Kręciek
nie wiem, czy ktokolwiek z was jest w stanie aż tak
spalać się w kieracie codziennostek, w pracy,
spisywać się niczym kreda którą ktoś, wielki
i milczący, ślepy, bez wytchnienia,
godzina w godzinę sunie po zielonej tablicy,
być niczym plastikowy, dziecięcy bączek,
zabawka zżerana przez własny wir.
nie bawmy się w eufemizmy, chodzi mi o autentyczny
zanik! pewien chłopina do tego stopnia
się ścierał-zdzierał, aż wreszcie, pod koniec
życia był cienki jak żyłka,
na której mogłaby się powiesić pluskwa.
i wtedy uznał, że jednak nie było warto.
czas nieubłaganie topniał, a jedyne,
co się chłopu udało przeżyć, to tyranina.
za radą lokalnego czarownika
poszedł w najludniejsze miejsce w okolicy.
czyli na targ. prowadzony za rękę wnuczek
szczapiarza miał być świadkiem ucieczki. przemiany.
dokonania się obrzędu zapewniającego nieśmiertelność.
oglądali bambosze, plecione koszyki. w pewnej
chwili dziadzio, wyjętą zza pazuchy miotełką
ze związanych drutem kolczastym gałęzi jałowca,
rozmiótł się. był wychudzony, niemal na granicy
kacheksji, więc wystarczyło kilka drapnięć.
szast, prast - i nie ma człowieka. jego rozdarte
strzępki, drobiny niewidoczne gołym okiem,
zostały wciągnięte razem z wdychanym powietrzem
przez klientów, przekupy sprzedające twaróg i maślankę,
straganiarzy handlujących plastikowymi zegarkami,
podrobionym ustrojstwem wszelakiego sortu.
odpoczął w ludziach, znalazł swego rodzaju
sadybę, kilkaset całkiem wygodnych
pokoi hotelowych, w których jednocześnie rezydował.
istniał tak długo, jak oni. umarł definitywnie
wraz ze śmiercią ostatniego z "nosicieli"
(trzylatek mimowolnie przyjął cząsteczkę
obcego człowieka, która nie opuściła go przez
następne osiemdziesiąt siedem lat).
właściwie jestem jak nasz bohater. zdrapuję z siebie
całe kilotony, milionhektarowe płaty gnuśności,
lenistwa. ciskam w świat. patrzę, jak ten parszywieje
(szkoda tylko, że wyłącznie w moich oczach).
i znowu sobie leżę, zamulam rzeczywistość.
w równym stopniu jestem odpryskiem lakieru
i literówką, całą armią defetystów, od rad
których umierają niedokończone wojny,
zatrzymane budowy Wież Kultury,
Pałaców Babel.
tak, to wiersz o kacu!
wszyscy wiedzą, że jeśli staniesz przed lustrem
i pięć razy wypowiesz jakieś zakazane imię
(na przykład Litrówka, albo Jedenaściepiw)
- ze szklanej tafli wypełznie szakarada: wygodna
przestrzeń, w której nie chce, nie da, nie jest
się w stanie robić nic
poza wiecznym leżeniem.
kiwa się głowa na biegunach.
obiegam światło z prędkością świata.
świat z prędkością światła.
tak bardzo zamulony jestem. nieróbstwo
wznosi galaktyki, buduje konstelacje.
rosną statyczne słońca, pulsary z prefabrykatów.
a wszystko jest pięknym milczeniem, niemożnością.
a wszystko jest bezradne.
Komentarze (8)
Dalej, jako przeciwwaga, kontynuacja , tego skacowanego, leniwego podlira jakoś w tej formie nie łykam.
Jawi mi się trochę przegadany.
Ale przyznaję, piszesz ciekawie.
Nie oceniam.
Opowieść o dziadku bardzo ciekawa i życiowa. Można by zrobić z tego opowiadanie.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania