Krocząc, nie mając wyboru

- Spalić! Spalić! - skandował tłum tysiąca osób, bez współczucia spoglądający na niego – niewinnego człowieka, mającego za chwilę kroczyć przez żądnych krwi mieszkańców, ku ostatniemu przystankowi swego życia.

W ogóle nie zwracał na nich uwagi. Tak samo nie interesowała go kara. Choć bał się tego rodzaju śmierci, jak i posiadał w sercu wielką rozpacz rozsianą niesprawiedliwością, czuł pustkę sporządzoną utratą nadziei – wszystkiego co pozostało mu w czasie wyczekiwania na sąd.

Zerknął na niektóre osoby, po czym z raza zniżył głowę. W ich oczach nie dostrzegł ni współczucia, ni nienawiści. Jedynie obojętność i ekscytację... coś, co gwarantowało zapomnienie o wszystkim w przeciągu dnia... ulotną chwilę... niepamięć o nim...

Trzymający go żołnierze zaczęli uderzać drewnianymi pałami w jego barki, aby rozpoczął swój ostatni rejs po wzburzonym morzu, wprost na wyspę zapomnienia. Ruszył więc, a biczowanie ciągle zostawało z nim, niczym pasożyt. Na niemiłosierną zgryzotę w zupełności nie narzekał, dziękując bogu, iż chociaż w taki sposób może się przyzwyczajać do czekającej go długiej i bolesnej wyprawy tam, gdzie może zazna spokoju.

Z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej stawał się zhańbiony przez tłum. Już po całej jego twarzy i stroju więziennym spływały soki ze zgniłych warzyw, owoców i jedzenia dla trzody. W pewnym momencie kapiąca mieszanina potu i różnych innych cieczy zasłoniła mu widok, przez co prawie by upadł w tłum. Ten z pewnością zechciałby zdeptać go z ziemią, kierując się instynktem masy. Przed upadkiem przytrzymał go żołnierz, od którego za karę dostał trzy razy mocniej w bark, tym samym łamiąc mu do końca wykruszoną rękę.

Wydarł się z niego zrozpaczony okrzyk bólu, a za mimowolny upadek na kolana dostał kolejny raz w te samo miejsce. I kolejny... i kolejny...

Ręka zwisała z jego torsu bezwładnie, już do końca żywota bezużyteczna. Kości w drugiej zaczęły upadać pod nieustającym biczowaniem. Podążał ścieżką życia coraz wolniej. Zaczął pragnąć dojść do końca drogi, aby wreszcie spotkać się ze śmiercią. Pragnął spłonięcia żywcem, co z pewnością okaże się okrutniejszym przeżyciem, niż smagające uderzenia...

Jeszcze dziesięć stóp ścieżki... dziesięć kroków... kilkanaście pociągnięć z drewnianego buzdygana i jest na miejscu...

Ledwo dyszał. Chwiał się na różne strony. Nie dojdzie... za daleko...

Pięć stóp... dziesięć uderzeń...

Dawkowo łapał oddech. Upadał po drodze. Jeszcze chwilka... jeszcze moment...

dwie... cztery...

Buzdygan uderzył go w tył głowy za mozolny marsz, przez co lekko przyćmił mu się widok. Skutkiem okazało się mimowolne zatrzymanie kroku, ukarane zmiażdżeniem żebra ...

Jedna... koniec.

Padł na kolana z myślą chwilowego odetchnięcia, jednakże kat od razu wydał rozkaz związania jego obolałych kończyn za bale. Brutalnie chwycili za to, co jeszcze chwilę temu można było zwać barkami, a następnie nie przejmując się jego kośćmi, powykręcali ręce i przewiązali je niezwykle mocno grubą liną. Uścisku nie wyczuł - za dużo bólu na raz.

Wytrzymam. Dam radę...- dodawał sobie po cichu odwagi, a jego całe ciało zaczęło się trząść, gdy spojrzał na kata podpalającego „klucz do nieba” i skandujących mu obywateli: szybciej! Szybciej!

to tylko chwila bólu, wytrzymam...muszę...

Jego udawana obojętność zostawała poddawana próbie czasu i wytrzymałości nerwowej. Był bliski płaczu z beznadziejności swego końca - spalenia za niesprawiedliwość, jak i splamienie honoru. Bo niby za jakie grzechy zaraz utonie w płomieniach, które przytłamszą go cierpieniem? Za prawdę, jaką wyjawił światu? Za tę nić wyznania, oraz ostrzeżenia?

Na podium po prawej stronie wszedł niski człowieczek, ubrany w wykwintny, niebieski mundur, ozdobiony pozłacanymi guzikami. Posiadał pokaźny swą wielkością czarny kapelusz, z długim, gęsim piórem z tyłu.

Sędzia...

Tłum nagle umilkł, jakby chęć spalenia żywcem człeka okazała się mniejsza, niźli szacunek do głównego sprawcy całej parady.

Teraz sam zrozumiał, jak bardzo się boi. Przez wrzawę nawet nie zwrócił uwagi na szybkie bicie swego serca, oraz na przeraźliwe dźwięki najgorszych możliwych uczuć, wychodzących z jego gardła. Kilka osób w tłumie cicho zaśmiało się, jednak zaprzestało, gdy przemówiła najważniejsza osoba:

- Z wyrokiem sądu najwyższego, niniejszym skazuję obecnego tu...

Dalsze słowa utonęły w mętliku jego myśli. Nie potrafił tego słuchać... nie dał rady... nie wytrzymał...

- Jestem niewinny! To oszczerstwo! - krzyknął zrozpaczonym głosem, a większość zgromadzonych zaczęła wyzywać go od parszywego łgarza i heretyka.

Zaprzestali stopniowo, gdy niewielki mężczyzna w mundurze podniósł rękę na wznak ciszy. Po przyjęciu przez wszystkich postawy milczenia jak grób, kazał dwóm bezdusznym żołdakom zawiązać mu usta. Już oni znali się na swej robocie...

Ten najbardziej umięśniony uderzył go brutalnie w czoło otwartą dłonią. Nie puszczał. Przynajmniej póki drugi nie przywiązał z "krzyżem" jego ust, dokładnie tak jak wcześniej rąk – nie znając umiaru.

On to czuł. Czuł, jak zaciskająca się lina rozrywa jego usta. Wyczuwał spływającą szerokim strumieniem krew po brodzie. Domyślał się, że w postaci kropel zaczyna opadać na jego podarte ubranie. Mimo tego pętla ciągle zmniejszała swój obwód, jakby nie mogła przestać. Nie miał możliwości wykrzyczenia swego bólu. Dławił się nią, a niedługo później i krwią i łzami. Nie wspominając o języku, jaki to prawie zamykał drogę oddechową. A może to i lepiej? Może lepszym wyjściem będzie uduszenie się, niźli powolne stawanie się prochem, pełni świadomym męki?

Próbował ją zatamować, chcąc przejść na skróty i uniknąć wspinaczki pod najwyższą górę. Niestety pozostawał nos, a języka dalej nie przemógł się wepchnąć, by i tę kłódkę - blokującą ścieżkę na przełaj - otworzyć. Tak więc stchórzył jak ostatni kretyn, debil i głupiec. Wiedział że będzie tylko gorzej. Mimo tego nie dał rady.

Dzięki temu wciąż czuł ból. Wszechmocny ból, bijący po wszystkich nerwach. W tej chwili był nikim, wobec przytłaczającego cierpienia - nie umiał zatuszować psychicznie fizycznego "piekła", a bezmyślni widzowie na pewno mu w tym nie pomagali.

- ... i głoszenie parszywych kłamstw. Za to sąd najwyższy skazuje cię na śmierć, przez spalenie na stosie. Niech Bóg ci wybaczy, gdy człowiek nie potrafi - jedynie te słowa przebiły się pod stertą rozgrzanych do białości szpilek, które utkwiły w jego umyśle.

Kat z wyraźnym uśmiechem przybliżył się w jego stronę, pozując narzędzie oczyszczające z grzechów. Raz przybliżał, a raz je oddalał, głośno się przy tym śmiejąc.

jego serce przyspieszało z każdym zbliżeniem ognia do drwa, oblanego łatwopalną substancją, a twarz nie wyrażała już nic więcej, gdyż nie posiadała większej ilości potrzebnej do tego mięśni. Trwało to dosłownie chwilkę, gdyż kat nie uświadczył w jego oczach efektu tą zabawą. Od niechcenia rzucił pochodnią, od razu łapiącą ogniem grób skazańca.

Zaczęło się. Tłum już nie grał roli. Kat odszedł w przeszłość. Sędzia stał się pustką, zapełnioną teraźniejszym uczuciem. Pozostał wyłącznie ogień. Ogień, który zaczynał zapełniać o dziwo wyraźne luki w jego umyśle. Luki, których nie potrafiły zapełnić biczowanie, turbowanie i męka psychiczna. Dopiero teraz poznał, co to ból...

Nie pozostało mu nic innego:

- Zdrowaś Maryjo, łaski pełna... - nie czuł już palców, stopy iskrzyły bólem, czuł mięso. Spalone mięso - ...pan z Tobą... - coraz więcej ognia, krzyk zamienił się w kwiczenie. Dosłownie w kwiczenie - ...Błogosławionaś Ty... - ...więcej ognia, więcej cierpienia, co niestety okazało się możliwe - ...między... - pot na całym ciele, ogromne warstwy potu - ...niewiastami... - jeszcze więcej ognia, a nos przyzwyczajony do nowego zapachu - ...i błogo... - brak nóg i więcej cierpienia. Dużo więcej. - ...sławio... - Ogień dostawał się do bardzo czułego miejsca. I wyżej.... wyżej... - ...ny... - Czyżby nadal nie wiedział, co to ból? - ... - stracił głos, serce eksplodowało.

Nadal nie wiedział. Był za słaby, aby tego doświadczyć.

 

Po więcej zapraszam na:

http://zapiskizwyobrazni.blogspot.com/

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Popłakałam się. Czułam jego cierpienie. Masz meeeega styl pisania. W kilku miejscach brakuje dużej litery, ale to nic wielkiego. Zakochałam się w tym tekście. Szkoda, że do oceny jest możliwe tylko 5 gwiazdek, ale mentalnie masz u mnie 8. Zostawiam 5 :)
  • Żaku 21.04.2016
    Dziękuję za wspaniałe słowa. Zapraszam na mojego bloga po więcej :3
  • Nazareth 21.04.2016
    Sam styl masz płynny. Dodatkowo wielka empatię i wyobraźnie która pozwoliła ci się wczuć w role skazanca i szczegółowo opisać jego cierpienie i towarzyszące mu uczucia. Tu jestem pod wrażeniem efekt całego opowiadania psują jednak dziwne sformułowania jakimi się poslugujesz. Np. Warstwy potu - pot jest cieczą a te nie układają się zazwyczaj w warstwy. Lub: pokaźny swą wielkością - samo słowo pokaźny wystarczyło by tu jako określenie rozmiaru. Było tego dużo wiecej ale te dwa najbardziej utkwiły mi w pamięci. Za całość dałbym mocne 4.
  • Żaku 23.04.2016
    Właśnie od zawsze mam problem z tego typu rzeczami - bardziej technicznymi, niż fabularnymi/"emocjonalnymi". Mam nadzieję, że kiedyś się tego pozbędę.
    Dziękuję za ocenę i komentarz :)
  • Nazareth 23.04.2016
    Żaku to tylko warsztat jest do dopracowania. Dzięki niemu możesz lepiej przekazać to co masz w środku. Najważniejsze jednak by mieć co przekazać, bo bez tego nawet najlepszy warsztat jest na nic. Ty to jednak masz, twoja historia jest barwna i obrazowa wiec pozostaje ci jedynie ćwiczyć technikę. Będę dalej do ciebie zaglądał żeby być świadkiem postępów. :)
  • Żaku 26.04.2016
    Nazareth wow, dziękuję. Niezwykle motywują takie słowa.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania