Koszyczek wielkanocny
Każdy z nas robi coś po raz pierwszy w życiu, często później śmieje się z tych własnych nieporadnych ruchów i błędnych decyzji. Od chwili przyjazdu do Polski na staż, przytrafiają mi się sytuacje wcześniej niespotykane. Zaczynając od jedzenia, tematów rozmów czy relacji międzyludzkich. W moim kraju nie trzeba się umawiać na spotkanie z kimś, kogo się dobrze zna, jest ogólnie przyjęte, że wpada się do przyjaciół i rodziny bez zapowiedzi. Jakbym przedzwonił do kogoś zaliczanego do bliskich i zadał pytanie czy mogę wpaść lub chciałbym się umówić na przyszły tydzień, obraziłby się pewnie do grobowej deski. Po prostu, jak chcę pogadać, to wpadam, a nie dzwonię i rozmawiam o sprawach intymnych, albo prywatnych często w miejscu publicznym.
Potrawy tradycyjne też zaskakują mnie swoim smakiem, tylko tak ciężko jest spróbować czegoś regionalnego. Najwięcej jest dań szybkich i nie zawsze nawet w przybliżeniu smakujących jak w krajach, z których się wywodzą.
Poznałem tutaj dziewczynę, która przyjechała z drugiego końca Polski. Czuliśmy potrzebę bycia razem, dlatego zamieszkaliśmy wspólnie. Pierwsze problemy wynikały z różnic kulturowych, w jakich wychowywaliśmy się. Następne powstały w kuchni, nasze upodobania kulinarne i smakowe bardzo różniły się od siebie. Powoli znajdowaliśmy wspólne kompromisy i takie same upodobania.
Sobotnie wylegiwanie w łóżku i nie tylko, przerwał dzwonek telefonu mojej dziewczyny. Muzyka odtwarzana przez niego była inna od tej w przypadku dzwonienia znajomych i mnie. Ala w jednej chwili cała się spięła.
- Muszę odebrać, dzwoni mama – powiedziała zmienionym głosem.
- Spokojnie później odzwonisz, jak skończymy – odpowiedziałem.
Nic na to nie odpowiedziała, tylko spojrzała na mnie wzrokiem, jakiego u niej nigdy wcześniej nie widziałem. Jeszcze przyłożyła palec do ust, w jej wykonaniu był to sygnał do milczenia.
- Słucham cię mamo – beznamiętnie powiedziała do słuchawki.
- Kiedy przyjeżdżacie? – zapytała.
Wysłuchała chwilę i powiedziała.
- Czekam.
Telefon postawiła na stoliku i zwróciła się do mnie.
- Za pół godziny będą tutaj moi rodzice, chcą spędzić święta ze mną.
- W czym problem – nie rozumiejąc zawiłości sytuacji powiedziałem.
- Oni są tradycyjni i nie zaakceptują, że mieszkamy razem. Jak chcesz być pomocny to zorganizuj święconkę, a ja do tego czasu coś wymyślę – wypowiedziała to bardzo szybko i zaczęła się błyskawicznie ubierać.
Trwało chwilę nim przetłumaczyłem sobie i zrozumiałem jej słowa.
- Co to jest święconka – zadałem głupie jak dla Polaka pytanie.
- Dzisiaj w kościele święcą potrawy, jak załatwisz, to wracaj – odrzekła, przy okazji upychania wszystkich porozrzucanych rzeczy do szafy.
Pod wpływem jej paniki, bez śniadania, szybko wyszedłem z domu i udałem się pod kościół. Tam właśnie przystępowano do drugiej w tym dniu ceremonii święcenia, przeczytałem to z przytwierdzonej kartki na tablicy ogłoszeń. Ostatnia taka ceremonia miała być o czternastej, wiec spokojnie na nią zdążę. Tylko musze się zorientować, co ludzie poupychali w tych koszyczkach. Jak tylko odkryli przysłaniające zawartość serwetki, zobaczyłem jajka niespodzianki i takie malutkie czekoladowe owinięte w różno kolorowe folie, czekoladowe duże wystające poza koszyk zające, batony czekoladowe znanych marek, paczki żelków, ciastka nawet z kremem, potrawy dietetyczne. Wydawało mi się, że wszystko widziałem, poszedłem do dużego sklepu kupić koszyczek. Bardzo się ucieszyłem jak zobaczyłem już gotowe zapakowane ładnie w folię, tylko nie było w żadnym z nich produktów widzianych przeze mnie w kościele. Pozostało mi jedynie uzupełnić zawartość ich o brakujące produkty, zabrałem najbardziej okazały i poszedłem do kasy uzgodnić sposób jego uzupełnienia. Kolejka przed każdą z kas była ogromna, pozostało mi jedynie spokojne czekanie na swoją kolej. Pani chciała skasować mój zakup, wiec ja powstrzymałem i powiedziałem.
- Chciałem ten koszyczek wielkanocny uzupełnić o brakujące produkty do święcenia.
Reakcje osób oczekujących w kolejce przy tej i sąsiadującej kasie były różne od śmiechu po pukanie się w głowę i robienie palcem przy głowie gesty świdra. Pani kasjerka powstrzymała swój śmiech i powiedziała.
- Ten koszyczek, który pan ma to pozostałość z bożonarodzeniowych paczek. Niestety wielkanocnych gotowych koszyczków nie posiadamy, proszę uzupełnić je indywidualnie.
Podziękowałem miłej pani i poszedłem organizować koszyczek, uzupełniłem w podpatrzone wcześniej produkty i stanąłem ponownie w kolejce do kasy. Spokojnie czekałem, nie tak jak pani za mną, która stale pomstowała na męża. Podczas kasowania zobaczyłem rozerwane opakowania w batonikach ktoś zjadł częściowo ich zawartość.
- Przepraszam mogę prosić o wymianę uszkodzonych batoników, nie chcę dawać takich do poświęcenia, o i jajko niespodzianka też jest uszkodzone – dodałem.
- Tego jeszcze brakowało, ten tu tutaj jest jeszcze głupszy od mojego Janka, czy nikt ci nie mówił, co się daje do koszyka – powiedziała do mnie, stojąca za mną pani, która na ten czas przerwała strofowanie męża.
- Jestem tutaj obcy i chciałem zrobić święconkę, a tylko takie produkty podpatrzyłem święcone w kościele – odpowiedziałem.
- Dzięki bogu, choć katolik, Janek skasuj i przed kasami czekaj na mnie. Ja pokażę temu zagraniczniakowi, co należy włożyć do koszyczka – zarządziła i wyciągnęła mnie z kolejki z powrotem na sklep.
Zanim coś włożyłem do koszyczka, opowiedziała mi całą tradycję wielkanocną związaną ze święceniem produktów. Powoli zaczęła uzupełniać jego zawartość z braku baranka z masła, włożyła baranka z cukru, dołożyła też gotowane pokolorowane jajka, pęto kiełbasy, malutki chlebek, pojemniczki na sól i chrzan, mam do nich nasypać troszeczkę z kilograma soli oraz do drugiego nałożyć troszkę chrzanu ze słoika. Zadowolona ze swojej uczynności kazała mi iść do kasy, a sama innym wyjściem poszła strofować męża.
Jeszcze zdążyłem na ostatnie święcenie, ksiądz mi się dziwnie przypatrywał i podejrzliwie zaglądał do koszyka. Niczego odbiegającego od normy nie znalazł, lecz dalej obserwował z najwyższą uwagą mnie śniadego i brodatego. Czyżby spodziewał się w swoim kościele zobaczyć Jezusa Chrystusa, a jeżeli tak czy on byłby też o terroryzm podejrzany.
Prosto z kościoła ze święconką wróciłem do domu i pierwsze słowa, jakie usłyszałem od ojca mojej dziewczyny brzmiały.
- To Arab.
A, Matka:
- O, Boże!
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania