Kosmitka-Początki
Nazywam się Liara Mali i to moja historia. Trochę nieprawdopodobna, więc nie wiem, czy w nią uwierzycie. Otóż moja rodzina to…
Ale zacznijmy od początku, bo kompletnie mi nie uwierzycie. Jestem kosmitką. Śmieszne, nie? Ale prawdziwe. Mój ojciec obserwował kosmos teleskopem i zobaczył statek. Potem zamroczyło go i jedyne co pamięta to ciemność. Obudził się przed laboratorium parę godzin później. I nie jest z tych, co lubią sobie popić. Dodatkowo okazało się… że jest w ciąży. Tak. Lekarze sami nie wiedzieli, jak to jest możliwe. I jakim cudem będzie miał dziecko.
Rodził mnie w bólu. Musieli mu zrobić cesarkę, inaczej nie przeszłabym przez jego… mniejsza o to.
Jako dziecko byłam…zielona. Jak groszek. Tata zresztą mnie tak pieszczotliwie nazywał. Byłam jego „małym groszkiem”. Z czasem jednak, zieleń zaczęła ustępować. Zaczęły mi wyrastać włosy na głowie i…innych miejscach. Mimo że tata jest kasztanowłosym facetem, mój kolor to heban. Zawsze był.
Byłam jego małym szkrabem, poświęcał mi każdą chwilę. Zawsze ja byłam na tapecie, mimo iż on powinien wreszcie zadbać o siebie. W końcu zmusiłam go do poszukania kogoś. Wybór padł na blondynkę, którą kiedyś poznał. Nigdy tak naprawdę nie przestawał o niej myśleć. Dlatego starałam się ich zbliżyć. Udało się. Wzięli kameralny ślub. Niewiele z tego pamiętam, byłam szkrabem w podstawówce. Dla dziecka takiego jak ja ważne było, aby w domu było szczęście. Starałam się o to jak mogłam. Żona mojego taty dawała mi tyle ciepła ile mogła, nawet jeśli się pokłócili. Pomagali mi w lekcjach-to dzięki nim zielone dziecko miało dobry start i nauczyło się nie przejmować wyzwiskami pyskatych pierwszoklasistów.
W podstawówce szło mi tak dobrze, że rodzice postanowili zaprosić dyrektora szkoły prywatnej. Niestety, po zobaczeniu koloru mojej skóry, dyrektor zrobił w tył zwrot i nie pokazał się więcej u nas. Na całe szczęście nie zrozumiałam, dlaczego to zrobił. Tata pierwszy wyszedł z szoku po tym jak dyro trzasnął drzwiami i zaproponował mi lody. Co za dzieciak skupia się na staruchu w krawacie jak ma zjeść lody?
Z liceum się udało. Kiedy byłam już mądrzejsza(i nie zielona), tata zaprosił gościa ze szkoły prywatnej. Gdy ojciec go oprowadzał, ja walczyłam w łazience z zamkiem sukienki, a żona taty piekła na szybko indyka, modląc się, żeby go nie spalić.
Po sutym obiedzie i rozmowie ze mną, miły grubasek w garniaku uścisnął mi rękę swoimi serdelkowatymi paluchami i wyszedł, na pożegnanie mówiąc że decyzja przyjdzie pocztą. Przez następny tydzień zdążyłam się zaprzyjaźnić z naszym listonoszem, Felkiem. Z bananem na twarzy witał mnie słowami „Nie tym razem Mali”, mijając nasze mieszkanie o dokładnie tej samej porze.
W końcu podszedł do mnie:
-Co, znowu nie tym razem?
-Mali, jak zwykle się mylisz-powiedział i z zawadiackim uśmiechem wyjął z torby list. Widać że miał go już wcześniej przygotowany. Pamiętał… To miłe.
-Och dziękuję bardzo!-krzyknęłam.
Felek uśmiechnął się i poszedł. Nie był dłużej potrzebny, a wzywały go inne przesyłki.
W szkole prywatnej było drętwo. Drętwe towarzystwo, drętwi nauczyciele, drętwy nawet kierowca autobusu, którym jechałam do niej. Codziennie przechodziłam jednak obok publicznej szkoły, gdzie na placu podczas przerw widać było „normalne” życie i „normalnych” uczniów szkół państwowych. Nie lubili nas. Przechodziłam z uśmiechem obok nich, a oni stali patrząc się na mnie z pogardą.
Któregoś dnia, podczas drugiej klasy, autobus nie przyjechał. „Cóż, żadna niespodzianka.”-pomyślałam. Postanowiłam skrócić sobie drogę przez plac. Biegłam starając się wymijać uczniów i kałuże, które w nocy powstały po wiosennym deszczu. Naraz ktoś podstawił mi haka i twarzą zaryłam w jedną z kałuż. Usłyszałam ryk śmiechu. Próbowałam się podnieść, ale czyjaś ręka dociskała moją głowę do kałuży.
„Nie…mogę…oddychać…”-pomyślałam. „Zaraz…stracę….”-robiło mi się biało przed oczami.
-EJ ZOSTAW JĄ!-usłyszałam. –Kamil, debilu, ona się utopi!
-HEHEHEHEHAHAHAHAH-zarechotał gnojek.-Z prywatnej szkoły, inteligentka, a się w kałuży potrafi utopić? Co za cio…
Nie dokończył. Ktoś puścił moją głowę i mogłam wreszcie zaczerpnąć powietrza. Dysząc jak ryba wyciągnięta z wody, powoli ocierałam oczy i twarz z błocka. Pierwsze co zobaczyłam to krótko obciętą blond Gotkę, a za nią gościa ze złamanym nosem, zwijającego się na ziemi. Jej glany błyszczały przepiękną czernią, ale miały skazę. Na jednym z nich była krew. Szybko skojarzyłam fakty.
-Chodź-mruknęła-zanim przyjdą przydupasy tego kretyna.
Zaprowadziła mnie do łazienki publicznej i pomogła doprowadzić się jako-tako do normalności. Pożyczyła kosmetyków. Wprawdzie po jej makijażu, patrząc w lustro czułam się jak szop pracz, ale to nie miało w danej chwili większego znaczenia. Jak i moje spóźnienie.
-Nieźle cię urządził.-gwizdnęła. –To raczej nie zejdzie, a ta biała bluzeczka…
-Nic się nie stało-wycedziłam, próbując się nie ruszać, kiedy używała cienia do powiek.
-Ta, dobre sobie. Zawsze jesteś taka uległa?-zapytała.
-Nie.-odburknęłam, zmęczona jej gadaniem.
-Hah, takie jak ty zawsze tak mówią. Na pewno nie wolno ci chodzić po mieście wieczorami, że o pójściu do klubu nie wspomnę.
-Wolno!-krzyknęłam głośniej niż chciałam.
-To w takim razie na pewno znasz klub „Czarny Bez”?
-Oczywiście!
-I wpadniesz do niego w piątek wieczorem?
-Jasne!
-Ok. To widzimy się na miejscu o 20.-i śmiejąc się, pokazała mi język na odchodne.
„Wrąbałam się. Ojciec na pewno się nie zgodzi. A jego żona… Ech.”-rozmyślałam, idąc do szkoły. Po raz pierwszy dostałam reprymendę od nauczycielki. Po raz pierwszy klasa patrzyła na mnie jak na kosmitkę(którą w sumie jestem).
Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że moje życie zmieni się o 180 stopni.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania