Kraina Wschodzącego Słońca - Fragment

...

 

Gdy każdy opowiedział o sobie, wyżalił się, to wszyscy zbliżyli się do siebie i z uśmiechami na twarzach patrzyli w dal. Jako, że słońce w tym miejscu nigdy nie zachodziło, chwila ta trwała i trwała. Troje przyjaciół siedziało na szarym murku balkonu pałacu królowej i w ciągle trwającym zenicie słońca, odpoczywała po już kilku zmaganiach. To jednak nie był czubek góry lodowej, z którą mieli się jeszcze zmierzyć nasi bohaterowie. Wyglądając co się dzieje na tyłach zamku, a działo się niewiele, zauważyli wychodzących z parku Macosiów. Służba królowej kierowała się w jakieś konkretne miejsce, co zaciekawiło kompanów. Czym prędzej wybiegli z pałacu i ruszyli dyskretnie za grupką malców. Podążając za nimi, Felix powoli nabierał podejrzeń dotyczących celu zmierzania tych istot. W oddali, w kierunku do którego zmierzali, dało się zauważyć nietuzinkowe skupisko chmur. Wyglądały jak wata cukrowa. Tyle że ogromna, wielkości pałacu, który mieli za plecami. Im bliżej bohaterowie byli tego miejsca, tym bardziej pochłaniała ich zewsząd mgła. Gęsta i bielutka mgła. Chloe, w pewnym momencie zaniepokoiła się przebiegiem sytuacji:

- A może jednak zawrócimy? Po co się szwendać w ten upał. W dodatku bolą mnie nogi, po dość długie podróży.

- Co jest z tobą Chloe? Kto jak kto, ale ty się chyba nie boisz, prawda?

- Jaa...? Skądże. Po prostu...padam z nóg.

- To dobrze. Wierzę że wytrzymasz jeszcze kawałek. Nawet Marty, o dziwo, nie jest spłoszony miejscem, w które zmierzamy.

- To fakt. Muszę przyznać rację Felixowi. Co złego może nas spotkać w miejscu, do którego zmierzają o połowę od nas mniejsze i bezbronne Macosie.

- Dobra, przyznaję się! Nie to że się ich boję, ale no...oni wydają się dla mnie dziwni. Nie martwi was fakt, że gdzieś wokół was kręcą się postacie bez twarzy i was obserwują. W ogóle jak oni widzą, poruszają się, cokolwiek robią? Przecież nie mają, do licha, twarzy.

- A jednak niezłomna Chloe boi się czegoś. Słuchaj, tu nie ma czego się bać. Może Macosie wydają się podejrzane, ale nie sądzę że jest w nich coś niedobrego. Niektóre stworzenia, na pozór mogą wydawać się dziwne bądź przeraźliwe, a tak naprawdę okazują się spokojne i miłe. Zresztą oni służą Pani Słońca. Czy ktoś przesiąknięty złem mógłby, z chęcią i zapałem, bezinteresownie, pomagać promiennej Pani?

- Chyba nie.

- Zgadza się. A teraz chodźmy, nie odstępujmy od nich.

Po krótkiej wędrówce, nareszcie doszli pod wejście do ogromnego kłębka chmur. W oddali, we mgle zniknęli maszerujące Macosie. Bohaterowie stojąc koło siebie na baczność, mieli trudną decyzję do podjęcia. Czy chcą brnąć w to dalej? Pewny siebie Felix, w ciszy, machnął ręką na znak pójścia za nim i ostatecznie ruszyli prosto, przez bramę, w otchłań.

Ale cóż to za zdziwienie pojawiło się na twarzach przyjaciół, gdy po chwili mgła rozstąpiła się, a ich oczom ukazała się prawda. Za białą ścianą kryły się dziesiątki niewielkich Macosiów, którzy w zachowaniu nie odbiegali od ludzi mieszkających w mieście. Pod nosem Felix powiedział:

- To chyba ich dom.

I tu się nie mylił. To miejsce, to był ich dom. Każdy z nich, gdy kończył swoją wartę przy Pani, zmieniając się z towarzyszem, wracał tutaj odpocząć. A odpoczynek nie był byle jaki. Wszystko od podłogi, po sufit było z chmur. Także łóżko. Bielutkie, delikatne, puszystsze od piór czy śniegu, chmury idealnie relaksowały niewielkich kompanów jasnej strony. W takim miejscu nie trudno było o rozpoznanie, w szczególności bohaterów, którzy przewyższali wszystkich tam obecnych i niezbyt wtapiali sie w tło. Macosie zerwali się od swoich czynności i podbiegli do Felixa, Chloe i Marty'ego. Niezmiernie radowali się, podskakiwali, tańczyli i klaskali w rytm. Prawdopodobnie cieszyli się tak przez rzadkość odwiedzin przez obcych. Niewiele niestety osób wita u Pani Słońca, a tym bardziej interesuje się jej służbą i miejscem gdzie mieszkają. Chloe jednak nie była do końca uradowana. Mimo że zrozumiała, iż Macosie nie mają złych zamiarów, to nadal przenikające ją zewsząd malce, powodowały dreszcze u bohaterki. Zaniepokojony Felix pragnął jakoś pomóc przyjaciółce. Po chwili przemyśleń, wpadł na pomysł:

- Ej co sądzicie o tym pomyśle? Gdyby tak, wszystkim Macosiom namalować twarze.

- Co ty, zgłupiałeś? Nawet ja nie wymyśliłbym głupszego pomysłu. Skąd ci przyszło coś takiego do głowy.

- Ale posłuchaj mnie Marty. Teraz, bez twarzy, są tacy jacyś nijacy. Gdy domalujemy im uśmiechnięte miny, od razu będą milej wyglądać. I tak między nami, Chloe może przestanie się ich bać.

- Dobra, ale skąd weźmiemy farby?

- Liczyłem że ty będziesz wiedział. W końcu ty mieszkasz po tej stronie.

- Niech pomyślę...

- Chyba ja wiem. Ulica prowadząca do bramy pałacu Pani w pewnym momencie skrzyżowała się z inną o nazwie...nie jestem pewna...chyba Zajęczna.

- Tak, jest takowa.

- Na niej właśnie, wydawało mi się, że był napis "Farby".

- Masz rację, już sobie przypomniałem. Istotnie są tam przeróżne farby na sprzedaż. Czerwone, zielone, niebieskie, żółte i wiele innych. Sprzedaje je stary znajomy mojej mamy, pan Wells.

- Marty, pobiegłbyś po kilka z nich? Ja bym został z Chloe.

- Zgoda. Wrócę czym prędzej.

I tak Marty pobiegł po farby. Felix natomiast, został z Chloe, by miała raźniej w nieprzyjemnym dla niej otoczeniu. W międzyczasie, większość mieszkańców wróciła z powrotem do tego co robili, a pozostała, niewielka grupka wzięła za rękę gości i zaczęła ich oprowadzać. Zachwyt nie schodził z twarzy Felixa. Czuł się tam niczym w niebie. Gdyby miał wybrać miejsce, w którym mógłby zostać, pewnie wybrał by to. Chociaż z drugiej strony, w głębi serca, był on odkrywcą. Nie potrafiłby usiedzieć w jednym miejscu. Pragnienie zobaczenia co jest za następną górką zżerałoby go od środka. Nigdy nie przyznał tego przyjaciołom, ale taka była prawda. W końcu, od strony wejścia, w oddali było słychać biegnącą i dyszącą postać. Był to Marty, z torbami wypełnionymi po czubki pojemnikami w różnych kolorach.

...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania