, lecz o wciąż bystrym spojrzeniu rozbieganych, zezowatych oczek, w których skrzyły się iskry zjadliwego humoru.

- Ja tam jestem człowiek prosty, ale u mnie w Milecie tak opowiadali o puszce Pandory: Pandorę ulepił z gliny Hefajstos na prośbę Zeusa, od którego dziewczyna dostała puszkę, ale to była raczej szkatułka z drewna, a już na pewno nie przypominała przedwojennych angielskich puszek z biskwitami. Pandora wyszła za mąż za Epimeteusza, brata Prometeusza i oprócz swojej urody miała tylko tę puszkę od Zeusa, który radził, żeby jej lepiej nie otwierać. To po co ją w ogóle dawał Pandorze? Mity są czasem niezbyt logiczne, nawet dla nas, Greków. W każdym razie Pandora, trawiona ciekawością, strasznie nalegała, aż w końcu Epimeteusz otworzył puszkę. A wtedy zaczęły z niej wyłazić wielkie, jadowite pająki i węże, a potem pojawiła się (jak dżin z butelki) mglista, przedziwna kobieta. To była nadzieja. Ale Pandora na krzyk męża zatrzasnęła puszkę, zamykając na zawsze nadzieję. Puszka Pandory to grecki odpowiednik drzewa wiadomości dobrego i złego. Bóg daje ludziom prezent i nie pozwala go używać, a przecież i tak wiadomo, że choćby nie wiem co mu nagadał, człowiek jest ciekawy i zerwie jabłko i otworzy puszkę, po prostu nie wytrzyma, bo inaczej nie byłby chyba człowiekiem. A potem Bóg jeden z drugim się wścieka, a przecież w swojej mądrości sam powinien przewidzieć, jak będzie. Puszka, podobnie jak to drzewo, jest symbolem wiedzy, która czasem przypomina obrzydliwe pająki, a czasem daje mglistą nadzieję. Pająki zwykle wychodzą pierwsze, ale nie ma się co martwić, tylko czekać, aż wyjdzie coś lepszego, chociaż nadzieja jest podobno matką głupich, więc może i dobrze, że zatrzasnęli na niej wieko.

Ale miało być o końcu świata. Jak byłem mały, myślałem, że moja śmierć będzie końcem świata, przynajmniej tego mojego, bo na innych światach mi wtedy jeszcze niespecjalnie zależało. Potem zauważyłem, że ludzie umierają, a świat i bez nich toczy się dalej, wiec niby dlaczego ze mną miałoby być inaczej? Powiedziałem więc kiedyś uczniom, że między życiem a śmiercią nie ma żadnej różnicy. Miałem na myśli, że beze mnie świat będzie taki sam jak dotąd. Jeden mądrala zapytał: "To czemu nie umrzesz?", na co usłyszał: "A po co mam umierać? Przecież mówiłem, że to nie ma żadnej różnicy".

A teraz, ponad dwa i pół tysiąca lat od swojej śmierci, muszę przyznać, że pewne różnice jednak są. Śmierć jest lepsza. Przede wszystkim nie musisz już się bać, że umrzesz, bo masz to już za sobą. Poza tym, jak umierasz w jednym świecie, od razu pojawiasz się w innym, w świecie duchów i czystych idei, gdzie nie musisz już harować przy oliwkach ani użerać się z uczniami, którzy nie umieją narysować porządnego trójkąta. Zamiast tego możesz iść na konferencję o końcu świata i spotkać innych ziemskich i nieziemskich filozofów. Śmierć jest bardzo pouczająca.

Na mój chłopski rozum, tak jak my żyjemy po śmierci, tak i nasz świat powinien przetrwać swoją zagładę. Wiem, że to paradoks, ale tak mi się wydaje.

 

Tales trafił do serc zebranych, którzy nagrodzili go oklaskami i pomrukami poparcia. Koniec świata wydał się jakby bardziej odległy i teoretyczny, co nawet spodobało się kolejnemu prelegentowi, prof. Ostroumnemu, który już rozkładał na mównicy swoje liczne pogryzmolone notatki. Po chwili zaczął:

- Bajki o puszkach, chłopski rozum i paradoksy nie mają wartości naukowej. Jestem zdegustowany stylem argumentacji mojego pre-prelegenta, który zamiast solidną metodologią poparł swoją tezę wyłącznie słowami "tak mi się wydaje". Szanowni Państwo! Tak nie można! W końcu jesteśmy tu na zaproszenie uniwersytetu, który w swojej nazwie ma nie tylko chaos, ale i analizę. Poddajmy zatem analizie zagadnienie stanowiące temat naszych dociekań: "Koniec świata i dalsze perspektywy". Zastanówmy się najpierw nad znaczeniem, etymologią i wzajemnymi relacjami pomiędzy pojęciami, wyrażonymi we wspomnianym sformułowaniu. Wyraz "koniec" jest oczywiście antonimem wyrazu "początek", nie ma końca bez początku. Oba te pojęcia: początek i koniec są jak alfa i omega, Flip i Flap, Bonny & Clyde. Dzięki takiemu szerszemu spojrzeniu możemy wyraźniej nakreślić kontekst naszych dalszych rozważań. Zastanówmy się zatem, w jakim sposób pojęcie "świat", które spróbuję zdefiniować w następnej kolejności, może być określane przez ogólne terminy "początek" i "koniec", co nauka odkryła na temat pochodzenia, czyli początku i kresu, czyli końca świata. W tym miejscu należy zdefiniować pojęcie "świat". W Słowniku Języka Polskiego czytamy: "Świat to kula ziemska jako miejsce bytowania człowieka wraz z wszystkim, co się na niej znajduje". Definicję tę należałoby uzupełnić o "świat fikcji literackiej", "świat gier komputerowych", "świat nauki" i "świat obiektywny", a także "świat subiektywny", "świat wyobraźni", "Stary Świat" i "Nowy Świat" i to zarówno w kontekście amerykańskim (kontynentalnym) jak i naszym warszawskim (lokalnym). Czym jest zatem świat?

 

Wykład profesora Ostroumnego zdawał się nie mieć końca, i to zarówno w sensie dosłownym jak i przenośnym. Paradoksalnie spowodował jednak koniec konferencji, którą najpierw pojedynczo, a później coraz to większymi grupkami, zaczęli opuszczać słuchacze, udając się do kafeterii, aby już nieformalnie porozmawiać na bardziej przyziemne, a mniej światowe tematy. Chociaż jeżeli "ziemia" to "świat", to czy "przyziemny" nie powinien być raczej synonimem, a nie antonimem "światowego"?

 

Do kafeterii przeszedł także Osama bin Laden, ubrany w pas szahida i arafatkę. Profesor jako organizator zapytał go grzecznie, ile hurys czekało na niego w raju i czy były ubrane w czadory, a jeśli tak, to po czym je rozpoznawał, a jeśli nie, to czy nie było to sprzeczne z Koranem. Osama odparł rozdrażniony, że legenda o hurysach wzięła się z błędnego zrozumienia słowa hur, które przetłumaczono z arabskiego jako hurysy, podczas gdy po syriacku oznacza to "białe rodzynki".

- A w ogóle to dlaczego mam przemawiać jako przedostatni, tyle już się nasłuchałem bluźnierstw, że chyba nie wytrzymam i wysadzę się w powietrze.

- Proszę tego nie robić, w końcu, jak słusznie zauważył Tales z Miletu, już jesteśmy w zaświatach i jeśli się pan tu rozerwie, to w następnym raju może nie być nawet rodzynek.

Wtedy wszyscy, którzy przysłuchiwali się tej wymianie, zaczęli się zakładać, czy Osama się wysadzi w powietrze, czy nie. Zaczęli rozglądać się za Nostradamusem, ale ten właśnie pakował szklaną kulę do torby i wsiadał do windy. Nie wróżyło to nic dobrego, ale z drugiej strony wielu badaczy, zarażonych mimo szybkiego opuszczenia auli naukowym podejściem prof. Ostroumnego, chciało się empirycznie przekonać, czy można się wysadzić w powietrze w zaświatach, gdzie jak wiadomo, wcale nie ma powietrza...

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania