KRAINA

"Kraina" jest psychologicznym dramatem wojennym, osadzonym w realiach współczesnej wojny, na wschodniej Ukrainie. Historia ta jest pisana z perspektywy pierwszej osoby i opowiada o podróży młodego, zbuntowanego Fabiana, który po otrzymaniu listu od swego dawnego, a zarazem jedynego przyjaciela, jakiego posiadał, postanawia w tajemnicy przed rodziną, wybrać się na śmiercionośną podróż do samego serca hybrydowego konfliktu w okolicach miasta Mariupol, w którym to toczą się walki prorosyjskich separatystów i ukraińskich sił ochotniczych o nazwie "AZOV", aby móc odnaleźć przyjaciela. Jednostka ta według doniesień, składa się w 50% z kryminalistów. Bohater z biegiem wydarzeń, zacznie popadać w totalną degradację umysłową, spowodowaną brutalnością, głodem i ubóstwem tego konfliktu. W grę będą wchodzić tematy, które są rzadko poruszane w tego typu gatunku. Narkotyki wśród żołnierzy, fanatyzm nacjonalistyczny, zbrodnie wojenne wyrządzane ludności cywilnej, oraz bestialstwo na terenach tamtych ziemi. Akcja toczy się późną jesienią, roku 2014. W książce również będą planowane rozdziały poświęcone koszmarom bohatera, w których to zaimplementuję wątki i elementy horroru. Udostępniam tutaj wyłącznie fragment trzynastego rozdziału.

Jest to mój pierwszy taki projekt, dlatego szczera opinia i uwagi, będą dla mnie niezwykle mile widziane, ponieważ jeszcze wiele rzeczy należy poprawić. Dzięki!

 

- Jestem.

- Słuchaj. Jest sprawa.

- O co chodzi?

- Musimy coś zrobić. Część tej żywności, musimy dostarczyć do innej wioski. Nasza już dostała swoje. Ale w okolicy jest jedna, w której cywile będą tego potrzebować.

- No rozumiem.

- Nie do końca. Tam większość to Ruscy. Nikt nie może o tym wiedzieć. Nasi się wkurwią, jeśli się dowiedzą. Sami w końcu mamy problemy z wyżywieniem chłopaków, więc musimy racjonować żywność. Nie wspomnę o rannych w naszej wiosce.

- To w takim razie co możemy z tym zrobić?

- Pojedziesz razem z Miszą i z dwoma innymi ludźmi do tej wsi. Rozdacie te żywność tym rodzinom. Tylko nikomu o tym nie mówcie. Zrozumiano?

- Tak jest.

- Dobrze. Adresy macie zapisane na tej kartce. Artur będzie waszym kierowcą. Wyruszacie za piętnaście minut. Poinformuję ich.

- Tak jest.

Borys przyjrzał się dokładnie mojej broni, zawieszoną na pasie przez ramię.

- Dbaj o nią, młody. A ona zadba o ciebie. Gwarantuję ci to.

Przytaknąłem.

- Będzie tam przeciwnik? - dodałem.

- W tej wiosce? Nie… Raczej nie. Wczoraj dużo się tam działo. Dostaliśmy informację, że teren został oczyszczony z rąk separów. Ale weź na wszelki wypadek jeszcze jeden magazynek. Będziemy w kontakcie przez radio. Artur wami będzie dowodził. Wszystko już jasne? Żadnych więcej pytań?

- Nie. Wszystko jasne.

- Dobrze. Odmaszerować.

 

***

 

- Podaj mi rękę. Dawaj. - powiedział do mnie Petro, sięgających po moją dłoń, stojąc na przyczepie dżipa. Podałem mu ją, pomógł mi wejść, po czym usiedliśmy obok siebie. Między naszymi nogami leżały cztery kartony, w pełni wypełnione po brzegi suchym prowiantem.

- Gotowi?! - krzyknął Artur, siedząc przed kierownicą.

- Tak! Jedź! - odparł Misza, klepiąc o dach pojazdu.

Ruszyliśmy więc. Opuściliśmy wieś. Misza siedział i czytał uważnie wszystkie adresy mieszkań, do których mamy się udać. Wiatr tak mocno szumiał, że nie byłem w stanie usłyszeć własnych myśli.

 

- Jak daleko stąd jest ta wieś?! - spytałem.

- Jakieś cztery… Może cztery i pól kilometra! Ile macie magazynków?!

- Ja dwa i pół! - odparł Petro, siedzący obok mnie.

- Dwa! - odpowiedziałem.

- To jest paranoja, kurwa! Że tyle nam dają na taki wypad! - odparł kręcąc głową Misza.

- Wkurwia mnie już powoli to wszystko! - dodał Petro. - Mam przy sobie tylko dwa i pół magazynka, a granatów aż dwa!

- Skąd masz tyle granatów?! - spytałem.

- Nie wiem, kurwa! Pewnie żebym jednym zabił Giviego, a drugim sam się kurwa wysadził!

- Jeden to na niego za mało! - dodał Misza, naśmiewając się.

- Kto to w ogóle jest?! - spytałem Petra.

- Nie wiesz kim jest Givi?!

- Nie!

- To kawał twardego skurwysyna! Bestia jebana! Bałbym się go napotkać na swojej drodze!

- To żeś mu to kurwa wytłumaczył… Fabian! Givi jest dowódcą terrorystycznego batalionu! Nazywa się „Somali”! Separy go kurwa kochają! Myślą, że dzięki niemu, ruscy zdominują tę ziemię!

- Zakładam, że to skończony morderca! - dodałem.

- Morderca to za mało powiedziane! Facet z zimną krwią morduje naszych! Nie tylko żołnierzy, ale też ponoć cywili! Widziałem, jak jeńcom odcinał nożem flagi Ukrainy z ramion i kazał im je żreć! Wszystko na wizji!

- Ja pierdole…

- Ciężko jest go zabić! Koleś przeżył wiele ataków! I za każdym razem z nich wyszedł!

- Zakładam, że nawet atomówka by go nie zabiła! - wtrącił się Petro.

- Być może tak! - odparł Misza.

 

***

 

- Zbliżamy się. Zwolnij Artur! - krzyknął Misza, klepiąc o dach auta.

- Co ty masz z tym klepaniem? - spytałem.

- Lubię go tym wkurwiać. - odparł.

 

Po chwili ucichliśmy, na widok tego, co nas otacza.

 

Wszędzie porozrzucane szczątki metalowych blach, drewnianych kawałków, poszarpanych drzew. Dachy urwane, ściany domków ozdobione śladami po kulach wysokiego jak i małego kalibru. Widzę rozerwane na strzępy kawałki ubrań, porozrzucane na ulicy. Gęsto dymiące się resztki aut, z których to unosiła się obleśna woń spalonej gumy i plastiku. Barykady z worków z piaskiem, metalowych zapór i ciężkich opon. Popękane okna mieszkań, w których to chowają się ludzkie twarze. Niektóre twarze również są na zewnątrz. Chodzą bardzo ostrożnie po przesiąkniętym krwią i szkłem, betonowym podłożu. Widzę ułożone w szeregu ciała ludzi, młodych ludzi. Stoją przy nich płaczące stare panny, z chustami na głowie. Jedna z nich trzyma w rękach obraz święty, modląc się i śpiewając na głos. Widzę dzieci, zbierające z ziemi popękane zabawki.

Ludzi chodzących w strzępiastych ubraniach, lekko przypalonych. Ściany są przepełnione krwistymi mozaikami, pod którymi rozsypane są łuski pocisków. Widzę kulającego, oszołomionego mężczyznę, z rozpiętą koszulą, dotykającego palcami krwawiącej rany na głowie, szurającego o chodnik. Spoglądam na ludzi, żegnających się ze swoimi zmarłymi członkami rodziny, uderzających z żalu pięściami o ziemię, wyklinając. Słyszę w oddali strzały, na które to ludzie nie reagują. Słysze krzyki, kłótnie, szarpaniny, trzaskania. Wyzywają nas, rzucają w nas przedmiotami, każą nam się wynosić. Nienawidzą nas.

Widzę, jak w oddali tłum sfrustrowanych cywili, znęca się nad jednym z bezbronnych żołnierzy. Szarpią nim, wyzywają od najgorszych zwierzy, kopią, tłuką, a on nic nie robi. Spogląda na ziemię i przyjmuje następne ciosy.

 

- To wszystko wasza wina, suki! Wasza i tylko wasza! - krzyknął ktoś z tłumu, rzucając w nas odłamkiem cegły.

- To nasza ziemia! Won, psy jebane! - dodał ktoś jeszcze.

 

Widok tych skłóconych ze sobą sąsiadów, łamie mi ducha. Mała garstka Ukraińskich mieszkańców, stojących naprzeciw Rosyjskim.

Po co to wszystko?

Na czyjej stoimy teraz ziemi?

 

***

 

Kierowca zatrzymał pojazd tuż przy sklepie spożywczym, a w zasadzie tym, co z niego zostało.

 

- Dobra, wyjazd. - rozkazał Artur, po czym wszyscy wyskoczyliśmy z przyczepy dżipa.

- Gdzie jest pierwszy adres? - spytał Petro.

- To tutaj, ten sklep. Upewnijcie się, że jest czysto, ja tutaj zaczekam i skontaktuję się z Borysem.

- Dobrze. - odparłem, po czym ostrożnymi krokami, weszliśmy do sklepu przez wyważone drzwi. W środku panował totalny chaos. Pod stopami pękały kawałki szkła, a pułki zostały doszczętnie opróżnione. Po usłyszeniu skrzypu otwierających się drzwi, tuż za ladą, odruchowo wycelowałem w tamtym kierunku swą broń.

- Halo? Ktoś tam jest? - spytałem, po czym po chwili zza drzwi ukazała się czyjaś dłoń.

- Nie… Nie strzelajcie już… Błagam… - odparła nieznajoma kobieta, która po chwili szerzej otworzyła drzwi. Chowało się za nią kilka dzieci, przerażone, wtulone.

- Hej… Już dobrze. - odparł Petro, opuszczając broń, z uśmiechem machając dłonią w kierunku dzieci. Jedno z nich również pomachało w naszą stronę.

- Mamy jedzenie. Możecie wyjść. - dodałem, również opuszczając lufę automatu.

- Nigdzie się stąd nie ruszymy. Nigdzie. Nie oddam wam ich. - odparła kobieta.

- Nie mamy złych zamiarów. Poczekajcie tu… - powiedział Petro, po czym opuścił sklep, przynosząc ze sobą karton przepełniony jedzeniem. Postawił go na podłodze, po czym powoli się odsunął do tyłu. Całe ciało tej kobiety, było pokryte oschłym pyłem i kurzem, wraz z twarzą. Miała bardzo wychudzoną trzewioczaszkę, związane blond włosy, oraz skórzaną czarną kurtkę na sobie. Miała ona na sobie również dżinsy, na których to w okolicach jej miejsc intymnych widoczny był zakrzepnięty strumień krwi, lecący w dół po nogawce.

- Kim jesteście? - spytała, trzęsąc się.

- To nie istotne. Chcemy pomóc. Hej, dzieci. W środku są też słodycze. - powiedział Petro, powoli się zbliżając do kobiety.

- Nie zbliżaj się... Bo zabiję. - odparła kobieta, wyciągając z kieszeni tępy, krótki nóż kuchenny.

- Nie skrzywdzimy was.

- WON! Nie zbliżaj się! - echo jej krzyku rozniosło się po całym sklepie.

- Co tam się kurwa dzieje?! - krzyknął z zewnątrz Misza.

- Tylko spokojnie… - dodał Petro.

- Zostaw ją. Odpuść sobie. - powiedziałem.

Petro stanął twarzą w twarz z kobietą, przerastając ją o głowę. Spoglądał na nią, jak przerażona ściskała w dłoni nóż, uniesiony na wysokości jej głowy. Była sparaliżowana strachem. Nie była w stanie go dźgnąć.

- Petro! - krzyknąłem.

Po chwili, usłyszałem jakiś dziwny szelest, jakby coś ciekło, a potem smród. Jedno z dzieci, stojących obok niej, popuściło mocz po nogawce, robiąc na podłodze kałużę. Petro się ocknął, zaczął głęboko wzdychać i odszedł od kobiety, opuszczając sklep ciężkim marszem.

 

Nie wiedziałem co powiedzieć. Zamurowało mnie. Kobieta wyciągnęła z kieszeni swoją chustę i starała się wytrzeć mocz ze spodni malca. Dziecko po chwili zaczęło łkać. Kobieta podniosła z ziemi karton z jedzeniem, po czym trzasnęła za sobą drzwiami, chowając się przed nami. Wyszedłem na zewnątrz.

 

- Co tam się wydarzyło? - spytał mnie Misza, kręcąc pokrętłem na swoim radiu, starając się wyłapać sygnał.

Zniesmaczony i przygnębiony Petro wszedł na przyczepę, usiadł i zamilkł.

- Nic… Po prostu, jedźmy stąd. - odparłem.

- Ktoś tam był?

- Tak. Jakaś kobieta…

Misza spojrzał przez ramię na Petra.

- Coś ty kurwa zrobił, wesoły? - Nic nie odpowiedział. Siedział w ciszy i na nic nie reagował. - Hej! Mówię coś do ciebie.

- Odpuść mu. - wtrąciłem się.

- Skrzywdził ją, czy coś?

- Nie.

- Ktoś tam jeszcze był?

- Dzieci. Na oko pięcioro.

- Przyjęła karton?

- Tak.

- Dobrze… Dobrze. Artur! Odpalaj maszynę. Jedziemy dalej.

 

***

 

- Dobra. To już wszystko. Zgłoszę to Borysowi. - powiedział Misza, nastawiając radio. Wyskoczył i pomaszerował w kierunku lewego zbocza drogi.

 

Nasz pojazd zatrzymał się na prawym zboczu popękanej jezdni, poza obszarem wioski. Kilkadziesiąt metrów przed nami, stał zdeformowany, pozbawiony wielu kół i spalony na węgiel pojazd BTR. Nikt z nas nie domyślał się, czyja to była maszyna, aczkolwiek wokół niego leżało kilka spalonych umundurowanych ciał, pozbawionych kończyn. Obok tego pojazdu stał skrzywiony drewniany słup elektryczny, na którym to zawieszone było ludzkie ciało żołnierza. Nieustannie było ono przypalane przez elektrykę przeprowadzaną przez przewody. Smród był paskudny, a prąd lekko skwierczał.

Artur zgasił silnik i wyszedł z dżipa. Oparł się plecami o drzwi maszyny.

Petro wyskoczył w ciszy z dżipa, maszerując w kierunku pola. Poszedłem za nim.

Mężczyzna potknął się, padł na kolana i zaczął wymiotować.

- Petro! - krzyknąłem, idąc w jego kierunku. - Petro… Żyjesz?

- Tak… Tak, żyję. Daj mi chwilę. - odparł ociężałym tonem Petro, warcząc i spluwając gęstą ślinę o glebę. Wstał i po chwili zapalił papierosa. Wciągnął do płuc relaksującą woń tytoniu, odprężając się, unosząc głowę w stronę nieba.

- Nie śpiesz się. - dodałem.

- Ja się nigdy nie śpieszę... Ale mam tego dość. Tego wszystkiego. Nic z tego nie mam. Żadnych korzyści.

- Spokojnie, chciałeś dobrze. Nikogo nie skrzywdziłeś.

- Ta kobieta… Jej oczy… Były takie bezbronne i przerażone.

- Petro. Wracajmy już.

- Chodź jeszcze się przejść, choć na chwilę. Proszę…

Przytaknąłem. Poszliśmy powolnym krokiem w kierunku pól. Teren był zupełnie opustoszony. W okół nas widniała gęsta mgła, ograniczająca widoczność na maksymalnie trzydzieści metrów. Wiatr nie szeleścił. Nikt nie krzyczał. Nie strzelał w oddali. Był spokój.

Choć na chwilę.

- Nienawidzę krzywdzić ludzi. Po prostu nienawidzę.

- Skąd u ciebie taka wrażliwość? - spytałem.

- Nie chcę aby wojna mi ją odebrała. A szczególnie mojej głowy. Psychiki w sensie.

- Wydajesz się być w miarę normalną osobą. W odróżnieniu od nich.

- Normalną… - zakpił. - Co masz na myśli, mówiąc „normalną”?

- Masz poczucie humoru, pomagasz innym, a przynajmniej się starasz.

- Nie doszukuj się w tym normalności. Nie ma ludzi normalnych. Kiedyś może byli, a bycie świrem było czymś wyjątkowym, nietypowym.

- Co sprawia, że zachowałeś humor?

- To długa historia. Poza tym, zatrzymaj się. Nie możemy się aż tak oddalać od nich.

- Racja.

Petro spalił papierosa do połowy. Wręczył mi jej drugą połowę, nie odmówiłem. Przywyknąłem do dymu. Lepszy ten, niżeli siarki i prochu strzelniczego. Tytoń wydaje się być bardziej rześki i czystszy w porównaniu do nich. Zakręcił w głowie.

- Traktuj swoją głowę, jako swój kartel. On ma należeć tylko do ciebie. Tylko ty masz mieć prawo do otwarcia jego wrót. Wojna będzie się starać ci je wyważyć, ale ty nie możesz na to pozwolić. Ona ci wiele odbierze. Obije twarz, połamie kości, sparzy. Ale nie pozwól na to, aby ci naruszono głowę. Bo jeśli to stracisz, to stracisz w pełni samego siebie. Rozumiesz, co chcę ci przez to powiedzieć?

- Tak. Wydaje mi się, że tak.

- Dobrze. To dobrze. - odparł uśmiechając się.

- Wracajmy. Misza zaczyna wydzierać japę.

- Racja. Chodźmy.

Śmialiśmy się oboje, olewaliśmy krzyki Miszy. Im byliśmy coraz to bliżej, Miszy głos stawał się wyraźniejszy.

- WRACAJCIE! KURWA! - krzyczał Misza. - CO WY KURWA ROBICIE!?

- Już, wracamy! - odparłem do Miszy, podśmiewając się.

Po chwili zauważyłem przez ramię, że Petro się zatrzymał kilka metrów za mną. Spuścił głowę i śmiejąc się na głos, spoglądał na swoje obuwie. Zatrzymałem się.

- Petro? Wszystko w porządku? - spytałem, podchodząc do Petra.

- Stój! Hahaha. Nie waż się podchodzić… - odparł, wystawiając przed siebie rękę.

- Co się dzieje?

- LUDZIE! MINY KURWA! MINYYY! - krzyczał Misza.

Zadrżałem. Za plecami Misza się wydzierał na całe gardło, a przede mną Petro śmiał się na cały regulator, ocierając czoło ze strachu. Nie zbywał się uśmiechu. Po całym ciele przelatywało mnie zimno. Ścisnąłem pięść. Bałem się ruszyć o centymetr.

Błagam. Błagam, nie.

Petro…

- Ja pierdole. Hahaha! Tu są miny! Czuję ją! Stanąłem na nią!

- Petro… Nie ruszaj się. Tylko spokojnie.

- Ja jestem spokojny! Zawsze byłem! Kurwa, ale dlaczego akurat teraz?! - Petro spoglądał na mnie z nieustannym szerokim uśmiechem. Popadł w paranoję.

- NIE RUSZAJCIE SIĘ! FABIAN! PETRO! KURWA MAĆ! - krzyczał Misza.

- Rozwiąż sznurowadła, tylko powoli, błagam!

- Nie, Fabian. To koniec. Myślałem że mnie to nie spotka. A jednak, kurwa.

- Nie umrzesz. Nie dziś. Zaraz po nas przyjdą. MISZA! POMÓŻCIE NAM!

- Fabian…

- Nie chcę umierać! Ty też nie umrzesz!

- Fabian, odpuść mi. Odejdź. Spójrz, jakie puste niebo.

- Nie zostawię cię. Zaraz po nas przyjdą. Wytrzymaj jeszcze trochę.

- Niczego się nie bój. Będzie dobrze, młody.

Petro po chwili zamilkł, powoli zamknął oczy. Uśmiechał się.

- NIE!

Grzmot.

Pył i kamienie uniosły się w górę. Wstrząs wyprowadził mnie z równowagi i runąłem o glebę na plecach, jakby mnie ktoś na nią zepchnął. Cała ziemia przysypała moje ciało i twarz. Przestałem cokolwiek słyszeć, nawet pisku w uszach. Bałem się nawet unieść głowy, żeby na niego spojrzeć. Krzyczałem na całe gardło, nie słysząc własnego głosu. Czułem jedynie braki sił do zaczerpnięcia wdechu. Nie czułem już nic, traciłem przytomność. Przed oczyma widziałem białe i gęste pochmurne niebo. Unosiłem się w jego kierunku, z każdą sekundą, byłem coraz wyżej.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania