Kosmiczny brat i martwa siostra

Kosmiczny brat i martwa siostra

(opowiadanie)

 

I.

 

To miał być rutynowy lot, kolejne zdjęcia Jowisza, na którym pojawiły się właśnie nowe burze elektryczne, kolejne badania wpływu nieważkości na zachowanie laboratoryjnych myszy, kolejny rekord czasu spędzonego samotnie w kosmosie. A jednak pomysł wysłania ochotnika, milionera, który sfinansował całe przedsięwzięcie i zgodził się wystąpić w jednej ze swoich stacji telewizyjnych w programie "Space Brother", zapowiadał się atrakcyjnie. Tym bardziej, że bohater tej solowej space opery był postacią przyciągającą uwagę, jedną z tych obrzydliwie bogatych i uprzywilejowanych osobistości, których wszędzie pełno. Michał Jaracz zaczął karierę jako DJ, kręcił gałkami staroświeckiej konsolety, miksując głosy ulicznych sprzedawców z odgłosami maszyn, klasyczną muzyką indyjską i hipnotyzującymi oddechami i szeptami, których zwykle nie dało się zrozumieć, ale które w niepojęty sposób poruszały słuchaczy do potępieńczego tańca, którego nie potrafili przerwać, aż osuwali się wyczerpani ekstazą na podłogę i jeszcze wynoszeni na noszach do karetki rytmicznie podrygiwali. Niektórzy zaniepokojeni rodzice i przyjaciele klubowiczów zarzucali mu stosowanie bodźców podprogowych, rozpylanie w powietrzu euforycznych narkotyków, a nawet telepatyczne oddziaływanie na podświadomość tańczących, którzy już po jednym czy dwóch takich zejściach stawali się jego fanatycznymi wyznawcami, gotowymi godzinami stać na mrozie w kolejce pod klubem i błagać bramkarzy o wpuszczenie do tego raju dźwięków. Byli tacy, którzy porzucali pracę i rodziny, byle tylko udać się w trasę z Jaraczem. Po kilku wywiadach radiowych, w których powiedział między innymi, że muzyka jest dla niego zaproszeniem do oświecenia i że wszystkie swoje utwory słyszy najpierw w snach, w których kobieta z kotem gra mu na sitarze albo duduku, stał się prawdziwą gwiazdą. I trzeba mu przyznać, że był niezmordowany - jeździł w wielomiesięczne trasy, otwierał własne kluby, do których zapraszał zaprzyjaźnionych wykonawców, Nilsa Frahma ze starym pianinem, Björk z islandzką orkiestrą dętą i przypadkowo spotkanych po drodze do studia kataryniarzy i wszystkich miksował ze wszystkim. Nagrywał na mikrofony stereo w kształcie ludzkich uszu, którymi wywijał na wszystkie strony, żeby wywołać efekt tańczącego słuchacza. Kilka zręcznych inwestycji, w tym wykupienie Spotify, rola w serialu HBO, w którym zagrał samego siebie i film na YouTube z królową angielską, tańczącą do jego muzyki w Hyde Parku ze słuchawkami w rozwichrzonej fryzurze, ugruntowały jego pozycję.

A teraz leciał w kosmos i grał na żywo dla milionów słuchaczy, w tym kilku tysięcy członków jego muzycznej sekty. Jednak dopiero XXXII odcinek "Space Brothera" wywołał prawdziwe zamieszanie.

 

- Houston, przechodzę na ręczne sterowanie.

- Space Brother, nie zezwalam na ręczne sterowanie. Jeżeli teraz zboczysz z orbity Jowisza, zabraknie paliwa na powrót.

- No i co z tego? I tak nie wracam.

- Space Brother, powtórz, chyba źle cię zrozumiałem.

- Lecę dalej, nie wracam, biorę kurs na lewo i w górę. Posłuchajcie tego kawałka, jaki tłusty beat. (https://www.youtube.com/watch?v=3nZyRlIgFLY)

- Space Brother, popełniasz fatalny błąd, proszę, nie rób tego, to samobójstwo.

- Nie, to tylko nagły zwrot akcji, skręcam. Chcę wam coś pokazać, coś ciekawszego niż DJ w kosmosie.

 

***

 

Zachodzące słońce dziwnej purpurowej barwy nadal było oślepiające i raziło nawet odbite od piasku pod bosymi stopami. Kiedy Michał popatrzył na morze, ujrzał jego ciemniejsze, choć równie jaskrawe odbicie wśród drobnych fal. Plaża ciągnęła się przed nim kilometrami aż po rozświetloną tym obcym słońcem skałę. Nie wiedział, co za nią jest, ale czuł, że tam właśnie powinien iść, mimo zmęczenia, kuszącego, by położyć się na piasku i zamknąć oczy. Nie pamiętał, jak długo już szedł, ani jak się tam znalazł. To było jak sen, jeszcze nie wiedział, czy wspaniały, czy koszmarny. Usłyszał za sobą ostry pisk i odwrócił się. Chyba jednak koszmar, pomyślał na widok nadlatującego brunatnego nietoperza monstrualnych rozmiarów. Zbliżał się, kreśląc fantastyczne figury na tle granatowego nieba. Michał nie miał siły uciekać, zresztą bestia z łatwością dogoniłaby go kilkoma ruchami potężnych skrzydeł. Mimo to rzucił się w stronę gęstych zarośli za wydmami. Nie zdążę, pomyślał, słysząc potężny łopot i rozdzierający pisk. Wtedy rozległ się inny dźwięk, równie ogłuszający, lecz niższy, wibrujący i dziwnie znajomy, a spomiędzy palm wyjechała konno kobieta z dredami, tatuażami na opalonej twarzy i słuchawkami na uszach. W wyciągniętej ręce trzymała długą jak strzelba mosiężną trąbę. Wyczerpany, rzucił się na piasek. Kątem oka zobaczył, że nietoperz odlatuje w popłochu.

 

- Miałeś szczęście. Nie powinieneś tu błądzić bez instrumentu.

- Wielkie dzięki.

Chyba mam coś z oczami, pomyślał, nawet to jej zielonookie spojrzenie mnie oślepia.

- Mam coś dla ciebie - wyjęła z juków drewnianą szkatułkę i rzuciła mu pod nogi. Szkatułka była cała pokryta nieznanym pismem wokół wystylizowanego obrazka oka. W środku były mocno przyciemnione okulary.

- Czytasz mi w myślach.

- Wszyscy nowi tak mają. Wsiadaj, podrzucę cię do świątyni.

- Nie masz żadnej przyczepy, no wiesz, zaprzęgu albo czegoś w tym rodzaju?

Koń prychnął pogardliwie.

- To duże siodło. Po prostu się trzymaj.

Wdrapał się niezdarnie na siodło za trębaczką i pomknęli po mokrym piasku w kierunku skały. Na jej szczycie stała niewidoczna z daleka, ukryta wśród potężnych, powykręcanych drzew świątynia z czarnego kamienia. Wyglądała na zaniedbaną, a właściwie częściowo zrujnowaną. Zdobiły ją rzeźbione stwory, mocno nadgryzione zębem czasu i morskim powietrzem. Amazonka ostro osadziła wierzchowca i Michał zsunął się na ziemię.

- Dobra ...

- ... noc - dokończyła za niego i odjechała galopem.

 

Purpurowe słońce całkiem już zaszło, ustępując równie ogromnemu księżycowi w pełni, prawie, bo dolna krawędź tarczy była nierówna, jakby kawałka brakowało. Zdjął okulary i zalała go mocna poświata. Gdziekolwiek jestem, dużo bardziej podoba mi się tu noc - pomyślał, wchodząc po stromych schodach. Drzwi były otwarte, a za nimi siedział wielki szary kot. Miałknął na powitanie i potruchtał w głąb oświetlonego lampami oliwnymi i świecami wnętrza, pełnego zakurzonych posągów i instrumentów muzycznych. Michał poszedł za nim, aż znalazł niskie łóżko, na którym leżał kot i talerz z owocami. Ugryzł granata i pogłaskał kota, który zamruczał z entuzjazmem.

 

- Jutro poszukam jakiejś trąby i przejdę się po okolicy. Pójdziesz ze mną? - zapytał kota. Po chwili przyszedł sen i uniósł go lekko jak podmuch wiatru.

 

II.

 

[Scena: pokój z wygodnymi starymi meblami w stylu indyjskim. Muzyka też indyjska, smętna, klasyczna - sitary, table i najbardziej hardkorowe zawodzące instrumenty. Czarna - kobieta po 30, ładna, blada, rozluźniona masażem i muzyką, a może i czymś jeszcze, wzdycha na stole do masażu pod profesjonalnymi dłońmi Jaya - młodszego gościa, ubranego w same dżinsy i dredy.]

 

Czarna: Czasami nie wiem, czy więcej mi sprawiasz przyjemności czy bólu tymi swoimi masażami.

Jay: Mam uznać to za komplement?

C: Uznaj to za wyznanie kogoś, kto lubi jedno i drugie.

 

[Dzwoni telefon.]

 

J: Nie wyłączyłaś telefonu? Cała moja indyjska muzyka relaksacyjna na marne, a już się tak miło wkręcałaś w rytm. Podać ci go? Strasznie długo dzwoni. Nie masz poczty głosowej?

C: Wyłączyłam. Nigdy mi się nie chciało odsłuchiwać wiadomości. Ten automatyczny głos "Masz 3 nowych wiadomości" Ohyda!

J: Masz.

 

[Podaje jej komórkę, która przestaje dzwonić.]

 

C: To Senna.

J: Ta hipnotyzerka?

C: Muszę oddzwonić.

J: Mam nie słuchać?

C: Wiesz, że nie mam przed tobą tajemnic, Jay.

 

[Czarna wybiera numer, słyszymy jej uchem dzwonki 3, 4. Ktoś odbiera i nic nie mówi. Potem słychać pociągnięcie nosem i cichy kobiecy głos:]

 

Senna: Wyjeżdża jutro.

C: Czyli wszystko w porządku?

S: Nie wiem. To co robimy chyba nie jest w porządku.

C: Jedź za Hawaje czy gdzie tam masz ochotę, odpocznij sobie. Pogadamy jak wrócisz.

S: Dobrze. Ale to był ostatni raz.

C: W porządku. Udanych wakacji.

 

[Jay zabiera telefon i kontynuuje masaż.]

 

C: Nie pytaj.

J: Nie miałem zamiaru. Wiesz, że zawsze możesz od tego uciec, sama wyjechać na Hawaje, nawet na stałe.

C: Pojechałbyś ze mną?

J: Pewnie.

 

***

 

[Świątynia. Jaracz budzi się na łóżku z kotem. W oknie stoi święta DJ-ów w falującym na wietrze sari. On przeciąga się i ziewa, a ona odwraca się do niego z badawczym spojrzeniem.]

- To pewnie twoja świątynia. Bardzo ładna.

- Dziękuję, możesz tu zostać, ile chcesz, ale to tylko sen.

- Sen? Przecież dopiero się obudziłem. Leciałem rakietą i skręciłem w górę i w lewo. Bardzo długo leciałem, aż zabrakło mi jedzenia i wypaliłem całą roślinę, a z oknem Jowisz robił się coraz mniejszy. Chyba nie umarłem?

- Jeszcze nie, ale przez ten kosmos, głód i nadmiar medytacji trochę się zahibernowałeś. Zostało ci niewiele czasu, więc pomyślałam, że się spotkamy i razem zastanowimy się, jakie masz opcje. Nie możesz lecieć tą rakietą w nieskończoność.

- Szkoda, polubiłem już te gwiazdy i spokój. Poza tym im bardziej się oddalałem do Ziemi, tym lepsza śniła mi się muzyka. Dzięki, wiem, że to od ciebie.

- W kosmosie jest mniej zakłóceń, łatwiej mi przesyłać ci dźwięki. Poza tym ty też mniej się rozpraszasz.

- Ten smętny kawałek na sitar i zawodzące flety był boski.

- Mam tu parę starych instrumentów, może później przedstawię ci resztę orkiestry. Trębaczkę zdaje się już poznałeś?

- A tak, co to były za nietoperze?

- Twoje upiory z rzeczywistości. Powinieneś je oswoić. Robią się całkiem miłe, kiedy już przed nimi nie uciekasz. Pięknie latają.

- Może później. Wspomniałaś coś o moich opcjach?

- Właściwie masz 2. Pierwsza jest taka: twoja hibernacja zamieni się pomału w śpiączkę, a później w śmierć, a wtedy pomogę ci wybrać nową reinkarnację. Śniła ci się taka babka na stole do masażu? Ma na imię Czarna. To moja przyjaciółka, mogłaby zostać twoją matką.

- A ojcem Jay?

- Nie, twoim ojcem byłby Podróżnik.

- Podróżnik?

- Tak go nazwałyśmy, Czarna i ja, kiedy jeszcze byłyśmy w klasztorze. Zjawił się któregoś dnia znikąd ze swoją lutnią, workiem suszonych ziół i swoimi opowieściami i całkiem nas zaczarował.

- Byłyście w klasztorze, takim dla zakonnic?

- Do tego jeszcze w średniowieczu, ale to długa historia.

- A ta druga opcja?

- Podróżnik mógłby cię zabrać do innego wymiaru.

- Brzmi nieźle. Pewnie wzrosłaby oglądalność.

- Raczej nie. Nie mógłbyś zabrać ze sobą kamer. To byłby taki wymiar unplugged, daleki i sprzed telewizji.

- Opowiedz mi o tym Podróżniku. Jak go poznałaś?

- Usiądź koło mnie. Opowiem ci to obrazem, nie chce mi się tyle gadać.

 

Usiadłem koło niej na kolorowej poduszce w otwartym oknie. Okno było ogromne i wychodziło na dżunglę, pełną małpich i ptasich odgłosów.

 

- Gotowy? Wyobraź sobie, że jesteś w kinie.

 

Dżungla pomału zaszła mgłą, a leśne krzyki ucichły. Kiedy wiatr zerwał zasłonę mgły, zobaczyłem średniowieczny klasztor, otoczony zaśnieżonymi górami. Prowadzącą do niego zamarzniętą ścieżką jechał na ośle mężczyzna w habicie. Kiwając się w siodle, czytał małą książeczkę, której łacińskie słowa ozdobione były miniaturami przedstawiającymi rośliny i smoki. Podróżnik dotarł do bramy, schował książkę do sakwy, zsiadł, poklepał osła po szyi, podrapał go za uszami, a potem chwycił żelazną kołatkę i załomotał. Góry podchwyciły łomotanie echem. Blade zimowe słońce zachodziło za szczytami. Po chwili otworzyła się klapa w furcie i ukazała się twarz w podwójnym czepcu naciągniętym na czoło. Obróciłem się do mojej muzy, siedzącej koło mnie na parapecie - była to taka sama twarz, może tylko młodsza i bardziej naiwna. Uśmiechnęła się melancholijnie.

- Oglądaj film - powiedziała.

 

III.

 

Wieczór w żeńskim klasztorze. W kominku trzaska ogień, Podróżnik śpiewa trubadurskie pieśni, akompaniując sobie na lutni. Zakonnice słuchają zachwycone, jedne się rumienią, inne wzdychają. Przeorysza trochę zniecierpliwiona przerywa Podróżnikowi:

- Obawiam się mistrzu, że pieśń o Abelardzie i Heloizie, choć niewątpliwie piękna, bardziej nadaje się na świeckie dwory. Wszystkie tu wyrzekłyśmy się takiej miłości.

- Oczywiście zaśpiewałem ją tylko ku przestrodze, ale jej bohaterowie także byli zakonnikami, Heloiza została nawet opatką.

- Wolałabym jednak posłuchać jakiejś pieśni maryjnej.

- Może zaśpiewałaby ze mną siostra furtianka?

- Proszę bardzo.

 

Kiedy w nocy muza-mniszka odwiedza w pokoju gościnnym podróżnika-trubadura, namiętne spotkanie przerywa im inna siostra - wygląda jak Czarna od masażu. Scena pełna milczenia i napięcia: na twarzy Czarnej widać zazdrość i tęsknotę. Waha się, czy biec ze skargą do przeoryszy, czy zostać z nimi. Kochankowie wyciągają do niej ręce i kładzie się między nimi. Przed świtem kradną konie i uciekają w trójkę z klasztoru. Przeorysza widzi ich ucieczkę z wieży, ale uśmiecha się tylko pobłażliwie.

 

Michał odwraca się do muzy na parapecie:

- Ładny film, jaki romantyczny. Byłyście z Czarną kochankami, zanim pojawił się trubadur, któremu nie można się było oprzeć?

- Aż tak było widać? Żadna z nas nie nadawała się do życia zakonnego.

- W moim śnie czarna wykorzystywała tę hipnotyzerkę do jakichś przestępczych celów?

- Słyszałeś o Hypnoxie?

- Chyba nie.

- Właściwie to tabletki nasenne, między innymi, ale nigdy nie zostały wprowadzone do obrotu. Były zbyt skuteczne i miały jeden efekt uboczny - wywoływały tak sugestywne i wyraziste sny, że silnie uzależniały. W teście klinicznym wszyscy badani prosili o jeszcze, nawet po 2 miesiącach spędzonych głównie na śnie. Coś jak twoja hibernacja.

- Czarna je chciała wyłudzić?

- Nie, dostała z kliniki 2000 tabletek. Używają ich z Podróżnikiem do swojej autorskiej psychoterapii, dość kontrowersyjnej, ale podobno skutecznej. Rozdawała je nawet znajomym. Potem lekiem zainteresowało się wojsko. Zrobili z tego broń psychologiczną, rozsiewali w powietrzu zamiast gazu łzawiącego.

- To chyba humanitarna metoda walki - zamiast strzelać do wroga, po prostu go usypiasz.

- Byłoby tak, gdyby zostawiali śpiących w spokoju. Zresztą nikt tego nigdy nie zastosował na wojnie, ale w Islamskiej Republice Halala uśpili Hypnoxem demonstrantów. Parę puszek rzuconych w tłum i po minucie wszyscy spali jak zabici. Policja polityczna zrobiła im zdjęcia, skuła i załadowała do więziennych autobusów. Nikt ich więcej nie widział. Ta hipnotyzerka Senna znała jednego pułkownika z Inspektoratu Uzbrojenia, który sprzedał ten wynalazek do Halali. Wysłała go tam, żeby się dowiedział, co się stało z aresztowanymi. Oczywiście nie mogła go tak po prostu namówić, więc musiała mu to zasugerować w hipnozie. Uważała, że to nieetyczne, bo naraża gościa na niebezpieczeństwo, ale z drugiej strony to on im to sprzedał i mógł udawać, że interesuje go skuteczność nowej broni, którą tam testują na ludziach.

- Dlaczego Czarnej tak zależy na tych demonstrantach?

- Jednym z nich jest Podróżnik - jej mąż.

- Może opowiem o tym w następnym odcinku "Space Brothera"? Pewnie oglądają mnie też w Halali.

- Chyba lepiej nie. Mówię ci o tym tylko dlatego, żebyś wiedział, że twoja reinkarnacja jako dziecka Czarnej stoi pod znakiem zapytania. Nie będzie chciała zajść w ciążę z nikim poza Podróżnikiem, a on zniknął w jakimś więzieniu w Halali. Oczywiście możesz sam sobie wybrać innych rodziców, może i lepiej trafisz, ale wtedy ja nie wrócę. Chcę, żebyśmy znów bylibyśmy razem.

- Znów?

- Naprawdę nic nie pamiętasz? Opowiem ci w następnym filmie albo we śnie. Teraz już chyba powinieneś wracać do tej swojej rakiety.

- Jak mam się obudzić?

- Najlepiej się połóż. Zaśpiewam ci kołysankę, a kiedy zaśniesz, obudzisz się w rakiecie.

- To ma sens.

- Drugim równie skutecznym sposobem na powrót do rakiety jest skok ze skały do morza. Skała jest zaraz za świątynią.

- Wielkie dzięki. Wolę kołysankę.

- Wiedziałam, że tak powiesz.

 

IV.

 

Wnętrze rakiety. Michał podlatuje do okna, za którym lśnią gwiazdy i pierścień Saturna. Mówi do kamery:

 

"Space Brother" odcinek kolejny, nie wiem, jaki to dzień czy noc, ale chyba ciągle jeszcze marzec. Tutaj nie ma to większego znaczenia. Posłuchajcie tego kawałka na trąbkę i fortepian ("Mercy Dance" Luke Howard). Mam nadzieję, że komputer ciągle jeszcze działa, dawno nie sprawdzałem maili. Wyślę wam to nagranie bez edytowania, szkoda czasu. Nie wiem, ile mi go jeszcze zostało. Brakło jedzenia, więc więcej teraz śpię. Właśnie miałem dość niezwykły sen, mam nadzieję na ciąg dalszy. Spotkałem muzę, dziewczynę, o której wam tyle opowiadam, Alicję, która ma kota, senną DJ-kę, wiecie, o kogo chodzi. Jeszcze nie zdradziła mi swojego imienia, czuję, że niedługo je sobie przypomnę, a przynajmniej jedno z nich. Samotny lot w kosmosie to dobra okazja do wspomnień, a także zmyśleń. W każdym razie film, który razem oglądaliśmy, miał niezły soundtrack, taki trochę średniowieczny, postaram się później trochę nagrać na komputerowej lutni. Sny stają się bardziej wyraziste i prawdziwe od jawy, która jest po prostu kosmiczną sypialnią. Wszystko, co ważne, dzieje się tam, skąd pochodzą sny. Może dlatego, że na jawie nie spotykam już nikogo, a w snach pojawiają się i znikają przepiękne widma, nie tylko muza, ale i para średniowiecznych zakonnic, podróżnik na ośle, zakładający komunę w średniowieczu, nerwowa hipnotyzerka, wywrotowcy, podobnie jak ja uzależnieni od snów i fanatyczne czarne charaktery z Islamskiej Republiki Halala. Wszystkie te postacie mają jakiś sens, nie jestem jeszcze pewny jaki, ale pewnie dowiem się w kolejnym filmie we śnie. Może jeszcze uda mi się to wszystko poskładać razem, to wam opowiem. Nie byłoby tych historii, gdyby nie muzyka, to ona jest kluczem, więc posłuchajcie jeszcze tego ("Oversky")... Koniec odcinka, idę nakarmić myszy i podlać roślinę, a potem pewnie znów zasnę.

 

*

 

Podróżnik obudził się na szpitalnym łóżku pod oślepiającą operacyjną lampą. Okrągła tarcza jasności lekko pociemniała, zasłonięta częściowo głową nieznanego mężczyzny o gęstej brodzie i okrągłych okularach.

- Jestem pułkownik Izydor - powiedziała głowa -

Nasza wspólna znajoma, dr Senna, prosiła mnie, żebym pana odnalazł. Nic panu nie jest, poza lekkim odwodnieniem i obniżeniem tętna. Spał pan ostatnio 23 godziny na dobę, podobnie jak reszta nieszczęśników z tego więzienia czy laboratorium, sam nie wiem, jak to nazwać. Jak się pan tu w ogóle znalazł?

- Byłem na demonstracji, właściwie przypadkiem. Znałem parę osób z lokalnych organizacji pozarządowych, wolontariuszy od pomocy humanitarnej. Poszedłem z nimi na uliczny protest przeciwko zakazowi jazdy na rowerze dla kobiet. Policja chyba wszystkich uśpiła, to działało podobnie jak "Hypnox", ale musiało być rozpylone w powietrzu.

- Broń biologiczno-psychologiczna, był pan szczurem doświadczalnym, członkiem pierwszej grupy badanej pod kątem skuteczności i efektów ubocznych.

- Już nie jestem?

- Mogę pana stąd wyciągnąć.

- A resztę?

- Będzie miał pan więcej możliwości, żeby coś dla nich zrobić, kiedy już sam pan wyjdzie.

- Kiedy?

- Choćby teraz.

Podróżnik powoli podniósł się na łokciach, a potem spuścił nogi na podłogę.

- Ubrania znajdzie pan w szafce. Proszę mnie zawołać, kiedy już pan będzie gotowy. Polecimy wojskowym samolotem do stolicy.

- Czy dr Senna działała na zlecenie Czarnej?

- To Czarna poprosiła dr Senną, żeby zwróciła się do mnie o pomoc. Stwierdziłem, że powinienem pana stąd wyciągnąć, bo w pewnym sensie sam pana tu wsadziłem.

- Pan? Jest pan agentem Wielkiego Imama?

- Opowiem panu w samolocie.

- Wie pan co tu się dzieje? Non-stop puszczają więźniom przez sen kazania Wielkiego Imama? Nie tak sobie wyobrażałem zastosowanie "Hypnoxu".

- Myśli pan, że może to być skuteczna metoda indoktrynacji?

- To nie indoktrynacja, tylko tortura, oczywiście tylko dopóki więzień nie nauczy się uciekać głębiej w sen, tam, dokąd bodźce z otoczenia już nie docierają. Wtedy słucha kazania tylko przez tę 1 godzinę, kiedy nie śpi, a to jeszcze można wytrzymać.

 

V.

Izydor i Podróżnik w samolocie.

 

Podróżnik: Ciekaw jestem tej historii...

Izydor: Jak Pana w to wplątałem?

Podróżnik: Zawodowe zboczenie - nas, psychologów, zawsze interesuje cudze poczucie winy.

Izydor: Kiedy "Hypnox" został odrzucony przez Izbę Lekarską z powodu ryzyka uzależnienia, zainteresowało się nim wojsko. Pamięta pan tego młodego człowieka z badań klinicznych, który ciągle śnił o stacji na Marsie?

Podróżnik: Taki kędzierzawy? Jego sny były wyjątkowo szczegółowe i jakby bezosobowe. Zupełnie jak filmy dokumentalne.

Izydor: Właśnie ten. Jest porucznikiem wywiadu. To my go tam wysłaliśmy.

Podróżnik: Ta stacja na Marsie ...

Izydor: Tajemnica wojskowa.

Podróżnik: Ile czasu tam spędził? Pytam z zawodowej ciekawości, nigdy nie czytałem badań na temat snów osób przebywających dłużej w kosmosie, może z wyjątkiem tego artykułu o objawach wytwórczych załogi ekspedycji na Ganimedesa z 2033, ale oczywiście jest już mocno przestarzały.

Izydor: Cztery lata karnej służby z jedną dwumiesięczną przerwą.

Podróżnik: Może pan być zadowolony z jego dyskrecji. Dość przekonująco opowiadał o swojej pracy listonosza. Rozumiem, że wojsko uznało mój wynalazek za przydatny?

Izydor: Testowaliśmy jego zastosowania w psychokombatologii i inżynierii świadomości. Gaz z 80% zawartością substancji czynnej "Hypnoxu" produkowany jest teraz w Chinach.

Podróżnik: A testy kliniczne przeprowadza na więźniach politycznych religijno-wojskowy reżim Halali.

Izydor: Przykro mi, że przypadkiem stał się pan obiektem tego eksperymentu. Dowiedzieliśmy się o tym dopiero od dr Sennej.

Podróżnik: No cóż, badacz sam powinien od czasu do czasu stać się obiektem cudzych badań, taka zmiana perspektywy jest odświeżająca. Nie będę pana zanudzał moimi zastrzeżeniami etycznymi, bo pana wpływ na tego sojusznika jest zdaje się dość ograniczony?

Izydor: Mieliśmy nadzieję, że zainteresują się bardziej humanitarnymi zastosowaniami, ale daliśmy im wolną rękę pod warunkiem, że będą na bieżąco przekazywać dane.

Podróżnik: Nawet nie pytam, tajemnica wojskowa. Gdyby pan jednak interesował się cywilnymi, bardziej osobistymi możliwościami badania snów i hipnotelepatią, też mógłbym przekazać panu pewne dane. Mógłbym nawet przeprowadzić krótkie szkolenie dla 2-3 osób w zamian za obietnicę, że przestanie pan wysyłać hipnomolekuły obecnemu rządowi Halali. Wolałbym, żeby mój wynalazek służył bardziej terapeutycznym celom.

Izydor: Przekażę pana sugestię dowództwu.

 

VI.

 

Gabinet Czarnej. W kominku buzuje ogień, kot leży jej na kolanach na fotelu. Na sąsiednim fotelu siedzi jej pacjent - chudy, nerwowy, siwiejący, w zniszczonych trampkach.

Czarna: Hypnox najlepiej popić zieloną herbatą, sama nie wiem czemu, to pewnie niezbyt naukowa teoria, ale mnie zawsze uspokaja. Lubi Pan Gunpowder? Zawsze mnie dziwiła na nazwa. Wcale nie jest wybuchowa.

Pacjent: Na pewno znów przyśni mi się ten sam sen.

C: Ale tym razem będę tam razem z Panem. Mam spore doświadczenie z koszmarami, własnymi i innych.

P: Ten ogień mówi też do Pani?

C: Oczywiście. Proszę się wygodnie wyciągnąć, zaraz przyjdzie sen, proszę pamiętać, że tym razem wprawdzie zacznie się jak zwykle, ale zobaczy Pan ciąg dalszy, zrozumie pan go, aż wreszcie się Pan od niego uwolni.

 

Oboje oddychają coraz wolniej, Czarna odkłada filiżankę, ziewa i zasypia równo z Pacjentem. Wkrótce oboje wchodzą w fazę REM.

 

Wyciemnienie jak na starym filmie.

 

Wrzaski i śmiech tłumu, światło, plac, na placu gilotyna i przygotowany już skazaniec. Jest nim Pacjent. Kat podnosi ostrze. Wtedy na szafot wchodzi energicznym krokiem Czarna. Jest ubrana w strój prawnika z epoki - czarna toga, wysoki kapelusz, białe koronkowe mankiety i kołnierz do kompletu.

 

Czarna: Chwileczkę, mam tu akt ułaskawienia!

 

Tłum gwiżdże zawiedziony i zły, że odebrano mu darmową rozrywkę oglądania kogoś z wyższego stanu, upadającego - dosłownie - jeszcze niżej niż oni. Kat ogląda dokument i wypuszcza Pacjenta. Czarna bierze go natychmiast pod ramię i odprowadza do karety ze skomplikowanym herbem. Wsiadają i stangret cmoka na konie. Ruszają.

C: Nie było tak źle, prawda? Pojedziemy teraz do sądu, żeby wyciągnąć z archiwum Pana akt oskarżenia.

P: I nigdy więcej mi się to nie przyśni?

C: To zależy od tego, co jest w dokumentach i na ile Pan sam sobie wybaczy swoje winy.

P: Ale ja jestem niewinny.

C: To Pana sen. Sam Pan wydał wyrok. Naszym zadaniem jest teraz rozwiązanie konfliktu, który tkwi u jego podstaw.

P: Długo jeszcze będziemy śnić?

C: Jeśli zostanie nam trochę czasu, będzie Pan mógł dośnić jakieś pomyślne zakończenie.

P: Wciąż mi się tu nie podoba.

C: Mnie też nie, ale co zrobić? Płaci Pan 200 za godzinę. Jeden raz powinien wystarczyć, to naprawdę skuteczna terapia.

 

***

 

- Kim jesteś? - zapytał Michał nieznajomą, która sprzątała rakietę, kiedy się obudził.

- Ina, jestem fanką "Space Brothera", oglądałam wszystkie odcinki. Zrobiłam ci naleśniki z pomarańczami i kawę. Powinieneś coś wreszcie zjeść.

- Dzięki, ale skąd się właściwie wzięłaś? Czy to kolejny sen?

Pociągnęła go za długie do ramion włosy, w stanie nieważkości rosły jak szalone i sterczały na wszystkie strony.

- Au, to boli!

- Czyli nie sen. Wstawaj na śniadanie. Co ci w ogóle przyszło do głowy, żeby nie wracać na Ziemię? Lecieć na oślep w kosmos, w dodatku z pustą lodówką. Trochę ją zapełniłam.

- Dzięki. Właściwie sam nie wiem, skręciłem pod wpływem impulsu.

- A może hipnotycznej sugestii? Powinieneś uważać z kim śnisz. Ta twoja siostra...

- Siostra?

- O rany, nie wiedziałeś? Alicja, twoja senna DJ-ka, była twoją siostrą bliźniaczką.

- Kiedy?

- W średniowieczu. Myślałam, że ci o tym opowiadała. Chcesz grzankę?

- O, z miodem, pycha. Pokazała mi taki film o średniowieczu, uciekła z trubadurem i inną zakonnicą, Czarną, to znaczy wyglądała jak Czarna od masażu.

- Założyli inne bractwo, heretyckie, koedukacyjne i antyautorytarne, do tego zamiast hostii jedli grzyby i popijali ayahuascą, więc narazili się temu papieżowi od prześladowań, jak on się nazywał? Innocenty Okrutny? Nieważne, w każdym razie kiedy twoja rodzina się dowiedziała, że uciekła z klasztoru, wyruszyłeś jej szukać, miałeś ją sprowadzić z powrotem i wydać za mąż.

- Chyba coś sobie przypominam, chociaż to było tak dawno.

- Ja wiem? 900 lat temu. Powinieneś pamiętać.

- Więc skąd jesteś?

- Nie znasz, z innego wymiaru. Leć ze mną, to sam zobaczysz. Mógłbyś chyba pracować w naszym radiu. Puszczałbyś te swoje smętne kawałki w paśmie wielowymiarowym i opowiadał swoje sny. Zwiedziłbyś trochę nowych przestrzeni, nie musiałbyś wcale umierać z głodu w rakiecie, tylko po to, żeby reinkarnować razem z Alicją. Wreszcie was wszystkich odnalazła - ciebie, Czarną, Podróżnika, Senną, Izydora, całą paczkę z tej waszej średniowiecznej sekty. Spędziła w bardo setki lat, żeby ją zrealizować tę swoją obsesję - reaktywację zakonu.

- Muszę ją zapytać, o co chodzi z tym zakonem. Miło, że się zjawiłaś, Ina. Dawno już nie jadłem śniadania, a z ludźmi spotykam się tylko w snach.

- Ja nie jestem człowiekiem, ale wiem, o co ci chodzi, samotne loty potrafię się dłużyć. Włącz jakąś muzykę, którą ostatnio zmiksowałeś. Posłuchamy razem i popatrzymy na gwiazdy.

- Romantycznie.

- Za uratowanie cię od śmierci głodowej i posprzątanie tego syfu w rakiecie zrobisz mi potem masaż i dasz autograf.

- Jasne. Włączyłaś kamery?

- Kamery i nadawanie w czasie rzeczywistym. Jestem pierwszą kosmitką w ziemskiej telewizji.

- Więc też dasz mi autograf.

 

VII.

 

c.d. Michał i Ina w rakiecie

 

- Wszystkie w tym twoim wymiarze jesteście takimi ładnymi boginkami?

- Wybrałam to ciało dla ciebie, jak suknię. Wiedziałam, że ci się spodoba, że lubisz migdałowe oczy i jedwabiste włosy, styl chaotycznej wariatki.

- Posłuchaj tego: Nils Frahm Mi (remixed).

- Genialna muza. Taką powinien tworzyć Michał DJ w Kosmosie.

- Miarowy oddech jako biologiczny instrument, do tego mnóstwo mechanicznych hałasów, wprowadzających słuchacza w stan muzycznego upojenia i transu. Kiedy zamykasz oczy, jesteś dokładnie tam, gdzie chcesz.

- Niedługo wpadnie Podróżnik. Możesz mieć wątpliwości co do siebie albo mnie, ale on naprawdę jest buddą, podróżuje po ludzkich snach i poskramia koszmary.

- Przydatny członek załogi.

- Chyba nie zostanie z nami długo. Ma jakąś aferę w Islamskiej Republice Halala...

 

VIII.

 

Podróżnik - stary hipis z dzikim błyskiem w oku, ubrany w szatę indyjskiego jogina, obwieszony paciorkami i w dredach, podaje Inie i Michałowi tabletki z napisem "Hypnox".

 

Ina: "Hypnox"? Będziemy razem śnić?

Michał: Myślałem, że już jesteśmy wystarczająco głęboko w sennej podświadomości autora.

Podróżnik: Podświadomość jest nieskończona, jak ten kosmos za oknem, jak przeszłość Iny, której się wydaje, że ma tysiące lat, a ja w jej oczach widzę sam początek.

Michał: Początek czego?

Podróżnik: Człowieka.

Ina: Rasiści, ja jestem kosmitką, człowiekiem byłam dawno temu.

Michał: Czemu już nie jesteś? Ina (wzrusza ramionami): Jest tyle innych, ładniejszych światów, choćby tu z wami na pograniczu rzeczywistości.

Podróżnik: Zapomnij o rzeczywistości, to niekończący się ciąg rozczarowań. To z rzeczywistości Michał próbuje się wyrwać, prawda?

Michał: Chyba tak, tylko nie bardzo wiem dokąd. Ina: Jak to dokąd? Zabierzemy cię z Podróżnikiem w sen, spodoba ci się, zobaczysz.

Podróżnik: Będziemy w nim razem, jak w magicznym teatrze.

Michał: Na zasypianie najlepszy jest Gary Stroutsos "Silent Angel".

Ina: Twoje oczy są zmęczone. Zamknij je, posłuchaj, poczuj, jak cię głaszczemy i szeptamy ci do snu. Możesz głęboko odetchnąć, zaraz znajdziesz się w swojej baśni, będziesz kim zechcesz - szachem Persji albo wielorybem albo muzyką.

Podróżnik: Kiedy tylko zaśniesz, wszystkie dźwięki staną się muzyką, a każda istota będzie twoim odbiciem, inną wersją ciebie.

Michał: I tak w nieskończoność?

Ina: Właśnie. Obudzimy się na jakiejś gorącej plaży z fortepianem i kolorowymi namiotami.

Podróżnik: W każdym namiocie będzie pełno miękkich poduszek, kadzideł i pomarańczy.

Michał: Obudzimy się razem?

Ina: Raczej każdy osobno, ale znajdziemy się przed zachodem księżyca.

Podróżnik: Ina oczywiście będzie w świątyni.

Ina: Podróżnik oczywiście będzie w haremie.

Michał: No to was znajdę. Miłego snu.

Ina: Miłego snu

Podróżnik: Miłego snu

 

Obudził się wcale nie na plaży, tylko na dachu pałacu radży. Na niebie świecił ogromny czerwonawy księżyc, a Aashish, dziesięcioletni chłopiec na posyłki radży, z którym puszczamy zawsze latawce, szarpał go za ramię.

- Mikul! Obudź się! Radża cię wzywa. Weź sitar.

 

- Nigdy nie śpisz, tak jak sam radża, co?

 

Mały uśmiechnął się z dumą i pewny, że obudzony już nie zaśnie, uciekł na bosaka w noc. Mikul próbował przypomnieć sobie sen. Śniło mu się, że leciał po niebie w brzuchu mechanicznego ptaka, gdzie wszystko unosiło się w powietrzu i grał muzykę na małej skrzynce z klawiszami, w której ukazywały się przedziwne obrazy, to były obrazy muzyki. Co za nonsens, pomyślał, głaszcząc stary dobry sitar z palisandrowego drewna. Kto chciałby latać po niebie i grać na czarodziejskiej skrzynce? Szybko wrócił do rzeczywistości (a przynajmniej tak mu się wydawało) i przypomniał sobie o wezwaniu radży. Kiedy radża nie mógł zasnąć, wzywał Mikula, żeby mu zagrał coś cichego do snu. Mikul lubił go usypiać, kołysać go dźwiękami i słuchać jego coraz głębszego, coraz bardziej sennego oddechu. Patrzył wtedy zwykle na Chaayę, ulubioną konkubinę radży, która dawała mu znak, kiedy radża zasypiał. Grał wtedy coraz ciszej i ciszej, aż muzyka milkła i słychać tylko cykady, dalekie kroki i nawoływania wartowników, a czasami ryk słonia. W słabym blasku lamp oliwnych patrzyli sobie z Chaayą oczy i uśmiechali się w milczeniu. Po chwili kłaniał się jej, zabierał instrument i cicho wychodził.

 

Jednak tym razem, zbliżając się do komnaty sypialnej radży, usłyszał jego dźwięczny, niski głos, dyktujący list pisarzowi: "Ufam, drogi kuzynie, że muzyka jak chłodna woda ostudzi twój wojenny zapał i unikniemy niepotrzebnego cierpienia naszych poddanych... "

 

- Mikul, przyjacielu! - odezwał się łaskawie radża, przerywając dyktowanie - Zagraj nam dzisiaj coś, co nie wprowadzi nas w sen, lecz będzie pasować do treści tego listu do radży Nayakana. Jak pewnie wiesz, obraził się śmiertelnie na naszą wyrocznię.

 

- Tak, Ramo. Postaram się.

 

Mikul usiadł na miękkiej, jedwabnej poduszce i nastroił instrument. Radża wznowił swój spacer po komnacie i zaczął dyktować dalej. Pióro pisarza, starego brodacza, znanego z pięknego pisma i dyskrecji, skrobało cicho po gładkim, lśniącym papierze, tworząc przyjemny rytm wraz z krokami radży w miękkich pantoflach, szurających po dywanie.

 

- "cierpienia naszych poddanych... których dobro bogowie oddali w nasze ręce nie dla naszej zabawy i próżności, lecz abyśmy troszczyli się o każdego z naszych ludzi jak o cenny dar, bo nie wiemy przecież, czyim może być wcieleniem. Widziałem wojnę na 7 wyspach i wierz mi, drogi kuzynie, obraza, którą być może wciąż dotkliwie odczuwasz, jest mniejszą nieprzyjemnością niż zapach wypruwanych wnętrzności i spalonego mięsa. Wysyłam ci mojego wiernego sługę, nadwornego muzyka, który lepiej cię o tym wszystkim przekona niż moje słowa, bo jego sztuka przenosi słuchacza od marnych niepokojów i krzywdzących porywów pomieszanej woli do niebiańskich harmonii i mądrości, czego i tobie życzę, twój wciąż oddany przyjaciel i starszy brat, Rama, XXIII wcielenie Wisznu, Dzierżący Łuk Śiwy itd. itd."

 

- Bardzo dobrze - zwrócił się do muzyka, chwaląc jego nieśmiałą improwizację - Ugłaszcz jego próżność i zaczaruj go pięknymi dźwiękami. Zawieziesz ten list do obozu radży Nayakana na Polu Wielkiego Wiatru. Weź ze stajni szybkiego słonia. Powodzenia, przyjacielu i wracaj szybko.

 

- Zrobię co będę mógł, ale nie jestem posłem i nie znam dość gładkich pochlebstw ani dość strasznych gróźb.

 

- Nie musisz nic mówić. Po prostu daj mu list i zagraj.

 

- Dziękuję za zaufanie.

 

Radża zapieczętował pismo czerwonym lakiem i odcisnął na nim swój pierścień z sylabą "Om". Mikul schował rulon do torby na instrument, ukłonił się i pobiegł do stajni. Słonie mają lekki sen w przeciwieństwie do stajennego, który chrapał na starym fotelu. Wachlowały się wielkimi uszami i wyciągały ciekawie trąby.

 

- Który z was ma ochotę na nocną przejażdżkę? Misja może być niebezpieczna i powinniśmy pobiec szybkim truchtem.

 

- Weź mnie - zaryczał wielki bojowy słoń z długimi zakrzywionymi ciosami.

 

- Chętnie rozprostuję nogi i nie boję się ciemności.

 

- Dzięki, jedźmy - skrótem przez las, a potem na Pole Wielkiego Wiatru.

 

- Złap się trąby. Słoń podniósł go lekko w górę i posadził sobie okrakiem na karku.

 

- Jak masz na imię? - zapytał jeździec swojego wierzchowca, kiedy jechali przez puste oświetlone księżycowym światłem ulice miasta.

 

- Czarzasty, bo mam bujną fryzurę.

 

Jego głowę rzeczywiście porastały gęste jak na słonia i sztywne włosy stojące na wszystkie strony.

 

- Ja jestem Mikul, gram na sitarze. Wiozę list radży Ramy do radży Nayakana, który podobno rozbił obóz wojskowy po drugiej stronie rzeki.

 

- W takim razie będę ryczał z daleka, żeby żołnierze nie pomyśleli, że się skradamy i mamy niecne zamiary.

Dotarli do bramy, pilnowanej przez 2 zaspanych wartowników. Mikul pokazał im rulon z pieczęcią radży i bez słowa przepuścili ich na zewnątrz. Czarzasty popędził drogą przez łąki i pola konopi. Był rzeczywiście szybki i silny.

 

- Dobrze cię traktują stajenni? Nie chciałbyś wrócić na wolność, chodzić własnymi drogami?

 

- Służę radży swoją siłą, tak jak ty służysz mu muzyką. Znam twoją grę, często słucham, jak usypiasz radżę. Masz wielki talent.

 

- Dziękuję, zagram ci coś, jak będziemy wracać. To ważna misja, mam swoją grą zapobiec wojnie, nie wiem, czy się uda.

 

- Wojna nie jest dobra, żołnierze kłują słonie włóczniami i musimy ich rozdeptywać. Hałas jest straszny. Bardzo nieprzyjemna sprawa. Postaraj się dobrze zagrać.

 

IX.

 

Pola konopi ustąpiły miejsca dżungli, pełnej krzyków ukrytych stworzeń i szelestów liści. Słoń Czarzasty pewnie brnął przez gęste zarośla, zarastające co noc drogę i co rano karczowane przez nowych podróżnych. W ciemności lśniły święte rośliny, zapraszając do ich zerwania i wyssania snów. Gdzieś zaśmiała się histerycznie małpa. Wkrótce las się przerzedził i między drzewami ukazały się tysiące obozowych ognisk - dotarli do Pola Wielkiego Wiatru. Obóz był gigantyczny, Nayakan musił zgromadzić tysiące żołnierzy, którzy teraz pili piwo, bekali, rechotali i ostrzyli broń. Nie wystawili wart i na ryk Czarzastego nikt się nimi nie zainteresował, więc weszli między namioty, kierując się w stronę środka obozowiska. Namioty były tam najokazalsze, a ognie największe, więc Mikul uznał, że to tam musi znajdować się sztab i namiot samego Nayakana. Gwiazdy zaczynały blednąć, a na wschodzie wstawał krwawy świt jak zapowiedź walki.

 

- Hej, ty! Czego tu szukasz z tym słoniem?! - głos należał do brodatego gwardzisty ze szpetną szramą biegnącą od lewej brwi do prawego policzka. Stał przed namiotem i od niechcenia wymachiwał młotem bojowym nabijanym szpikulcami.

 

- Pokłony, panie żołnierzu! - zawołał Mikul, jak mu się zdawało, z wystarczającą uniżonością, żeby nie rozgniewać gwardzisty i z wystarczającą godnością, żeby ten zechciał z nim rozmawiać, ale o to zadbał już Czarzasty, nadstawiając swoje metrowe ciosy. (Po drodze do obozu Czarzasty pouczał go w kwestii anatomii: "Ciosy to siekacze słoniowatych, a kły to kły, np. dzika, dolne szable, górne fajki".) Gwardzista zawahał się i schował szpikulce za pasem, opinającym pokaźne bebechy. Zanim powiedział coś, co najwyraźniej nie chciało przyjść mu do głowy - nie mógł zebrać myśli, czy krzyczeć na alarm, czy się ukłonić - Mikul zwrócił się do niego z całą powagą swego tymczasowego urzędu:

 

- Oficerze! Jestem Mikul z Wiecznego Miasta za rzeką, które chyba zaczynacie oblegać, bo wstrzymujecie wozy z żywnością i towarami, więc mój radża, Rama, XXIII Wcielenie Wisznu, Dzierżący Łuk Śiwy, Słyszący Myśli Poddanych I Spełniający Ich Życzenia Dobry Władca I Mecenas Muzyki, Przewodniczący Klubu Baloniarskiego, Wielki Senny Podróżnik, Przyjaciel Bogini Z Kosmosu ...

 

- No dobra, rozumiem cię, twój radża co dokładnie?

 

- Dokładnie to kazał mi dostarczyć list opatrzony swoją pieczęcią, tłoczoną na czerwonym laku literą "Om", nadającą mu absolutną moc prawną na terenie całego radżastanu ...

 

- Czyli ważny list.

 

- Właśnie, do twojego, mam nadzieję lubiącego muzykę radży, i zagrać na sitarze.

 

- Na czym zagrać?

 

Mikul westchnął i wyciągnął z torby instrument. Gwardzista zrobił minę, jakby nigdy w życiu czegoś takiego nie widział i już chciał sięgnąć po gryf swoimi zakrwawionymi łapami, kiedy w powietrzu rozległ się rozdzierający ostrzegawczy ryk Czarzastego. Z kilku sąsiednich namiotów wychyliły się głowy wojaków i oficerów w jedwabnych biretach, oznaczonych dwoma lub trzema pomponami albo chorągiewkami albo piórami albo rogami (ale to już raczej hełmy zdobyte gdzieś na końcu czasu i świata). Gwardzista, który sięgał po sitar, przyklęknął na ziemi, zasłaniając się wydobytą błyskawicznie zza pleców tarczą.

 

- Pokłony, panowie oficerowie! Poczta!

 

Zanim Mikul trafił przed oblicze radży Nayakana w największym i najbogaciej zdobionym namiocie pośrodku kolorowego i tylko lekko śmierdzącego obozu, podbiegł do niego starszy gość z długimi siwymi kudłami i nieuczesaną brodą i powiedział:

 

- Jestem Amal, jak z tego szwedzkiego filmu "Fucking Amal", widziałeś?

 

- Chyba nie, co znaczy "szwedzkiego filmu fucking"?

 

- Nieważne, bracie, "szwedzkiego" czyli z daleka i z przyszłości, "film" to ruchome obrazki, a "fucking" to taka partykuła. Też jestem muzykiem, gram na gitarze.

 

- Masz na myśli "sitarze"?

 

- Nie, na gitarze, patrz - Amal wyciągnął instrument ze szmacianego worka i podał Mikulowi.

 

Nawet trochę nawet przypomina sitar, ale ma sześć, a nie trzy struny i jakiś przedziwny, wykrzywiony kształt - może ze "szwedzkiego filmu fucking"? - pomyślał Mikul.

 

- Niezwykłe, muszę tego posłuchać.

 

- Właśnie o tym chciałem z tobą pogadać, bo widzisz, mój radża lubi blues.

 

- "Blues"?

 

- Blues, posłuchaj!

 

Kudłaty wziął od Mikula gitarę i zagrał kilka przeciągłych, smętnych fraz. Mikul spróbował zagrać na podobną nutę na sitarze.

 

- Coś takiego?

 

- Czujesz bluesa, stary, założymy kapelę?

 

- Masz na myśli kapelusz?

 

- Nie, kapelę, będziemy grać razem.

 

Tak gadając, doszli do namiotu Nakayana, strzeżonego przez dwóch wartowników, zakutych w błyszczące zbroje i trzymających oparte na ziemi dwuręczne topory.

 

- Cześć Ekbal, czołem Tanvir! - zawołał do nich Amal. Czarzasty, który dotąd towarzyszył im, idąc dwa kroki z tyłu, zatrzymał się na zewnątrz i zakołysał głową, wysyłając telepatyczną wiadomość do Mikula: "Czuję, że to będzie niezwykły koncert!" "O ile go przeżyję" - odpowiedział mu Mikul. Muzycy weszli do namiotu. Panował w nim blask setek świec i lamp oliwnych, powietrze było duszne i gęste od perfum i kadzideł, a wszędzie kręciło się pełno służących i oficerów.

 

- Zasnął na warcie? Uciąć mu głowę! Następny!

 

- Panie, następna jest sprawa Udu Kumara, który uwięził chłopkę i chwalił się, że ją jutro sprzeda na targu w ramach łupów wojennych.

 

- Przyprowadzić kobietę i jego!

 

- Radżo! Przybył poseł od Ramy! - krzyknął bezceremonialnie Amal i zamachał do władcy gitarą.

 

- Najpierw skończę tę sprawę, możesz zagrać, a on, widzę, też ma jakieś pudło, niech gra z tobą, jak chce, ale żadnych śpiewów, bo będziecie przeszkadzać. Już ich prowadzą.

 

X.

 

Ledwie zapaliliśmy z Amalem fajkę i nastroiliśmy instrumenty, strażnicy wprowadzili strony - kobietę w poszarpanej sukni i z rozczochranymi włosami, spod których błyszczały niezwykle żółte oczy i mężczyznę w bojowym pancerzu i oficerskim birecie z pysznym szkarłatnym (od krwi?) pióropuszem, lecz bez broni. Oboje mieli ręce związane na plecach grubą konopną liną, jakie widziałem na statkach, pływających po Morzu Błękitnym.

 

- Setniku Udu Kumarze! - wściekły ryk radży zagłuszył bluesa Amala i mój nieśmiały akompaniament - Czy porwałeś tę kobietę z jej pola konopi i zamknąłeś w piwnicy?

 

- No tak, Wielki Radżo, ale rzucała w moich ludzi plewami i wrzeszczała, że nie wolno nam deptać pola.

 

- Plewami? - zainteresował się Nakayan

 

- Nic innego nie miałam pod ręką, właśnie plewiłam grządki, pozwól radżo, że poczęstuję cię kwiatami, które ci twoi barbarzyńcy rozdeptali swoimi buciorami. Sądząc po zapachu, moje kwiaty są o niebo lepsze od tego, co palą ci twoi muzycy.

 

- Jak się nazywasz, bezczelna kobieto? - zainteresował się jeszcze bardziej Nakayan.

 

- Jestem Hemakshi, czyli Złote Oczy i uprawiam konopie dla Radży Ramy, XXIII Wcielenia Wisznu, Dzierżącego Łuk Śiwy, Słyszącego Myśli Poddanych I Spełniającego Ich Życzenia Dobrego Władcy, Tańczącego Ze Smokami, Wielkiego Marzyciela, Rozumiejącego Mowę Małp, Głaszczącego Tygrysy, Snującego Niekończące się Opowieści ...

 

- Tak, wiem, o kogo chodzi, daj no te kwiaty i grajków też poczęstuj.

 

Gra Amala nagle nabrała niezwykłego wyrazu, ta jego wielka gitara bez trudu wyrażała wszystkie uczucia i nastroje - wdzięczności, zachwytu, rozbawienia, zamyślenia albo kpiny, aż trudno mi było za nim nadążyć, ale pomyślałem o moim radży, Widzącym Dźwięki Stroicielu Sitar, a także o Czarzastym, czekającym nieopodal i dawałem z siebie wszystko, by ich nie zawieść. Strażnik rozwiązał ręce Hemakshi, która wyciągnęła z kieszeni długą pięknie rzeźbioną fajkę i woreczek z aromatycznym kwieciem. Udu Kumar prychnął pogardliwie i usiadł zrezygnowany jak najdalej od niej. Hemakshi zapaliła fajkę od najbliższej świecy i zaciągnęła się głęboko dymem. Następnie uklękła przed radżą, wydmuchując czarodziejską mgłę nosem, i podała mu fajkę oburącz jak kapłanka podczas ceremonii ważniejszej niż sąd albo wojna. Nakayan uśmiechnął się, pokazując ostre białe zęby drapieżnika, wziął fajkę i długo chciwie ssał, aż wnętrze cybucha nabrało koloru roztopionej lawy. Zanim fajka trafiła do nas, obaj z Amalem poczuliśmy, jak czas zwalnia, a przestrzeń wokół nas nabiera gęstości i światła. Wiedziałem, że czuliśmy to samo, bo zmiana otoczenia natychmiast przejawiła się w naszej muzyce, "jesteśmy kapelą", pomyślałem i usłyszałem w myślach głos Amala "czas na twoją wielką solówkę". Zaciągnąłem się dymem, wciąż unoszącym się w powietrzu drgającym od naszych strun i emocji obecnych w tym wojennym namiocie istot - wielki czarny kot wskoczył Hemakshi na kolana i zamruczał, najwyraźniej zachwycony jej towarzystwem. Uderzyłem kilka połamanych nut, wstrzymałem nasze dotychczasowe rytmy i zagrałem muzykę, którą dostrzegłem w oczach tej przedziwnej kobiety. Miała coś wspólnego z Amalem - jakąś szczególną nutę ironii, która mówi ci "Znam i rozumiem wszystkie twoje myśli, dziękuję, że pozwalasz mi w nich czytać i uczyć się twojego świata". Muzyka popłynęła nowym nurtem, tym razem prosto przez dżunglę, między szeleszczącymi trawami i gadającymi stuletnimi drzewami, które śmieją się z ludzi. I wtedy Hemakshi zaczęła śpiewać, a setnik Udu Kumar zapłakał. Nie rozumiałem słów, nigdy nie słyszałem takiego języka, nie przypominał mi oni przeciągłych prawie do krzyku dwugłosek, jakie słyszałem w wielkich miastach północy ani gardłowego charczenia i szeleszczenia górskich plemion zachodu. Jej głos niósł w sobie obietnicę raju, jeśli tylko zamkniemy na chwilę oczy i poddamy się jej śpiewaniu. Nie rozpoznając słów, rozumiałem ich kolor i naturę, ich życzliwość i nieskończone harmonie tych wybrzmiałych i jedynie tych sugerowanych dźwięków. No cóż, miała głos...

 

XI.

 

Lecimy znów do Indii albo w kosmos, tu i tam jednakowo śniąc, bo nigdy się nie budzić to styl wiecznego podróżnika-tułacza, poszukiwacza, tropiciela i odkrywcy. Jak Magellan albo Gagarin wpatruję się w otchłań możliwości. Budzę się w obcym mieście i czasie (czyli zapadam się głębiej w kolejny sen we śnie, i tak dalej w nieskończoność, coraz głębiej i głębiej jak Alicja z Krainy Czarów, wpadająca do króliczej nory!). W tym śnie/świecie, na poziomie tak głębokiej podświadomości, że prawie nic już nie widać, woda jest czarna i głęboka, a ciśnienie prawie zgniata żebra. Podróżnik jednak szybko się przystosowuje, wytwarzając rekinią W górze ginie w wodnym mroku słońce, jego ostatni blask zawiera w sobie 144 senne opowieści o dalekich samotnych podróżach. Jedna z nich zaczyna się tak:

 

"W tych czasach bogowie naiwnie zakochiwali się jeszcze w ludziach, zamiast zostawiać ich samym sobie i śnić własne raje. Jak straszną samotność musieli odczuwać, żeby zadawać się z nami! Czasami zapadali we wspólny sen, odgrywający się we wspólnej wyobraźni i z udziałem tych samych bohaterów - nie do końca prawdziwych i nie do końca wyraźnych postaci ludzkich. Bogowie i ludzie żyli wtedy obok siebie. Ci pierwsi śnili świadomie, dowolnie kształtując rzeczywistość, a ich jedynymi granicami były sny innych bogów. Ci drudzy byli ich szczęśliwymi wyznawcami i przyjaciółmi albo nieszczęśliwymi bluźniercami i zaciekłymi wrogami, albo po prostu zwykłymi głupcami, okrutnymi i nieświadomymi jak dzieci."

 

Jest to historia zapisana w starej księdze, zamkniętej w bibliotece pałacowej radży Wielkiego Czytelnika Przenikającego Z Księgi Do Księgi I Czerpiącego Z Nich Rozkosz. Leży ona na biurku obok kałamarza, świecznika i dzbana z chłodnym sokiem pomarańczowym. Na razie biblioteka jest pusta, jest noc i za oknem latają ćmy i nietoperze. Z pobliskiej tawerny dobiega muzyka na flecie i śmiech kobiety, zagłuszony nagle hukaniem sowy. Sowa pojawi się też w księdze, którą za chwilę otworzy Nocna Czytelniczka, Złodziejka Książek, Utkana z Marzeń, Opowiadająca Przyszłość, Mała Wyrocznia. Litania jest wobec tej Prześwietnej Osoby, Oświeconej Kosmitki jak najbardziej na miejscu, ale nie wybiegajmy w przyszłość, bo historia ta i tak już jest dość zawiła, a przecież to ciągle tylko wstęp. Niech więc szybciej pobiegnie narracja i pociągnie cię w głąb tego dziwnego snu! Drzwi biblioteki się otwierają, a było to (trzeba ci wiedzieć hipotetyczny czytelniku, pragnący zachować orientację w dżungli dygresji) miesiąc przed koncertem u Nakayana, i staje w nich Ina. Ubrana jest w oliwkowe sari i proste sandały, które zdejmuje za progiem. Zapala lampę, siada przy biurku, otwiera ww. księgę i wyjmuje z niej pióro papugi, którego ostatnio użyła jako zakładki. Patrzy na kolorową ilustrację, która zdaje się wciągać ją w sam środek fikcji. Zaczyna czytać, popijając księgę sokiem z pomarańczy, zostawionym zapewne przez niewidzialnego bibliotekarza. "Ta książka jest napisana specjalnie dla ciebie. Zawiera samospełniające się proroctwa dotyczące przyszłości radżastanu, jego władców, obywateli, zwierząt, drzew i powietrza, a także wulkanów i jaskiń. Ty, która to czytasz, jesteś Małą Wyrocznią, więc może coś z tego zrozumiesz. Przepowiedziano bowiem m.in., że trzy jest doskonałą liczbą, a trójka bogów wkrótce spotka się we wspólnym śnie, właśnie tu w Indiach, w pałacowych komnatach, w świątyni muzyki za rogiem, a może nawet w tej bibliotece. Trójkę poprzedza dwa, liczba prawie równie doskonała i godna pożądania. Jak we wszystkich proroctwach i wróżbach, trójkę czeka wspólna podróż przez kosmos, sen, czas i pamięć, a ciebie, samotna podróżniczko, nawet przez zaświaty. Wędrówce tej nie będzie końca, podobnie jak samej opowieści, pełnej muzyki i czarów. To wszystko wydarzy się już wkrótce, o ile w kałamarzu nie zabraknie atramentu z kałamarnic, o który na targu już drugi tydzień pytałem i nie mają. Dość tych przepowiedni, zamknij księgę. Chciałaś spotkać się z bibliotekarzem, oto nadchodzi." Ina trochę z niedowierzaniem zamknęła księgę i dopiła sok. Zastanawiała się, skąd bibliotekarz będzie wiedział, kiedy akurat skończy czytać i czy nie powinna raczej zajrzeć na następną stronę, zamiast posłusznie wypełniać polecenia jakiejś księgi, choćby nawet proroczej.

 

XII.

 

Scena w pałacowej bibliotece c.d.

 

- Czy jesteś wyznawczynią Chaosu? - zapytał Rama Inę, rzucając jej od samych drzwi idealną dojrzałą gruszkę prosto z konferencji botaników.

 

- Więc to ty jesteś tym bibliotekarzem, sam wielki radża, to ja może się ukłonię?

 

- Nie trzeba, leż sobie wygodnie, tego właśnie chciałem uniknąć, pisząc ci dzisiejszy odcinek "Kroniki Zakazanych Proroctw". Chociaż co dokładnie w nim pisałem, już raczej nie pamiętam, nie mam niestety talentu do ciągłości narracji.

 

- Wolisz mieć wolność wyboru.

 

- Świetnie to ujęłaś - wolność, przede wszystkim, mniejsza z wyborami, można ich równie dobrze dokonać całkiem przypadkowo i uzyskać lepszy rezultat. Chaos, rozumiesz, ten wielki sprzymierzeniec Natury, która zdaje się niecierpliwić.

 

- Niecierpliwa Natura? To sprzeczne z naturą, cierpliwość to jedna z jej największych zalet. Wiesz, ile cierpliwości musi mieć drzewo, żeby wypuścić na rynek taką idealną gruszkę?

 

- A jednak Natura okazuje nam niecierpliwie, że niszczymy jej stworzonka. Susze, powodzie, huragany, trzęsienia ziemi, czy ona chce, żebyśmy się stąd wynieśli?

 

- To by się jej spodobało. Miałaby ten ogród dla siebie. Założę się, że już za 100 lat okryłaby się świat dżunglą i motylami.

 

- Jeśli się niecierpliwi, to pewnie szuka kapłanki, np. ciebie, do Świątyni Wyjących Wiatrów na Skale Proroka, gdybyś oczywiście miała ochotę zabawić się tam w Małą Wyrocznię zgodnie ze swoim imieniem.

 

- Jakie miałabym obowiązki?

 

- Rozmawiałabyś z ludźmi, którzy przychodzą do świątyni, orientowałabyś się w ich potrzebach i skargach i starałabyś się zapewnić im potrzebną wiedzę i pomoc, także medyczną. Znasz się na zielarstwie?

 

- Hodowałam kiedyś Ciotkę Marię w doniczce na balkonie w Okresie Schyłku.

 

- Masz ją przy sobie?

 

- Nigdy się nie ruszam bez małego woreczka. Ina wyjęła zza dekoltu mały konopny woreczek z wyszytym na niej logo Czerwonego Krzyża. Rozwiązała sznurek i podała go Ramie. Ten wsadził nos do środka i zaciągnął się aromatem ziół, słońca i marzeń.

 

- Byłabyś całkiem niezależna, choć co jakiś czas wpadałbym do świątyni złożyć ofiarę i pogadać. Tamtejszy ogród to prawdziwy Eden.

 

- Bawisz się tam w Adama?

 

- Raczej wygnanego Adama, który próbuje odzyskać rośliny, znane mu z innego świata, to dość wymagające zajęcie, trzeba grzebać w ziemi i gadać do roślin, a właściwie z roślinami. Ostatnio robią się bardzo wymagające co do jakości ziemi i wody, a także cienia i zapylenia powietrza, ale potrafią się odwdzięczyć za troskę idealnym kwiatem albo owocem. Twoje kwiaty są równie subtelne i prorocze jak te z ogrodu świątynnego. Zdałaś na 5.

 

- Kiedy mam zacząć?

 

- Myślałem, że od zaraz. Zapal ze mną i poznaj mojego kuzyna, jest bardzo męczącym gościem, mam nadzieję, że niedługo pojedzie. Mogłabyś dyskretnie zachęcić go do wsparcia naszej świątyni?

 

- Dyskretnie?

 

- Dowiedz się, czego by chciał w zamian za patronat? Mam nadzieję, że mógłby w ramach dobrych stosunków ze świątynią na początek zrezygnować z polowań na tygrysy, co za barbarzyństwo!

 

- Spotkamy się z nim teraz?

 

- Jak tylko złożysz mi rytualny pocałunek wierności jako głównemu kapłanowi Natury.

 

- A nie jest nią kobieta?

 

- Na razie nie, ale może ty kiedyś nią zostaniesz, oczywiście jeśli będzie ci się chciało wypełniać te wszystkie ceremoniały i prosić przemysł magiczny o niezatruwanie rzeki.

 

- To oni tyle zanieczyszczają?

 

- Nawet nie masz pojęcia! Sama masowa produkcja amuletów uwodzenia barwi Wielką Zawijkę na paskudny rudawy kolor.

 

- Jak miałabym pomóc?

 

- Nie wiem, spróbuj z nim pogadać. Podobasz mi się, nawet nie zapytałaś o pensję.

 

- To jeszcze będę dostawać pensję?

 

- Właściwie ofiary powinnaś przeznaczać na pożytek wyznawców Natury, ale sama też jesteś jej główną wyznawczynią i potrzebujesz zwrotu pewnych kosztów reprezentacyjnych. Święta pór roku, pomoc biednym, szpital, ogrody botaniczne, zakład zalesiania powierzchni, to wszystko kosztuje, więc postaraj się o hojnych sponsorów. Nakayan jest najbogatszym radżą w Indiach. I niestety najgłupszym, ale tego mu nie mów, schlebiaj mu, wkradnij się w jego łaski, jesteś kapłanką Natury, na pewno się tobą zainteresuje. Wykorzystaj jego zainteresowanie, skieruj jego uwagę na to, co twoim zdaniem powinien dostrzec.

 

XIII.

 

 

[Podróżnik-Rama i Ina, świeżo upieczona kapłanka Natury, wychodzą z biblioteki na pałacowy dziedziniec, na którym rośnie wielki czarodziejski baobab, zamieszkany przez stado papug i parę małpek, pożerających nałogowo owoce i plujących pestkami na przechodniów. Pod drzewem na wielkim czarnym koniu, siedzi Nakayan w myśliwskim stroju.]

 

Nakayan: Rama, kuzynie, wiedziałem, że tu cię znajdę, nocna schadzka w bibliotece?

 

Rama: Raczej małe zebranie kapłańskie. Poznaj Inę, Małą Wyrocznię, kapłankę świątyni Wyjących Wiatrów na Skale Proroka.

 

Nakayan: Natura, jakże przepiękne tereny łowieckie stworzyła! Właśnie wybieram się na nocne polowanie na tygrysy. Niebezpieczna rozrywka zawsze sprawia, że czuję się bardziej żywy, przez to, że w każdej chwili mogę być martwy. Czy to nie paradoks?

 

Ina: Zabijanie to raczej doświadczenie śmierci niż życia, w dodatku doświadczenie zupełnie niepotrzebne, o ile nie polujesz z konieczności, żeby przeżyć w dżungli.

 

Nakayan: Ależ polowanie to jest konieczność, inaczej umarłbym z nudów. Jedźcie ze mną, obiecuję silne wrażenia.

 

Rama: Wybieram się na koncert sitar i kąpiel w towarzystwie wschodnich filozofów, może ty dołączysz do mnie?

 

Nakayan: Nudy. Strata czasu.

 

Ina: Ja udam się z Radżą, jeśli nie będzie miał nic przeciwko mojemu towarzystwu.

 

Rama: To dla mnie zaszczyt. Uprzedzam, że kąpiemy się w bardzo gorącej wodzie i palimy fajki, a sitarzyści grają czasem awangardowo.

 

Rama: Nie szkodzi.

 

Nakayan: Jesteś Małą Wyrocznią. Powróż mi, jakie będę miał łowy. Chcesz moją rękę?

 

Ina: Zejdź z konia i zbliż się do mnie. Bliżej, muszę ci zajrzeć w oczy. Widzę w nich, czego szukasz, jesteś drapieżnikiem, wydaje ci się, że polując na tygrysy, składasz hołd Naturze, ale ty tylko ją niszczysz.

 

[Ina trzyma twarz Nakayana w swoich dłoniach. Paznokciem robi ślad na jego policzku.]

 

Ina: Proszę, nie jedź! Idź lepiej do świątyni miłości, jeśli nie chcesz iść z nami do łaźni.

 

Nakayan: Byłem w niej cały dzień, w nocy śmierć smakuje równie dobrze jak w dzień miłość. Przywiozę ci naszyjnik z tygrysich kłów.

 

Ina: Dzięki, ale jestem wegetarianką.

 

Nakayan: Szkoda.

 

 

[Miesiąc później. Powrót do sceny sądu z bluesem Amala, Mikulem, słoniem Czarzastym czekającym za zewnątrz namiotu w obozie Nakayana, gdzie uwolniona z piwnicy zielarka Hemakshi zapodała cudowne zioło.]

 

Nakayan: Nie uśpisz mnie swoim pięknym śpiewem, ani wonnym ziołem, Pani. Pamiętam cię. Ty jesteś tą kapłanką Natury, która ostrzegała mnie przed polowaniem tamtej nocy. To przez ciebie ta cała wojna.

 

Hemakshi/Ina: Brawo, szybko mnie zdekonspirowałeś, radżo! Masz dla mnie naszyjnik?

 

Nakayan: Przecież wiesz, że tej nocy rzucił się na mnie tygrys i rozszarpał mi lewy policzek, który wcześniej ty podrapałaś na dziedzińcu pałacu Ramy. Myślisz, że to zbieg okoliczności?

 

Hemakshi/Ina: Raczej nie, to ja byłam tym tygrysem. W bibliotece znalazłam użyteczne stare zaklęcia dla kapłanek Natury - zmiennokształtność, wilkołaczość, upiorność i wampiryzm. Wybrałam to pierwsze, cudownie było być tygrysicą, mieć tak doskonałe ciało dużo lepiej przystosowane do zabijania niż człowiek, nawet uzbrojony i doświadczony myśliwy. Nie miałeś szans.

 

Nakayan: Nie poluję na ludzi. Mogłem zrobić ci większą krzywdę niż ty wyrządziłaś mnie. Gdybym cię upolował, nie wróciłabyś już nigdy do ludzkiej postaci. To było lekkomyślne.

 

Hemakshi/Ina: Ryzyko, że mnie pokonasz w dżungli, było minimalne. Dyszałeś jak miechy i śmierdziałeś na kilometr, poruszałeś się wolno i bez trudu można cię było przewrócić. Poza nożem byłeś właściwie tak samo łatwą ofiarą jak antylopa.

 

Nakayan: Dość! Skazuję cię na banicję na Wyspy Krańcowe.

 

Hemakshi/Ina: Tylko się nie obrażaj. Straszne robisz zamieszanie. Cała ta wojna, po co ci to? Wszystkich tych żołnierzy tu fatygujesz tylko po to, żeby mnie skazać na jakąś banicję?

 

Nakayan: Nie tylko po to. Przy okazji zagarnę ziemie, miasta, kobiety, skarby i słonie twojego Ramy wraz z życiem wielu tak mu cennych poddanych, w tym nie tylko tego jego żałosnych paradnych żołnierzy.

 

Hemakshi/Ina: Uważaj na słowa. Mogę wysuszyć twoje pola i przywołać niezliczone stada wielkich kotów, słoni, nietoperzy i owadów (nie zapominajmy o możliwych plagach owadów).

 

Nakayan: Ale przecież Rama nie chce zabijać moich poddanych, prawda? Więc może stoczymy pojedynek?

 

Hemakshi/Ina: Nie lubię pojedynków i szczerze mówiąc, za tobą też nie przepadam, więc poproszę cię tylko raz: spieprzaj stąd, proszę.

 

Nakayan: Mam się bać twojej szarańczy? A może pajaców Ramy w kolorowych mundurkach?

 

Hemakshi/Ina: A może Tej, Która Mieszka w Górach?

 

Nakayan: Parvati, tej dziwki, bogini miłości? To nie mieszka już w górach?

 

Hemakshi/Ina: Rama zaprosił jej nowe wcielenie na ucztę. Jeśli nie ja, może ona cię przekona.

 

Nakayan: Przyślijcie ją, to nauczę ją nowych zabaw.

 

Hemakshi/Ina: Tylko głupiec by ją zlekceważył. Twój koniec będzie bardzo pouczający.

 

Nakayan: Zabierzcie ją, znudziła mi się jej gadana.

 

[Ina wypowiada pod nosem zaklęcie i wykonuje lekki gest lewą ręką, po czym Nakayan zasypia. Strażnicy, którzy mieli ją odprowadzić wzruszają ramionami. Ina odchodzi, nie oglądając się. Strażnicy stoją nieruchomo i wpatrują się w jej plecy. Amal i Mikul cały czas grają smętnego bluesa. Kiedy kończą, Mikul zrywa się na równe nogi, pakuje szybko instrument i żegna się z Amalem, przybijając piątkę. Potem wybiega z namiotu za Iną i krzyczy: Hej, kapłanko! Hemakshi! Poczekaj!

 

[Dogania ją i łapie za rękaw. Ina jest rozbawiona.]

 

Mikul: Może chcesz się zabrać moim słoniem do Ramy? Zagram wam w pawilonie kąpielowym, a ty poczęstujesz mnie swoimi kwiatami?

 

Hemakshi/Ina: Z miłą chęcią.

 

XIV.

 

Nakayan spał niespokojnie. Śniły mu się potężne burze, śnieżyce, powodzie i susze, nękające jego armię. Został tylko z garstką wycieńczonych gwardzistów, z którymi przedzierał się przez płonący step. Kiedy płomienie zaczęły topić jego stalowe nagolenniki, obudził się w swoim polowym namiocie. Odetchnął z ulgą, był bezpieczny, choć upał był nie do zniesienia. Kazał służącym przewietrzyć namiot i wyszedł. Słońce oślepiło go, kiedy spojrzał w niebo. Rozżarzone powietrze drżało nad spaloną ziemią. Pieprzona wiedźma natury, pomyślał. Założył ciemne okulary, które dostał od Amala, i postanowił sprawdzić, jak posuwają się prace nad machinami oblężniczymi. Obóz sprawiał wrażenie wymarłego. Po drodze mijał namioty, z których dochodziły jęki i przekleństwa cierpiących z powodu upału żołnierzy. Dotarcie w pełnym słońcu do miejsca, gdzie stawiano machiny oblężnicze, zupełnie go wyczerpało. Z wściekłością stwierdził, że inżynier i jego pomocnicy zamiast budować trebusze i wieże na kołach zajęci byli wyplataniem słomianych kapeluszy. Złapał pierwszego z brzegu i przydusił, aż przerażony robotnik zaczął charczeć i zrobił się buraczkowy na twarzy. Wtedy poczuł czyjąś lekką dłoń na ramieniu i odwrócił się, puszczając robotnika. Stała przed nim dziewczyna z warkoczami, w białej sukience i z niewinnym uśmiechem na piegowatej twarzy.

- Co się tak wściekasz, generale? - Zapytała, podając mu mały bukiet z polnych kwiatków. Zupełnie się go nie bała, a zapach kwiatów był niezwykle silny. Na pewno są zaczarowane, pomyślał i już chciał je wyrzucić, ale powstrzymała go obawa, że mógłby tym sprawić dziewczynie przykrość. No i co z tego? Dość już mam tych czarownic Ramy, dlaczego nie walczy jak mężczyzna?

- Z pozdrowieniami od Ramy - Dziewczyna ukłoniła się kpiarsko i pobiegła w stronę oślepiającego słońca.

- Dobrze się czujesz, generale? - Zapytał inżynier machin, stary brodacz w słomianym kapeluszu.

- Pracujcie dalej, muszę się położyć.

 

Nakayan wrócił do swojego namiotu w dziwnie rozmarzonym nastroju. Myślał o Mayi. Natychmiast zapragnął ją znowu zobaczyć. Ze zdumieniem stwierdził, że Maya była jedyną kobietą, którą kochał bardziej niż wojnę, kobietą, dla której walczył. Ile już jej nie widział? Ponad 3 lata. Muszę ją odnaleźć, spędzić z nią choć kilka nocy i może nawet dni na miłości, paleniu fajki, słuchaniu muzyki i kąpielach. Jak godne pożądania są jej ukradkowe uśmiechy, kiedy myśli, że jej nie widzę i rozmawia sama ze sobą! Jak tajemnicze są jej spojrzenia, pełne zdziwienia i humoru, ciekawości i smutku! Maya jest osobą o tysiącu twarzy, a poznawać je wciąż na nowo, jest całym sensem mojego życia, rozmyślał Nakayan jak zaczarowany. Dlaczego ją opuściłem? I jak ją odnaleźć? Wojna może poczekać. Pomoże mi szklana kula. Muszę jak najszybciej dotrzeć do pałacu. Jeśli będę zmieniał konie, powinno mi to zająć nie dłużej niż trzy dni. Wyznaczył pierwszego napotkanego oficera na dowódcę armii, osiodłał konia i popędził szukać swojej dawnej miłości, wciąż nie mogąc uwierzyć, że przez całe trzy lata ani raz o niej nie pomyślał. Tyle zmarnowanego czasu! Muszę koniecznie skomponować nowe sonety o jej piersiach i włosach.

 

Podróżował samotnie, nie chciał, by ktokolwiek go opóźniał, a poza tym nie miał wcale ochoty na towarzystwo. Jedyna osoba, jaką chciał spotkać, zniknęła z jego życia 3 lata temu. Przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie, palarnię ziół w portowej dzielnicy, gdzie pracowała. Spędził tam wtedy chyba kilka dni, ale zdawało mu się wtedy, że czas się zatrzymał. Nabijała mu fajkę i przygotowywała kąpiele. Cały jego świat skurczył się wtedy do tej małej izby, pachnącego kwiatami posłania, balii, upojnej fajki i Mayi, czarodziejki, która przynosiła mu sny i zaklinała swoim śmiechem. Życie było wtedy rajem, dlaczego ją opuściłem? Tylko ona mnie rozumiała i nie bała się mnie. Jeszcze 2 dni jazdy do szklanej kuli. Palarnia została zamknięta. Nakayan wrócił do pałacu i dawnego życia - władzy, wojny, polowań, innych kobiet, innych ziół. Wkrótce o niej zapomniał. Muszę wrócić do tamtych kilku dni. Kto powiedział, że nie da się podróżować w czasie? Ja mogę, ja muszę ją zobaczyć. Zrobię z niej damę, nadam jej kilka wsi i jakiś zamek z widokiem na morze, gdzie będę ją mógł odwiedzać. Będziemy razem polować z sokołem i kosztować dojrzałe owoce w łóżku. Będę spijać sok brzoskwini z jej ust. Szybciej, muszę ją odnaleźć! Czemu nie potrafię latać?

 

Kiedy Nakayan dotarł po 3 dniach szaleńczej jazdy w ciemności i w palącym słońcu do swojej upragnionej szklanej kuli, był zbyt wyczerpany, żeby się choćby wykąpać i zmyć z siebie grubą warstwę przydrożnego pyłu i błota. W jego bujnych, zaczynających już siwieć włosach znalazło się nawet kilka małych suchych liści brzozy z tego pięknego zagajnika z wczoraj, a może i przedwczoraj? Czas nie ma znaczenia, bo już za chwilę, na tej szklanej kuli ją zobaczę - moją Mayę, tańczącą na scenie wielkiego teatru z pluszowymi siedzeniami i lożami, wiszącymi nad sceną pod dziwnymi kątami. Tańczącą do muzyki jazzowego puzonu ku konsternacji na oko XV-wiecznych widzów z późnego włoskiego renesansu, czasów papieża Rodrigo i jego dworu. Teatro Del Arte cieszył się zasłużoną sławą sceny awangardowej, wystawiającej zarówno afrykańskich bębniarzy i pomalowane kolorową gliną w klanowe barwy tancerki, jak i prawdziwy klasyczny taniec, właściwie już prawie balet, teatr gestów, uśmiechów, złudzeń, marzeń i wyobrażeń, wywołanych muzyką puzonu, jazz w XV wieku we Włoszech brzmiał zniewalająco! I oto nasz narrator Nakayan, w obcisłych spodniach do konnej jazdy, wpatruje się w szklaną kulę. Myślami już podróżuje przez morze i czas i wyobraźnię do Teatro Del Arte tuż po premierze. Maya odpoczywała, nieco jeszcze zdyszana po występie. Służąca przyniosła jej kubek wina, które lubiła pić wieczorami przy kominku, kiedy obie - pani i służąca, solistka i jej uczennica, nie zważając na różnicę klas i pochodzenia, opowiadały sobie anegdoty ze swojego dawnego życia, często o byłych kochankach i ich awanturniczych charakterach.

- Pamiętasz, jak ci opowiadałam o Nakayanie? - zapytała nagle Maya do swojej służącej w garderobie po występie. Służąca miała na imię Beatrycze i była początkującą aktorką Teatro Del Arte. Teatr prowadził Hiszpan, Żyd, uciekinier spod panowania Izabeli Kastylijskiej i Ferdynanda z Aragonii, tych arcykrólewskich małżonków arcywładców arcykatolickiego imperium. Na scenie pragnął pokazywać ludziom to, co sam najbardziej kochał - zakazaną, choć zawsze żywą w Hiszpanii sztukę tańca i oddechu, ruchu i spojrzenia, gestu i ściągnięcia brwi jak w japońskim teatrze lalek. Z tą tylko różnicą, że zamiast lalki trzymał na sznurkach swojej reżyserii, dość osobistej nawet jak na zwyczaje tamtejszej epoki, Mayę. Łączyła ich intuicyjna więź, tak że jego marzenia Maya natychmiast podchwytywała tańcem, który wyczarowywała na scenie, często tylko dla kameralnego nieformalnego przedstawienia dla przyjaciół i mecenasów teatru. Skąd pomysł, że we włoskim renesansie nie było jazzu? Oczywiście, że był! Wyobraźcie sobie te teatry! Po występie, w swojej garderobie z Pedrem i Beą na kanapie i ze zwykłym blaszanym kubkiem przepysznego wina, Maya nagle poczuła ducha, a może wspomnienie Nakayana dokładnie w tej chwili, kiedy i on o niej myślał. Byli połączeni szklaną kulą, internetem XV-wiecznych włoskich czarownic i ich przyjaciół mecenasów i kochanków sztuki wszelakiej. Choćby ten nowy jazz! Przecież to brzmi kapitalnie! Nakayan za to uwielbiał bluesa Amala. Każdy z bohaterów ma swoją muzykę i swój styl. Maya miała akurat późnorenesansowy, kiedy uśmiechała się w tej swojej krzywo zasznurowanej jedwabnej sukni o kolorze purpury i kardynalskiej czerwieni. Kardynałem nazwano właśnie nowego ptaka, który przypłynął z Nowej Ziemi statkiem wraz z kilkorgiem Indian, którzy oprócz swoich świętych ziół i pamięci szczepu, niczego ze sobą nie mieli. Ta jej suknia, kardynalska, była uszyta na potrzeby nowego tańca, pełnego dość karkołomnych (dosłownie) akrobacji i emocjonalnych wybuchów dj-skiego, cudownie jazzowego rytmu, które Maya po prostu musiała zatańczyć, żeby opowiedzieć zachwyt, swoją młodość i akrobatyczną sprężystość, a także japoński kanon teatralnych uczuć, które stawały się przedmiotem wieloletnich medytacji mistrzów zen, np. taka scena, a właściwie jej ciąg dalszy:

 

Bea: O tym księciu, którego poznałaś w Indiach w palarni ziół?

Maya: Kiedy dzisiaj tańczyłam, ciągle przypominały mi się te jego silne, chłodne dłonie. Zanim mnie poznał, nigdy nie palił czarnej sennicy ani nawet błogiego lulka.

Bea: Dziewica. Założę się, że był ci wdzięczny.

Maya: Bardzo, ale dość krótko. Wybuchła jakaś wojna i nagle całkiem o mnie zapomniał, ale teraz czuję, że chciałby nadrobić stracony czas.

 

Szklane kule dawały złudzenie obecności, można było poczuć smak wina na języku osoby, o której się akurat myślało, można było wniknąć w jej uszy, a także całe ciało ze wszystkimi jego zmysłami, gotowymi zaspokoić ciekawość użytkownika szklanej kuli. Dlatego były takie cenne. Nawet Nakayan miał tylko jedną taką.

 

Przedarłem się. Jestem w renesansie jako Nakayan, który właśnie szklaną kulą przenosi się w kolejny wirtualny teatr. I tak w nieskończoność. Wyobraźcie sobie wszystkie możliwości, wszystkie te nieskończone rozgałęzienia maleńkich naczyń włoskowatych, wszystkie te możliwe i niemożliwe kierunki najcieńszych gałązek narracji i dalszych ciągów, choćby nawet tych najbliższych, jeszcze w tym rozdziale! Ale to nic! Najważniejsze, że się przedarłem. Teraz już wszyscy muszą uwierzyć, że naprawdę tam jestem. Ja, Nakayan, ja, Pedro, ja, Bea i ja, Mikul i ja, Michał Jaracz i ja, jazzowy trębacz na scenie Mayi. Wszyscy jesteśmy z wami w tej chwili, przyglądamy się waszym czytelniczym wątpliwościom, kibicujemy waszej perwersyjnej, a może po prostu radykalnej wyobraźni.

 

Niezłe wino - pomyślał Nakayan. - Przez te ostatnie 3 lata jeszcze zeszczuplała. Jest teraz bardziej wysportowana, rozciągnięta jak jej mata do jogi, prawdziwa joginka renesansu i sceny. Nie stroni jednak od wina, które wyraźnie sprawia jej przyjemność, choć woli dym. Dym, nasze wspólne wspomnienie! Nakayanowi udało się wniknąć nie tylko w jej ciało, ale także myśli, był bliski opętania jej, lecz Maya była tego świadoma i nawet sama chętnie zapadała w taki stan wspólnej medytacji, wspólnego snu i wspólnego słuchania muzyki, aż osiągali jednomyślność, oboje tracili poczucie więzi ze swoim ciałem, czasem, przestrzenią, jaźnią. Szklana kula potrafi uzależnić i zaczarować niejednego czarownika. Zanim sięgnął jeszcze głębiej w ciało i umysł tancerki, Nakayan wiedział już, że będzie chciał tam wrócić, całkowicie zapomniał, kim jest i dlaczego to robi. Ależ oczywiście! - krzyknął autor w uszach Nakayana. Jesteśmy tu wszyscy razem! Słuchamy jazzu na puzonie i tubie. Jest renesans. Późny. Za oknem wieje wiatr i unosi ciężkie zasłony. Mamy ciało 19-letniej baletnicy z Teatro Del Arte. Jesteśmy boginią tańca, jedyną, która potrafi zatańczyć jazz dla papieża Rodrigo i jego przyjaciół, którzy wspierają hojnie teatr, wiedząc, że prędzej czy później znów zobaczą na scenie doskonały skok jej niewiarygodnych bosych stóp, kiedy wzbijając obłoki kurzu, porwie ich swoim pięknem i poświęceniem dla sztuki. Rodrigo i jego przyjaciele nieraz przychodzili popatrzeć na małą Mayę, podobno z dalekich Indii, tańczącą jazz.

 

Nakayan wciąż nie może uwierzyć, że jest w renesansie i do tego w ciele Mayi. Zaklęcie dziewczyny z polnymi kwiatkami było silniejsze niż wszelkie inne zaklęcia, z którymi kiedykolwiek w swoim życiu dowódcy, kapłana walki i władzy miał do czynienia. Nie był w stanie mu się sprzeciwić, nie mówiąc już o uwolnieniu się.

- Oczywiście, że się zgadzam na wasze warunki - przekazał przez szklaną kulę Nakayan Parwatti i Inie, a przy okazji też Ramie i Rodrigowi. - Pozwólcie mi tylko być z nią, w jej ciele i teatrze, wcale nie muszę nawet wsiadać na statek ani mówić podróżniczego zaklęcia, żeby dostać się do tego florenckiego miejskiego pałacu, połączonego z teatrem podziemnym przejściem! Chętnie odstąpię od oblężenia. Zajmę się raczej oblężeniem jej ciała, które wcale się zresztą nie opiera, czuję jej zmęczenie i szybki oddech po wielu skokach i wyczerpujących piruetach. Czuję, jak jej oddech uspokaja się, jak kojąco działa na jej rozpalone tańcem czoło dotyk blaszanego kubka z winem i wreszcie smak tego wina, chłodnego i cierpkiego, aksamitnego na języku i w gardle. Jej uszami słyszę słowa Bei: "Maya, ten twój taniec był nieziemski! Napij się!" Kochała go kiedyś, inaczej nie odnalazłby jej szklaną kulą. Schwytał ją czarami, a jednocześnie sam został schwytany przez Parwatti, boginię większą niż ktokolwiek z nas. Maya czuła jego rozpacz, jego zmęczenie podróżą, czuła kurz na jego karku i błoto we włosach i w brodzie, czuła jego pragnienie i ulgę, że ją znalazł, że jest tancerką. Czuła jego zachwyt nad swoją techniką i jogińską akrobacją. Pochlebiało jej, że ktoś wreszcie docenił ból jest małych stóp po występie, ból, bez którego sztuka byłaby niepełna, a jednak na tyle słaby, że wręcz przyjemny, nawet bardzo, zwłaszcza, kiedy wyobrażała sobie Nakayana, który wyobraża sobie, że naprawdę zadziała się magia.

 

Dziewczyna z polnymi kwiatkami, Parwatti, jest naszą nową heroiną na równi z Mayą. Obie mają władzę nad Nakayanem, obie są pewne swej przewagi nad jego melancholią i idealizmem. Maya jest jego kobietą idealną, czy to nie wystarczający powód, żeby znalazła się w tej historii? I co z tego, że jest tylko snem? Nakayan wreszcie jest szczęśliwy i nie musi nawet toczyć więcej wojen, znalazł sens swojej życiowej wędrówki. Oboje są zmęczeni, oboje kładą się na podłodze - Nakayan w swojej komnacie czarów, Maya w swojej garderobie i otwierają uszy na jazz, a potem na bluesa: "Before the Beginning" Frusciante. Tańczą teraz oboje, w swoich oddzielnych komnatach, na różnych kontynentach i w różnych czasach, ale połączeni muzyką jak miłością, przeciągają się na swoich podłogach jak koty, prawie mruczą z muzycznej rozkoszy, słyszanej na czworo uszu. Maya tańczy tylko dla niego, Nakayan tańczy tylko dla niej. Nakayan długo nie mógł się oderwać od swojej szklanej kuli. Nie chodziło nawet o piękno jej baletowego, renesansowego dziewczęcego ciała, nie o jej młodość, beztroskę czy siłę jej wieku ani o jej sztukę, niewątpliwie poruszającą bardziej niż te wszystkie słowa, którymi nie da się tego wszystkiego powiedzieć. Zaczarowało go raczej o to, że naprawdę byli razem, choć osobno - tańczyli i słuchali razem, naprawdę spotkali się we śnie i postanowili się z niego jeszcze nie budzić, ciekawi, co kryje się głębiej? Co kryje się za rozkoszą, miłością, zjednoczeniem, czarami, świadomością, co kryje się głębiej? za fikcją, sztuką, szaleństwem, religią, co jest głębsze niż otchłań? co nie ma granic? co pragnie? co czuje? co rozumie to wszystko? co przenika to wszystko z każdym przefruwającym saksofonem? co jest głębiej niż ocean? co jest czulej niż płacz w płucach? co jest cudowniej niż pierwszy haust powietrza po wydostaniu się na powierzchnię jeziora?

 

Nakayan: Chłodne to jezioro, moja baletnico.

Maya: Wręcz lodowate, mój wojowniku. Zawsze tu pływam przed snem.

Nakayan: Miło cię znowu poczuć.

Maya: Lubisz czuć to co ja?

Nakayan: Uwielbiam, wydaje mi się wtedy, że jestem razem z tobą.

Maya: Ale to tyko czary.

Nakayan: I tak jest przyjemnie.

Maya: Możesz tu do mnie przyjechać, wesprzeć mój teatr. Pedro będzie zachwycony.

Nakayan: Oczywiście, kupię ten teatr, jest wart każdej ceny.

Maya: Teatr nie jest na sprzedaż. Ani ja. Ale naprawdę mi cię brakowało.

Nakayan: Chociaż wcale o mnie wcześniej nie myślałaś?

Maya: Właśnie. Czary.

Nakayan: Zaśpiewaj dla mnie.

 

"Wanted to talk" by Charalambides. She's so far away. He's so far away. And I play the violin. Almost for the first time. I can see it in my mind. I knew who I was playing for. For everyone! For everyone! And I read, and I read, and I read. And I can sing a lullaby. And maybe we'll dream together, tonight. He's so far away. She's so far away. And yet they are one. Almost for the first time since the Renaissance. That's why it's sad! Hush now, it's gonna be alright. If I knew where to go, I'd follow.

 

Maya: Ciężko usnąć po premierze. Jestem wciąż taka podekscytowana nowymi krokami i choreografią. Papieżowi się podobało.

Nakayan: Papieżowi podobałaś się ty.

Maya: Co w tym złego? Myślisz, że jesteś jedyny, który masz szklaną kulę?

Nakayan: Więc ilu miłośników tańca i twojej sztuki, a także twojego ciała jest teraz z nami?

Maya: Tylu, ilu czytelników?

Nakayan: Żadnego?

Maya: Są wszyscy.

Nakayan: Wiesz, jaką piosenkę bym chciał, żebyś dla mnie zatańczyła?

Maya: "Words Inside"?

Nakayan: Te twoje długie włosy są w tym tańcu doskonałe.

Maya: Więc podoba ci się późny renesans?

Nakayan: I balet, koniecznie smutny i bluesowy.

Maya: Uwielbiam tańczyć ten kawałek, zwłaszcza, kiedy wyobrażam sobie, że jestem tobą.

Nakayan: Czujesz elektryczne gitary szarpiące czakry?

Maya: W kręgosłupie? Są jak prąd zmienny i stały jednocześnie i to o sporym napięciu. Renesansowe gitary doskonale to uwydatniają. Pedro wciąż każe lutnikom wypróbowywać nowe kształty.

Nakayan: Jesteś dla niego natchnieniem. Jak dla mnie.

Maya: Znaleźliśmy się tu wszyscy przywołani tym samym czarem - muzyki

Nakayan: Techniki

Maya: Piśmiennictwa

Nakayan: Wyobraźni

Maya: Snu

Nakayan: I czarem naszych ciał, o którym muzyka nie pozwala nam zapomnieć.

Maya: Dość już, książę, odejdź, nie męcz mnie więcej, chcę pogadać z moim przyjaciółmi o tańcu, upić się i iść spać. Możesz mnie odwiedzić we śnie, ale teraz daj mi odejść.

Nakayan: Nie mogę, Parwatti rzuciła na mnie czar.

Maya: Ta gitara jest zniewalająca. Muszę powiedzieć Pedro, że to doskonały kształt pudła rezonansowego. Plus oczywiście elektryczność.

Nakayan: Bez niej nie byłoby późnego renesansu.

Maya: A przynajmniej jego jazzowej sceny. Co mam zrobić, żebyś mnie puścił?

Nakayan: Zapytaj Parwatti, jesteś jej zabawką tak samo jak ja.

Maya: Chcesz mnie, ale jesteś daleko, w zupełnie innym świecie, świecie, który jest tylko snem we śnie w innej głowie, ale czy dzięki muzyce nie jesteśmy tu razem?

 

"Autumn Leaves" Charlambides

 

Maya: Chcesz znowu poczuć dreszcze gitary elektrycznej na moim grzbiecie?

Nakayan: Czytasz mi w myślach.

Maya: Pech, skończyła się muzyka.

 

------------------------------------------------

 

Bea: Do kogo mówisz, pani?

 

[Scena: Renesansowa łaźnia Mayi we Florencji. Maya leży w wannie, nad którą wisi klatka z gadającą papugą albo kardynałem (ptakiem, który dostała od papieża po ostatnim występie).]

 

Maya: Do nikogo, tak się tylko zamyśliłam.

Bea: Znów o Nakayanie? [Siada na brzegu wanny i zanurza rękę] Lodowata.

Maya: Właśnie, dasz mi ręcznik?

[Bea podaje Mayi ręcznik, ta wychodzi z wanny, owija się w niego wciąż zamyślona] Zastanawiam się, czy się tu czasem nie zjawi. Wciąż czuję jego myśli, to jak sen, tylko taki bardziej prawdziwy niż rzeczywistość, albo to, co zwykle nią nazywamy.

Bea: Lubię te twoje sny. Kiedy mi o nich opowiadasz, sama czuję, jakbym je z tobą śniła, czasami naprawdę coś z tego, co mi opowiadasz, ni stąd ni z owąd zaczyna się dziać, to jest jak magia.

Maya: Jak w teatrze.

Bea: Pamiętasz występ tego indyjskiego czarodzieja w ostatnim sezonie?

Maya: Ten, co wyczarował słonia, który zatrąbił jazz, aż wybuchła panika.

Bea: To nie był jazz, po prostu ryk słonia.

Maya: Niech ci będzie, ale był też jak śpiew. Dźwięki opowiadają więcej, niż nam się zwykle wydaje, dlatego próbuję o nich tańczyć. Przygotuj mi fajkę z leśnym szalejem i szałwią.

Bea: Mogę zapalić z tobą?

Maya: Pewnie, wiesz, że nie lubię palić sama.

Bea: Z Nakayanem też to paliliście?

Maya: Śpiewałam mu wtedy bluesa.

Bea: Dzisiaj ja ci zaśpiewam.

Maya: Co ja bym bez ciebie zrobiła?

[Palą fajkę na wielkim łożu z baldachimem. Okiennice są otwarte. Świeci księżyc i latają sowy, cicho hukając.]

Bea: Opowiedz mi jakiś sen o tym twoim bohaterze.

Maya: Jest teraz ze mną, przygląda ci się moimi oczami. Podobasz mu się.

Bea: Jemu czy tobie?

Maya: Nam obojgu. Ja, ty, on, wszyscy jesteśmy duchami tego samego autora, który właśnie zastanawia się, czemu nie może przestać zaglądać w szklaną kulę czy szklany ekran, żeby nas śnić. Kim właściwie dla niego jesteśmy?

Bea: Może próbuje coś opowiedzieć przez tę historię, czego nie umie powiedzieć wprost?

Maya: Strasznie to zagmatwana historia i zupełnie wariacka. Myślisz, że to niezdrowa literatura?

Maya: Im bardziej chorobliwa proza, tym lepsza. Jak ci się wydaje, który świat jest bogatszy? Ten realny, czy ten wyobrażony?

Bea: Zanim zaczęłam pracować u Pedro, czyli jeszcze całkiem niedawno, myślałam tylko o prawdziwym życiu, musiałam przetrwać w tym mieście bez znajomych i pieniędzy. Nie było mi łatwo. Spotykałam różnych ludzi, nikomu z nich nie ufałam. Czułam się niepewnie. Moje sny były wtedy dość przeraźliwe, ale to prawdziwego świata się wtedy bałam, nie koszmarów.

Maya: Ale potrafisz zatańczyć albo zagrać rolę w teatrze, która jest dla ciebie prawdziwsza niż codzienność - rozpieszczanie mnie, kupowanie sukien, praca dla Pedro, twoje miłostki...

Bea: Ty jesteś moją miłostką.

Maya: A ty moją miłośniczką.

Bea: Twojego tańca, nie charakteru.

Maya: Nie lubisz mojego charakteru?

Bea: Czasami. Lubię twoją wyobraźnię. Jestem miłośniczką twoich opowieści. Więc Nakayan jest teraz z nami?

Maya: Tak jakby. Nie chce się odczepić, a właściwie to ja nie mogę go odprawić. Dlatego jestem taka roztargniona. Ta Parwatti potrafi czasem nieźle namieszać.

Bea: Jakaś kolejna hinduska kapłanka?

Maya: Największa, ta od miłości.

Bea: Tak jak Nakayan od wojny?

Maya: Mniej więcej, są trochę interdyscyplinarni, nie lubią sztywnych podziałów.

Bea: Wydaje mi się, że Nakayan jest trochę nieobliczalny. Nie boisz się, że będzie chciał cię porwać do jakiegoś pałacu na zadupiu Kalabrii, żeby polować z sokołami?

Maya: To do niego nawet podobne, zapytam go.

Bea: I co? Odpowiedział ci?

Maya: Poczekaj. Mówi, że woli rozejrzeć się po Florencji, poznać nowych malarzy i poetów, chce się nauczyć włoskiego, żeby przeczytać "Divina Commedia". Zmienił się. Trochę wydoroślał.

Bea: Faceci nigdy nie dorośleją, nawet jak zostają papieżami.

[Wybuchają śmiechem na myśl o Rodrigo.]

Bea: Ale zawsze lepsi są ci, którzy zamiast puszczać sokoły i zabijać zwierzęta czy ludzi chodzą do teatru.

Maya: On lubi mój taniec, taniec w ogóle. Wielki się z niego zrobił wrażliwiec. Chciałby się przekwalifikować z konkwiskadora na człowieka renesansu, pisać powieści albo przynajmniej sonety o moich piersiach.

Bea: Takie czule obleśne?

Maya: Spotkał niedawno taką Inę, jest tam kapłanką i wyrocznią u Ramy.

Bea: Tego księcia od balonów?

Maya: Radży. Chociaż nie lubi władzy. Jest jedynym (a może tylko pierwszym) radżą, który proklamował republikę anarchistyczną. Zamiast walczyć z Nakayanem, wysyła do niego swoje kapłanki, prowadzi bezkrwawą, ale i bezlitosną grę dyplomatyczną. Ina i Parwatti były jego wysłanniczkami.

Bea: Więc jesteś z nimi związana jakimiś politycznymi czarami?

Maya: Tak jakby. Teraz sen o nich wszystkich jest dla mnie bogatszy i prawdziwszy niż wszystko inne, oprócz oczywiście, ciebie, moja dziewczyno do wszystkiego.

Bea: Co za miły komplement.

Maya: Proszę bardzo. Nakayan dawno już z nikim sobie tak po prostu nie pogadał, jak my gadamy teraz. Jest strasznie spięty, sama nie wiem, dlaczego.

Bea: Trochę florenckiego nocnego życia dobrze by mu zrobiło.

Maya: Mogłybyśmy też zabrać go z nami do Rzymu.

Bea: Do Rodriga?

Maya: Czemu nie? Czy nie jest naszym najwierniejszym fanem? Podobno ma nową kochankę, Indiankę z Nowego Świata.

Bea: Chcesz ją poznać?

Maya: A ty nie jesteś ciekawa jej ziół?

 

-------------------------------------------------

 

Rama i Ina w kąpieli. W pawilonie kąpielowym wszędzie płoną kolorowe pachnące świece. W ogrodzie grają żaby i cykady.

 

Rama: Panno łaziebna, czy mogę cię prosić o więcej kwiatów do kąpieli? Może lotosów i magnolii?

 

Panna łaziebna: To dla mnie zaszczyt, radżo, już przynoszę.

 

Ina: Może powinieneś zwolnić służbę? Na wschodzie wybuchła rewolucja, ludzie chcą równości, wolności i naszej krwi.

 

Rama: Myślisz, że nie jesteśmy już potrzebni? Jako żywi bogowie, bohaterowie ich mitów i oświeceni absolutni władcy? Wyobrażasz sobie rządy komitetów ludowych albo watażków typu Nakayana? Ogród zimowy zamieniliby w plac defilad albo bazar rybny, a zbiorami biblioteki proroctw paliliby w kominkach.

 

Ina: I mnie szkoda by było tego całego wyrafinowania dworu, kwiatów, muzyki, wytwornych strojów, ogrodów i książek, a zwłaszcza naszego stylu życia, czyli kształtowania otoczenia jako dzieła sztuki. Zastanawiam się tylko, czy mamy do tego prawo? Twoi poddani wprawdzie nie głodują i nie są nadmiernie gnębieni podatkami, ale ich proste życie zupełnie nie przypomina naszego, może nasz luksus i lekkość bytu ich razi.

 

Rama: Nasza "Nieznośna lekkość bytu"?

 

Ina: A także nasza "Nieśmiertelność" i "Powolność".

 

Rama: I nasze "Śmieszne miłości"? Tych ostatnich przecież nikomu nie zabraniamy.

 

Ina: Zbyt łatwo nam uwodzić ludzi, znamy ich myśli, pragnienia i zahamowania. Myślisz, że im pomagamy, pozbawiając ich tych wszystkich monogamicznych złudzeń? Oprócz rewolucji ludowej zagraża nam jeszcze rewolucja aseksualna, niektórzy pustynni prorocy woleliby wprowadzić surowsze normy obyczajowe.

 

Rama: Mam chyba dość spraw państwowych na dzisiaj. Opowiedz mi lepiej jakiś proroczy sen.

 

Ina: Wczoraj zasnęłam w fotelu w kaplicy wody. Skończyłam karmić żółwie w wielkim akwarium i wpatrywałam się w taniec koralowców, aż zapadłam w sen. Śniłam o zabójczyni w czerni z sekty asasynów. Gildia magów najęła ją, bo zabroniłeś zanieczyszczać rzeki ściekami z fabryki amuletów uwodzenia i podniosłeś normy czystości wód, narażając producentów na straty. Choć popyt zapewne stale będzie rósł, podniosą ceny i stracą wielu mniej zamożnych klientów.

 

Rama: Miało nie być o polityce! Chyba pozwolę tej zabójczyni uczynić na mnie zabój. W ten sposób znów obudzę się gdzie indziej, w innym miejscu i czasie, stworzę sobie inną przestrzeń z innymi krajobrazami, innymi motylami, wyobrażeniami i kobietami. Wolałbym jednak udać się tam z tobą i z Mikulem. Myślisz, że możemy mu już zdradzić, że znaleźliśmy się we wspólnym śnie?

 

Ina: Jest początkującym psychonautą, kto wie, czy on znalazł się w tym samym śnie co ja i ty? Może nawet każde z nas ma swój osobny sen, a to co dzielimy - ta kąpiel, rozmowa, noc, żaby, księżyc to tylko odbicie w lustrze opowieści, kolejna niedokończona opowieść o autorskich obsesjach i marzeniach?

 

Rama: Zaskoczył mnie tą swoją rakietą. Sądzisz, że powinniśmy go porwać na wspólny lot balonem?

 

Ina: Myślę, że będzie to dla niego miła odmiana po całej tej jednoosobowej rakiecie. Porwaliśmy go w ten sen, ale czy on już się w nim obudził? Nie mam pojęcia. Trzeba go wypróbować.

 

Rama: Mam chyba nawet pomysł jak. Zrobię z niego dowódcę gwardii i powiemy mu o zabójczyni. Będzie musiał ją zatrzymać, nie robiąc jej krzywdy.

 

Ina: Chcesz, żeby sam przekroczył bariery swojej wyobraźni i odkrył czary?

 

Rama: W końcu jest jednym z nas, ma moc we krwi i wrażliwy dalekowzrok.

 

Ina: Wezwij go. Chyba spodobała mu się przygoda posłańca, ciekawe, co powie na nieco większą odpowiedzialność?

 

Rama: Czasem mam wrażenie, że muzyka w zupełności mu wystarczy, nie jest zbyt towarzyski. Poczta!

 

[Przybiega urzędnik pocztowy ze szpiczastym kapeluszem i torbą z napisem "Reichspost"] Wezwiesz Mikula, niech nam zagra do kąpieli.

 

Ina: Czasem coś mówi, ale nieskładnie i jakby się bał swoich słów.

 

Rama: Zupełnie nie ma daru wymowy. Może powinien śpiewać piosenki i w nich wyrażać, o co mu chodzi?

 

Ina: Myślisz, że posłuży się muzyką na stanowisku dowódcy gwardii?

 

Rama: Byłby to pierwszy w historii przypadek użycia muzyki w celach ochronnych.

 

Ina: Skompletuje nieustającą orkiestrę, która uśpi zabójczynię, a nam pozwoli wczuć się w jego śnienie o tym miejscu.

 

Rama: Muzyka ochronna. To będzie cudowny koncert.

 

Ina: Magia muzyczna. A jak złapie asasynkę, przesłuchamy ją na okoliczność i polecimy z Mikulem balonem w inny wymiar.

 

Rama: Jeden z wielu nieskończonych.

 

Ina: Jak w jakimś buddyjskim zwoju, znalezionym w tysiącletnim kufrze koniecznie na górze w Tybecie - nieskończone jest nasze podróżowanie.

 

Rama: A słów nigdy nam nie zabraknie, więc opowieść ta nie będzie mieć końca, a jej narrator będzie równie nieuchwytny jak w "Eugeniuszu Onieginie" albo w tajwańskim filmie o zabójczyni.

 

Ina: Tylko nie mów, że zaprosimy tu jeszcze Szczerbaka?

 

Rama: Owszem, inaczej nikt nie skuma, o co chodzi z tymi wymiarami i bogami. Poza tym Szczerbak też chce mieć taki sen jak my, lubi koncerty żab i sitar.

 

[Idzie Mikul z gitarą.]

 

Mikul: Kłaniam się radżo i kapłanko bogini żywiołów. Przyniosłem gitarę. Takie wielkie pudło i 6 strun. Pożyczyłem od kumpla z kapeli.

 

Rama: Amala jak z Fucking Amal?

 

Mikul: Właśnie. Nauczył mnie bluesa, posłuchajcie: https://www.youtube.com/watch?v=J76MeYAGaH8

 

Ina: O patrzcie, jaka zorza. I to w Indiach, specjalna okazja.

 

Rama: Powinniśmy mieć nadwornego astrologa albo chociaż astronoma.

 

XV.

 

Zabójczyni przeskoczyła przez mur i ukryła się wśród cieni drzew. Wtedy rozległa się zawiła melodia Mikula na długim flecie. Zabójczyni podążyła za muzyką, przyciągana zniewalającym rytmem coraz to bliżej. Zasłuchana szła teraz szybciej, zaniedbując sztukę ukrywania się i zachowywania pozorów niewidzialności. Miała na sobie luźną szatę z czarnego jedwabiu, a w jej zawieszonej na plecach skórzanej pochwie tkwił długi, zakrzywiony miecz, który zabił już wielu wysoko urodzonych wrogów ludu, wskazanych jej przez rewolucyjny komitet egzekucyjny. Dziewczyna była szybka i bezwzględna, przynosiła śmierć swoim ofiarom niepostrzeżenie, zanim zdążyli spojrzeć jej w oczy, już wkraczali w pustkę albo inną tajemnicę w zależności od swoich upodobań metafizycznych. Niektórzy wkraczali w ciemność, gdzie długo czekali na przebudzenie, inni natychmiast stawali się wiatrem lub muzyką lub snem swojej zabójczyni, próbując poniewczasie poznać swoje przeznaczenie. Tym razem jednak na nic zdały się lata bezwzględnego szkolenia instynktu zabijania, dziewczyna nie była w stanie wypełnić misji, może gdyby zatkała sobie uszy woskiem, udałoby się jej skoncentrować na zadaniu, jednak muzyka już dawno ją zaczarowała, każąc jej tańczyć w stronę dźwięków, jawnie wejść do ogrodu baobabowego, w którym Mikul grał, a Rama i Ina palili fajkę, jedząc pomarańcze i popijając herbatę.

 

Rama: Kogo z nas przyszłaś wyprawić do kolejnego raju? muzyka, wyrocznię czy króla?

 

Zabójczyni: Nie pamiętam. zatańcz ze mną. pozwól mi z wami zostać.

 

Ina: Zdejmij tylko to niewygodne żelastwo. Nikogo już nie musisz więcej zabijać. Zatrudnimy cię jako tancerkę. Chcesz?

 

Zabójczyni: O tak, tańczyć to dużo lepsze niż przecinać nici życia, być ślepym narzędziem rewolucji. Ale wy musicie uciekać. Przyślą zamiast mnie innych, głuchych na wasze czary i ślepych na wasze piękno.

 

Mikul: Ty też jesteś piękna, przypominasz mi postać z jakiegoś długiego azjatyckiego filmu. poruszasz się jak kot.

 

Zabójczyni: zatańczę dla ciebie taniec z mieczem, chcesz?

 

Ina: Jesteś pewna, że nie wolisz zatańczyć z czymś innym?

 

Mikul: Pozwól jej, panuję nad nią muzyką jak nad kobrą, wspaniale będzie popatrzeć na jej śmiercionośność w tańcu.

Rama: Wszystko zamieniasz w teatr. To nasze ostatnie przedstawienie. Jutro znikniemy, zanim przyjdzie rewolucja. Polecimy razem balonem.

 

Zabójczyni [w tańcu]: Zabierzcie mnie, proszę! Potrafię nie tylko zabijać. Kiedyś byłam kapłanką bogini przejścia. Odprowadzałam umierających do najlepszych krain. I was mogę odprowadzić, choć wiem, że jesteście nieśmiertelni.

 

Rama: Ty też jesteś, zatańczę z tobą, uwielbiam ten balet!

 

Ina: Ten twój miecz świetnie się nadaje do krojenia w powietrzu pomarańczy. Uwaga, rzucam!

 

XVI.

c.d.

 

Rama: Nigdy nie chciałem władzy, dzięki tej rewolucji wreszcie będę mógł podać się do dymisji.

 

Ina: Ale wtedy zostawisz Indie aseksualnym rewolucjonistom i przemysłowi magicznemu? Mamy wielu wyznawców, których powinniśmy chronić.

 

Rama: Popierają nas ci, z którymi się stykamy w pałacu, w świątyniach czy na ulicach, ale nie docieramy do każdego.

 

Ina: Powinniśmy założyć radio, Mikul miałby słuchaczy, a sam widziałeś, jak jego muzyka łagodzi obyczaje.

 

Rama: Radio? Na pewno chcesz wprowadzać tu fabryki radioodbiorników?

 

Ina: Moglibyśmy przenieść je z przyszłości.

 

Rama: Mikul, ty decyduj. wolisz walczyć tu z rewolucją, czy przenieść się do innego świata?

 

Mikul: Chciałbym się przenieść do świata, z którego pochodzi blues i chciałbym zobaczyć film "fucking amal", ciągle przypominają mi się jakieś sceny z filmów. Brakuje mi internetu. Potem zawsze możemy tu wrócić.

 

***

 

Odcinek "Space Brothera", w którym pojawiła się Ina, pomachała do kamery i uratowała Michała Jaracza od śmierci głodowej, a potem porwała go do Indii, wzbudził niejakie wątpliwości. Fanklub Michała zażądał wyjaśnień w sprawie podejrzanego zniknięcia ich idola, a kościoły ufologiczne na całym świecie ogłosiły z satysfakcją (a nie mówiliśmy?) ponowne przyjście obcych, którzy wreszcie zaczęli się ujawniać. Większość jednak przyjęła sceptycznie, że to tylko chwyt marketingowy, mistyfikacja, mająca na celu przyciągnąć jeszcze większe rzesze telewidzów i reklamodawców. Eksperci od efektów specjalnych analizowali szczegółowo materiał audio i wideo, próbując wykryć, jak uzyskano na 7 kamerach statku kosmicznego efekt pojawienia się Iny z zakupami, następnie podróżnika, a wreszcie efekt zniknięcia ich razem z Michałem po imprezie, na której postanowili ni stąd ni z owąd lecieć do Indii. Byli też tacy, którzy uparcie twierdzili, że Michał Jaracz miał dość występowania w tym programie i postanowił sfingować swoje porwanie przez rzekomą kosmitkę, żeby uwolnić się od programu, który już mu się znudził. Niektórzy twierdzili, że Ina jest nikim innym jak Space Angel, słynną gwiazdą porno. Nie wierzyli, że Michał naprawdę zboczył z wyznaczonego kursu na Jowisza, ani że w ogóle wystartował z ziemi. Przywoływali przykład mistyfikacji lotu na Księżyc w latach 60-tych, to wszystko nieprawda, mówili, bujda na resorach, nie jesteśmy tacy naiwni, nas nie nabierzecie...

 

Jednak następnego dnia po emisji 25 odcinka "Space Brothera" featuring Ina (kosmitka) i Podróżnik (psychonauta i radża w jednym), o godzinie 17:17 GMT wszystkie programy telewizyjne na całym świecie zostały przerwane i nadały piracki filmik z Czarną, która teraz na dobre wejdzie do tej historii, równie nagle jak weszła do historii w ogóle.

 

"Przepraszam, że przerywam wam oglądanie meczu albo wiadomości, obiecuję, że będę się streszczać. Jestem Czarna i jestem kosmitką, podobnie jak Ina, która pojawiła się w "Space Brotherze". Mikul, tzn. Michał Jaracz, jest z Podróżnikiem i Iną w dawnych Indiach, ale zdaje się, że wybuchła tam rewolucja, więc powinni niedługo wracać, chociaż już raczej nie przez rakietę, więc fani "Space Brothera" będą musieli się pogodzić z tym, że to już ostatni odcinek, ale za to mogą liczyć na wywiad z aktorem i jego nowymi przyjaciółmi. Znam Michała ze starych czasów, ze średniowiecza, ale opowiem wam o tym innym razem. Pewnie mi wcale nie uwierzycie, że jestem kosmitką, wyglądam prawie całkiem zwyczajnie, a jednak nie jestem człowiekiem. Nauczyliśmy się was całkiem dobrze udawać, no może mamy ciągle jeszcze pewne problemy ze zrozumieniem waszych zwyczajów godowych i poczucia humoru, ale niewiele odstajemy od ludzi, tak zwanych nieprzystosowanych społecznie. Byliśmy z wami zawsze, staraliśmy się trochę pomagać, kulturowo i technologicznie, co niestety okazywało się zwykle katastrofą, więc ostatnio, od lat 60-tych skupiliśmy się prawie wyłącznie na muzyce i dragach jako kanałach komunikacyjnych. Ujawniamy się tylko muzykom, melomanom i psychonautom, a to często te same osoby. Ale ja dużo gadam! Pewnie wolelibyście, żebym przyleciała wielkim UFO i żeby wszystko odbyło się bardziej spektakularnie, ale muszę was rozczarować - UFO to nie my. Poważni kosmici, którzy jak ja badają ziemię i jej mieszkańców, mieszkają tu na stałe. Powinnam może powiedzieć wam jakiś message, skoro już postanowiłam się ujawnić: Nie ma między nami wielkiej różnicy, zamieszkujemy wprawdzie inne światy, ale mamy podobne natury i cele - wszyscy dążymy do doskonałego stanu umysłu, który jest wolnością, szczęściem i współczuciem. Jakiś czas temu pierwsi kosmici, którzy tu przylecieli i rozpoczęli eksperyment zwany ludzką cywilizacją, zasadzili wam rośliny i grzyby, przez które możemy się porozumiewać. Może niektórzy z was nie chcą wcale z nami gadać, wcale się nie obrażamy, możecie nawet w nas nie wierzyć, ale pozwólcie tym, którzy chcą się z nami skontaktować, na delektowanie się tymi roślinami i grzybami, przez które do nich przemawiamy. To może na początek tyle. Żebyście uwierzyli, że naprawdę jestem kosmitką, to teraz zagram wam na flecie, a wy wszyscy przed telewizorami zapadniecie w przyjemny sen i przyśni wam się mój świat, z którego pochodzę."

 

 

Wtedy Czarna wyjęła flet i zagrała piękną starą ragę, a ponad miliard telewidzów na całym świecie zapadło w ten sam sen. Śniło im się, że mogli połączyć się telepatycznie z flecistką i poczuli tak wielką miłość, że wielu się poryczało, a kilka osób nawet postradało zmysły (dużo więcej jednak je odzyskało). Zrozumieli, że Czarna jest nie tylko najprawdziwszą kosmitką, ale i kimś w rodzaju bogini, choć większość z nich była niewierząca albo wierzyła w całkiem inne bóstwa albo idee. Usłyszeli to w jej muzyce i poczuli przez uszy we wszystkich komórkach swojego ciała, które zadrżało z akustycznej rozkoszy. Po 20 minutach pirackiego filmiku Czarnej - kiedy kończy się raga, a ona uśmiecha się do kamery, jakby chciała wszystkim dodać otuchy i dać do zrozumienia, że choć inwazja kosmitów jest faktem od tysiącleci, to sami kosmici nie są wcale tacy źli, a przynajmniej ona ma jak najlepsze zamiary wobec tej planety - telewizory ponownie zaczęły nadawać reklamy środków do czyszczenia muszli klozetowej, wypowiedzi ministrów i relacje z najnowszej terrorystycznej jatki.

 

XVII.

 

Ogród kapłański był ulubioną przez Inę częścią świątyni wyjących wiatrów. Otaczały go krużganki z rzeźbami smoków, lecz był tak bujny, że już po kilku krokach kapłanka znikała wśród wszechobecnej, pachnącej i wijącej się zieleni. Nie był to właściwie ogród, lecz dziki gaj, w którym nikt nigdy nie pielił ani nie przycinał gałęzi. Ina podlewała święte rośliny i rozmawiała z nimi, leżąc na miękkim mchu otaczającym najstarsze, poskręcane wieszczby. Uwielbiała słuchać wiatrów, faktycznie wyjących wśród koron drzew, zmieszanych z równym oddechem morza, rozbijającego się o skały w dole. Wdychała zapach soli i ziemi, słyszała, a może czuła jakimś dodatkowym zmysłem, jak korzenie spijają podziemne soki. Czasem ogród pozwalał jej śnić, że sama zapuszcza korzenie, pędy i liście, łącząc się z najstarszą naturalną mocą, której teraz służyła. Innym razem święte rośliny oplatały jej ciało w miłosnym uścisku, łaskotały w szyję i nie puszczały, dopóki nie zerwała kilku kwiatów i nie spaliła ich w małej fajce, którą zawsze nosiła na szyi. Wtedy jej sny przenosiły ją do najdziwniejszych krain, leżących nie wiadomo gdzie, a może nawet nigdzie, lecz dawno już przestała się przejmować tym, czy coś jest prawdziwe, czy nie. We śnie nikt nie zadaje sobie takich pytań, a rolą kapłanki i wyroczni było śnić i opowiadać, nie analizować czy interpretować. Niedawno znów śniła jej się rewolucja, tłumy palące plantacje i świątynie, instrumenty muzyczne i dzieła sztuki, nawet te kamienne, które nie poddawały się płomieniom, ulegały w końcu ich niestrudzonym młotom i alchemicznemu prochowi. Wrogowie rewolucji, czyli ci, którzy potajemnie czytali zakazane książki (czyli wszystkie dzieła poza "Kodeksem Poddanych"), nosili zakazane ubrania (czyli wszystkie ubrania poza mundurem Armii Rewolucyjnej), uprawiali zakazane rośliny (czyli wszystkie poza kartoflem, burakiem itp.) albo zakazaną miłość (czyli z kimś, kto nie uzyskał stosownego pozwolenia od władz rewolucyjnych z pieczęcią Ministerstwa ds. Komórek Społecznych i Rewolucyjnych i nie przestrzegał pouczeń urzędowych na odwrocie), automatycznie stawali się uchodźcami i uchodzili do radżastanu Ramy, który uparł się, żeby nazywać swoje państwo Anarchistyczną Republiką Indii i Wysp Południowych. Świątynia Iny udzielała im pierwszej pomocy humanitarnej, rozdając żywność, zioła na odciski i ukąszenia komarów, jakich nieszczęśnicy nabawiali się od długiego marszu przez dżunglę. Prowadziła też wspólnie z innymi członkami zakonu Herbalistów i ochotnikami rejestr z imionami, nazwiskami, datami urodzenia, zawodami i powodami ucieczki. Rejestr ten obejmował już kilkanaście zapisanych maczkiem tomów, a końca nie było widać. Jedni zostawali i pomagali nowo przybyłym, inni znajdowali pracę w różnych częściach republiki, najliczniejsi jednak udawali się do stolicy, gdzie Rama urządzał emocjonujące, choć bezkrwawe igrzyska i rozdawał chleb, wino i książki, płacąc za wszystko z własnego skarbca, zasilanego złotem pochodzącym z jego prywatnej kopalni i z eksportu świętych ziół i grzybów, przynajmniej jeszcze do niedawna, bo ostatnio nasiliły się ataki na karawany i statki handlowe. Na gościńcach grasował krwiożerczy Ali i co najmniej czterdziestu innych rozbójników, a rewolucyjne galery taranowały bezbronne żaglowce floty handlowej ramy i puszczały je z dymem. Zdarzało się, że taki dym z płonącej ładowni zaatakowanego okrętu kupieckiego owiewał napastników, którzy załamywali wtedy ręce krzycząc: "Co my najlepszego zrobiliśmy?" i "Jaka szkoda!", a nawet "Precz z rewolucją!" i "Niech żyje Ina od Herbalistów!". Takie załogi obierały kurs na najbliższy port Republiki Anarchistycznej, gdzie poddawały się z wielkim płaczem i zgrzytaniem zębów, obiecując, że więcej już nie będą i pytając przy okazji, czy w porcie nie dałoby się kupić choć paru gram podobnego suszu i czy mogą uzyskać status uchodźcy. Wszystko to widziała Ina we śnie jak w telewizji, nawet lepiej, bo bez reklam i komentarzy komentatorów, wzywających do zamknięcia granic i kontrrewolucji albo do otwarcia granic i propagowania postaw republikańsko-anarchistycznych i reedukacji obywatelskiej w językach uchodźców.

 

XVIII.

 

Prawdziwy świat, taki z materii i relacji społecznych, jest tylko sypialnią, a liczy się sen, ten naturalny stan odprężonego umysłu, wolnego od wątpliwości i nadmiaru szczegółów egzystencjalnych. We śnie jesteśmy wolni, gdyby tylko można było zawsze świadomie i swobodnie podróżować po tej czarodziejskiej krainie!

 

Czas przetasować fiszki, nadać opowieści nowe brzmienie i jak Oniegin znów schować się za kolejną maską. Tylko czy głosy i tematy w tej pisaninie nie są już dość poplątane?

 

Słucham Leosa Janacka, od którego sinfonietty zaczyna się powieść Murakamiego w taksówce w Tokyo, wiozącej piękną zabójczynię do jej ofiary. Kierowca jest dość zagadkowym Charonem, który zna sekretne przejścia schodami awaryjnymi prowadzącymi z autostrady do innej rzeczywistości, do głębszego i bardziej fantastycznego snu, w którym zwyczajne reguły gry już nie obowiązują. Taksówkarz ostrzegał, żeby "nie dać się zwieść pozorom, bo rzeczywistość jest tylko jedna". Czy miał rację?

 

Literatura fantasy to taki kuszący eskapizm, aż trudno go sobie odmówić. A jednak cudze fabuły i sny mi nie wystarczają, chcę mieć własne, być nie tylko czytelnikiem, tym podglądaczem i interpretatorem cudzych majaków, lecz samemu świadomie śnić i opowiadać własne historie. Dlaczego po przebudzeniu senne przeżycia, jeszcze przed chwilą tak przekonujące i pewne objawiających się tajemnic, wydają się tylko na wpół zapomnianym wariackim filmem, którego nie da się ani opowiedzieć, ani nawet obejrzeć od początku jeszcze raz? Co rano, kiedy budzę się w tej dość pustej i obcej mi rzeczywistości, mam wrażenie, że zapominam całe powieści i światy. Pisząc, próbuję je przywołać, wyśnić na nowo te wszystkie alter ego i inne twory wyobraźni, gadające i hipnotyzujące, przyzywające i kuszące widma, np. takie:

 

"Młoda kosmitka w zielonym aksamitnym płaszczu z ekscentrycznie wysokim kołnierzem, która idzie plażą, zasłuchana w muzykę ze słuchawek, na tyle głośną, że poza muzyką nie przebijają się do jej uchu nawet wrzaski głodnych mew, a właście owszem, słyszy je, ale znajduje harmonię między beatami a krzykiem mewy, podmuchem wiatru prosto w ucho. Kosmiczność tej postaci, nowego wcielenia Iny, kapłanki i przyjaciółki Ramy z dawnych Indii, tkwiła jednak nie tyle w jej wyglądzie, proporcjach ciała czy ruchach i mimice, pod każdym względem doskonale imitujących ludzkie ciało i zachowanie, co w sile i władzy spojrzenia jej piwnych, lekko przekrwionych oczu o rozszerzonych źrenicach, od których rozmówcy nie potrafili oderwać uwagi. Czuli, że jej kpiące i jednocześnie współczujące spojrzenie przenika ich na wylot, że te oczy bez trudu dostrzegają każdy lęk, każde nawet najdrobniejsze zakłopotanie albo pragnienie.

 

Było to, nawiasem mówiąc, wcale nie jej własne ciało, lecz niedawno ożywione ciało dwudziestotrzyletniej baletnicy (nie mylić z Mayą, która ma lat 19, a zresztą mieszka w renesansie!), która niechcący popełniła dzień wcześniej samobójstwo, wrzucając podłączonego do prądu laptopa do wanny, w której zanurzona po samą brodę w gorącej wodzie, oglądała taniec współczesny, pewną zawiłą opowieść o 1000 krokach i gestach. Po stwierdzeniu przyczyny i czasu zgonu przez biegłego sądowego, bezwładne i namoczone przez całą noc i pół dnia ciało baletnicy, odnalezione przez współlokatorkę, zostało przewiezione do kostnicy szpitala miejskiego, skąd czekało na odbiór przez zakład pogrzebowy.

 

Tam znalazła je Ina, było blade, a na palcach u stóp miało odciski, lecz było odporne na ból i niezwykle elastyczne, a poza tym Ina lubiła rude włosy i piegi, przypominały jej jedno z jej ulubionych dawnych wcieleń. Zniszczone przez prąd nerwy i tkanki udało jej się dość łatwo zregenerować. Żeby otworzyć szufladę lodówki na zwłoki, wystarczyło wyciągnąć wciąż jeszcze lekko sztywne ręce i odepchnąć się do przodu. Rozległ się cichy szum metalowej szuflady, sunącej na kółkach do wnętrza pokoju nr 369, czyli kostnicy szpitala miejskiego w pewnym dość starym, nadmorskim mieście w Europie Wschodniej. Z powodu późnej pory w pomieszczeniu nikogo nie było (a przynajmniej nikogo żywego), więc Ina mogła spokojnie poleżeć w szufladzie, czekając, aż krew zacznie normalnie krążyć, a oczy przyzwyczają się do półmroku, rozpraszanego jedynie przez latarnię uliczną wiszącą za oknem. Te ludzkie oczy! Przy każdym ożywieniu fascynowało ją, jak różne są zmysły poszczególnych ludzkich osobników, nic dziwnego, że ludzie widzą świat w tak odmienny sposób, w gruncie rzeczy mają ze sobą niewiele wspólnego, pomyślała Ina, narzucając na swoje nowe ciało biały kitel, który wisiał na wieszaku przy drzwiach. Zegar w prosektorium wskazywał godzinę 4:33, jak tytuł tego utworu Frahma, nic nie dzieje się przypadkowo, pomyślała Ina, koniecznie muszę go znów posłuchać. Drzwi były zamknięte, ale okno było na parterze, z widokiem na maleńki park, oddzielający budynek szpitala od miasta ze zgrzytającymi pociągami, mewami, ulicznymi muzykami, turystami i pobliskim morzem, które teraz lizało jej stopy lodowatymi językami. Stopy miała jeszcze brudne od kałuż, przez które przeskakiwała boso, nie zawsze celnie, ubrana tylko w lekarski kitel, sięgający jej ledwie za kolana. Co za koszmarny klimat, dodała buty do listy rzeczy pilnie i mile widzianych, na której znajdowała się już muzyka, zielona herbata i fajka. Przechodząc pustymi ulicami, kilkakrotnie musiała uciekać przed rozpędzonymi samochodami, ochlapującymi ją brudną wodą z kałuż i rynsztoków. Cienki biały kitel stał się przezroczysty. Mijający ją pojedynczy przechodnie, wpatrywali się w nią ze zdziwieniem, a często i z podziwem, nie wiadomo, czy dla jej śmiałego i nieodpowiedniego stroju czy wysportowanej, choć nieco niedożywionej figury. Żeby jeszcze bardziej ich zaskoczyć, spróbowała kilku tanecznych kroków. Po drugiej stronie ulicy mrugał psujący się neon z napisem "KLUB KOSMOS - MUZYKA I ZIOŁA", to chyba coś dla mnie. Znów nie zachowując należytej ostrożności i chcąc wypróbować swoje nowe zdolności taneczne, wykonała piruet tuż przed nadjeżdżającym tramwajem i weszła do "Kosmosu", który okazał się piwnicą, przepełnioną głośnymi i dość niepokojącymi dźwiękami, wibrującymi między czarnymi ścianami i wprawiającymi w drgania kilka zatopionych w muzyce postaci o nieobecnym spojrzeniu. Dj w krzywym sweterku uwijał się za konsoletą, co chwilę poprawiając okulary, które spadały mu z nosa przy każdym bardziej energicznym kiwnięciu głową. Barman chwilowo nie niepokojony o drinki i zioła, czytał książkę i sam zaciągał się gęstym indyjskim dymem. Zauważył Inę dopiero, kiedy usiadła po drugiej strony baru i powiedziała:

- Mogę się tu wysuszyć? Strasznie pada. Dałbyś mi ręcznik?

- Poczekaj, znajdę ci coś suchego. Możesz tymczasem dopalić moją fajkę.

- Dzięki.

Spojrzała na książkę, była gruba, poplamiona kawą i miała tytuł "poetyka snu".

 

XIX.

c.d.

 

- "Poetyka Snu"? - Zapytała Ina barmana, który pojawił się po chwili z wielkim białym ręcznikiem i ciepłym męskim sweterkiem we wzorek. Zauważyła, że w książce nie ma dialogów ani ilustracji. - wygląda nudno.

 

- Nie ma dialogów ani ilustracji, - Odgadując jej myśli, powiedział barman - Ale czyta się świetnie. Jak zioła?

 

- Zniewalająca mieszanka. Więc o co chodzi z tą poetyką? - Z przyjemnością wytarła się ręcznikiem i przebrała się, nie zwracając uwagę na ciekawskie spojrzenia tańczących. Sweter mógł od biedy uchodzić za sukienkę mini i choć wełna drapała, był przynajmniej ciepły.

 

- Śniło ci się kiedyś, że nagle przechodzisz przez drzwi albo lustro i jesteś w zupełnie innym świecie? - zapytał barman.

 

- Bez przerwy o tym śnię. Przechodzę swobodnie między czasami, miejscami, ciałami.

 

- To właśnie poetyka snu, wszystko, co niemożliwe i nielogiczne, po prostu się dzieje. Wchodzisz do klubu i gadasz z barmanem o książkach i snach, w prawdziwym życiu nigdy by to tak nie wyglądało.

 

- Prawdziwy świat? A co to takiego?

 

- Właśnie, zazwyczaj nawet nie wiesz, że śpisz, ale wyczuwasz, że wszystko jest odrobinę nienormalne, chociaż nikt oprócz ciebie tego nie dostrzega.

 

- Wiem, o czym mówisz, ale ja wolę chyba śnić niż czytać teorie o snach. Właśnie wróciłam z takiego długiego snu o dawnych Indiach. Miałam już dość tych upałów, słoniowego nawozu na ulicach i braku Internetu, ale to był ładny sen, byłam w nim kapłanką, opiekowałam się ziołami i przepowiadałam przyszłość.

 

- A przepowiesz, co mnie czeka?

 

- A jesteś pewny, że tego chcesz?

 

- Jasne.

 

- Popatrz mi w oczy.

 

- Dałeś mi swój ulubiony sweterek i opowiedziałeś o snach, więc jestem ci winna przepowiednię... Jesteś samotnikiem z wyboru i nieprzystosowania, książki są twoimi przyjaciółmi.

 

- To by się nawet zgadzało.

 

- Marzysz, żeby coś się w twoim życiu zmieniło, ale jesteś zbyt zrezygnowany, żeby się o to postarać. Dręczy cię nuda, ale w najbliższej przyszłości ktoś porwie cię z codzienności w nieznane. Pytaj, co chciałbyś wiedzieć?

 

- Czy uda mi się opowiedzieć innym o swoich obsesjach w dość ciekawy sposób, żeby zechcieli mnie wysłuchać?

 

- Mowa nie jest twoją najlepszą stroną, spróbuj o nich napisać. Masz na myśli obsesje śmierci, reinkarnacji i równoległych światów?

 

- Jesteś w tym naprawdę dobra.

 

- W końcu byłam jeszcze niedawno wyrocznią. wiem też, że masz pod klubem przypięty rower, taki starodawny, nazywa się "dragon". Ukradnę też jeden dla siebie i pojedziemy nad morze, dobrze? Tam opowiem ci więcej.

 

- dobrze.

 

XX.

 

c.d.

 

Wybrała czarnego cruisera, przypiętego do lampy byle jaką linką, którą zerwała jednym szarpnięciem.

- Później odstawię go na miejsce.

- Jasne.

- Naprawdę, ktoś chyba go lubi, zobacz, jaki wypucowany.

- Nad morze?

- No, może zdążymy jeszcze na wschód słońca.

 

Sunęli po pustych ulicach, omijając kałuże. Długie rude włosy Iny płonęły w świetle latarni.

- Skoro tyle o mnie wiesz, to umiałabyś zgadnąć moje imię? - Zagadnął barman, jadąc obok niej.

- Wyglądasz mi na Baltazara.

- Jak ty to robisz?

- Empatia, telepatia, czary? Właściwie sama nie wiem, ale Baltazar jakoś do ciebie pasuje.

- Trochę trudno mi w to wszystko uwierzyć.

- Może jestem tylko zjawą, objawem wytwórczym, z którym wybrałeś się na przejażdżkę?

- Nie wiem, na czym to polega, ale jesteś jakaś inna.

- Prawie, mam na imię Ina. O bankomat!

 

Zahamowała ostro i podjechała do bankomatu, którego ekran wyświetlał ofertę kredytu konsumenckiego pod zastaw organów wewnętrznych. Baltazar sceptycznie patrzył, jak Ina przykłada rękę do ekranu i mamrocze coś pod nosem.

- Musisz włożyć kartę.

- Wcale nie.

 

Bankomat zarzęził i zaczął wypluwać grube pliki banknotów.

- Schowaj do plecaka, ja nie mam kieszeni.

- Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale tam jest kamera!

- Eee tam, oficjalnie nie żyję, a zresztą nic się nie nagrało. Jedziemy?

 

Baltazar upchnął pieniądze do plecaka i ruszyli. Słychać już było równy oddech fal. Zostawili rowery pod drzewem przy zejściu na plażę. W milczeniu przeszli się kawałek po wilgotnym piasku, obserwując pojawiające się na niebie światła i kolory. Usiedli na powalonym pniu i zapatrzyli się w wynurzające się z wody słońce. Poza wrzeszczącymi mewami i leżącymi gdzieniegdzie butelkami po piwie plaża była pusta.

- Opowiedz mi o Indiach.

- Mogę ci tylko opowiedzieć o Indiach ze snu.

- Niech będzie, o tych, które znasz.

- Kojarzysz Michała Jaracza, tego ze "Space Brother"?

- Jasne, podobno zniknął z rakiety, wszyscy o nim tylko gadają i o tej czarnej, która nagle pojawiła się w telewizji.

- Indie to był nasz wspólny sen - Michała, Podróżnika i mój. Podróżnik też pojawił się na krótko w ostatnim odcinku, niedługo po mnie. Wyglądałam wtedy trochę inaczej.

- To byłaś ty? Skąd się tam wzięłaś?

- Jak to skąd? Z kosmosu. Mieszkałam wtedy na takiej bezludnej planecie na zadupiu, ale miałam internet i oglądałam wszystkie odcinki "Space Brothera".

- Też lubiłem ten program, zwłaszcza odkąd Michał skręcił gdzieś w kosmos.

- On wiedział, że ktoś go odnajdzie i uratuje. Ma silny związek ze swoją siostrą z dawnego wcielenia, jeszcze ze średniowiecza, taką jedną Alicją z bardo. To długa historia.

- I coraz bardziej zawiła. więc co się stało w tej rakiecie? Jak zniknęliście razem z Michałem?

- Hypnox, te piguły Podróżnika mają wiele ciekawych zastosowań, m.in. pozwalają obejść niektóre ograniczenia fizyki.

- Chemia, która pozwala oszukać fizykę?

- Nigdy nie byłam mocna w naukach ścisłych, ale podróżnik potrafiłby ci to wytłumaczyć, albo jeszcze lepiej zademonstrować. To on nas wtedy porwał do Indii, a nie ja, jak mylnie napisał autor. Sama nie wiem jak to zrobił. Jest dość wyjątkowy.

- Jak ty.

- Ja jestem zwykłą kosmitką, ale podróżnik potrafi rzeczy, o których nam się nawet nie śniło.

- Więc jak było w tych Indiach, to znaczy w tym waszym śnie?

- Gorąco, wszędzie małpy i słonie, tygrysy, i ta nieziemska muzyka. Michał zupełnie w to wsiąkł, o wszystkim innym zapomniał, żeby tylko głębiej śnić, mógłby tam chyba zostać na zawsze.

- A ta rewolucja?

- To była ściema. Podróżnik sam ją wywołał, żeby nas obudzić, nasłał nawet zabójczynię na Michała.

- Oryginalny sposób na budzenie. ja używam budzika.

- Budzik nic by nie dał, to naprawdę głęboki sen.

- Ale chyba nic mu nie jest?

- Nie, obroniła go muzyka, ale najważniejsze, że zgodził się wracać. A zabójczyni nawet mu się spodobała, zabrał ją ze sobą.

- A ciebie nie?

- Nie chciałam lecieć tym balonem podróżnika. Mam lęk wysokości. Wróciłam na skróty, przez zaświaty.

- Jakoś ci nie wierzę.

- Słowo kosmity. Zresztą sam zobaczysz. Michał daje jutro koncert tu na plaży. Załatwię ci bilet VIP. Sam go zapytasz na backstage'u.

 

XXI.

 

Ewentualni czytelnicy, wśród których (któż to wie?) mogliby znajdować się strażnicy moralności z IRH (Islamskiej Republiki Halala), zwrócili zapewne uwagę na liczne, a wręcz nałogowe odniesienia w niniejszej historii do nielegalnych substancji nasennych, tj. konopi, bliżej nieokreślonych (najprawdopodobniej jedynie literackich) ziół i ich mieszanek, grzybów (kapelusznik), ayahuaski i znajdującego się na samej górze czarnej listy hypnoxu. Autor niniejszego tekstu, a wraz z nim jego bohaterowie, wyraźnie zaznaczają, że z ww. substancjami / roślinami / grzybami nie mają nic wspólnego, w szczególności z ich nielegalnym posiadaniem czy spożyciem (a nawet próbą spożycia). Wszelkie opinie wyrażane przez bohaterów i narratora (a właściwie narratorów i narratorki) są bez wyjątku opiniami postaci fikcyjnych (tych szczęśliwych zjaw, którym obce są trudy i ograniczenia istnienia), a ich ewentualna zbieżność z prawdziwymi osobami lub zdarzeniami może być jedynie przypadkowa. Ponadto jedynym celem owych odniesień do wspomnianych nielegalnych substancji / roślin / grzybów jest ostrzeżenie ewentualnych czytelników przed ich zgubnym wpływem w sferze społecznej (patrz samotny lot Michała Jaracza ku zatraceniu), zawodowej (patrz niedotrzymanie przez barmana Baltazara obowiązków służbowych i porzucenie miejsca pracy z przypadkową kosmitką), a także zdrowotnej (patrz tymczasowy zgon Iny, o którym wspomina mimochodem jako o "podróży przez zaświaty" i związana z nim konieczność wstąpienia w martwe ciało baletnicy, brrr!). Autor, a tym bardziej jego narratorzy i bohaterowie jako postaci fikcyjne, nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za senne koszmary ewentualnych czytelników ani ich spotkania z istotami z innych wymiarów i światów, wywołane lekturą niniejszego opowiadania.

 

XXII.

 

Baltazar sam nie wiedział, co myśleć o tej dziewczynie, ale jedno musiał jej przyznać: dotrzymywała słowa. Jak tylko otworzyli sklepy, kupiła oprócz trampek z gwiazdą, zielonej sukni ze szpiczastym kołnierzem i mp3 ze słuchawkami nową linkę rowerową i przypięła nią starannie cruisera do tej samej latarni, spod której go ukradła, przyklejając na siodło karteczkę: "Przepraszam, że pożyczyłam go sobie bez pytania. Piękny rower. Szyfr do zapięcia to twoja data urodzenia."

- Skąd wiesz, jaką ten ktoś ma datę urodzenia?

- Kosmiczna intuicja. To ja się zbieram, chcę trochę posłuchać muzyki. Spotkamy się na koncercie.

- O której?

- 22:22, a przynajmniej wtedy wyląduje balon z Michałem, Ramą i Asasynką. Już ustawiają scenę.

- Zapomniałaś chyba o tej kasie w moim plecaku.

- To dla ciebie, przez jakiś czas nie będziesz musiał pracować za barem i dokończysz tę książkę o swoich obsesjach.

- Dzięki.

- To ja dzięki. To był jeden z moich lepszych wschodów słońca.

Pocałowała go na pożegnanie i odeszła w stronę morza, zakładając słuchawki. Przechodnie oglądali się za nią, zupełnie jakby przeczuwali, że jest jakimś nieziemskim zjawiskiem. Wtedy stało się coś dziwnego. W tej samej sekundzie rozległy się piski, dzwonki i piosenki z telefonów wszystkich ludzi wokół - pani starsza z psem sarenką, para wagarowiczów w rozwiązanych sportowych butach, energicznie kroczący gość w zaciśniętym krawacie, znudzona dziewczyna rozdająca ulotki i Baltazar też - wszyscy sięgnęli po komórki, żeby przeczytać sms-a: "Koncert Michała Jaracza i jego nowej Kosmiczno-Indyjskiej kapeli już dzisiaj o 22:22 na plaży, GPS: 54:50 N, 18:55 E. Wstęp wolny. Zapraszam. Czarna".

 

***

 

Balon Ramy był właściwie sterowcem, wzorowanym na projekcie hrabiego von Zeppelina z 1898 roku i na jeszcze wcześniejszych rozwiązaniach wykorzystanych w passaroli Bartolomeo de Gusmão z 1709 roku, lecz znacznie unowocześnionych. Nie miał wcale podwieszanej gondoli, tylko przestronną hermetyczną kabinę we wnętrzu statku, wyposażoną w sterowany głosowo system nawigacyjny z łączem internetowym. Był to też pierwszy i może jedyny w historii balon napełniany eterem i przystosowany do podróży międzyplanetarnych, międzywymiarowych oraz podróży w czasie. Napęd antygrawitacyjno-kwantowy był bezgłośny, a nawet niewidzialny, lecz działał niezawodnie. Balon nazywał się "Gacek" z powodu wielkich nietoperzych skrzydeł, które pełniły jednak wyłącznie funkcję ozdobną, podobnie jak reszta włochatej i skórzasto-podobnej powłoki, która nadawała mu z zewnątrz kształt wielkiego nietoperza. Ślepia świeciły na czerwono, a tryb lotu zoomorficznego idealnie naśladował powietrzne akrobacje gacka brunatnego. Rama z dumą wprowadził na pokład Mikula i jego niedoszłą zabójczynię, Nishitę, czyli Czujną. Od czasu nieudanego zamachu stała się jego ochroniarzem, wzbudzającym respekt swoim ostrzem, które nawet w pochwie wyglądało na śmiercionośne, a także uważnym spojrzeniem swoich zimnych oczu. Przez pierwsze dni Mikul słuchał bez przerwy muzyki z internetu i obejrzał "Space Brothera". Lot trwał wystarczająco długo, żeby mógł przypomnieć sobie swoje dawne życie jako Michał Jaracz i znów za nim zatęsknić. Indie pomału stawały się dla niego snem i choć już się z niego prawie obudził, czuł, że jeszcze nie raz tam wróci. Może i był to sen, ale jednak wspaniale prawdziwy, o czym przypominała mu co noc Nishita, z którą dzielił miękką koję z haftowanymi poduszkami. Trochę żałował, że nie poleciała z nimi Ina, ale tuż przed startem powiedziała nagle, że ma lęk wysokości, a poza tym musi jeszcze coś załatwić w świątyni. Czyżby była zazdrosna o asasynkę? Rama cały był pochłonięty rolą kapitana, bez przerwy sprawdzał dane z komputera pokładowego, ciśnienie eteru i mapy kosmosu. Michał poprosił go, żeby po drodze przelecieli koło jego porzuconej rakiety, bo przypomniał sobie, że zostawił w niej parę ulubionych winyli i starego laptopa z dziennikiem pokładowym. Poza tym chciał zabrać z powrotem na Ziemię parkę myszy, na co nalegał dr Eko z ekipy naukowej "Space Brothera", podkreślając w licznych mailach do Michała ich nieocenioną wartość dla świata nauki. Przegryzły się bez trudu do worka z karmą i podobno doskonale przystosowały się do życia w kosmosie.

- To kawał drogi, ale przecież nigdzie się nie musimy spieszyć. Prawda, że cudownie będzie przedłużyć rejs? Balony to moja pasja, odkąd poznałem braci Montgolfier. Razem odbyliśmy pierwszy lot na wysokość 2000 metrów. Nie znaliśmy wtedy jeszcze napędu antygrawitacyjnego. Napełniliśmy balon gorącym powietrzem i wyrzucaliśmy z kosza worki z piaskiem.

- Kogo jeszcze znałeś z tych czasów?

- Marię Antoninę, Markiza de Sade, to były czasy! Niestety później we Francji zrobiło się niespokojnie, a idąc po ciemku przez Plac Bastylii można się było potknąć o głowy zgilotynowanych wrogów ludu.

- A ta rewolucja w Indiach, jakby się skończyła, gdybyśmy zostali?

- Tylko nie polityka! Błagam! Pomyśl lepiej o koncercie. Wypada już za parę dni. Masz tremę?

- O dziwno nie, ale wyszedłem z wprawy. Może na próbę coś wam zmiksuję po kolacji.

- Dzisiaj gotuje Nishita, będzie na ostro, więc może na deser trochę łagodnych dźwięków?

- Wzruszę was do łez.

 

***

 

"Gacek" wywołał spore poruszenie wśród fanów i ciekawskich, którzy tłumnie otoczyli scenę. Krążył zuchwale nad widownią, nagle zmieniając kierunki, czasem zniżając lot, tak że szczęśliwcy zasiadający na lożach VIP - zwykłych małych balonach na uwięzi, wznoszących się 10 metrów nad ziemią - mogli dotknąć rękami skrzydeł. Początkowo ludzie byli oszołomieni widokiem trzydziestometrowego nietoperza, który sprawiał przekonujące wrażenie prawdziwej bestii, rozległo się też kilka wrzasków i głosów paniki, ale wtedy Czarna wyszła na scenę i swoim czarodziejskim, uspokajającym głosem powiedziała:

- Nie ma się czego bać. To tylko "Gacek" - ulubiony statek powietrzny mojego męża. Lubi się nim popisywać. Powitajcie Ramę Mistrza Baloniarstwa Indii i Michała Jaracza z Nishitą, jego przyjaciółką ze snu! - Grzmot oklasków rozległ się wśród widzów i z paszczy nietoperza wyskoczył na spadochronie Michał w czapce uszance i powiewających na wietrze wzorzystych jedwabiach.

 

Otworzył spadochron tuż nad sceną i wylądował efektownie, chociaż zaplątał się w linki spadochronu. Wyplątała go dopiero Czarna i dała mu mikrofon.

- Nareszcie w domu - powiedział, ale przerwał mu grzmot oklasków i wrzask fanek. - Bardzo dziękuję Czarnej za zorganizowanie sceny i rozesłanie zaproszeń.

 

"Gacek" tymczasem wylądował sprawnie na piasku i został natychmiast otoczony przez ciekawskich.

 

- Ten piękny statek międzywymiarowy należy do mojego przyjaciela Ramy, który w swoim radżastanie zawsze wspierał muzykę. Przyleciała z nami też Nishita, która zgodziła się dzisiaj zatańczyć z szablą. Dziękuję też Inie za uratowanie mi życia w kosmosie. Znów wygląda inaczej, ale jak zawsze jest zachwycająca.

 

Ina, siedząca z Baltazarem w koszu jednego z balonów VIP przy samej scenie, zeszła po drabince sznurowej, baletowym krokiem doskoczyła do Michała i pocałowała go, co wywołało kolejną falę entuzjazmu wśród publiczności.

 

- To teraz może coś zagram. - Zapowiedział Michał.

 

Z kilku instrumentów przygotowanych na scenie wybrał trąbkę i zagrał przepiękny jazz, w którym pobrzmiewały senne dźwięki Indii. Ina zaimprowizowała przejmujący taniec, którym opowiadała jego muzykę i rzucała mu wyzwanie, żeby dorównał jej sztuce. Na backstage'u Rama czule witał się z Czarną, a Nishita przygotowywała się do swojego występu. Na pociemniałym wieczornym niebie pojawiła się zorza polarna, co było dość niezwykłe na tej szerokości geograficznej.

 

***

 

- Patrz na tę zorzę, zupełnie jak wtedy w Indiach - powiedział Michał do Nishity, kiedy jechali po koncercie do hotelu. Nishita uparła się, żeby prowadzić elektryczną limuzynę, wynajętą przez Czarną, oczywiście też czarną. Przeglądając podczas lotu "Gackiem" internet, zainteresowała się techniką i stwierdziła, że szoferowanie należy do jej obowiązków ochroniarskich. Sunęli bezgłośnie pustymi ulicami, zmęczeni, ale wciąż pełni wrażeń z koncertu. Michał otworzył okno i podziwiał grę świateł, która zawsze tak go uspokajała i hipnotyzowała. Zastanawiał się, czy jego siostra z bardo słuchała koncertu i czy przyśni mu się tej nocy, pierwszej nocy po powrocie. Lecąc "Gackiem", śnił o niej tylko raz. We śnie pytała go, czy przypomina sobie ich dawne wcielenia, kiedy razem z Podróżnikiem i Czarną żyli w średniowiecznej sekcie, filozofując o naturze Boga i komponując trubadurskie pieśni na lutnię. Kątem oka zobaczył przemykający w świetle reflektorów kształt...

- Uważaj, Kot! - krzyknął i złapał za kierownicę. Z piskiem opon skręcili ostro na lewy pas, którym pędziła szesnastokołowa nieszczelna cysterna wioząca propan-butan, prowadzona przez osiemdziesięcioletniego kierowcę, który akurat próbował wysłać sms-a ze swojego nowego telefonu seniora: "Kochanie, już wracam. Żałuj, że nie byłaś na koncercie." Czas gwałtownie zwolnił, więc Michałowi zdawało się, że bez trudu zdąży odpiąć pasy bezpieczeństwa i wyskoczyć z limuzyny, zanim cysterna wjedzie z impetem w jej lewy bok - tam, gdzie siedziała Nishita. Zatrzymali się w poprzek drogi. Ciężarówka ryczała na wysokich obrotach, dziadek za przednią szybą jeszcze ich nie zauważył, zajęty telefonem seniora, który podarowała mu żona i którego jeszcze nie zdążył rozgryźć. Nishita gorączkowo próbowała wrzucić wsteczny, posyłając Michałowi zrezygnowane spojrzenie "To na nic". Zdążył odpiąć jej pas i swój i złapać ją za rękę, żeby pociągnąć ją do swoich drzwi, kiedy cysterna przejechała przez nich, zamieniając się w wielką kulę ognia, metalu i zwęglonych ciał. O dziwo wcale nie bolało. Wybuch był oślepiający, ale nie parzył. Michał pomyślał całkiem przytomnie "Gdzieś już widziałem tego kota. Dobrze, że chociaż jemu nic się nie stało". Z jaskrawego białego światła utworzył się jakby obłok, a w nim potężny zasysający wir, wydający dźwięk podobny do didgeridoo. Michał pędził z oszałamiającą prędkością przez chmury, zorzę polarną i gwiaździste niebo, przez fantastyczne komnaty pełne śledzących go wzrokiem głowo-kolumn i niezliczonych luster, w których zamiast siebie widział tylko kolejne jaskrawe i zmiennokształtne przestrzenie, pełne wibrujących dźwięków, oczu, szalonych mechanizmów i mieniących się wszystkimi barwami roślin. "Już wiem, gdzie widziałem tego kota" - przemknęło mu przez myśl - "Jeśli to bardo, gdzieś tu powinna być świątynia Alicji". Natychmiast znalazł się w sypialni, do której zaprowadził go kot w jednym w pierwszych odcinków. Szalony lot ustał. Siedział na łóżku i patrzył na siostrę DJ-kę, stojącą jak wtedy w oknie, przez które wpadało czerwone światło zachodzącego słońca.

M: Cześć Alicja.

A: Cześć braciszku. Świetny koncert, gratuluję.

M: Dzięki. Zdaje się, że to był ostatni.

A: Po takiej śmierci na pewno przejdziesz do legendy jak James Dean albo Izydora Duncan.

M: Co z Nishitą?

A: Pewnie krąży gdzieś po bardo. Jeśli będzie naprawdę chciała, to cię znajdzie.

M: W twojej zaświatowej świątyni?

A: Po to jest. Przewinęło się tu setki duchów, zanim zdecydowały, dokąd iść dalej.

M: Twoja orkiestra?

A: No. Konna trębaczka, która cię ostatnio podwiozła, znalazła już sobie wcielenie.

 

Alicja usiadła na łóżku obok Michała i rozczochrała mu włosy.

 

M: Możemy się dotknąć? Zdawało mi się, że nie powinniśmy mieć ciał.

A: Możemy wszystko. W końcu to nasze bardo.

M: Przez 49 dni?

A: To średnia statystyczna. Ja na przykład jestem tu od 1222 naszej, a właściwe waszej ery. To chyba jakiś rekord. Długo cię szukałam.

M: Jak?

A: Szklana kula, ta na stole. Trochę staroświecki sprzęt, wiem, ale za to uczy cierpliwości.

M: Ten kot na drodze, to chyba nie twój pomysł?

A: No wiesz? Myślałeś, że aż tak za tobą tęsknię?

M: Żeby mnie zabić? Masz rację, to niezbyt logiczne, ale jesteśmy przecież irracjonalistami.

A: Ten kot po prostu tam był, biegł sobie na polowanie i nie usłyszał waszego elekro-automobilu. A dziadek od cysterny zwyczajnie zgubił okulary.

M: Pech.

A: Albo szczęście. Jeśli chcesz, zawsze możesz wracać.

M: Opcja 2 jest dalej aktualna? A ty chciałabyś wrócić ze mną?

A: Chyba już najwyższy czas.

M: Od średniowiecza sporo się zmieniło.

A: Dzięki kuli i duchom jestem w miarę na bieżąco.

M: Ta nasza muzyczno-psychodeliczna sekta nie byłaby już tak prześladowana. Szkoda tylko, że nie załapaliśmy się na lata 60-te.

A: Nie chodzi o czasy, tylko o ludzi.

M: Czarną i Podróżnika?

A: Chyba nadawaliby się na rodziców?

M: Kosmitka i ćpun. Chyba tak. Chcesz ich zapytać?

A: Nie widziałam ich z 900 lat. Mam nadzieję, że się nie zmienili.

M: Z tego co pamiętam, nie bardzo.

A: No to lećmy.

M: Ale jak?

A: A jak się tutaj znalazłeś? Po prostu o nich pomyśl.

M: Daj rękę. Trzy-cztery!

 

***

 

Czarna w łóżku z Podróżnikiem.

 

C: Strasznie tęskniłam. Nigdy cię nie ma w domu. Najpierw znikasz w jakimś tajnym więzieniu-laboratorium, a ledwo cię stamtąd wyciągnę, już lecisz do Indii i zostawiasz mi wszystkich pacjentów.

P: Poprawię się, obiecuję.

C: Całe szczęście był ze mną Jay. A ty, miałeś w tych Indiach ładny harem?

P: Była taka jedna dziewczyna.

C: Ta baletnica? Spotkałam ją kiedyś na takiej imprezie międzygalaktycznej. Zdaje się, że lubi zmieniać ciała.

P: Wykorzystuje tylko te zużyte. Nic w tym złego.

C: Może też powinnam spróbować?

P: Brakowałoby mi tego, które masz teraz. Gdzie byś znalazła takie doskonałe żebra i piersi?

C: Poczekaj. Nie czujesz wokół nas jakichś duchów?

P: Myślisz, że nas podglądają? Ja nie mam nic przeciwko temu.

C: Ja też nie, ale właśnie pomyślałam o Alicji i Michale.

P: Alicja podobno nie opuszcza bardo, prowadzi tam jakiś klasztor dla muzykalnych duchów. Po tych całych średniowiecznych torturach nie przepada za fizycznością.

C: Byliśmy wtedy szczęśliwi w Carcassonne, prawda?

P: My, Alicja, Michał i reszta naszej egzaltowanej sekty.

C: Chciałbyś, żeby Alicja do nas wróciła?

P: Pewnie. Była urocza i współczująca. Zawsze budziła we mnie opiekuńcze uczucia.

C: Dość tego gadania. Chcę cię jeszcze raz.

P: Ja też.

***

 

Czarna wstaje w łóżka, w którym śpi Podróżnik. Narzuca na nagie ciało prześcieradło i wychodzi na balkon z widokiem na morze. Jest pełnia. Czarna gładzi się na brzuchu i uśmiecha do księżyca.

 

I to ma być koniec?

 

A co z więźniami politycznymi z Halali? Co z coming outem kosmitek? Co z pisaniem Baltazara? I klątwą Parwatti? Co z oblężeniem Wiecznego Miasta? Co z poszukiwaniem Michała przez Nishitę w zaświatach? Co z terapią pacjenta od egzekucji? I przyszłością antyautorytarnej średniowiecznej sekty?

 

Sory, nie chce mi się już dalej tego pisać. Sami wymyślcie sobie epilog. Ja tymczasem wymyślę zupełnie inną opowieść.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Anonim 25.08.2018
    Chyba najdłuższy tekst tu... :O

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania