Koszmarne iluzje

A w ręku dwie tabletki:

czerwona, niebieska. Morfeusz nigdy nie śpi.

Połykając obie, czuję fiolet we krwi.

Orfeusz stale mnie nawiedza, po co?

Błądząc za Eurydyką, i tak ciągle, co noc,

dzienne zjawy poprzedzają epizody depresji.

Presja na społeczeństwie, które nawet nie śni.

Chocholi taniec ze śmiercią, wszyscy obłąkani,

podpisują pakt cyfrowy z upadłymi aniołami.

Portret w piwnicy chroni przed skandalami,

okryty płachtą na byka, jakby własnymi łzami.

Rynnami płynie deszcz, kiedy w mieście niemoc.

Miasto nie śpi o zmroku, wtedy ludzie gawędzą,

siedzą gdzieś w barach przy zgaszonych latarniach.

Dracula im mówi, by zmieniali się na wartach.

Nawet kiedy cień się topi, księżyc go rozjaśnia,

rozbłyskując coś więcej niż woń północy.

Pokazuje ludziom prawdę prosto w oczy.

 

Cóż, trzymając nóż przy gardle,

ostrzem kołyszesz między płytki wzrokiem a bezdennym zwierciadłem.

Lustro odbiciem duszy, ale nie w tym przypadku,

kiedy umysłowość sprzedana,

śmiertelność oddana w spadku.

W ruinach zamku człowieka kolokwialnego

pozostajemy bez celu, przytłaczając niebo,

gardząc miłością za życia niemo.

Tempo wiatru wyznacza tę drogę pieszo;

pozostaje tylko iść, licząc na ciemność.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania