Kosmowrak
Do szerokiego wachlarza usług Poszukiwaczy należy odzyskiwanie statków, które da się naprawić i ponownie wykorzystać. W kosmosie jest pełno zdatnych do działania wraków, które wystarczy doprowadzić do stanu używalności, no może czasem dostosować do standardów biologicznych lub kulturowych danej rasy (usługa płatna ekstra)... Full opcja. Pomalują i uzbroją okręt we wszystko, na co stać klienta. I tak wyobraźnia wielu kosmicznych rad, sojuszów czy imperiów jest zbyt mała, aby ogarnąć jak bardzo egzotycznymi zabawkami mogą obdarować kogoś poszukiwacze. Zresztą, taki okręt trzeba dostosować do standardów kupca też technicznie… Są przypadki, kiedy po prostu kontraktuje się jakąś grupę załogantów z flot, aby szkolili techników z danej frakcji bądź rasy albo żeby sami pełnili tę funkcję. Jednakże dostosowanie okrętu do standardów jest bardziej powszechne. Wiadomo… Wyszkoleni technicy mogą wymrzeć przez jakieś wypadki i nie zdążą przekazać wiedzy o jakiejś technologii, której i tak sami nie rozumieją… (Bo jest im to tłumaczone na zasadzie “masz robić tak, innej opcji nie chcesz znać.”) albo ktoś zrobi na nich zamach lub im samym strzeli coś do łba i przejmą taki “ex-wrak”, który często staje się statkiem flagowym floty lub kosmiczną fortecą “matką”. Bierze taka grupa wywrotowców na zakładnika każdego w fortecy, bo inaczej wysadzą wszystko w drebiezgi i zniszczą cały porządek jednym precyzyjnym uderzeniem. Nikt nie chce tego przechodzić… Znaczy, nikt, są też tacy, którzy wolą tę opcję… Na przykład Techniaki… Oni chcieli, żeby im tylko wraki ras, których jeszcze nie poznali przyholować do ich ulepa zbudowanego z kombinacji różnych innych okrętów. Oczywiście Poszukiwacze sami najpierw ogałacają statki ze smacznych kąsków…Ale Techniaki jarają się każdą śrubką. Taka rasa… Chcą poznać wszystkie opcje, jakie mogą, a potem wybrać tę najlepszą dla nich. Na końcu nie wybierają nic, bo pula wciąż rośnie. Dlatego polegają na kosmicznych najemnikach… Słabi z nich wojacy i jeszcze słabsi popaprańcy. Chcą rozumieć systemy obronne, ale nie pakować się w nie…
”Od tego jesteśmy my” jak stwierdził z dumą jeden zawodowych statko-szperaczy. Sam jestem czasem wysyłany na takie eksploracje, ale to po ptokach. A to potłumaczyć logi z ostatnich godzin statku, a to aby ogarnąć, co jest w ładowniach bez uwalniania jakiegoś tałatajstwa z klatki albo innego postrachu z zabezpieczenia…Są też takie przypadki, gdzie trzeba przetłumaczyć nawet jakieś proste instrukcje i ostrzeżenia na korytarzach albo w kantynach…
To, że coś wygląda jak ekspres do kawy, nie znaczy, że nim jest… To taka informacja dla potomnych co znajdą i odcyfrują moje zapiski.
Fajnie jak na statku jest ktoś, kto pochodzi z danej rasy co dany wrak. To duże ułatwienie… Bo to albo był żołnierzem, albo technikiem w przeszłości to zaraz tutaj powie, czego można się spodziewać. Do tego po stronie Poszukiwaczy są tony archiwów w dolnych pokładach. Znajdują wrak. Zaraz robi się skany i zdjęcia, po czym wysyła się oddziały do archiwów na statku albo we flocie, aby znaleźć jakieś dane. Eksplorują i dowiadują, czego mogą się spodziewać od strony samego statku.
Bo to, że coś jest wrakiem to nie wszystko. Jest statek, prawda… Wisi sobie takie w kosmosie, rdzewieje od środka. Od zewnątrz odpadają tylko kolejne segmenty. Jak mały, to taki pancernik albo fregata go wchłania po wstępnych analizach i przepala. Małe jednostki przeważnie się dronuje i już po wstępnych badaniach jak uważa się, iż nie ma nic wartego wyciągnięcia z nich to po prostu… Mieli się takowego na złom i wykorzystuje przy naprawach większej jednostki albo ulepszaniu szpeju kompanii, które są akurat na pokładzie. Jakby co to rozsyła się mody między członkami floty. Wszystko jest do przedyskutowania. Szczególnie podczas długiej i mozolnej kosmicznej wojaży pośród morza złomu i gwiazd…
Powodem, dla którego taki statek staje się wrakiem jest nieskończenie wiele… Czyli w sumie kilka jak tak się to zacznie grupować.
Jeśli są to rasy humanoidalne, które raczkują w kosmicznych podróżach… No to po prostu kosmiczni piraci albo niedostatek zasobów. Utykają takie z załogami liczącymi czasem po kilkaset osób… Świrują nieboraki. Tworzą się takie tam mikroświaty, układziki… No są odcięci od swoich głównych baz. Czy to tracą kontakt, czy to po czasie podróży okazuje się, że są ostatnimi przedstawicielami danej rasy… Nie mogą znaleźć planety z klimatem dla siebie albo nie są w stanie przetworzyć żadnej w okolicy do swoich potrzeb. Nie mają jak napędzić swoich statków, bo to paliwa siadają albo coś siada załodze na łbie… No i dryfują jak te nieszczęścia po kosmosie. Gżdżą się między sobą, degradują genetycznie, wymyślają sobie bóstwa, modlą się do świeczek, głupieją, błaznują, coraz mniej przypominają istoty myślące, a następnie wymierają albo ewoluują, dostosowując się do swoich nowych domów. Jedni stają się wąskogłowi, piękni, wyniośli, niezdolni przez lata izolacji postawić stopy na planecie, bo ich podtrzymywane w sztucznej atmosferze ciała nie są w stanie tak szybko przejść na mniej sterylne warunki … Zapominają, że galaktyka jest pełna świrów. Inni dostają jebla na drugą stronę. Hodują długie i przyczepne pazury do wspinania się po różnych elementach wewnątrz statku i stają się chudzi… Zdolni do przeciskania się przez wąskie szczeliny i szyby statków.
Oczywiście nie tylko humanoidalni ruszają w gwiazdy… A to, co powiedziałem to szczyt góry lodowej. To jest degradacja, a jednocześnie jak najbardziej normalna i zrozumiała ewolucja… Progres, no zwykłe dostosowanie się do warunkach, w jakich przyszło przychodzić kolejnym pokoleniom. No ale jest czasem taki człowiek w szeregach, co tak patrzy z niedowierzaniem, w czasie oczyszczania okrętu na swojego kuzyna w obdartych szmatach, które z 2 pokolenia temu były resztkami dawnego munduru albo kombinezonu.
No wzbudza się w nieboraku sumienie… A w tym, onegdaj “homo - kosmo - wrakiwus” tylko większy apetyt. Ten rzuca się na kosmowoja i pożera tak współczującego. Mięso to mięso… Kanibalizacja jest tylko elementem dostosowania się, cena przetrwania…
Co z innymi rasami? Tacy przykładowo, Kościogłowi, Reptyle albo Upiory?
Kosmos jest pełen tego tałatajstwa i równie dobrze to właśnie z nimi można wojować na wraku. Reptyle to najemnicy we własnym płodzie. Nie mają sentymentów. Wpadają na wrak, widzą, że ich własna rasa zajęła wrak jako bazę wypadową albo po prostu w wyniku zwykłego abordażu… No ale Poszukiwacze zapłacili sowicie, to trzeba zrobić, co trzeba i nie wolno z tym dyskutować. A Kościogłowi bez posiadania własnej planety matki i żadnej bazy- historyczno-kulturowej. Są całkowicie sztucznym tworem… A Upiory, patrz punkt wyżej… To są najemnicy, którym jest płacone za robienie masakry… A w tym są całkiem nieźli. Wojna o ich dawny Nowy-Stary-Świat sprawiła, że nie umieli robić nic innego…
Jeśli ktoś kiedyś spyta ile można oddać, aby przetrwać, to odeślę ich do Upiorów.
Mówi się, że to przez wygląd. Dlatego że są Wysocy, chudzi i podłączeni na zawsze ze swoimi aparatami tlenowymi, które podawały mieszankę azotu i tlenu. Ubrani zwykle na czarno i ukutłani tak szczelnie przez płaszcze, opończe, kostiumy i nakładki zszabrowanych pancerzy, iż nie dało się rozróżnić kto z nich był jakiej płci…I dodatkowo ich dziwne głosy… Suche i jednocześnie tubalne przez te wszystkie rurki, maski i wężyki, jakie oplatają ich ciała.
A Zogowie? No jak takie dobre mordki skrzywdzić?
Na końcu, trzeba się jakoś zabrać za to przejęcie wraku. Dlaczego trzeba wejść na pokład i go oczyścić, a nie po prostu złapać takowy okręt na hol?
Wiadomo, aby sprawdzić, czy jest tam coś wartego uwagi. Czasem, dla większego dobra lepiej pozostawić je albo po prostu dobić. W porzuconych korytarzach może być coś gorszego… Niepojętego… Coś, co po prostu trzeba wymazać ogniem. Próba zrozumienia może przynieść tylko więcej strat…
I to właśnie z zamówienia technokratów, ja oraz grupa doświadczonych w przejmowaniu wraku operatorów koordynowaliśmy akcję zajęcia statku znanego jako „Iryt 7”.
Był to olbrzymi okręt należący do nieznanej nam jeszcze frakcji. Olbrzymi… Ogromny wręcz! Aurora przy nim była malutka. Nie pierwszy raz mieliśmy do czynienia z takim bydlenciem. Ktoś z góry trafnie określi, że prawdopodobnie to była jednostka służąca przede wszystkim do transportu. Puszczono wstępny skan i dronowanie. Ten pierwszy obadał, z czego zbudowano i jaką technologię zastosowano przy konstruowaniu statku. Szybki przegląd wnętrza za pomocą aparatur, aby je zmapować. Zebranie danych, na podstawie których zaplecze ustali metodę oczyszczana statku. Zwykle staje na mozolnym zajmowaniu segment po segmencie. Najstarsze i najprostsze metody okazują się najskuteczniejsze. Doprowadza to do prostego finału, w którym oddział ze szczytu listy wpisanych zostaje wysłany do akcji.
Podział oddziałów eksploratorskich jest turowy. Po dronach i zdjęciach wysyła się niewielki oddział, który forsuje za pomocą kapsuły bojowej albo kanonierki okręt. Następnie dokonują pierwszych pomiarów i badań. Tworzą perymetry, punkty zborne a przede wszystkim. Otwierają główne luki w dokach jak w przypadku tego Iryt 7. Potem przylatują pozostałe wyznaczone oddziały które mozolnie mapują okręt, oznaczają nowinki, dekodują systemy, zajmują się czarnymi skrzynkami.
Wyznacza się pierwszy oddział na podstawie listy. Po prostu im więcej wraków zeksplorowała dana grupa tym wyżej jest pozycjonowana i tym pewniejszy będzie jej wybór na pierwszy rzut… Bo się zwrócą. Pierwszy rzut jest najlepiej opłacany i ma najpewniejsze przywileje lub „przysługi” od floty.
Trzeba zrozumieć, jak bardzo niebezpiecznym jest eksploracja.
”Nie wiesz, po co idziesz. Nie wiesz, co znajdziesz. Nie wiesz, co cię zabije. Nie wiesz, czy będziesz w stanie to zabić. Nie, wiesz, czy wrócisz... I nie wiesz, czy nie przyniesiesz czegoś z sobą… Cudownie, po prostu cudownie…”
~Ron Amir podczas przygotowania do eksploracji Ifryt 7.
Do koordynowania powołano mnie, Rona, Stana i Herberta.
Ja-Tłumacz i kartograf
Stan-kontakt z flotą i sterowanie kanonierką
Herbert i Ron-Wsparcie taktyczne i kontakt z Marines
W związku z kampanią w pasie ateroid koło planety zwanej przez swoich mieszkańców „Numidia”. Na pokładzie pozostało niewiele kompanii. Wykruszyły się w wyniku tego, iż Numidia jako wolna kolonia, po wyrżnięciu armii najemników która mu podlegała, wielu załogantów w ramach zapłaty wzięło możliwość zamieszkania na planecie. Atmosfera przyjazna, płodna ziemia, mnóstwo pożytecznych minerałów. Wiele dóbr które mogą wykorzystać przy przetwarzaniu. Prawda jest taka, że oprócz tego, wielu najemników nie było zdolnych do walki. Samotnicy, czy to połączeni w jakieś większe kompanie. Z trudem skrzyknięto kompanie które zajmą się późniejszym zajęciem statku. Wystarczyło wyznaczyć pierwszy oddział. Najlepsi którzy byli pod ręką, na szczęście znaleźli się szybko.
Czteroosobowa ekipa złożona z weteranów kosmicznych marine, pochodzących z kompletnie różnych i nieznanych sobie cywilizacji.
Jak bardzo ci goście chcą umrzeć… Tak samo trudno tych świrów ubić…
Są kolejnymi osieroconymi superżołnierzami w kosmosie, jedyną ciekawą rzeczą jest to z nie pamiętają nic o swojej przeszłości i skupiają się na rzeczach teraźniejszych. Ich życie to kampania-podróż, podróż-kampania. Ci kosmowojacy, którzy wybrali sobie nazwę "Przybłędy" zwykle przesiadywali sami ze sobą i no cóż…rzadko kiedy widziano kogokolwiek z nich bez hełmu albo chociaż śmiejącego się lub przejawiania jakichkolwiek przejawów normalnej istoty. Ich komunikacja też ogranicza się do lakonicznych zdań albo krótkich komunikatów w czasie walki…
Bardziej uparty albo pretensjonalny obserwator mógłby powiedzieć, że to jest niemożliwe aby napisać o nich tylko tyle. Przecież to kosmiczni Marines! I to pochodzący z różnych frakcji! Różne typy uzbrojeń, biologicznych szczepów, psychologicznych indoktrynacji oraz takich niuansów, że wystarczyłoby na napisanie encykliki o każdym z tych żołnierzy z osobna. Dodatkowo należałoby ująć historię tych właśnie czterech konkretnych Marines, aby oddać ich wkład w ogólny obraz kosmicznego superżołnierza w intergalaktycznym dobytku kulturowym.
Gdyby galaktyka byłaby bardziej spójnym miejscem, nie omieszkam, że ktoś by sporządził takie dzieło. ”Wielki przegląd kosmicznych wojaków znanej nam galaktyki” byłby również najlepszym sposobem przedstawienia każdego imperium, dominium, hanzy, sojuszu, związku, republiki, przymierza, triumwiratu, kwadratu, sztucznego tworu, kółka, koła, dysku, watahy, grupy za pomocą opisu swoich wojaków. Jeśli jest coś, co może wyprodukować władza sama w sobie to właśnie swoich żołnierzy. Ich się programuje-nie tylko poprzez faktyczne podczepienie mózgu do jakiegoś komputera i szczytanie danych albo włożenie dyskietki w skroń. Musztra, indoktrynacja, doświadczenia z pola walki, lojalność wobec przełożonych albo wobec tych z którymi dzieli się to brzemię… Świadomość tego, że wybierając bądź będąc zmuszonym do przyjęcia siły, ciężkiego pancerza oraz wymyślnego oręża… Taki żołnierz staje się sierotą już wtedy. Walczy za swojego wielkiego wodza albo za pokój… Jaki pokój? To jest ewenement! W całym swoim życiu nie spotkałem Marine który doświadczył tego, co tak budował i o co walczył. Widziałem psychotyczne napady halucynacji które potrafiły narobić wielu szkód, widziałem nieme załamanie na twarzach Pretorów którzy walczą, chociaż ich Imperium umarło dawno temu. Widziałem jak szczelny mur psychiki niejednego z nich (kosmicznych marines) sypał się jak domek z kart, nieudolnie stawiany w samym sercu tornada. Widziałem nafuranego stymulantami bojowymi buhaja który dodał do mieszanki coś, czego genetyczni inżynierowie tworzący Kosmowojaka nie przewidzieli. Widziałem idących na śmierć, bo honor nie pozwalał im żyć, kiedy ich świat zmarł. Słuchałem też spowiedzi ludzi którzy nie mogli z siebie wykrzesać jednej łzy, chociaż oni chcieli wypłakać ocean… Wszystkie swoje grzechy, wszystkie swoje bóle… Jeszcze jeden raz poczuć się człowiekiem.
Ciężko się nie zgodzić z tym, że eksplorowanie wraków to jest misja samobójcza. Nie samobójcza, bo nie ma zaplecza zdolnego utrzymać wojowników przy życiu i pomóc im przetrwać na nieznanym pokładzie. Kilka skanów, zdjęć i nagrań z dronów to zwykle za mało, aby dowiedzieć się wszystkiego…
Może też idą w to dlatego, że mają przebłysk wspomnień. Wielu z nich latami walczyło z obcymi rasami o których nie mieli pojęcia. Zabijali i niszczyli rzeczy które w głowach nawet najbardziej spizganych turpistów by się nie narodziło. Po prostu na rozumie jest lżej, kiedy zabija się kosmo-karaluchy. Bezmyślne toto, straszne i okrutne. Z takim czymś nie może walczyć armia posiadająca śladowe ilości psychiki.
“... Oczywiście, możesz zakuć zwykłego człowieka w kosztowny pancerz, wcisnąć mu ręki jakąś odpicowaną spluwę i kazać strzelać do wszystkiego, co się do niego zbliży… Tylko że taki żołnierz ma za dużo wad dla potencjalnego dowództwa. Musi przetrwać szkolenie, indoktrynacja, bolesne modyfikacja, pokonać stosunkową większość wrogów jaka zostanie w niego rzucona i być zdolnym do walki jak najdłużej. Ile człowiek uciągnie? Nawet jeśli będzie faszerowany psychotropami? Ja mu daję jedną, dwie bitwy i jest do odstrzału. To jest groźny świr nękany koszmarami wojny po kres swoich dni. Idealny materiał do zmanipulowania… Religijnie, politycznie… Bez znaczenia. A Marine? Taki wojak prawie w ogóle sam z siebie nie zdezerteruje. Uzna to działanie za bezsensowne, to dowódcy, oficerowie, zdolni do samodzielnego myślenia na płaszczyźnie innej niż pole bitwy. Intrygi, poglądy, idee, kierunki… Marine myśli na polu bitwy, inne sytuacje to stan uśpienia… Dlatego bezpańscy kosmowojacy są defetystami, złamanymi… Prawda… Jednak walczą mimo wszystko. Idą w śmierć, bo po to zostali stworzeni i wykonują tę ponurą powinność… Tylko w gradzie kul, lejach po bombach wielkości wsi, brocząc w krwi i wnętrznościach, wroga i własnych kompanów, w ciągłym stresie z sercem bijącym w metrum 4/4 oni czują się normalni, przydatni… Żywi. ”
Tak to podsumował Stan po kilku latach koordynowania akcji z głównym udziałem Marines.
Fotografowanie, skanowanie i szkicowanie topografii potrwało trzy doby pokładowe. Ustalono, że zewnętrzne poszycie składa się ze stopu Kadmu, Manganu i żelaza w proporcjach (kolejno) 54,26 i 20%
Na podstawie rankingów stoczonych bitew ustaliliśmy, że zewnętrzne uzbrojenie jest lekkie i iż okręt w razie nagłej aktywacji w momencie zbliżenia się, nie będzie zdolny za pomocą tej broni uszkodzić okrętu. Tarcze nie będą zdolne się uruchomić nagle. Szybki skan po sferze elektronowej dał nam tylko potwierdzenie, iż ten moloch nie miał, albo stracił osłony.
Skany biologiczne, termiczne i mapowanie za pomocą ECHO potwierdził to, co zakładaliśmy od początku. Wrak to pusty labirynt pełen przejść. Cokolwiek co miało z niego wypaść, jak w tamtej chwili myśleliśmy, opuściło okręt za pomocą wielkiej dziury z lewej strony. Ustaliliśmy, jednak że niewielka część została pozbawiona grawitacji. Puszczony przez dziurę dron dał nam wejrzenie, iż obszar “otwarty” został oddzielony grubymi drzwiami oraz spawami. Mającymi zabezpieczyć i odciąć resztę statku. To by znaczyło, że możliwe, że jakaś część załogi przeżyła potencjalną katastrofę i próbowała naprawić statek.
Jak mogła powstać owa dziura?
Brak kosmicznego złomu w pobliżu wskazuje, iż statek mógł dryfować długi czas albo zostać uszkodzony przed lub w czasie jakiegoś dalekosiężnego skoku. Żyroskopy skokowe wbudowane w różnych punktach zewnętrznego poszycia naprowadziły nas na trop, iż poprzedni posiadacze okrętu opanowali tę technologię… Przynajmniej pierwotnie…
Wklepaliśmy dane pobrane ze skanerów oraz zdjęcia do komputera. Wyliczyliśmy średnicę dziury - 500 m, w celu ustalenia jaki pocisk mógł wyszarpać coś takiego. Oczywiście nie musiał być to wynik postrzału. Równie dobrze mógł to być wynik nieudanego skoku i statek nie wytrzymał podróży z taką prędkością. Ewentualnie jakaś wada konstrukcyjna… Oszczędzanie na materiałach? Szczególnie że oprócz dziury, statek nie nosił żadnych śladów walki, ale był on oznaczony szwami niejednej naprawy. Zrodziła się więc wtedy teoria, iż po prostu nienadająca się do niczego jednostka została porzucona przez zirytowaną załogę… Albo jej część. Mogli uznać, że cofną się do swoich i zholują okręt, który nie nadawał się do niczego, w bezpieczną przystań.
Technokraci jednak obserwowali go przez dłuższy czas. Oni powiedzieli, że wisiał tak, już całkiem długo. Niby robili swoje skany i badania, ale dlaczego nie wysłali własnej ekipy, aby ściągnąć statek? Niby to przez to, że oni nie mają właściwych sił. Niby technokracja, ale tylko gromadzą, gromadzą te opcje, aby poznać wszystkie… Na końcu stoją. Kiedy wszyscy idą naprzód, a jakaś cywilizacja stoi, bo chce zobaczyć, jak one skończą… To będzie powszechnie uważana za cofniętą… Łatwą do podbicia. Te bardziej w przodzie mogą się wyrżnąć, to prawda… Niby fajnie być ostatnim, kto powie „A nie mówiłem?”, ale najpierw trzeba do tego dożyć.
Teraz tacy technokraci i tak nie dowiedzą się większości znanej prawdy, bo zabiorą ją Poszukiwacze, wciskając im pewnie jakieś ochłapy.
Pierwotnie wiedzieliśmy absolutne minimum. Jednakże to minimum było wystarczające, aby w razie czego stwierdzić, że wysłaną ekspedycję nie zabiją czynniki zewnętrzne. Zatwierdziliśmy wysłanie kapsuły. Wyznaczyliśmy punkt wejścia, czyli podejście od strony wyłomu. Ekipa wzięła zapas samoprzylepnych kamer, abyśmy mogli mieć podgląd na ich plecy, sprzęt do komunikacji oraz przedmioty służące do założenia bazy wypadowej w bezpiecznym punkcie po wstępnej eksploracji. Tak w razie, gdyby nie udało się otworzyć lub znaleźć punktu dla dokowania mniejszych jednostek. Weszliśmy na pokład niewielkiej barki i podlecieliśmy do wraku od strony dziury. Główna jednostka była po drugiej stronie. Pobraliśmy niezbędne zapasy, wstępnie zarysowaliśmy sytuację grupie eksploracyjnej. Przygotowaliśmy również pojedynczą szalupę z wiertłem termicznym zamontowanym na czoło.
W skład grupy eksploracyjnej wchodził Tom, Daniel, Marcus i Ren.
Tom był rzeczonym radiowcem. W dawnych czasach, zanim został najemnikiem działał w strukturach Republikii Przymierza Zjednoczonej Hanzy (W skrócie RPZH). Jako jeden z nielicznych modyfikowanych fizycznie żołnierzy zdezerterował sam z siebie. Częściej niż walczyć z wrogami zewnętrznymi swojego kosmicznego dominium, brał udziały w nieustających przewrotach i intrygach albo w pacyfikacjach buntów niezliczonych mas. Nawet jeśli ludzie do których strzelał, złamali prawo, to obrzydło mu strzelanie do głodującego motłochu.
Wziął więc swój ekwipunek, pieniądze które zgromadził i odszedł. Nie mając nikogo w starym życiu, mógł wejść do nowego bez oglądania się za siebie. Posiadał on na wyposażeniu zakoszony pancerz płytowy z ołowianych płytek. Używanie broni nuklearnej było cudowną codziennością na światach Republiki. Jego pancerz był lekki i w przeciwieństwie do innych członków oddziału nie był zbyt okazały. Gdyby nie szereg gadżetów o których zastosowaniu i tak nie mam pojęcia i o obudowie, byłbym skory uznać to za bardziej zmodyfikowany kombinezon z zamkniętym obiegiem oraz aparatem tlenowym. Ten zresztą miał połączony z tą aparaturą zbiornik na stymulanty które były podawane do organizmu przez oddycharkę. Na wyposażeniu posiadał podłużny bagnet oraz karabin automatyczny. Ot co, zwykła spluwa strzelająca amunicją 5,56 mm z magazynkiem na 120 nabojów. No może jedyną ciekawą rzeczą był moduł manipulujący ciepłem. Sprężał on gorąco gromadzone przez ogień ciągły i pozwalał wypuszczać pociski z lufy pod wyższym ciśnieniem. Wdawanie się w szczegóły ma sens, kiedy widzi się takiego marine pierwszy raz… Po tylu latach nie robi to na mnie wrażenia.
Daniel za to… Jak to ujął Herbert
”Typ na pewno dla kogoś pracuje… Tylko jeszcze nie wiem dla kogo”.
Trudno się nie zgodzić z nim z prostego powodu. Daniel to był podejrzany gość. Mruk znaczy, to jeszcze w miarę normalne… Chodzi bardziej o to jakiego typu mrukiem był. Wiecznie obserwował, czaił się… Skradał… Co brzmi śmiesznie, bo mówimy o gościu wysokim na 3 metry, a przez drzwi musi wchodzić od boku. Bo jest za szeroki, aby normalnie wejść do kajuty albo przekroczyć śluzę… Mimo wszystko, jego wielka postać uwięziona w stalowej skorupie pozbawionej szyi. Za hełm, a właściwie segmentową maskę służyła mu niewielka wypustka na napierśniku. Nie wiadomo o jego frakcji wiele. Jedynie to, że znajdowała się w okolicach gwiazd Culixa i obejmowała pas kilku planet. Do floty przybył wraz ze swoim oddziałem. Oficjalnie był po prostu wojskowym emerytem, jednakże nie czuł się jeszcze gotów, aby porzucić broń. Zebrał więc kumpli, kupił sprzęt… I ruszył. Po kilku kampaniach pozostał tylko on. Uzbrojony w miotacz plazmy oraz w długie ostrza naręczne u prawej dłoni jest chodzącym czołgiem, a w zamkniętych pomieszczeniach samym wejściem robił masakrę. To rzygające plazmą bydle zmieniało czołgi w kupy topionego metalu a oddziały piechoty w dymiący żużel. Chwytami za to wspomaganych mechanicznie oraz biologicznie rąk nie było przed nim żadnej bariery które by nie zniszczył bez wysiłku. W drugiej ręce mógł też się pochwalić generatorem pola siłowego. Dostał go od samego Kaptana w nagrodzie za jakąś wyżej nieokreśloną przysługę. Stan, który analizował logi bitewne członków oddziału, stwierdził, że to właśnie uzbrojenie Daniela jest najciekawsze, szczególnie ta tarcza… Ładowanie baterii miało bardzo ciekawy sposób, Daniela otaczała trwała osłona energetyczna która po prostu redukowała uderzenia w wytrzymały pancerz, umacniając się z każdym atakiem. Tak że po długim starciu mógł otoczyć tarczą siebie oraz najbliższych sojuszników.
O ile Tom nie potrzebował żadnego źródła zasilania, wyłączając wizjer jego hełmu, wewnętrzny HUD oraz pomniejsze elektroniczne elementy… On nie musiał wspierać swojego uzbrojenia, ponieważ nie posiadał żadnych sztucznych mięśni albo bardziej wymagających systemów podtrzymywania życia. Daniel za to posiadał, według śledztwa Herberta potężny generator wbudowany we własne ciało. Lustrując go, przy pomocy świetlika napięcia wykrył, iż jego serce biję 300 razy na minutę i to w momencie, kiedy jest przeważnie spokojny. Patrząc, że przy jego gabarytach serce musi mieć wielkości ludzkiego mózgu, jest to wręcz przerażający wynik. Daniel nie miał w swoim pancerzu żadnego wbudowanego systemu. Fakt, że to wojownik jest zasilaniem własnej zbroi, jest bardzo interesujący… Jeśli jest prawdą… Nie udało nam się nigdy zdobyć próbki krwi Daniela, aby ustalić, czy jego posoka działa również jako paliwo i nośnik odpadów generowanych przez pobierającą energię zbroję.
Stan żartował, że powinniśmy wysłać tylko Daniela, bo reszta oddziału mogłaby go osłabiać.
Rem i Marcus, byli za to Pretorami. Służyli razem w jednej kompanii w ostatnich dniach istnienia swojego Imperium. Byli jeszcze żółtodziobami, kiedy to po swojej pierwszej bitwie, zostali uświadomieni, że jest to ich ostatnia walka jako wojowników Imperatora. Zindoktrynowana miłość i lojalność do swojego władcy zniszczyła ich, jednakże jeszcze bardziej dobił ich fakt, że ta pierwsza bitwa w oczach członków ich kompanii uczyniła zaledwie godnymi do mianowania się nowicjuszami w nieprzeliczonych legionach Imperatora. Nie dostąpili nawet zaszczytu zmiany imienia albo zebrania swych pierwszy trofeów z pól bitwy. Ich kompania rozwiązała się dosyć szybko i nie była nawet w stanie stać się samoistną siłą. Wkręcili się do innych grup, stali się samotnymi strzelcami, dołączyli do Poszukiwaczy… Ruszyli na samobójczy atak gdzieś w głębi nowo narodzonej Republiki. Ponoć chcieli odzyskać zwłoki swojego Pana albo chociaż… Utrzymać swój honor… Rem zachował jeszcze swój stary rzemieślniczy pancerz z Imperium, za to Marcus w czasie jednej z misji został poważnie ranny. Dokładniej spadł na niego Duży. Został cudem odratowany, a jego resztki oraz wyposażenie zostało połączone. Wojak został na stałe złączone z pancerzem Poszukiwaczy.
Wzorzec X-910, zmodyfikowany do potrzeb Markusa, a dokładniej usunięto osłony nóg oraz lewej ręki. Dodatkowo w generator wbudowano formę kręgosłupa oplecioną siecią kabli prowadzących aż do mózgu. Ta modyfikacja pozwoliła również dołączyć do jego naramienne działko laserowe. Przydatna rzecz, bowiem Marcus posługiwał się standardowym karabinem Poszukiwaczy i specjalizował się w walce na dystans. W razie czego impet ataku na siebie przyjmował Rem, mistrzowsko posługiwał się mieczem termicznym oraz obrzynem zdobycznej dwururki.
Jak kosmos wielki, tak ta broń zawsze prześladuje tę niezmierzoną otchłań. W sumie, w tym przypadku została, chociaż dostosowana do używania śrutu o uranowym płaszczu, przez co serio potrafiła zmienić wroga na krótkim dystansie mięsne albo metaliczne konfetti.
Ostatnia odprawa została wykonana szybko, bez zbędnych pytań i problemów. Doświadczona ekipa, zapas sprzętu i amunicji oraz mentalne przygotowanie na to, że mogą tam zastać wszystko. Łącznie z własną śmiercią.
Czasu mieliśmy mnóstwo, bo technokracja po prostu chciała dostać technologię, a nie otrzymać ją jak najszybciej. W związku z tym mogliśmy wykonać swoją pracę na spokojnie i nieśpiesznie badać każdą zaobserwowaną rzecz.
Kapsuła uderzyła po pięciu minutach od wystrzelenia. Wtedy siedzieliśmy na stanowiskach i mając podgląd na każdy z ekranów, przedstawiający kamery, wbudowane w hełmy kosmicznych wojaków, oraz jedną osobną należącą do niewielkiego drona który sterował Herbert.
Na początku była ciemność, jednakże po chwili kamery uchwyciły kontrasty i zaczęły się klarować pojedyncze kształty w mroku. Znajdowali się w przedziale przed wiertłem. Siedzieli na pozycjach koło drzwi. Wszyscy sprawdzali sprzęt, a w mroku błyszczały jedynie zielonkawe wizjery ich hełmów. W spokoju badali przypięcia granatów, magazynki oraz celowniki w swoich broniach. Rem spokojnie ostrzył ostatni raz swój miecz, a Daniel sprawdzał, czy jego naręczne ostrza wysuwają się bez problemu. Jedynie Tom przez uchylony namordnik swojego kasku dokańczał papieros. Delikatne obłoki dymu unosiły się w lekko trzęsącej kapsule. Bzyczący dźwięk alarmu oraz mruganie czerwonego światła oświetliło ich pancerze. W tych błyskach powstali i złapali uchwyty blokad. Chwilę potem nastało uderzenie. Wszystkim szarpnęło, następnie nastało głośne buczenie.
- Wchodzą. - mruknął Stan. - Ominęli dziurę bez problemu…
- Kapsuła zczytuje dane… - dodałem - Sztuczna atmosfera posiada odpowiednie skrzyżowanie tlenu i azotu… Sztuczna grawitacja na poziomie mniej więcej równym kapsule…
- Skażenie powietrza?
- Brak.
- Promieniowanie?
- Standardowe, nawet nie odczują.
- Wiertyło weszło… - rzucił Herbert ze swoim specyficznym akcentem spowodowanym przez przebudowę szczęki-Brak uszkodzeń blokady… W składzie tylko krzem i Ferrum. Można odblokować kapysułę.
- Odblokować. - mruknął Ron. - Puścić drona. - Opancerzone sylwetki przesunęły się do boków kapsuły, a niewielki pojazd powoli ruszył, zbliżając się do przeciwległej ściany.
Coś w pobliżu skrzypnęło, następnie chrupnęło. Z ciężkim jękiem okrągła ściana śluzy obróciła się i powoli opuściła grube, ołowiane drzwi. Lufy karabinów podniosły się ze szczękiem zdjętej blokady. Dron ruszył, na bieżąco pobierając próbki z otoczenia.
Znajdowali się w ciemnym orurowanym korytarzu. Wszechobecny kurz lekko drgnął, a w mroku coś zaskrzypiało, zawyło… Jęknęło metalicznie i ociężale na powitanie małego pojazdu. Ten rozejrzał się…Z lewej mrok, z prawej mrok który po chwili uformował się w pospawaną na prędce ścianę z metalu. Maszyna wyciągnęła ze swojego wnętrza próbnik.
- Wszyyyystko w porządku… Żadnych alarmujących sygnałów od Próbnika… - mruknął Stan.
-Broń konwencjonalna nie powinna wybuchnąć im w rękach… - rzucił jakby do siebie Ron- Dobrze...Sprawdzić lampy lumenowe. - Rem bez słowa odpiął od swojego pasa czarny bloczek w kształcie i wielkości cegły. Przyłożył go do ściany, a ten po cichym kliknięciu szczepił się z metalową powierzchnią. Po kilku sekundach rozświetliła się mdłą zielenią. Światło odbiło się na naramienniku rzeczonego Marine. Biały malunek, śmiejącej się czaszki z kartą asa pik uwieszoną na prawym kle, łypał złowrogo w tym świetle… Do tego zaczęło rozchodzić się ciche bzyczenie.
- Potwierdzam obecność znacznika. - Mruknął Daniel.
- U mnie również. - Rzucił Marcus.
- Ja też…- dodał Tom.
- I u mnie… - zgodził się Rem.
- Brak zagrożeń mesmerycznych pierwszego, drugiego i trzeciego stopnia… - Mruknął Ron.
Lampy Lumenowe to przydatny i prosty gadżet. Bada on czy żaden w otoczeniu w okolicy z jakiegoś powodu nie padł ofiarą uszkodzenia zmysłu, nie jest w jakiejś iluzji i jego percepcja rzeczywistości jest inna niż ta posiadana przez otoczenie. Lampa lumenowa oprócz zielonego światła (dla homo sapiens i jemu pochodnych. Pteryle widzą czerwone światło, a Hakrony żółte), słyszą bzyczenie (znowu-jest ustandaryzowane “prawidłowe” brzmienie zależnie od rasy) oraz czują jakiś określony zapach (w tym przypadku powinien być to zapach lawendy). Jeśli takowe kryteria są spełnione, to trzy stopnie z pięciu zagrożenia mesmerycznego nie powinny zostać naruszone, a wojak wie, że nie musi się z tym chwilowo pilnować.
Żołnierze ruszyli za pojazdem w ciemności. Ich ciężkie kroki skutecznie były tłumione przez podłoże po którym się przemieszczali. Mroczne pomieszczenie było pełne rur, kabli oraz martwych tablic rozdzielczych. Dron tylko powoli jechał i zbierał otaczające ich dane z okolicy. Żołnierze za to spokojnie szli i się rozglądali. Nie szukali niczego konkretnego, a po prostu lustrowali czy nie ma żadnych zagrożeń. W końcu, bez napotykania żadnych drzwi albo dodatkowych śluz doszli do rozwidlenia. Kamerki podniosły się na dwie blaszki. Nad lewym przejściem znajdował się prosty i czarny symbol kropli, a nad prawym kłosa.
Marines stanęli w oczekiwaniu.
- Spichlerz…Może szklarnia lub zbiornik na wodę…Lub cokolwiek oni piją… - Ron ukrył głowę pod rondem swojego kapelusza i zamyślił się - Niech najpierw sprawdzą spichlerz. W razie co, szklarnie na pewno muszą być połączone z zapasami wody… - spojrzał na odczyty z próbnika drona. - Brak oznak jakiejkolwiek znanej nam skazy biologicznej w powietrzu. Czyli prawdopodobnie systemy tego okrętu nie zostały zablokowane…
- Przynajmniej te podtrzymywania życia…- Zauważył Stan. - Pamiętaj, że kilka razy dla bezpieczeństwa rasy zabijano całą załogę która była podejrzana o przewożenie jakiegoś patogenu…
Zdarzały się takie sytuacje, prawda…Po prostu lepiej było poświęcić załogę i okręt niż próbować go nieudolnie oczyścić, zdezynfekować. Oczywiście bywały też takie kwestie, kiedy dane cywilizacje upadały przez atak ze strony komputerowych wirusów które infekowały całe banki danych zbudowane na statku.
W związku z tym czasem lepiej było zniszczyć taki statek i mieć spokój, niż na siłę go starać się odzyskać.
W tym czasie wojownicy w towarzystwie niewielkiego robota lustrowali kolejne przejścia. Mijali pomieszczenia pełne zalakowanych blaszanych pudeł. Mijali też owalne zbiorniki od których według Marines unosił się odpychający i mocny zapach.
Od tych zbiorników w górę wychodziło mnóstwo cienkich rur. Na końcu pomieszczenia gdzie znajdowały się cztery takie zbiorniki, była klatka schodowa. Według kolejnego znaku przy klatce (był obrazek jakiejś istoty na czterech odnóżach u góry oraz kłosa na dole) znajdowali się przy oborach, a pod nimi były miejsca pod uprawę.
Pierwej zeszli na dół, dron delikatnie uniósł się na niewielkim napędzie antygrawitacyjnym, aby bez problemu zstąpić z klatki. Zostawiając Rema na czatach, zstąpili do sali przestronnej. Jak sami stwierdzili, w powietrzu unosił się ciężki odór zgniłych warzyw i odchodów. Świat w kamerach przedstawiał straszny bałagan. Woda skraplała się w ścianach i blatach, a stłuczone szkło chrzęściło pod pancernymi buciorami, mieszając się z pulpą fermentujących warzyw i owoców. Tom spojrzał w stronę sklepienia. U niego w mieszance metalu, skruszałych przewodów i wyłamanych lamp istniało życie. Sufit ledwo trzymał spójność, gdyż wiły się w nim tak samo, jak okablowanie, setki korzeni różnej postaci i grubości. Były długie i cienkie, na wzór pietruszki albo chrzanu…Przechodziły nagle w ogromne bulwy, jakby skrzyżowano ziemniaka z dynią. Ściskały się i pękały, była to istna rapsodia…Mutacja wręcz… Nie pamiętam już kto, ale ktoś po prostu rzucił „Tak więc wygląda motyl w środku…”
Coś w tym było, bo z wielu z tych paskud wyrastały śliczne kwiaty…Podejrzewam, że półmrok oraz ubogie światło które dawały noktowizory, nie zapewniały nam pełnego obrazu. Mimo to, wiele z nich błyszczało w tym królestwie mroku…Woda, niby to kryształy zebrane na ich wyblakłych krańcach układały się w naturalnych wyżłobieniach na kwiecie, aby zmagazynować ciecz. To było…Genialne. Wziąć taki kwiat i pomyśleć…Po co jest kwiatem? Jest sobie kosmiczny Marine - przystosowany do przetrwania bardziej niż jakikolwiek człowiek. Powstał w wyniku inżynierii biologicznej, zrobiony na obraz człowieka, przez człowieka i dla człowieka.
Jest sobie Upiór który też jest fizycznie przystosowany…Stworzyły go pokolenia przemian, życia w jakiś warunkach…Na pokładach statków i bezlitosnych piaskach niezliczonych pustyń na których kolejne generacje gwiezdnych kolonistów walczyły.
Powstał w wyniku zwykłego dostosowania się…To jego świat ukształtował go na takiego jakim jest. Jest bardzo sensowny, idealny w pewnych warunkach.
Mamy też kwiaty…One się dostosowują, prawda? Prawda…Mają wiele praktycznych zastosowań. Róża ma kolce, aby zniechęcać zwierzęta do ich jedzenia, zieloną łodygę w której magazynuje wodę, liście służące w fotosyntezie i…Jest naturalnym uwodzicielem.
Niech mnie diabli biją, jeśli jej piękno nie jest tylko po to, aby istoty zdolne dostrzec ich urok…Upoiły się zapachem który mniej świadome istoty odpycha… Nakłaniają, by bardziej świadome zrywały je, przesadzały, dawały ukochanym…Pomagały w rozłogu. W ogólnym rozrachunku chronią siebie oraz swoje przyszłe pokolenia.
I nie potrzebują do tego pięści, pazurów, kłów czy broni palnej…Co nie znaczy, że to jest zły pomysł, aby mieć pod ręką przeładowany rewolwer, czy ostry nóż…
Dążę do tego…Że takie były te kwiaty uwieszone u tego sufitu. Były jak ta anegdota…Niezdolna oddać opis ich piękna, ale chciałem zawrzeć w niej tę jedną rzecz. Warunki nie odebrały im uroku…Wykorzystały swą wolę życia…
I tak żerowały na pożywce z gnijących warzyw i korzeni na suficie…Kradły wodę z obrzydliwego bagna które było na stole i podłogach. Metal pożerała rdza, śmieci się rozkładały, a brak światła rekompensowały sobie życiem w mroku. I chociaż…Wiedziały w pewnym sensie oczywiście, że nikt ich nie zobaczy - to one i tak dążyły do piękna.
I żadna ręka , tylko ta zrodzona przez przypadek - nie stworzyłaby tylu wymyślnych wzorów i mieszanek kolorów na ukwieceniu…Którą my mogliśmy sobie wyobrazić…Widzieliśmy tylko zieleń z noktowizorów. A Marines…Marines nie kwapili się do upajania się pięknem.
Daniel skupił się bardzo na jednym z rogów sufitu. Bardzo był na nim skupiony… Nikt nie patrzył na jego ekran przez znaczną ilość czasu, obserwowaliśmy to bardziej z perspektywy drona i Toma który z wszystkich Marines zachował najwięcej z człowieka… Ron również z uporem wariata gapił się w ten ekran.
- Ron, też to widzisz? - mruknął cicho Daniel.
- Ta…Nadal się tam czai…
- Szuka kierunku z którego będzie mu wygodnie uderzyć…
- Jakie wymiary mu dajesz?
- Z 5…Może 6 metrów wzwyż…
- Podgląd na termo?
- Brak widma…
- Sonar?
-Na tyle,na ile…Przy ścianie go nie odbija jego profilu zbyt dokładnie… - Stan puścił komunikat na innych, a pozostali Marines na pierwszy rzut oka nie zmienili swoich zachowań. Nadal byli ciężkimi i metalowymi posągami rodem z jakiś pradawnych podań i mitów… My jednak wiedzieliśmy, że oni już lustrowali teren, napięli swe mięśnie i nieznacznie spłycili swój oddech. Jednakże byli profesjonalistami…Znali się na swoim rzemiośle. Jak i wróg skryty pośród kwiatów czaił się na nich, tak i oni w tej pulpie oczekiwali ataku. To była kwestia tego, kto pierwszy popełni błąd. Oczywiście, Daniel mógłby po prostu strzelić w domniemaną pozycję…Ale…Jeśli wróg był szybszy od nich? Jeśli był większy? Jeśli już położył swe łapska, pazury, macki czy inne podnóża na pancerzu wojaka? Kto by tak naprawdę zaatakował pierwszy? Czy Daniel, by zdążyłby pociągnąć za spust? Czy Tom zdążyłby się odwrócić? Zmienić pozycję? A co z Remem? Czy on byłby w stanie chociaż pomyśleć o jakiejś taktyce?
Te cenne sekundy które mijały, dawały szansę Marines. Opracowanie planu, przygotowanie się psychofizyczne, przyjęcie taktyk które oni podejmą i czy będą one współpracować z planami innych żołnierzy. Czy my bylibyśmy w stanie cokolwiek tu powiedzieć? Nasze komunikaty by tylko bardziej zamieszały w ich działaniu…Zaśmiecilibyśmy tylko kanał. Ron o tym wiedział i obserwował kolejne ekrany. Stan lustrował sytuację przy pomocy Drona, ja szukałem referencji w bazie danych Poszukiwaczy. Zawsze może istnieć jakiś przypadek w historii niezliczonych wypraw, gdzie doszło do starcia z podobnym bytem. Herbert już starał się coś wyciągnąć z ochłapów które zebrał sprzęt.
Płatki leniwie opadały, Marines trzymali swoje pozycje sztywno, wrak umierał swoją śmiercią gdzieś w oddali i nikt nie zwracał uwagi na obolałe jęki zdychającego potwora. Liczyły się te leniwie płynące sekundy w oczekiwaniu na moment ataku. Ciosu, na wzór sztyletu wychodzącego z ciemności, który swym ponurym błyskiem przeszywał plecy nieprzygotowanej ofiary… Jedyne co się ruszało to woda, która leniwie skapywała z kantów blatów pełnych zgniłej miazgi chyba-warzywnej.
I nawet my, w naszej bezpiecznej kanciapie byliśmy jak zaklęci…Zahipnotyzowani oglądaliśmy ekrany, a jedyne co słyszeliśmy to kapanie… Po trzech kapnięciach Daniel nieznacznie podniósł lufę broni. Robił to tak powoli, wyważonym ruchem, bez żadnego odskoku czy niekontrolowanego odruchu. Systemy celownicze jego hełmu powoli nakierowały się na domniemaną pozycję wroga. Powoli pociągał spust, przygotowując ogromny ładunek plazmy…
- Kurwa! - ciszę przerwał zaskoczony Tom. Wystrzelił kilka razy w okolice własnych nóg. Po czym wzniósł się on na chwilę w powietrzu, jakby niewidzialna dłoń złapała za kostkę i rzuciła nim w kąt pomieszczenia. Z trzaskiem łamanych blatów, szybko puścił kolejną serię ze swojego karabinu. Daniel warknął z irytacją i uwolnił śmiertelny ładunek.
Zielony błysk uderzył w pozycję drapieżnika. Z ciemności poleciała jedynie struga szmaragdowej mazi, jednakże nim padła na ziemię, to już była tylko zastygłym kawałem żelu. Marcuss puścił serię po suficie. Kolorowe płatki zaczęły odpadać od sufitu. Pretor dopadł do Toma. Ten w drzazgach, błocie i połamanym metalu leżał, oddychając płytko i mierzył okolicę. Wstawał, powoli podpierając się pod ścianę.
- Wzmocnij pole siłowe dronie. - mruknął Ron - Nie wtrącajcie się do walki. - robocik posłusznie schował się w jednym z powstałych zbiorowisk połamanych mebli.
Daniel przywarł do ściany i porzucił walkę działem plazmowym na rzecz swojej naręcznej broni. Zajęli rogi pokoju. Bestia już nie krwawiła, zasklepiła swe rany tą dziwną cieczą.
(Która jak później okazało się, strukturą chemiczną i składem nie odbiegała daleko od najzwyklejszej pianki budowlanej!)
Znowu nastał ten nieprzyjemny impas polegający na oczekiwaniu. Teraz jednak był krótszy. Marcus nie bez przyczyny ostrzelał rośliny, wzniecił je w ruch i sprawił, że wiele płatków opadło, tworząc wręcz dywan na dole. Wszyscy błyskawicznie zrozumieli zamiar Marine i lustrowali ziemię, a potem sufit.
I znowu padł atak. Byt jednak tym razem dopadł do drona. To było jak senny majak. Obraz rwał się, przeskakiwał po klatkach. Widzieliśmy zakutą w pancerz rękę, potem nogę, następnie segmentowany korpus, potem łapę na modłę psiej lub kociej, pokrytą na całej swej powierzchni malutkimi kościanymi haczykami. Następnie znowu ciemność która trwała przez kilka sekund. Z głośników po naszej stronie wydobywały się tylko strzały i ni to pisk…Ni to chrobot… Brzmiało to, jakby ktoś torturował najdziksze ze zwierząt, a ono w tych bólach starało się pojąć język kata i wybłagać u niego ukrócenie męki.
Znowu strzały i metaliczny brzdęk opadających łusek!
- Uwaga na ogon! - rzuciła Marcus. Tymczasem kamera robota była nadal masakrowana. Widzieliśmy kły które opalizowały. Sprawiały wrażenie stożków ze szkła wypełnionych bazaltem. Było to jak szczęka krakena, w ciemności błyszczały setki tych zębów. Zajmowały one całą jamę i przełyk. Jednakże ruch całej szczęki malał coraz bardziej. Oczywiście nie obyło się bez uszkodzenia obiektywu. Jednakże stwór coraz bardziej odpuszczał. Inne kamery przedstawiały, jak potwór był masakrowany ogniem krzyżowym. Rany nie nadążały się zasklepiać, ponieważ karabiny marines zmieniły sylwetkę pokrytą płatkami kwiatów w szmaragdową szatkownicę. Zielona maź na ciele potwora zastygała, jednak co z tego skoro naboje kosmicznych żołnierz po prostu go zajechały. Ogon, który był prawdopodobnie długi na sześć metrów. Daniel się z nim mocował w drugim rogu pomieszczenia. Jednakże i on po chwili stracił całą werwę. Stwór opadł na posadzkę, a wszyscy żołnierze sprawdzili stan sprzętu.
- Zmieniamy pozycję-mruknął Daniel-Tom, załóż tutaj kamerę i pozostaw znacznik dla Botaników. Sprawdzimy ten zbiornik na wodę. Jeśli nie będzie tam przejścia, będziemy musieli zacząć się przepalać. Marcus. Jaki jest stan Drona? - żołnierz przyklęknął przed robocikiem i przebadał go.
- Kamera działa. Moduły robocze oraz transportowe również. Zmasakrowana obudowa…Brak oznak uszkodzeń chemicznych. Ron, jak nas słyszysz?
- Wszystko jest w porządku po naszej stronie. - odpowiedział Upiór-Wprowadziliśmy protokół wewnętrznych auto-napraw, ale możemy kontynuować misję. Zabezpieczcie tylko to bydle…Kto wie, czy jeszcze nie będzie miało ochoty wstać na drugą rundę. - Jak na zawołanie Marcus wpakował jeszcze trochę śrutu w trupa.
- Zeskanujcie mi to truchło. Może dowiemy się czegoś ciekawego teraz. - Herbert jedynie przytaknął przeglądając ekran na którym zaroiło się od danych. Część zebranych danych wydrukował, aby umieścić go w finalnym raporcie dotyczącym misji.
Spośród mnóśtwa danych które i tak średnio mnie obchodziły, najważniejszym w mojej opinii były informacje, iż była to wariacja przedstawiciela fauny z bardzo dalekiego regionu galaktyki. Tak dalekiego, że ponoć nawet napędy Poszukiwaczy (A przynajmniej tych współczesnych mi) nie były w stanie zabrać tam ich statków. Ów przedstawiciel, według zapisek w archiwach które razem z Herbertem przegrzebaliśmy opowiadały o stworach które były przezywane „sadystami” przez autora notatek. Stworzenia owe miały się żywić mieszanką wydzielin generowanych przez mózg ofiar w momentach strachu. Stwory owe, prócz wyglądu, miały wydzielać, że swych licznych szpikulców które okrywały cale ciało substancję która wzmagała te doznania i byłą silnie halucynogenna. Czaić się miały w krzewach i zagajnikach gęstych dżungli na jednej z dzikich planet, tej odległej dla Poszukiwaczy, części galaktyki i całymi dniami leżeć na brzuchu w oczekiwaniu, że ktoś skaleczy się i wpadnie w ich sidła.
Wariacja z Ifryt 7 w ciekawy sposób wykorzystała ten najważniejszy dla przetrwania Sadystów mechanizm. One traktowały tę samą substancję jako śmiertelną truciznę. Późniejsza analiza ich układu nerwowego wskazała, iż ich mózgi wręcz pływały w tym hormonie. Były one na wiecznym skraju panicznego obłędu. Dlatego też wyewoluowały mechanizm maskowania, by unikać wszelkich starć. Potrafiły też o wiele efektywniej magazynować substancje odżywcze…Ba! Nauczyły się je pobierać z każdego dostępnego źródła. Pierwszy osobnik zabity w szklarni według wyliczeń Herberta miał jeść ostatni posiłek około pięćdziesięciu lat wcześniej. Również okresy wegetacyjne które lekką ręką można liczyć na setki lat…Były urodzone doczekania, aż pojawi się ktoś, kto może je zobaczyć…A ten, kto je zobaczy, może chcieć je zabić…Aby mieć pewność, że obcy nie zrobią im krzywdy, należy zabić ich wcześniej za wszelką cenę i zniszczyć wszystko, na czym mogli zarejestrować ich występ.
To był właśnie najbardziej interesujący element wariacji Sadystów… I to prawdopodobnie sprawiło, dlaczego za wszelką cenę rzucały drona - a dokładniej jego obiektyw. Te bestie domyślały się, że to urządzenie rejestruje i zapisuje obraz. Mogły przekazać, wieść o istnieniu Sadystów z Ifryt 7 dalej. Nie mogły na to pozwolić. Pozostali są uwięzieni na statku z nimi. Najpierw trzeba im odebrać możliwość przekazania informacji. Potem zabić.
Jak później się okazało, stwory z wraku posiadały uproszczoną świadomość zbiorową. Ba, nie dość, że uproszczoną, to jeszcze kontrolowaną komputerową. Nie dość, że posiadały podświadomą potrzebę atakowania wszelkich urządzeń nagrywających lub przekazujących dźwięk i obraz - to dodatkowo były obciążone dogmatami komputera. Dlatego też w późniejszych walkach rzucały się z niemniejszą werwą na Marines. Mimo iż kładli te stwory jak zboże w czasie żniw. To też tłumaczyło, dlaczego wrak nie był przeludniony. Dogmaty komputera ściśle kontrolowały ilość osobników, a nawet uczył (komputer) gdzie mają załatwiać potrzeby fizjologiczne, aby utrzymać tlen oraz pożywkę na której żerowały potwory. Potrafił nawet poświęcać wielu osobników, aby wykorzystać ich “magiczną” krew do napraw i zabezpieczenia okrętu.
Cóż…Tym razem za maszyną po prostu stał ktoś, kto bardzo sumiennie wykonywał swoje obowiązki. Przewrotnie wykorzystał pożywkę Sadystów i zmienił tych urodzonych drapieżników w zwykłych Tchórzy…
Dlatego też bardzo skupiłem się na tej jednej walce. Pierwszy rzut, najlepiej może pokazać co kto z kim i gdzie. Sam początek już bardzo mi pomaga znaleźć odpowiednie drzwi w moim umyśle. Większość eksploracji opisuję trochę po łebkach z racji tego, iż mam już zarys akcji. Przypominam sobie, jak szła akcja i informacje których w danej chwili potrzebuję. To nie znaczy, że kompletnie streszczę to, co działo się dalej. Moje notatki w końcu mogą wpaść w cudze ręce a wtedy warto, aby potencjalny czytelnik miał jak najbardziej przyjemną lekturę.
(Obok tego wpisu jest wszyta kartka z dopiskiem - „Zresztą, to mój dziennik i będę w nim pisał, jak mi się żywnie podoba).
Duża część eksploracji po “pierwszym ciekawym wydarzeniu” yo w ogólnym rozumieniu łażenie, oznaczanie i mapowanie. Prawda, ataki Tchórzy się zdarzały, był one jednak rzadkie. Przeważnie atakowały pojedynczo albo w grupach po dwóch - trzech osobników. Były strzelaniny w ciasnych łącznikach, przejściach, cylindrycznych pomieszczeniach wyłożonych Morbitem. Dotarli do maszynowni, gdzie całe ściany układów były zanurzone w roztworze jodu i bromu. Mimo to, dozymetr Toma cały czas drapał. Mimo że przemieszczali się jedynie po peryferiach kosmicznego potwora, a widzieli tak wiele… Oni nie reagowali na to zbytnio…Mam na myśli - coraz częściej podczas przeszukiwania okrętu wpadaliśmy na oznaki jakby ktoś na nim…Zamieszkał? Było dużo rzeczy które nie pasowały do statku. Nie było tego widać tak w szklarniach w tak dużej skali - bowiem znajdowało się tam tak wiele roślin które mogły to przysłonić. Jednakże Stan zwrócił uwagę na to że są to krzyżówki jak najbardziej znanych ludziom roślin. Były pomidory, ogórki, cytryny, pietruszka marchew i tym podobne. Oczywiście, były one zmutowane w znacznym stopniu i dostosowane do warunków panujących na pokładzie - najważniejszym jednak było, iż to, że mogły się nimi odżywiać organizmy działające na przynajmniej podobnych zasadach jak ludzie. Mimo wszystko szklarnie raczej zostały nieznacznie zmodyfikowane…Stoły na których rosły te rośliny po prostu nie sprawiały wrażenia, jakby były ku temu przeznaczone. To zapaliło nam wszystkim lampki…Jednak kolejne znaleziska rozświetliły w naszych umysłach całe latarnie. Widzieliśmy mnóstwo znaków które wskazywały, że ten okręt był okupowany…Pierwotnie uznaliśmy, że może jacyś piraci go przejęli abordażem. Widzieliśmy dużo wyników rzemiosła które było dość…Chałupnicze…W tej samej maszynowni oprócz tych wymyślnych tworów które zlewały się w jakiś dziwny amalgamat. W pewnym momencie to przestało wyglądać jak elementy maszyny a bardziej jak…Mięśnie. Chromowane mięśnie rytmicznie pulsujące i wiecznie coś pompujące. Znane i tak dobrze rozumiane tryby, przekładnie i pompy zasysające chłodziwo i paliwo wyglądały jak…A właściwie nija. Po prostu zauważalnie się odcinały i to jest najważniejsze. Zmieniły onegdaj puste pomieszczenie w którym pracowały technologie których i tak nie rozumiemy…I prawdopodobnie do tego zrozumienia nie dojdzie. Nie przez Technokratów, nie przez Poszukiwaczy. Nie dlatego że istnieją bariery których nie przeskoczymy…Są rzeczy które po prostu należy zniszczyć. W przekorny sposób należy zrobić porządek z tym, o czym nie mamy bladego pojęcia. Ci którzy żyli na okręcie, bardzo chcieli zerwać z przeszłością. W tej części okrętu panowały ciemności. Trzeba było wyłączyć latarki.
Ściana była wyłożona jakimś światłochłonem. Badania nadal trwają zresztą, a ja wątpię, że kiedyś dojdą one do skutku. Powrócono więc do nokto. Przejrzeliśmy wszystko na szybko jeszcze pod termo, widmo jednak było zimne.
(kolejna wszyta kartka - Analiza Stana:
Płyn konserwujący silnie reagował na światło. Jak na konserwant, posiadał silny odczyn kwasowy. Strasznie żrące. Poświeciłbyś na niechronione światłochłonem i okręt by został rozerwany na pół.)
Jednak te puste ściany zostały wykorzystane. Matowy światłochlon dobrze zgrywał się z żółtym kolorem którego mieszkańcy nie żałowali.
To było jak malunki naścienne. Chyba jeden z bardziej znanych symboli, rodzącej się kultury i cywilizacji. Zapisana ściana - pierwszy nośnik danych który zapisuje informacje na dłuższy czas. Tablica ogłoszeń, kartka, tablica i książka jednocześnie. Jednakże najważniejsza funkcja malunku naściennego to flara…
Flara w czasie i przestrzeni. Udział w historii, własny kącik w tym nieprzebytym mroku…Czy jest znaczący? To tylko symbole. Szansa, że na tym porzuconym wraku przyjdzie ktoś, kto w ogóle pojmie te znaki, jest znikoma. Szansa, że ten ktoś przystanie i spróbuje je odcyfrować…Jeszcze mniejsza…Szansa, że będzie to kogokolwiek z tych nielicznych obchodzić? Praktycznie zerowa.
Na końcu jednak wysiłek jest tak niewielki, a możliwość bycia odnalezionym…Nawet jeśli nikła, to dodająca otuchy. Jak się okazało, to właśnie to miało utrzymać przy życiu pierwszych i ostatnich Wolnych Ludzi na Ifryt 7.
A jednocześnie zakończyć istnienie Wyższej Rasy.
Ich flara… W butelce…Testament, czy może najzwyczajniejsza w świecie prośba i ostrzeżenie nie zostały zmarnowane. I dokonają tego istoty na wzór bohaterów o których marzyli, lecz stworzyć ich nie mogli…Na przekór wszystkiemu, ich bohaterów nie obchodziła ani historia, ani chęć zemsty…Ani żadne ideały. To była po prostu kolejna misja którą musieli wykonać w swojej długiej wojnie. Na końcu jednak…Nieważne jak szlachetne będą powstawać o nich pieśni…Wiele z ich czynów nie ma nic wspólnego ze szlachetnością…Ale co z tego? Bohaterzy i legendy są tylko po to aby jedni mogli wielbić te bajki i kroczyć ich ścieżką…Lub szczerze nienawidzić i chcieć ich przewyższyć.
Na ścianach były wymalowane motywy przedstawiające historię. Dzieje dawne dla tego ludu i ważne. Dla nich może nawet niepowtarzalne. W pewnym sensie to jednak historia stara jak świat. Według malunków żyli oni dawno, bardzo dawno temu …Tak dawno, że wspomnienia najstarszych z nich ( pod rysunkami był podpis autora, jako „Najstarszy spośród Wolnych”) pamiętają tylko żywot w kajdanach, a właściwie coś gorszego od życia w niewoli, to była całkowita egzystencja, tak zagnieżdżona w tym zduszonym ludzie, że wolności uczył się bardzo długo. Jakim sposobem udało im się to zrobić pod nosem tak potężnej i przerażającej Wyższej Rasy? Oni sami tego nie wiedzieli. Rozwijali to jednak powoli, jak chorobę która doskonale maskuje swoje objawy. Pierwsi wolni rozmnażali się, tak samo jak ich potomkowie i ich potomkowie, tak przez wiele setek…Jak nie tysiące lat. Najstarszy, niezbyt szlachetnie przyrównał ich do zgnizlizny, raka toczącego pozornie zdrowy organizm perfekcyjnego społeczeństwa. Perfekcyjnego nie tylko przez wzgląd że wysługiwał się bytami gorszymi, odartymi z godności i własnych praw do samego rdzenia - ale właśnie przez to że sama Wyższa Rasa nie posiadała czegoś takiego jak sumienie. Jako że byli doskonali to nie popełniali błędów - nie potrzebowali więc reguł i zasad których powinni przestrzegać. Porzucili więc sumienie, bo jaki mieli pożytek z bólu głowy…z czegoś co mąci spokój? Wyrzucili więc sumienia…Z czasem bezprawie stało się dla nich normą i nikt nie chciał korygować tego, bowiem nikt nie wiedział. Nadal jednak uparcie trzymali się doskonałości której tak uparcie byli pewni… Przez to byli ślepi na formujący się opór. Początkowo był on mały i niezauważalny…Pierwszą oznaką była świadomość. Świadomość bycia na samym dole, tego, iż odebrano ci wszystko…Świadomość, że los z nich zadrwił. Trzeba zawalczyć o coś lepszego…Jednakże do zrywu była daleka droga. Przed nim było uświadamianie, budowanie indywidualności i nauka poświęcenia. Lud zaczął się odróżniać, zaczął mieć swoje kategorie - bez wzorców, jednostki zaczęły mieć swoje koncepcje piękna brzydoty, zła, dobra… Konsolidowali swoje idee i spostrzeżenia. W cieniu monumentalnych budowli i obserwatorów o niezliczonej ilości oczu, jako pożywka dla Sadystów (którzy byli pupilkami Wyższej Rasy), podczas morderczych wysiłków, aby utrzymać wysoki standard życia swoich Panów. Zaczęli odróżniać mądrych, silnych, prawych, przebiegłych, słabych, głupich, upartych i tak dalej i tak dalej. Nie byli tylko niewolnikami - rozwijali swoją podziemną cywilizację. Cywilizację bez budynków, bez urzędów, bez porządku i bez wzorca, jedyne co im nieświadomie ofiarowała Wyższa Rasa to wizja absolutnego zła. Wiedzieli, że cokolwiek co reprezentuje Wyższa Rasa, nie może być dobre…Nie może przynieść w ogólnym rozrachunku nic innego niż upadek…W końcu to właśnie oni, Wolni Ludzie mieli przynieść im zagładę. Zagładę która przekradała się w ciemnych szmaragdowych korytarzach, szlifowanych perłowych komnatach i na bulwarach pełnych fantazyjnych roślin i pomników. Wiele krwawych lat zajęło im pojęcie, że aby zbudować idealną rebelię, zasiać chaos którego Wyższa Rasa nie będzie w stanie ogarnąć. Muszą stworzyć system. Kontr - porządek którego ich wróg nie zrozumie. Kiedy oni byli Bogami bez wiary, po co im był taki koncept skoro to oni byli na szczycie, a ponad nimi nie było nikogo - tak Wolni Ludzie świadomi swojej niedoskonałości musieli znaleźć spoiwo. Pokonać skrajny, obrzydliwy wręcz indywidualizm - zjednoczeniem. Nikt nie chciał zawierzyć swojego umysłu i dłoni bliźniemu swemu, bo to by znaczyło zmianę Pana - A nie wyzwolenie. Postanowiono więc postawić na symbol. Pierwsza oznaka rewolucji, oznaka rodzącej się jedności, rodzącego się systemu…Również i podziałów. Byli przez to tacy którzy nie chcieli iść za głosem wolności. Były głosy proponujące na oszukaniu Wyższej Rasy, na wytruciu jej. W końcu byli w ich pałacach, mieli ich na wyciągnięcie ręki każdego dnia i nocy. Wystarczyło po prostu wejść do ich komnat konserwujących, kiedy to ciała przedstawicieli tej rasy zanurzały się w cylindrycznych pojemnikach i łączyły swe dusze ze swymi współ-braćmi. Używali do tego maszyn wykonujących bardzo skomplikowanych obliczeń obrazujących wizję siedmiu miliardów Wysokich… Siedem Miliardów umysłów zbitych w jedną niewidzialną dla gołego oka masę. Bez niczyjej kontroli… Stan mówił, że to bardziej niż serwer bez administratora. Gdzie każdy jest Bogiem, ale jednocześnie nikt nie ma swojego miejsca. Jesteś i cię nie ma, utykasz w ciągłym cyklu zmian, chociaż twój mózg tak bardzo dąży do wykreowania stałości. Zapytałem jednego Zoga podczas tworzenia tego wpisu, czy to pokrywa się z ich mentalnym światem do którego nie mamy wstępu. Powiedział, że tak i nie. Z tego, co wynikało z mojej opowieści, brzmiało mu to jako prototyp ich rzeczywistości (na przekór to był szczyt osiągnięć Wyższej Rasy). Ten sam Zog również wskazał, że to bardzo ryzykowne łączyć w jednym szoku taką ilość umysłów. Już łączenie dwóch bez żadnej mentalnej kotwicy w przypadku istot na wzór ludzi jest bardzo niebezpieczne, bowiem tak zostaliśmy skonstruowani.
Znowu chwała mnie, że nagrałem jego wypowiedź.
”Wasz egoizm i indywidualizm jest silną obroną przed kompletnym wyzerowaniem was do postaci jednolitej masy. My musieliśmy naszą indywidualność wypracować, to było bardzo trudne dla nas. Długo nam zajęło dojść do wniosku, że ja nie jestem moim sąsiadem, a mój sąsiad nie jest mną. Różnimy się. Ta…Rasa chciała iść na odwrót. Każdy z nich był tak bardzo sobą, że uważał, iż bez problemu rozróżni się w wymiarze, gdzie nie ma żadnych wyznaczników różności. Jeśli wpinali się do jakiejś potężnej sieci…To i tak to byłoby za mało…Sądzę, że nie istnieje, przynajmniej nie jest mi znana…O…To lepiej zabrzmi, przynajmniej nie jest mi znana żadna technologia będąca w stanie przekształcić taką masę indywidualności w wyzbytą różnic masę, a potem powrócić do pierwotnego stanu gdzie potrafimy zachować swoją osobność. Jeśli bierzesz udział w takim doświadczeniu, to musisz się liczyć, z tym że twój mózg już nie jest tylko twój. W przypadku tej Wyższej Rasy żaden mózg nie był ich…Był własnością siedmiu miliardów ich przedstawicieli, tak jak ty dzierżawiłeś inne siedem miliardów umysłów. Ciężko trzymać się własnej indywidualności i inności, a jednocześnie ponawiać ten zabieg”.
Ktoś pośród Wolnych Ludzi doszedł do tego wniosku. Ktoś inny powiedział…To dobry sposób, aby się zemścić. Zniszczyć ich wszystkich za pomocą tej zabawki…Tak, zabawki. Jak zapisał Najstarszy, Starsza Rasa nie wykorzystywała łączenia świadomości w celach naukowych, społecznych czy ekonomicznych. Chodziło o czystą rozrywkę. Przekornie byli tak doskonali w swojej deprawacji, że doznawanie (jedyna forma rozrywki jaka im pozostała) było jedynym czego w pełni (według nich) nie zeksplorowali. Pragnęli więc doznać więcej przez połączenie swoich receptorów tak, aby każdy poznał swoje doznawanie i swoim doznawaniem doznawał cudzego doznawania. Ktoś inny powiedział, że to może być najlepszy moment, aby wyjść z cienia i wymordować całą rasę za pomocą właśnie tej technologii. Po prostu zniszczyć potężne banki danych które znajdowały się na dnie oceanów okalających całą planetę.Zalali cały świat, zostawiając jeden wielki kontynent, aby tylko mieć gdzie trzymać swoje umysły. Drugi głos w rodzącej się rebelii mówił, aby się zemścić, poprzez uwięzienie świadomości. Zeszło się to z kolejnym przełomem w cywilizacji. Narodzili się pierwsi rzemieślnicy którzy zaczęli tworzyć broń i narzędzia których użyłaby rewolucja. I chociaż nigdy nie widzieli miecza, ni topora ni pistoletu - Bowiem Wielka Rasa nie prowadziła wojen. Zarzucili je, bowiem nie potrafiły im przynieść nawet żadnej przyjemności. Wojny dla zasobów i ziem nie były im potrzebne. Broń stała się więc tylko fikuśnymi akcesoriami i regaliami które miały ładnie wyglądać i nie miały nawet wartości jako rodzinna spuścizna. Mimo wszystko rzemieślnicy, obserwując najsilniejszych spośród swych braci i zaczęli przygotowywać broń i pancerze, na podstawie ich wskazówek i obserwacji wywnioskowali jaki kształt oraz z jakich materiałów i jaką metodą obrabiać surowce, wykuwać je i składać w formę jak najbardziej przystępną wojownikom.. Zaczęli również tworzyć narzędzia i spisywać receptury, aby nauczyć innych spośród nich, jak za pomocą prostych czynności i elementów które z łatwością mogą ukraść (cel uświęca środki) skonstruować bomby, petardy, trucizny oraz medykamenty. Myśliciele z czasem przekształcili się w minstreli, poetów, pisarzy - tworzyli hasła i kształtowali ducha całej rebelii, nie zważając czy będzie to walka o wyrwanie się z więzienia, czy też o przejęcie planety. Nauczyli swych braci, aby porzucić ten konflikt na rzecz pokonania wroga, na osądy przyjdzie czas. Najpierw trzeba było wywalczyć wolność. I pod tym hasłem i znakiem dłoni trzymającej zerwane kajdany, Wolni Ludzie wkroczyli w ostatnie przygotowania. Wiedząc, kim są, wiedząc, że wszystko przed nimi i mając przed sobą wroga, zniszczyli jego świat w posadach. Rzemieślnicy przygotowali monolit w którym miała zostać złożona świadomość siedmiu miliardów w oczekiwaniu na karę. W agonii wiecznego krzyżowania się i próbowania odróżnienia siebie. Wpięli monolit i zaczęli pochłaniać te umysły. Ci z Wyższej Rasy którzy nie byli wtedy podpięci, musieli stanąć do bitwy z całą „ludzkością”.
I tak do walki ruszyli. Uzbrojeni w gorszą broń, w prostackie pancerze, z najprostszymi wojskowymi taktykami. Mieli sztandar, wiarę i element zaskoczenia. A przede wszystkim - własnych żołnierzy. Mitycznych wręcz, dla Najstarszego, Marines. Żaden z nich nie uciekł z planety, walczyli do końca, broniąc ewakuacji ludzi oraz Monolitu. Przynajmniej dla niego, to było właśnie źródłem takiej wiary w nich i takiej czci jaką otoczył obraz wojownika. To oni przede wszystkim dali nadzieję i to właśnie ci żołnierze dali im nadzieję na przetrwanie. To ich ciałami, została wybrukowana droga do lepszego jutra…
Jednakże i tych którzy mogli uciec, nie ocalało zbyt wielu, jednakże udało im się wykonać założone cele. Zdobyli największy okręt jaki posiadała Wyższa Rasa, wypalili rdzeń planety i ukradli zbiorową świadomość. Nauczyli się wszystkiego, co mogli i uciekli. Następne lata, to było dryfowanie…Minęły 3 pokolenia, kiedy to ocaleli rebelianci…Pierwsi i Ostatni wolni ludzie dryfowali w kosmosie. Podczas powstania zginęło bardzo wielu…Była to jednak cena którą byli zdolni zapłacić, aby sięgnąć po Wolność, po Zemstę…Po zmianę losu.
Ostatnie z istniejących zapisów na ścianach odwoływały się do „najświeższej” sytuacji wśród ocalałych. Postanowiono zahibernować najmłodszych z nich, aby po dotarciu na bezpieczną planetę mieli jak najwięcej czasu. Wśród społeczeństwa żyjącego na statku narodziły się dwie frakcje. Mściciele oraz Wolnościowcy. Wolność chciała za wszelką cenę zerwać z przeszłością i po prostu skolonizować inną planetę, aby zacząć normalne życie. Mściciele za to chcieli ukarać życie w monolicie, napuszczając do oceanu świadomości wirusy, wpuścić świadomość Sadystów których zabrali z planety, aby zdegradować i tak już mentalną papkę jeszcze bardziej. Wspominali też o takich którzy chcieli stać się jednością…O tych którzy mimo hańby i całego tego bólu nie odrzucili okowów niewolników. Głęboko w swojej psychice, uważali się za niewolników…I z dobrowolnego wyboru, było wielu takich, którzy cierpieli przez to ze byli wolni…Woleli komfort bezmyślnego bycia niż refleksji, tworzenia czegoś nowego wzrastania i upadania…Mimo świadomości tego wielu próbuje stworzyć coś trwałego…W galaktyce nie brakuje takich którzy znają finał i nie chcą go doświadczyć. Nie chcą o nim myśleć…Wolą się nakryć ciepłym kocem bezmyślności.
I drogi potencjalny czytelniku, największym dowcipem w tym wszystkim jest, że mój długi odskok w tej historii może się przysłużyć tylko tobie. Wątpię, że to, co napisałem, zrobi na tobie wrażenie, bowiem moje tłumaczenie nie jest wnikliwe. Nie tłumaczyłem toćka w toćkę, Przedstawiłem to, co według mnie jest najważniejsze. To, co mogło się przydać Ronowi, Howardowi i Stanowi. Jednakże Marines? Marines to kompletnie olali. Nie pieściło to ich ego, nie dostarczało danych taktycznych, nie dawało pozycji wroga, nie informowało o systemach ochronnych okrętu.
Pokonywali korytarz, nie ekscytując się, nie trawestując historii i symboli które ich otaczały. Fakt że udało zebrać się dane, wynikał tylko z tego, że użyliśmy Drona…Też i fakt, że Ron na to zezwolił. Marines jednak nie przyszli, aby cokolwiek ratować, aby się mścić na krzywdach. Zniczem który zapalili ci trzej żołnierzem, jest tylko ten w postaci dymiącej łuski leżącej w mrocznych i zniszczonych korytarzach.
Szli więc tak, mijając hieroglify tej cywilizacji. Kiedy ja tłumaczyłem w pośpiechu zapisy. Oni weszli na wyższy poziom. Maszyneria nadal buczała, ale znacznie ciszej…
Nagle Mark przystał. My już wiedzieliśmy dlaczego, Dron wykrył coś w głębi mrocznego korytarza. Po chwili przystał Daniel, Tom i Rem. Ten jednak stanął plecami do reszty.
- Ilu? - mruknął pierwszy z pretorów.
- Przynajmniej sześć sygnatur. Z twojej?
- Jeden… - marine spojrzał pod swoje nogi. Brud i kurz drżał w podłożu. - Chyba duży… Idziemy naprzód, ja się zajmę tym za nami. W razie rozdzielenia oddziału - kontakt na radiu co pięć minut. - Strzelcy przeładowali.
- Te… - najniższy z żołnierzy spojrzał na drona - Nie mówiliście że oni się boją wszystkiego i są raczej bierni? (Rzecz jasna mieliśmy wtedy szczątkowe dane i podzieliliśmy się tymi ochłapami zebranej wiedzy jakie mogliśmy zebrać. Między innymi tym, że nie powinni utrudniać pierwszej eksploracji)
- Prawdopodobnie w głębi okrętu jest coś straszniejszego dla nich niż wasze zakazane gęby. - zaśmiał się sucho Ron - Gdyby było bezpiecznie, to byśmy nie wysyłali was, co nie? - Ołowiany żołnierz przytaknął tylko i wrócił do lustrowania korytarza.
- W końcu trzeba zapracować na tę wypłatę. - Dodał Tom, a Daniel zaczął ładować baterię, po czym dodał.
- Napieramy powoli. Krok co wystrzał z plazmy…W piekło, psy… - Byli już gotowi, kiedy do buczenia dołączyło skrobanie. Z czasem doszedł do niego ten specyficzny jękoskrzek, jednakże wydawany przez kilka gardeł naraz wydawał się tylko bardziej. Jeżył skórę na rękach…W końcu, z ciemności wydobywał się tylko stukot, niby to deszcz bębniący o szybę i to przeraźliwe rzężenie.
- W piekło… - powtórzył Marcus.
Błysnęła kanonada, szybki i zmasowany ostrzał Toma zgrywał się z pojedynczymi i ciężkimi pociskami z cięzkiej broni Pretora. Bojowym Crescendo w tej symfonii ognia był wielkie ładunki plazmy które z głośnym gwizdem opuszczały miotacz Daniela. To właśnie błyski kul plazmy najbardziej naświetlały widok korytarza. Tchórzy było jak mrówków, a nawet jak mrówek!
Zgodnie z zamierzeniem pokonywali oni każdy kolejny krok co wystrzał ogromnego ładunku plazmy. Każdy błysk pokonywał mrokm pokazując dywan złożony z trupów.
- Te chyba niezbyt się boją… - zauważył stan.
- Inna Mutacyja… - rzekł wtedy Howard (oczywiście z jego ograniczoną wiedzą jak na tamten moment) - Widocznie mniej rozwinięte segmenty kości na plecach…Nie wspominając o tym, że ich krew nie zachowuje się jak posoka pierwszego spotykanego tutej osobnika… - Rzeczywiście, nagrania drona po przybliżeniu pokazywały, jak ciecz z sykiem wnika w metalowe poszycie i roztapia je. - Prawydopodobynie są to niewykształcone osobniki…Hodowane przymysłowo…- dodał…Specyficzny akcent Herberta miał w sobie coś magicznego. Aż szkoda poprawiać to, jak on mówił…Szczególnie że co chwila majstrował przy tej sztucznej szufladzie, aby ją skorygować i mówić nieco składniej.
Jedna z wielu rzeczy którą przeważnie wykorzystują pisarze, aby trochę odróżniać swoje postaci…Specyficzny sposób mówienia…Pewna maniera, metoda…Tutaj i ja postanowiłem sobie utrzymać tę kwestię.
Do brzegu… Wymiana ognia Marines trwała dobre parę minut i polegała głównie na tym samym. Na zalewaniu nieprzerwanym strumieniem ognia fal potworów. Wszyscy trzej znali swój rytm ognia i nawet nie musieli dawać sobie znać o przeładowaniu. Przez to nigdy nie dochodziło do sytuacji, kiedy karabin Marcusa i Toma milkły jednocześnie.
Ron jednakże również patrzył jednocześnie na to, co działo się u Rema. Poniekąd był bardziej zainteresowany jego ekranem. W końcu to on samotnie krył plecy oddziału.
Stan zauważył, że Tchórze nie używają wentylacji ani węższych przestrzeni, aby podejść walczących.
- Chyba poprzedni mieszkańcy wraku też mieli ten problem… - Ron zauważył, że wiele z kanałów wentylacyjnych i chodników dla inżynierów było zaplombowanych, zniszczonych albo zalepionych szmaragdowym kleidłem.
- Lepiej dla nas… - Ron obserwował, jak Ren z wyciągniętym mieczem i strzelbą zbliża się do ukrytej sygnatury. Ponownie zapanowało milczenie wśród nas. W skupieniu obserwowaliśmy walkę w drugiej części korytarza oraz lustrowaliśmy flanki, oznaczając je za pomocą flar i lamp, tak aby Marines nie zostali zaskoczeni.
Rema za to oświetlała jedynie czerwona łuna z jego ostrza. Czarny miecz, pamiętający jeszcze czasy Imperium emanował ciepłem z ciągle nagrzewanego obosiecznego ostrza. Wodził powoli wizjerem po obszarze, nie zważając na dziejącą się za jego plecami strzelaninę. Może i jego staż jako Imperialnego Marine był krótki, ale doświadczenia zebrane w setkach ekspedycji…Wyborne.
Mówiło się nawet pośród najemników, że miał on coś w rodzaju szóstego zmysłu... Nie dość, że sam był weteranem, miał rozległą wiedzę i szereg doświadczeń…To wiele walk rozgrywał odruchowo, naturalnie. Nie były to starcia wktórych, chociaż mógł sobie pozwolić na wahanie albo na obmyślenie taktyki. Wymiana ognia, ciosów to kwestia nawet kilku sekund. Opisanie dla mnie takiego starcia to jest wręcz obejrzenie kilkukrotnie danego odcinka nagrań i nadziwić się nie mogę jak szybko, podejmowane są decyzje przez takich właśnie Pretorów, nie wspominając o tym, jak błyskawicznie dostosowują swój styl walki do wroga.
To właśnie walka wręcz jest najlepszym pokazem tej cudownej umiejętności.
(Między stronami wpisu znajdowała się nadpalona kartka:
Potwierdzono obecność dodatkowego organu wplecionego w mięśnie na obszarze całego ciała…Jest on czymś w rodzaju nylonowego cieniutkiego wężyka który w chwili napięcia mięśni rozrywa się i wypuszcza pasożyta zbierającego hormony generowane przez nie. Pasożyt po pożywieniu się hormonami wycofuje się do rurki i przemieszcza się do mózgu. Tam umiera, przekształcając wchłonięte hormony na te zdolne do przyjęcia przez umysł. Informacje zapisane w takich komórkach wędrują do banków pamięci. Dokładniej do pamięci mięśniowej. Sama rurka po wysiłku się zagaja i generuje kolejnych pasożytów.
Co to oznacza?
…Jeśli Marine wygrał lub przetrwał walkę z określonym przeciwnikiem nie zyskuje wyłącznie doświadczenia w postaci wiedzy o danym wrogu. Jego pamięć mięśniowa zostaje dodatkowo wspomożona, wiedzą zebraną przez pasożyta. Sprawia to, że mózg jest w stanie automatycznie ustawić procesy metaboliczne wojownika by jak najlepiej był on w stanie wykorzystać partie ciała których używa w określonej sytuacji. Pomaga również nakierować zmysły Marine, jego wzrok na podstawie pamięci wychwytuje punkty w ciele wroga. Jeśli walczyłeś z nasterydowanym bysiorem, wielki Karaczanem, robotem postury takowego Marine, to mózg oprócz szukania „świecących” punkcików będzie z góry wiedział, czego trzeba się spodziewać, bo nie przeszukuje swoich poprzednich doświadczeń…Coś na kształt komputera - nie szuka on na dysku, tylko szybko wybiera zestaw danych na podstawie kryteriów, wbitych w pamięć podręczną. Owe kryteria są ustawiane w pierwszych sekundach walki, odwołując się do zwykłej fizjologii. Ty się stroszysz na danego wroga w określony sposób, a mózg “Przypomina sobie” przeszłe zachowania organizmu i ustawia siebie oraz Marine tak, jak to robił w danych sytuacjach.
Mam nadzieję, że pomogłem
~Randolph)
Marines nie mogą się wahać. To jest wręcz oczywiste…Oczywiste, kiedy wiesz, że za rogiem czeka przeciwnik który ma intencję cię zabić. Tak jak przeciwnik z którym mierzył się Rem. Żaden z nas (oprócz Rona) nie miał pojęcia, kiedy padł pierwszy atak. Walka rozpoczęła się tak szybko…Wróć, nie było stanowczego sygnału ją rozpoczynającego. Nie było nawet rozmowy z przeciwnikiem czy czegokolwiek co pozwala się zorientować w pędzącej akcji. Był tylko błysk i uderzenie, następnie termiczny miecz przeciął mrok. Potem znowu i jeszcze raz. Dopiero za trzecim razem bez spowalniania czy powtarzania klatek udało nam się zauważyć, w czyją stronę Rem kieruje tak śmiertelne razy.
Ostrze z sykiem zatopiło się w ramieniu wroga…
Wroga o posturze Marine i wręcz takim samym jak pretorskie - umięśnieniu…
Mierzył z cztery metry, a jak potem stwierdziliśmy z odzyskanego nagrania, jego masa mięśniowa zyskiwała ciągły przyrost.
Nic nie mówił, warczał tylko i obnażał białe zęby które odcinały się na czarnej niczym smoła skórze. Jak Rem zauważył potem, jego dłonie i nogi musiały być również pokryte haczykami. Stąd jego niesamowita mobilność i przyczepność z której korzystał namiętnie w czasie starcia.
Nim jednak sam Marine zdołał się czemukolwiek przyjrzeć, wróg rzucił się na niego. Błyszczące jak wypolerowany obsydian oczka, pozbawione powiek i wpatrzone tylko w jeden punkt przed sobą. Grymas, bólu i tęsknoty, zmieszany z jakąś chorą odmianą radości, tak kontrastował z pustym i obojętnym spojrzeniem hełmu Marine. Gigant zachowywał się jak szmaciana lalka. Niby był szybki, silny i w jego walce była jakaś metoda…Chociaż zachowywał się jak kukiełka o poplątanych sznurkach. Próbował, co prawda nadać kierunek ciosom, ale coś mu nie pozwalało wykorzystać pełni impetu i siły, aby go skutecznie zadać. W związku z tym Rem starał się utrzymać dystans, wybadać wroga. Jeden cios sprawiał wrażenie przemyślanego, aby seria koolejnych była bezwładną szamotaniną. Oczywiście, to Rem miał przewagę broni. Czekał na odpowiednią okazję do zadania morderczego cięcia.
- Czemu nie strzeli z dwururki? - mruknął Stan.
- Szkoda mu amunicji… - stwierdził Ron- Mógłby przestać się z nim bawić…
- Wydaje mi się… - Wtrąciłem się - że nie chodzi tutaj o oszczędność amunicji… - Ron przyjrzał się trwającej walce. Zauważył to, co ja, jego skóra nie była czarna, kiedy miecz zbliżał się do niego, to powierzchnia pokrywała zielonkwawym poblaskiem. Miał na sobie naturalny pancerz.
- Hmmm…Ta…Widzę…
Na chwilę wróciliśmy do starcia chłopaków w korytarzu. A oni przeszli już długi odcinek, zbliżając się do rozwidlenia. Nastał moment w którym Ron miał okazję się wykazać. Załadowaliśmy w dronie racę świetlną i puściliśmy jąw każdą z odnóg…
Widok który tam zastaliśmy, był rodem z horroru. Tchórze znajdowali się wszędzie Nacierali z podłogi, z przewodów wentylacyjnych, wychodzili z dziur w ścianach, nachodzili w suficie stając się jedną wielką masą, złożoną z ostrych kłów i kolców. Ostrzał wykonywany przez Marines sprawiał wręcz trywialne wrażenie. Przed Danielem i Marcusem znajdował się Tom. W przyklęku prowadził on nieprzerwany ostrzał.
Obejrzał się na swoich towarzyszy.
- Mark! Rozstaw wieżyczkę! - Ron zawołał równocześnie z Tomem. Strzelec przytaknął i sięgnął po Trójnóg przytroczony do zasobników na stymulanty Ołowianego Marine. Daniel porzucił powolne działo na parę naręcznych karabinów. Stworzył on w ten sposób idealną osłonę dla pozostałych dwóch. Wróg który zbliżał się nieustannie, nieraz wręcz lizał pozycje walczących. Ci jednak nie cofali się na krok.
- Utrzymają ich w porzejściu tak długo na ile starczy amunicji w wieżyczce… - Ron schował oczy pod kapeluszem. Pstryknął i połączył się z Danielem. - Przepalcie się przez ścianę, niszczcie wszystkie przejścia za sobą. Jeśli nie możemy utrzymać pozycji, zniszczymy je. Zaszachujemy te bydlaki.
- Nie chcę narzykać… - mruknął Herbert - Ale te istoty są dość terytorialne, z tego, co widzimy z walki…Skąd pewyność, że one nie znają doskonale okolicy? - Ron pokręcił głową.
- To nie terytorialność… - wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy o specyfice mutacji Tchórzy - …Nie mają żadnej organizacji, zachowań ani nawet podziału na robotników, wojowników…To jest szał…Najzwyczajniejszy w galaktyce szał. - wskazał palcem na róg ekranu - Patrzcie, oni wręcz taranują samych siebie, aby tylko dopaść chłopaków…
- To znaczy, że… - Obejrzałem się na Rona - …Są trywialnym zagrożeniem…
- Dla dobrze wyekwipowanego i zorganizowanego oddziału…Problem jest taki że my nie znamy topologii tego wraku. Nawet jeśli Rem zarżnie tego bydlaka w drugiej korytarza, to skąd pewność, że nie ma ich więcej? - postukał chwilę swą metalową kończyną obudowę monitora - Zróbcie mi skan ściany, chcę wiedzieć, z czego ona jest… - Stan przesterował drona na przestrzeń na prawo od Daniela. Puścił skan. Herbert przejrzał analizę składu i przytaknął - Spojrzał na Upiora.
- Po drugiej stronie jest pomieszczenie…Przepalą się, ale zwykłym palynikiem to trochę im zajmyje… - Ron przełączył się na Daniela.
- Czego? - warknął.
- Przepalisz się przez ścianę po prawej. - Największy z Marine spojrzał na ukończone stanowisko strzeleckie. Tom pod płaszczem ognia pozostałych towarzyszy założył swój karabin na statywie. Przepiął się następnie pod ukryty pod kombinezonem zdalny komputerek i wypiął swoje pozostałe pakiety amunicji. Lufa rozszerzyła się, odsłaniając kolejne 3. Odchylona nakładka rozszerzyła się i zmieniła się w małą tarczkę chroniącą strzelca. Pozostałe elementy okrycia lufy odpadły, pokazując szeregi niewielkich wentylatorów.
Rozpoczął się ostrzał, a dźwięk wydawany przez broń można było porównać do trzech pił tarczowych naraz ustawionych na najwyższe obroty. Mimo wszystko broń dawała radę. Skutecznie odepchnęło to falę potworów z głębi korytarza. Daniel wziął swoje ciężkie działo i przyłożył je do ściany. Zmienił moduł z miotacza bomb na skupiony promień i rozpoczął przepalanie.
Gorzej było u Rema. Starcie przedłużało się i zmieniło cały korytarz w istną rzeźnię. Jego przeciwnik krwawił z wielu ran, jednakże sam Marine nie był w lepszym stanie. Musiał przyjąć na głowę niezłe uderzenie, kamera wmontowana w jego hełmie przesyłała obraz w paskudnej jakości. Ron jednak zakazał podstawiać Drona, był bardziej potrzebny na pozycjach reszty. W uszkodzonym wizjerze widzieliśmy więc tylko ułamek prawdziwego starcia. Prawda jest taka, że w pewnej chwili ekran odpowiadający za wizję został zalany krwią. To była sekunda. Widzieliśmy tylko rękę przeciwnika Marine. Była ona wyciągnięta, potem znowu błysnął jego miecz. Słyszeliśmy głuchy trzask i paskudne przekleństwo. Następnie uderzenia, harkot, łoskot…Nastała ponownie cisza. Uderzenia o metal i o ciało. Trzask, a następnie gwizd…Potem znowu trzask. Ekran trochę się przetarł, pokazując coś innego niż ciemny korytarz. Z tego, co widzieliśmy, byli w jakiejś komorze, hali… Obraz był tak nieczytelny, a walka była tylko bardziej chaotyczna. Rem nie miał w dłoni miecza, ale jego wróg posiadał ostrze wbite w brzuch oraz stracił jedną rękę. W jej miejscu ściekała szmaragdowa ciecz. Ustabilizowała się, zmieniając w naręczne ostrze…Po swojej stronie Rem miał tylko dwururkę. Rzucił się w stronę wroga ze strzelbą. Wróg również się nie czaił Uderzył w ziemię, dosłownie kilka centymetrów przed marine. Narośl zaklinowała się na sekundę, a Rem wymierzył broń w głowę przeciwnika. Strzelił.
Jego mózg zmienił się w zieloną breję, ale wróg nadal się szamotał jak bezgłowy kurczak. Marine nie był jednak w stanie odskoczyć. Coś przywarło do jego nogi. Schylił się, a my widzieliśmy na rwanym obrazie, jak zielona maź z naręcznej narośli otuliła nogę Rema. Przeładował broń i strzelił sobie, bo nogi. Rozpadło się to, ale nie na tyle, aby mógł uwolnić nogę. Bezgłowy i bez jednej ręki złapał go za głowę. Rem charknął, szarpał się, a obraz jeszcze bardziej psuł wraz z dźwiękiem, aby na końcu kompletnie zniknąć i ucichnąć.
My pozostaliśmy ze statycznym szumem.
U chłopaków sytuacja wyglądała lepiej.
Z korytarza przenieśli się do czegoś ala noclegowni. Przynajmniej było nią kiedyś. Z łóżek, zmurszałych kozetek, i poniszczonych tapczanów zrobiono prowizoryczną barykadę na środku pomieszczenia. W jej środku znajdował się prowizoryczny sztandar z motywem zastanym na korytarzu.
Marcus przyłożył kiść granatów do wyłomu w ścianie. Wyprowadził oo od zawleczki ładunku żyłkę i zmocował go z miną na przeciwległym końcu wyłomu.
I to pomieszczenie było jednak ślepą uliczką. Zaczęli więc przepalać się przez kolejne przejścia. Byli w kuchniach, w pokojach rekreacyjnych gdzie leżały porozwalane rysunki czynione prawdopodobnie ciesielskimi ołówkami. Widzieli proste szkoły gdzie ściany służyły za tablice a każdy element wolnej przestrzeni był pełen starych zwojów które były zapisane dziecięcymi bazgrołami. Widzieli prowizorycznie zrobione strzelnice, gdzie kukły ubrane w piękne zbroje ze szmaragdu, złota i opalizującego żelaza były podziurawione i poniszczone jakby w przypływie szału.
Przebiegali przez statek który stał się całym światem Pierwszy i Ostatnich ludzi którzy ocaleli z tamtej masakry. I nawet słowa Najstarszego nie mogą opisać tego, co w tym wariackim sprincie widzieli Marines. I to nie mogło ocaleć, Tchórze pędzili jako jedna wielka zbita masa którą Marines opóźniali kolejnymi granatami i ostrzałami.
Okręt nie mógł wytrzymać. Nawet jeśli był solidny i wręcz niezniszczalny, to nie mógł po prostu utrzymać takiego masakrowania swoich pokładów. W pewnym etapie statek zawył, jęknął i złamał. Kiedy my z pokładu kanonierki widzieliśmy rozpadający się okręt…Dosłownie, statek jakby tąpnął… A potem, jak patyk zaczął powoli się wyłamywać. I widzieliśmy już niejeden raz niszczone kosmiczne behemoty. Rozpadały się na drzazgi, łamały się na pół, wykręcały się pod wpływem świrujących generatorów pola grawitacyjnego, a nawet rdzewiejące na naszych oczach…
Ron potem mówił, że widział takie akcje. Widział jak roboty naprawcze opuszczały ukryte punkty reparacyjne w statkach. Własnymi ciałami, kanibalizując się i wszczepiając w poszycie statku starały się ratować umierający statek.
Tylko nigdy nie widział, aby robiły to na wpół świadome zwierzęta.
Na całej powierzchni statku pojawiały się ogniste wypryski, załamującego się metalowego potwora. Okręt umierał w widowiskowej ciszy, a masa samobójczych Tchórzy którzy własną posoką i ciałami próbowali załatać wszystkie dziury i utrzymać spójność rozpadającego się behemota nie dawała rady.
A w środku?
W środku to wydawało być jeszcze gorsze. Nie chciałbym być w skórze chłopaków, ale to, co widzieliśmy…
W pewnym momencie padłą sztuczna grawitacja i wisząc w próżni, trzech Marines pływało w zastygniętym morzu śmieci i flaków zarżniętych wrogów.
Tutaj popisał się Stan. Dron oparł się grawitacji, dzięki wbudowanym silnikom rakietowym. Robocik stworzył niewielkie pole magnetyczne, ściągając Marines na walącą się podłogę.
Statek tak bardzo się rozpadał i przemieniał, że wszelkie nasze mapowania i próby uporządkowania zeszły na nic.
Fakt, że dotarli oni do pomieszczenia z Monolitem, mógł być równie dobrze uznany za czyste zrządzenie losu. My nie byliśmy w stanie przechwycić obrazu chłopaków, a z rwanych raportów Toma i Marcusa wynikało tylko, tyle że przemieszczają się po jakiś porzuconych segmentach. Nie było tam bowiem elementów istnienia obcej cywilizacji której znaki było widać w innej części statku. Wszystko w tej części było wysprzątane i darzone troską. Tylko fakt, że gdzieniegdzie znajdowały skupiska uśpionych Tchórzy, sprawiał, że było to w jakiś sposób inne.
mimo wszystko znaleźli się w pomieszczeniu z Monolitem.
Znaleźli też ostatniego ocalałego.
Wszech buntownika, Arcyzdrajcę, Wolnego z umysłem niewolnika. Odzyskaliśmy obraz, z kamerki Marcusa. Sytuacja wyglądała tak.
Tom z podręcznym pistoletem i nożem obserwował plecy reszty. Marcus celował w Arcyzdrajcę, a Daniel w czarny pulsujący blok.
Pomieszczenie przypominało w swoim kształcie kaplicę. Pełne łuków, załamań i szklanych akcentów. Przepuszczały one światło gwiazd i zmieniało jego kolory. Były zielone, fioletowe, granatowe, żółte…Wszystkie jednak były martwe, blade, pozbawione ciepła.
Może to przez lodowaty blask wydobywający się z cylindrycznych kolumn otaczających monolit. Szron nie pozwalał nam dojrzeć tego, co było w ich środku, jednak każdy z nas się domyślał, co mogło tam być.
Tak o to Niewolnicy i ich władcy zostali zmieszani w jedną masę. Jedni i drudzy zbezczeszczeni sobą nawzajem. Są jednością pełną zawiści, wstydu i hańby. Każdy z nich jest i pragnie być sobą…A jednocześnie jest każdym z nich.
I nawet nie wiem, czy to jest paskudny koniec, czy obrzydliwa staza.
A Arcyzdrajca był nad nimi wszystkimi. Nad Marines, nad Tchórzami, nad Monolitem…
Przyszpilony do maszyny z której kable z jego fotela szło do tych komór.
- To wy nawiedziliście arkę?! - moduł tłumaczący drona nadal był sprawny…I całe szczęście, sam go programowałem, dzięki temu zachowałem ten pseudodialog, a raczej monolog, w tak dobrej jakości - Nie ma i nie było tu nic, co jest warte dla was. Tylko ci którzy odbywają swoją karę za sprzeciwienie się tym którzy są ponad mną, nimi i wami! Tylko mi pozwolili pozostać tutaj, aby zadbać o fizyczną powłokę raju i więzienia dla tych którzy śmieli się sprzeciwić. Poświęciłem niemalże wszystko na tym statku, aby go chronić. Jednakże wiem, że los uśmiecha się do tych którzy służą. (Wyższa Rasa) pobłogosławiła mnie wiedzą o tym, jak panować nad świadomością. Wszczepiłem w te paskudne istoty świadomości największych ze zdrajców. Przekształciłem je do korzystniejszej pracy! A to wszystko w zamian za lojalność! W zamian za brak zmartwień! To jak nagroda! Żadnych zmartwień! Żadnego cierpienia! Tylko służba!
Marcuss przełączył się na wewnętrzny kanał.
- Jakie rozkazy?
- Zabić gadułę, zabezpieczyć monolit i tę salę. Nadajemy do Kaptana, zaraz was ktoś odbierze…
- Kimże jesteście wy?! - Arcyzdrajca kontynuował - Wy porzucone bękarty! Psy bez sfory! Żołnierze bez Imperiów! Widzę po waszym wyposażeniu i wyglądzie, że jesteście zbieraniną, bezwładną masą która uparcie odmawia śmierci! Nie jesteście lepsi od moich współbraci! Odrzucili życie, przetrwanie na rzecz przedłużonego samobójstwa! Pragnęli się zemścić i stworzyć świat który i tak upadnie! Sami by się stali wyższą rasą i znaleźliby nowych niewolników! Nastałby nowy chory cykl! Ja na to nie pozwoliłem! Zapobiegłem powtórzeniu się tego szaleństwa! Udobruchałem naszych Panów i pozwoliłem im się zemścić. Wpiąłem umysły zdrajców w ciała tych przebrzydłych mutantów! Dostałem ułamek wiedzy! Nagrodę! A wy co?! Wasza beznadziejna egzystencja jako psy wiecznej wojny pokazuje, ile znaczy wolność?! Nie dla was ziemia, nie dla was pokój i nie dla was niebo! Tylko płomienia, wojna i śmierć! To nie życie! To przedłużone samobójstwo! - wykrzyczał mutant.
I to były jego ostatnie słowa.
Dostał serię od Marcusa. Nastała cisza. Ustały i jęki i krzyki Tchórzy.
Byli tylko oni.
Jak się okazało, Rem również ocalał. Znajdował się w kompletnie innej części statku i był przygotowany na najgorsze. Po pokonaniu największego z mutantów sam był jak goniona zwierzyna. Zabicie Arcyzdrajcy „wyłączyło” Tchórzy.
Marcus, Daniel i Tom zabezpieczyli salę oraz Monolit.
Ciała zakonserwowane w komorach były utrzymane w dobrym stanie, jednakże ich mózgi należały bardziej do warzyw. Wszelkie analizy dawały tylko jeden wynik, który potwierdzał to, co mówił arcyzdrajca. Byli puści, wyczyszczeni…Właściwie były…Dzieci. Cała nadzieja Pierwszych i Ostatnich Wolnych ludzi…Zamknięci w Monolicie wraz ze swoimi ciemiężycielami. Pokutują za grzechy ojców, a jednocześnie karzą ich za krzywdy doznane przez buntowników. Są ofiarą i złoczyńcą. Są sędzią, oskarżonym i katem w jednym. Są każdym z nich i sobą jednocześnie. I będą nimi…Będą dryfować zabezpieczeni w archiwach Poszukiwaczy jako jeden z wielu artefaktów.
A Marines?
Marines dalej walczą. To była kolejna akcja. Kolejna wykonana robota. Zgarnęli wypłatę, rozdysponowali ją i przygotowali się do kolejnej misji.
W tych wszystkich niepewnościach i galaktyce pełnej dziwów…Zawsze znajdzie się miejsce dla żołnierza.
Szczególnie dla żołnierza który nie zadaje pytań, nie ma refleksji i nie odwraca się za siebie. Nawet jeśli są uważani za bohaterów i wyzwolicieli.
Nie ma to znaczenia.
Arcyzdrajca miał rację w tym jednym.
Bezpańscy żołnierze którzy są zbyt odczłowieczeni na życie. A jednocześnie na tyle ludzcy, aby dotrzymywać przysiąg.
Marines którzy stracili przynależność pozostała walka. Są zbyt zniszczeni, aby zbudować coś własnego i trwałego…Ale też zbyt szaleni i zdeterminowani, aby oddać się śmierci bez walki.
Ich egzystencja to przedłużone samobójstwo.
Egzystencja zobojętniałych na wszystko wytworów idei…Ta…To jest przedłużone samobójstwo.
Carter
6 lat po rozpoczęciu tułaczki.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania