Kość – nie ość, tego nie połkniesz – Kocwiaczek
To było zaraz po kłótni z moją matką. Jak zwykle nadarła się na moją babcię, że ta opowiada mi banialuki. Co ja poradzę, iż staruszka pomimo podeszłego wieku jest taką skarbnicą historyjek? Niekiedy śmiesznych przypowiastek, a czasem horrorów mrożących krew w moich szesnastoletnich żyłach. Taka strata, że nie dokończyła dzisiejszego opowiadania...
Już nie pierwszy raz mama nie potrafi pojąć, że się rozwijam i chłonę każdą opowieść, jak najlepszy film sci-fi. Przylazła z roboty akurat, gdy mój zmarły dziadek jako duch robił hałas na strychu, wyłuskując do metalowego wiadra fasolę. No i nici było z pointy. Ja się oczywiście popłakałam, krzycząc, że nie jestem już dzieckiem i powinna dać babci dokończyć. Dodałam też, że jej nie cierpię i nie może mnie wiecznie trzymać pod kloszem. Wszystko oczywiście na nic. Musiałam iść do pokoju i przemyśleć swoje zachowanie.
Nie trzeba się zastanawiać, żeby wiedzieć, iż babcia chciała dobrze. Siadł nam telewizor, a na nowy jeszcze nie było nas stać, więc tylko tak mogła umilić mi wieczór. Przecież nie zrobiła nic złego! Mama jest czasem stanowczo nadopiekuńcza. Tata, by mi pewnie pozwolił, bo zawsze był z niego niezły kawalarz. No, ale ojca już z nami nie ma. Teraz opowiada gagi Panu Bogu. Pewnie dlatego stwórca tak szybko nam go zabrał...
Stwierdziłam, że zrobię bunt i zarządziłam "dzień brudasa". Kto mi zabroni? Za dwa lata będę dorosła i nikomu nie będzie wolno mówić: "umyj się", "zjedz" czy "idź się uczyć". Gdy więc rodzicielka wchodziła po schodach, by zawołać mnie na kolację, szybko przykryłam się kocem i udałam, że śpię. Na szczęście mnie nie obudziła i pozwoliła dalej drzemać. Ha, ha! Ja to mam wybitne pomysły.
Zadecydowałam, że w sumie mogę sobie poleżeć i porozmyślać. Za oknem zapadła już noc, więc zostanie w łóżku nie wydawało się takim złym pomysłem. Przyjemnie tak było przymknąć oczy i w półmroku oddawać się lenistwu. Niestety mój spokój zburzyło chrobotanie na strychu. – "Pewnie znowu mamy myszy" – Pomyślałam. Wygramoliłam się zatem spod kocyka i łapiąc w korytarzu naszą "Kitę" weszłam po schodach na strych.
Od zawsze bałam się ciemności, ale mruczenie i ciepło bijące od kotki dodawało mi otuchy. Po omacku zapaliłam dyndającą na belce żarówkę. Mama stwierdziła, że nie ma sensu inwestować w żaden klosz skoro strych służył nam tylko do suszenia prania i znoszenia tam mniej potrzebnych gratów.
Postawiłam Kitę na betonie i z zadowoleniem patrzyłam jak leci łapać małe szkodniki. Już miałam wracać, jednak usłyszałam, że syczy. Odwróciłam się, by zobaczyć, iż cała nastroszona stoi przy wejściu do jednego z bocznych pokoi. Kiedyś tata planował wszystko wyremontować i zrobił nawet ścianki działowe, ale zabrakło gotówki na wykończenie. W zasadzie wszystkiego było wyraźnie "mniej" odkąd odszedł.
Trochę zlękniona poszłam w kierunku kotki. Gdy mnie zobaczyła szybko się wycofała i jakby przestraszona wpiła się pazurami w moją nogawkę. Pisnęłam ponieważ zabolało i szybko odczepiłam ją od spodni. Kiedy jednak wróciłam do pozycji stojącej, mój wzrok padł na przerażający widok.
W pustym betonowym pokoju ujrzałam ducha mojego ojca. Ale nie takiego w prześcieradle czy przezroczystego. Głowę miał normalną, jednak reszta ciała wyglądała jak u kościotrupa. W kościstych dłoniach trzymał starą, metalową miskę. Na mój widok położył ją na ziemi i zaczął mówić:
— Pamiętaj, że możesz komuś porachować wszystkie kości. – W tym momencie szybkim ruchem wyjął sobie kilka żeber i wrzucił je do naczynia. Potem spojrzał na mnie smutno i kontynuował:
— Możesz też dać mu w kość. – Po tych słowach oderwał sobie jedną z rąk i wrzucił do miski. Ja w tym czasie wbiłam się plecami w przeciwległą ścianę, zbyt przestraszona, by uciekać. Nic sobie z tego nie robiąc, ojciec ciągnął dalej:
– Lecz zapamiętaj, moja córko, że gdy kość niezgody będzie pomiędzy wami... – przerwał, a cały jego szkielet rozsypał się na pojedyncze kosteczki i wpadł z głośnym gruchnięciem do misy, wypełniając ją po brzegi. Głowa odbiła się od rantu i potoczyła pod moje nogi. Wówczas przemówił po raz ostatni:
— ...to kiedyś stanie ci w gardle ością. – mówiąc to wypluł z buzi cały rybi kręgosłup wraz z łbem, po czym zniknął razem z miską i pozostałymi kośćmi. Kot szybko wyrwał się z moich ramion i zaczął zjadać resztki ryby. Ja zaś, jak w horrorze rzuciłam się do wyjścia, krzycząc wniebogłosy. Wtedy właśnie się obudziłam.
Był już ranek. Zerwałam się na równe nogi i wybiegłam z pokoju, by zderzyć się z moją przelęknioną mamą. Przytuliła mnie mocno i głaskała moje włosy. Gdy podniosłam wzrok zobaczyłam ślady łez na jej policzkach.
— Czemu płaczesz? – zapytałam.
— Bo przyśnił mi się twój tata – odparła wyraźnie wzruszona. – Powiedział, że skoro jesteś taka dorosła, to możesz już sama wieszać ubrania na strychu i słuchać babcinych opowieści. Nie wiem tylko dlaczego tak się do mnie uśmiechał kiedy dawał mi całusa na pożegnanie...
Tym sposobem tatuś wykręcił mi numer wszechczasów. Sam zaksztusił się ością karpia na wigilii, więc śmieszniejszej śmierci nie mógł sobie wymarzyć. Na nic się zdały moje protesty. Mama zarządziła, że od tej pory to ja będę wynosić pranie.
Babcia zaś siedziała w kuchni i przyglądała się nam z rosnącym rozbawieniem. Poza tym częstowała Kitę resztkami makreli. Kocia zdrajczyni, mając w nosie moją tragedię chrupała ości aż miło.
Przynajmniej ona z całej tej sytuacji miała jakiś pożytek...
Komentarze (20)
Pozdr
Klimat fajny, dynamiczna część na strychu, choć nie wim o co cho z tym karniszem. Pomylone słowo?
No i tradycyjnie - nie mam pojęcia kto. Mogę jeno powiedzieć, że podczas czytania przyszedł mi do głowy Shogun i DeDo.
Pozdrawiam
Jestem zgubiona..
Pozdrawiam ze smutkiem
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania