Farciarz

Jaka jest ta nasza pomoc, wiemy. Lepiej czy gorzej potrafimy wypowiadać się na temat jej osiągnięć i mankamentów. Zwłaszcza o przejściowych usterkach i tradycyjnych defektach buksującego systemu prawnego mówić możemy rozwlekle, zawile i bez efektu. Bić pianę o kiepskiej formie państwowych instytucji zobowiązanych do jej udzielania.

Wiedzę czerpiemy z doświadczeń; osobistych lub nie: różne są ich źródła. Każdy widzi i ocenia, narzeka, albo sądzi, że ten problem go nie dotyczy. Jest zdrowy jak wirus, bogaty, ma pracę i nie chce myśleć o tragediach, dystansach, bolączkach, zachwianej stabilizacji.

Ale dobre samopoczucie zostaje zburzone, pełny luzik znika z twarzy, bo oto nagle sympatyczny los raczył sobie zagrandzić i wywinął niegustownego fikołka.

Dotychczas zadowolony z życia obywatel Farciarz trafia z banalnym zawałem do szpitala, w którym pokazują mu puste haki z medykamentami, worek na datki, w ambulatorium dostrzega długą kolejkę oczekujących na brak plastra, zaczyna więc truchtać z prośbami po urzędach, albowiem dowiedział się, że dyscyplinarnie wygryźli go z pracy, a na deser bandyci byli uprzejmi opędzlować mu mieszkanie.

Odwiedza niejedną poczekalnię, pokornie zagląda do niejednego sekretariatu i dziwi się, że tak ozdobny, upstrzony palmami, marmurami i niklem urząd nie ma dla niego pieniędzy, że ma trudności, ledwie zipie i w zasadzie sam powinien pójść na żebry.

Dziwi się, bo to z jego składek, podatków i uzupełniających dziesięcin urzędnicy mają za co klepać biedę, pracowicie zbijać bąki, stroić odmowne miny, ale, jak to z naiwnymi bywa, pragnie zrozumienia, a może nawet wsparcia, dostaje wszelako zapomogę w postaci batonika, a na osłodę - piętnaście deko najszczerszych wyrazów ubolewania.

Teoretycznie mógłby liczyć na odruchy miłosierdzia, ale zapomniał o praktyce. Albowiem teoria z praktyką żyje w czułej separacji; byle podręcznik psychologiczny kupiony na bazarze powiada, że urzędnik jest inną kategorią człowieka.

Po godzinach opędzania się przed klientelą, w domu, zmachany od wyrażania współczucia, pozbawiony służbowego grymasu zatroskania, leżąc przed telewizorem i wachlując się gazetą z krwawymi tytułami, co sekundę oburza się na ludzi z pierwszych stron.

Czyta o machlojkach na świeczniku, o powszechnej znieczulicy, sądnych dniach i czarnych godzinach, o porachunkach z latającymi zębami w tle. Co szpalta, to przekręt, wybuch, masakra. Czuje się więc osobliwie, nie na miejscu, jakby żył na obcej planecie, w otoczeniu nieczystych sił.

Lęka się zajrzeć do kuchni, skąd docierają do niego podejrzane szmery. Obawia się wyjść za próg bezpiecznej sypialni. Słania się ze strachu przed fałszywym listonoszem z fałszywą torbą. Przebierańcem, który chce go napaść i pozbawić siekaczy. Zatem wchodzi pod łóżko i marzy tylko o tym, by wreszcie pójść do pracy, gdzie czeka go stołek i ukochane skoroszyty. Czyli, jak mawia się po wariatkowach, "ma zachowaną świadomość emocjonalną". Wścieka się we właściwych miejscach, bulwersuje zgodnie z tym, co przeczytał, przeraża, go to, co powinno i narzeka, jak trzeba.

Lecz w pracy zachodzi w nim całkowita przemiana. Dokładnie nie wiadomo, czy to na widok pieczątki, dziurkacza czy biurka z telefonem, cichy i w zasadzie wrażliwy szaraczek spod miotły, przekształca się w gryzipiórkową bestię z gałami jak paragrafy, przepisy i martwe litery prawa. Bo oto znowu jest kimś, znowu coś od niego zależy, jest dobroczyńcą i wspomożycielem rozdającym bonusy z otuchą, panem i dyspozytorem cudzego losu, który namawia klęczącego przed nim Obywatela Farciarza, by się bujał na innej klamce, by, skoro ma tyle problemów, kopnął sobie w kalendarz i nie zawracał gitary, ale po cichu, dyskretnie, bez medialnego rozgłosu, bo po co obciążać URZĄD?

*

Jednakże wypada pamiętać, że, jak w życiu, na jedno fortunne zdarzenie przypada spora chochla nieszczęść, tak i tu los zrobił następnego fikołka i dodał wywrotkę dziegciu: Farciarz został przywrócony do łask: okazało się bowiem, że ZUS w bezgranicznej mądrości orzekł, iż jest zdrowym jegomościem i wyszło na to, że kwitnący z niego osobnik i niepotrzebnie cienko prządł.

Chłopcy z Komisji do Udzielania Odmowy Przyznawania Rent, Zasiłków i Innych Fanaberii stwierdzili mu prosto w oburzone oblicze, że nie po to przepychano ich z egzaminu na egzamin, by teraz, kiedy nareszcie dorwali się do odpowiednich synekur, mieli przejmować się jakimiś oszołomami w rodzaju Hipokratesa, a tym bardziej - przereklamowaną etyką.

Poradzili mu, by dał się wypchać swoimi skrupułami. Natomiast referenta zdzielił dopust Boży: stracił dostęp do datownika i czuje się nabity w butelkę, bo „ta kreatura" została jego przełożonym.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Poncki dwa lata temu
    Transfer emocji?
    Chociaż z drugiej strony może też tak być, że to właśnie urząd zobowiązuje.
    Przyslowie jest: "z wielką władza idzie wielka odpowiedzialność", a pracują tam ludzie różni, niekoniecznie odpowiedzialni.

    Przyjemna lektura ? i problem bardzo ważny.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania