KOSMICZNE KRONIKI ANATOMII GALAKTYK - odcinek 1 - Przepaść Czasu

Statek łapczywie połykał olbrzymie połacie kosmicznej przestrzeni wirując w straceńczym korkociągu. Dym buchający z lewego silnika dławił się w bezdusznej próżni, zacierając ślad „Tytana”. Dzielny łowca, w odruchu desperacji próbował złapać oddech, niczym ostatnią sekundę przed spotkaniem z przeznaczeniem. Gwiazdy, które otaczały go od zawsze, rozmywały się teraz w mglistej poświacie, niczym znikające drogowskazy do innego wymiaru. Kiedy tracił przytomność przegrywając nierówną walkę z morderczym przeciążeniem, z jego ust wydobyły się tylko dwa słowa... „Hibernalis... Bistro...”

 

***

 

Podczas trzeciej fazy akomodacji Transcendentu Kolibra, w orbicie wymarłej Onanis, zwanej Planetą Lodu, nastąpił szczególny czas. Po odkryciu w jej pierścieniu nieznanego dotąd silnego promieniowania, sektor K-A-Ł-02 nawiedziło wielu badaczy i przypadkowych gapiów. Lokalna Astro-Komenda policji Onanis była bezradna wobec zamieszania powstałego wokół anomalii. Bez aktualnych przepisów regulacyjnych, Kosmiczna Izba Badania Eksploatacji Lokalnej („KIBEL”) nie miała argumentów przeciw napływowi mało ostrożnych turystów. W razie gdyby promieniowanie okazało się szkodliwe, członkowie „KIBEL-u” mogliby obudzić się z ręką w nocniku...

Niektórzy naoczni świadkowie twierdzili, że po wejściu w kontakt z promieniowaniem Onanis doświadczali niespotykanego pobudzenia świadomości, podczas którego na jedną nanosekundę jednoczyli się z absolutem i rozumieli wszechświat. Inni natomiast doznawali zatwardzeń i nadmiernego wydzielania woskowiny w uszach. Wszystko wskazywało na to, że było za wcześnie na jednoznaczne wnioski...

Na domiar złego, wkrótce pojawiły się grupy para-religijne interpretujące promieniowanie, jako sygnał wieszczący koniec czasu i wszechświata. Rzeczywiście, wiele zjawisk związanych z anomalią potwierdzało apokaliptyczne wizje zawarte w trzydziestodwu-księgu „Kosmonitu”. Były to święte, pradawne pisma oparte na przekazach proroków starego świata.

Przypadki chwilowego jednoczenia z absolutem, dar brzuchomówstwa zwierząt i telepatię noworodków, można było uznać za zwykły zbieg okoliczności. Natomiast zatwardzenia i nadmiar wydzieliny usznej, szokująco precyzyjnie pokrywały się z proroctwami „Kosmonitu”.

Najbardziej radykalną grupą pro-apokaliptyczną wydawała się organizacja międzygalaktycznych wichrzycieli, zwanych „Zborem Bratanków Synodu Kasjopei”. Pod tą enigmatyczną nazwą kryło się tajne stowarzyszenie, dobrze strzegące prawdziwej tożsamości swoich członków. Nikt nie znał liczebności organizacji, ani nie wiedział, kto należy do zboru. Niepotwierdzone plotki docierające z najdalszych zakątków Zony 07 były jedynym tropem. Wyłaniało się z nich mętne wyobrażenie wielkiego mistrza Zboru Bratanków Synodu Kasjopei. Podobno miał on być budzącą grozę, bezwzględną istotą o nadprzyrodzonej mocy. Na razie sprawa Zboru pozostawała absolutną tajemnicą, owianą kosmiczną mgłą mało wiarygodnych spekulacji.

 

***

 

- Gwiezdna Antylopa... Zgłoś się... - zabrzmiał silny głos kapitana

Nawigator Brunner marszczył brwi, próbując określić trajektorię lotu zaginionego frachtowca.

- Powtarzam... Gwiezdna Antylopa... Zgłoś się... - ciągnął jak mantrę Kapitan Jajcev - Tu Fioletowa Pomarańcza... Odbiór...

Romb Fallusena był najniebezpieczniejszym obszarem Zony 07. Niestety właśnie tam należało szukać śladu po zaginionym frachtowcu „Gwiezdna Antylopa”, transportującym zapasy jadalnego piachu dla planet szóstego świata.

Zasępione oblicze kapitana nie zwiastowało nic dobrego. Miał najgorsze przeczucia. Niewyjaśnione zaginięcia w tym rejonie bardzo rzadko kończyły się happy endem. Ci którzy jakimś cudem wyszli cało z Rombu Fallusena, mieli wyczyszczoną pamięć. Tylko natychmiastowa transfuzja osobowości była w stanie zapobiec ich wykluczeniu społecznemu i utracie bonów spożywczych.

Tak się składało, że jeden z członków Kosmicznej Izby Badania Eksploatacji Lokalnej („KIBEL”), był zaufanym przyjacielem Kapitana Jajceva. Dwaj dżentelmeni, którzy poznali się podczas świątecznego kursu pielęgnacji paprotek, szybko złapali wspólny język. W nieoficjalnych rozmowach, nowo poznany przyjaciel, przestrzegał kapitana Jajceva przed wchodzeniem w Romb Fallusena. Jego zdaniem, mógł mieć on coś wspólnego z niepokojącą anomalią w pierścieniu Onanis. Nie wróżyło to nic dobrego... Dlatego Jajcev, mimo długoletniego doświadczenia i wielokrotnej (rutynowej na jego stanowisku) wymiany mózgu, miał złe przeczucie.

- Cała moc na ogon Antylopy...!!! - wrzasnął nagle kapitan

- Jest...!!! Cała moc na ogon...!!! - sternik Veneropulos przekrzykiwał huk ostrzału ultra-plazmowego

Niespodziewany atak spadł na Fioletową Pomarańczę jak zbłąkana asteroida na werandę... Wśród gradu iskier bijących oślepiającą fontanną z aparatury pokładowej, załoga próbowała śledzić odczyty radarów.

- Trajektoria cotangens... Minus... Cztery stopnie od paraboli Hansena...!!! - meldował Brunner

- To niemożliwe...!!! - wrzeszczał w wybuchu wściekłości Jajcev

- Filtry azbestowe poniżej „jedna druga CPK...”!!! - wyrzucał z siebie nawigator, sam nie wierząc odczytom

Nagle potężne pole magnetyczne pozbawiło załogę kontroli nad własnymi ciałami. Wszyscy mogli jedynie obserwować to, co miało za chwilę nastąpić.

Wszystkie wskaźniki zastygły niczym w próżni. Hałas wystrzałów umilkł, jak na pstryknięcie palcami. Nastała przerażająca cisza. Grawitacja przestała działać. Bezwładne postacie kosmonautów, jakby zatrzymane w czasie, zaczęły się powolutku unosić, dryfując ponad pokładem w groteskowym, anemicznym tańcu. Olbrzymi cień leniwie nakrywał Fioletową Pomarańczę płachtą nicości...

 

***

 

Po tragedii, która spotkała załogę Jajceva, „KIBEL” natychmiast zwołał nie cierpiące zwłoki posiedzenie. W trybie nadzwyczajnym podjęto dyskusję na temat anomalii w orbicie Onanis i wyjaśnienia zagadki Rombu Fallusena. Stało się jasnym, że Zona 07 stanęła w obliczu kryzysu. Nie można było dalej udawać, że zagrożenie nie jest realne.

Od lat „KIBEL” był podzielony między dwie frakcje. Nihilistyczno – sceptyczna grupa członków Izby, jak zwykle agresywnie forsowała potrzebę zbiorowej bezczynności w obliczu zagrożenia. Przeciwna opcja gorliwych wyznawców pradawnych pism, kategorycznie domagała się podporządkowania świętym prawidłom zawartym w zwojach „Kosmonitu” i rozpoczęła planowanie zbiorowej auto-eksterminacji.

Niestety spory zwaśnionych frakcji „KIBEL-u” jak zwykle sparaliżowały obrady. Bójka w astro-bufecie podczas przerwy obiadowej ostatecznie przelała czarę goryczy, i doprowadziła do zerwania rozmów. Bezowocne obrady ugrzęzły w impasie. Wyglądało na to, że nie ma nadziei dla Onanis i Zony 07. Oblani strachem mieszkańcy tego nieszczęsnego skrawka kosmosu, w obawie o swój los spoglądali w upstrzone niemymi planetami niebo, desperacko poszukując odpowiedzi na niewygodne pytania. Kto zatem, w obliczu chaosu mógł wziąć sprawy w swoje ręce i rozwikłać te zagadki? Czy istniał ktoś taki? A raczej... „Kiedy...?”.

 

***

Załoga batyskafu kosmicznego PAW-3 wracała z rutynowej misji znakowania meteorytów. Po trzech dobach świetlnych, równych siedmiu meta-sekundom Squilacciego, cała załoga poddawała się regeneracji w kabinach hibernacyjnych. Systemu autopilota pilnował jedynie praktykant i najmłodszy członek załogi Astro-Majtek, Zoran Paticzek.

Znużony samotnym lotem, obserwował bezkresny ocean kosmicznej próżni. Od ciągłego wpatrywania się w nicość naszpikowaną poświatami gwiazd, co jakiś czas zdawało mu się, że widzi urojone obiekty dryfujące ku batyskafowi.

Kiedy kolejny raz doznał tego samego złudzenia, potarł rękawem skafandra znużone oczy. Gdy odzyskał ostrość widzenia, ze zdumieniem stwierdził, że plamka dryfująca z naprzeciwka nie znika, lecz powoli rośnie w polu jego widzenia.

Natychmiast uruchomił wszystkie światła batyskafu. Teraz widział dokładnie powoli obracający się meteoryt o dziwnym kształcie. Astro-Majtek zrównał prędkość z obiektem i obserwował bezwładnie dryfujący głaz. Światłość bijąca z batyskafu idealnie lustrowała aerolit z każdej strony.

Nagle, ku swojemu zdumieniu praktykant dostrzegł coś osobliwego... Przypominało to fragment metalu tkwiący w meteorycie... Paticzek był zły, że obok nie było nikogo... Nie miał kogo zapytać, czy widzi to samo... Z dryfującego głazu zaczęły się wyłaniać metalowe ramiona... Teraz widział dokładnie... Jego oddech przyspieszył... Na karku poczuł kropelkę zimnego potu... Nie wierzył w to, co widział...

- Aby metal obrósł kamieniem, musiałby przecież dryfować zderzając się z drobinkami materii... Setki tysięcy... A może nawet miliony lat... - mamrotał do siebie Astro-Majtek - To nie meteoryt... To wrak statku kosmicznego...! - krzyknął przeszyty dreszczem

Obracający się bezwładnie obiekt odbił światło lamp batyskafu, oślepiając Paticzka. Zanim chłopak zakrył oczy, w fotograficznym ułamku sekundy zarejestrował ciąg symboli widniejący na błyszczącym metalu. Był to zlepek starożytnych liter, układający się w słowo „Tytan”...

 

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania