Poprzednie częściKrok z szafy 1

Krok z szafy 3

Obudziłam się wypoczęta. Wtorek mogę więc zaliczyć do najbardziej udanych dni. Tak naprawdę dopiero się zaczyna ale to, że się wyspałam kwalifikuję do sukcesów jakie rzadko mi się zdarzały w ostatnim tygodniu. Wczoraj jeszcze raz na spokojnie i bez emocji przemyślałam sytuację z Roksaną. Postanowiłam raz na zawsze dać sobie z tym spokój. Szczerze powiedziawszy nie chce mi się liczyć ile razy przejechałam się na takich zakochaniach lub popadaniu w friendzone. Podsumowując- wielka strata czasu, który mogę o niebo ambitniej wykorzystać. Bujanie się z prawa na lewo, między ciężarnymi a niezdecydowanymi, wymaga za dużo uwagi. Nic dobrego zazwyczaj z tego nie wychodzi. Nie odwrócę się od Roksany, nie zostawię jej z tym wszystkim. Żalu się wyzbyłam. Bo jakim prawem mam go mieć? Sytuację zaakceptowałam taką jaka jest. Czasu nie cofnę. Nawet jakbym mogła nie zrobiłabym tego. Skąd taki zwrot akcji? Czasem po prostu trzeba nabrać nieco obiektywizmu i realizmu w myśleniu. Wiele osób uważa taką decyzję za psychicznie trudną i wymagającą długiego okresu "powracania do siebie”. Ja jednak wierzę, iż jest to tylko kwestia przyzwyczajenia. Tak, wyrobiłam zdolność do przekonywania samej siebie o niewłaściwości moich zachowań. Stąd też być może pojawiła się we mnie obojętność na związki i długie miłości. Wbudowałam w siebie wajchę "kochaj” lub "przestań kochać”. Teraz ja steruję nią według swoich potrzeb. Z jednej strony naprawdę świetnie jest to kontrolować z drugiej mam świadomość, że za szybko będę podejmować rezygnację ze zrobienia kroku na przód wobec pewnych osób. Mówiąc w skrócie pozbawię siebie samą szansy choćby spróbowania. Wiem, że bariera ochronna kiedyś pęknie. Nic nie jest trwałe. Nawet jeżeli jest to coś niematerialnego wykreowanego na ideał przez nas samych. Wystarczy chwila słabości. Dosłownie sekunda. Obiecuję sobie wtedy powtarzać, realizm, realizm i jeszcze raz… pieprzony realizm.

 

Stąd w większej części wynika mój styl życia. Ma dosłownie wyjebane na opinię większości ludzi. Nie da się? Oczywiście, że się da. Wszystko w tym życiu, podkreślam raz jeszcze jest masą niczego innego jak przyzwyczajeń i nawyków. Jak ktoś non stop wpaja nam, że „źle jak ludzie cię obgadują, rób wszystko, by tak nie było”, zaczynamy to robić. Później czynność ta powtarzana za każdym razem staje się przyzwyczajeniem… a w dalszej perspektywie czasowej nawykiem. W najgorszym wypadku przerodzi się w obsesje… Nie mniej jednak wracając do tematu stylu bycia, alkohol, papierosy, kobiety, imprezy… Jedyne co pozostało w miarę "rozsądne i grzeczne” to praca. Mam 18 lat, nie studiuję (zrezygnowałam z tego) ale za to tyram jak mogę w robocie. Jakby na to nie patrzeć w jakiś sposób graniczy ona z tym co robię poza nią. Stanie za barem (w klubie) i robienie drinków…nic ambitnego, nic odkrywczego ale daje mi to jakąś ukrytą satysfakcję i zajęcie. Jedyny minus jaki w niej (na razie) dostrzegam to fakt poznawania masy ludzi. Nie specjalnie za tym przepadam z uwagi na to, że później staję się zbyt rozpoznawalną osobą.

 

Tak czy siak wstałam o 9.00, poszłam do kuchni i zrobiłam kawę. Dom był pusty. Każdego gdzieś wywiało ku mojemu zadowoleniu. Podkręciłam radio. W tonie wiadomości recytowanych przez redaktora wpatrywałam się w okno. Otworzyłam je. Fala chłodnego i orzeźwiającego powietrza zalała moje ciało. Wśród dosyć gorących i parnych, sierpniowych dni rozkoszowałam się chwilą. „Brutalnie” czynność tą przerwał mi sygnał sms’a z sąsiedniego pokoju. Przemaszerowałam tam i zaczęłam odkopywać telefon z masy pościeli. Napisała Roksana… "Nie mogę się do niego dodzwonić, nie odbiera”. Poczułam się jakoś dziwnie. Nie miałam ochoty o tej całej sytuacji znowu słyszeć, rozmyślać i rozwiązywać jej problemu. Wybrałam opcję: (ładnie mówiąc) „priorytet: na razie daj sobie spokój”. Tak, to jest sukowate. Wiem i pamiętam, że obiecałam jej pomóc w każdej nawet najgorszej sytuacji. Nie odchodzę od tego tylko lekko ograniczam. Jak to mówią ludzie jak sobie pościelisz tak się wyśpisz. Też powinna się nad tym zastanowić, a nie wskakiwać pierwszemu lepszemu do łóżka. Cóż powiela mój błąd. Tylko, że z większym skutkiem. Ponad to będąc po tej drugiej stronie barykady, czyli stronie „wykorzystanej ofiary”. Eh wymyślę coś w biegu i powiem Roksanie, że spałam… czy coś jak zapyta czemu jej nie odpisałam. Szczerze powiedziawszy zaczyna mnie to lekko przerastać. Mimo tego, iż przetłumaczyłam sobie kilka rzeczy, niemożność bycia z nią wciąż bolała. Za zastępczego tato-mamo-ciocię robić nie będę i co najważniejsze nie zamierzam. Chyba, że coś drastycznie się zmieni. Nie mniej jednak odsunęłam od siebie telefon. Nie minęła minuta. Słyszę, że ktoś dzwoni. Dźwięk ten o mało nie przyprawił mnie o zawał. Gorąca kawa wylądowała gdzieś na spodenkach. Tona przekleństw cisnęła się na usta. Mimo to pobiegłam odebrać. "Błagam, błagam na wszystkie świętości tego świata niech to nie będzie ona”.

- Halo – spytałam niepewnie. Był to numer, którego nie miałam zapisanego w komórce.

- Witam, z tej strony Skutnicki – powiedział basowy, męski głos. Kamień spadł mi z serca. Dzwonił szef. – Słuchaj wiem, że miałaś iść do pracy dopiero jutro, ale dziś dostałem duże zamówienie. Chodzi o imprezę urodzinową na blisko 100 osób. Jeden barman nie da rady. Jesteś dziś bardzo zajęta? Dałabyś radę pomóc Wojtkowi?

- Tak nie za bardzo – odpowiedziałam bez entuzjazmu. Po prostu nie chciało mi się dziś specjalnie tam iść.

- Błagam cię, Erwina dam ci dwa dni wolnego i premię do wypłaty! Tylko przyjdź, bo dosłownie nie mam do kogo dzwonić! – jego bas przekształcał się w sopran, a moja litościwość dla "nie mam do kogo dzwonić” nakazała mu powiedzieć tylko jedno.

- Dobrze będę, na którą ?

- Jesteś niesamowita, na 18.00 - dodał z uradowaniem w głosie po czym się rozłączył. Aż samo cisnęło się na usta powiedzieć po prostu wiem, jestem niesamowita, ale to byłoby lekkie przegięcie. Cóż miałam dziś plany typowo kanapowe z dobrym filmem i czymś konkretnym do jedzenia. Ktoś mądry kiedyś powiedział, by niczego nie planować. Od dziś zgadzam się z tym w 100 %.

 

Przez cały dzień do godziny 17. 30 ciągałam się po domu z kanapy na kanapę. Co jakiś czas ogarniając część siebie. Nie pójdę przecież na imprezę tak jakbym wyszła przed chwilą z łóżka. Jakiś standard musiał być zachowany. Wracając do tematu pracy, mój szef dobrze wiedział, że żadne sukienki i spódnice nie wchodzą w grę. Doceniał fakt iż jestem niezła w tym co robię i uznał, że strata pracownika przez taki banał byłaby naprawdę bezsensowna. Szanuję jego sposób myślenia. Tak więc wcisnęłam się w białą koszulę. Wyprasowałam czarne, lekko opięte u nogawek spodnie, zaczepiając do nich szelki. Oczywiście Skutnicki nie podarowałby mi, (z resztą jak dla każdego barmana, barmanki i kelnerki) gdybym nie założyła muchy. Był to znak rozpoznawczy naszego klubu. Czasami miałam wrażenie, że dodawał on nieco gracji w tym całym rozrywkowym zamieszaniu jakie tam panowało. Związałam włosy w pospolitego "samuraja” lekko przylizując z każdej ze stron. Przekręciłam drzwi i poszłam. Miałam przez całą drogę jakąś niesamowitą chęć na papierosa. Zapalić… nie to nie wchodziło w grę. Szef nie znosił tego. Podobnie jak podpijania w pracy, czy oszukiwania na zawartości alkoholu.

 

Schodziłam lekko krętymi schodami w dół w stronę drzwi klubu. Na razie było cicho ale lada moment (może kwestia godziny) i mieli pojawić się pierwsi goście wraz z solenizantem. Od razu kroki skierowałam za bar, gdzie stał od kilku minut Wojtek.

-Cześć Erwina, bosko dziś wyglądasz! – powiedział. W sumie nie wiedziałam czy się ze mną droczy, czy mówi poważnie. Z resztą moje relacje z Wojtkiem były jak najbardziej poprawne. On z poczuciem humoru, rzucający na prawo i lewo sarkazmem podobnie jak ja. Nie dziwiło więc nikogo dlaczego świetnie się dogadujemy.

- Cześć, a ty co się wystroiłeś jak na własne wesele? – zapytałam a on od razu wybuchnął śmiechem.

- Wyglądasz tak samo idiotko – rzucił wychodząc na magazyn. Tym razem oboje mieliśmy powód do chodzenia jak to często mawiał „z bananem na gębie”.

- Tak to fakt. Chodź lepiej polerować szklanki, to robota idealna dla ciebie.- oznajmiłam. On w odpowiedzi na moją docinkę udawał obrażonego, aż do przyjścia klientów. Przez cały ten czas zdążyłam przygotować swoje stanowisko pracy, uzupełniłam brakujące alkohole. Byłam tak zajęta tym co robię, że nie zauważyłam kiedy pojawiła się pierwsza partia gości.

 

Do godziny 21 zdążyłam zrobić tyle drinków jak nigdy dotąd nie zdarzyło się na żadnej imprezie. Z Wojtkiem wyszliśmy na moment uzupełnić na bieżąco brakujące produkty.

- Skocz na dół po cytrynę.- powiedziałam. Kiwnął porozumiewawczo głową. – Tylko nie dwie, trzy jak wtedy, tylko tyle ile dasz rady wziąć! – krzyknęłam. W tym czasie poszłam po wódkę. Wzięłam ją i ostrożnie wysunęłam się z magazynu. Przez chwilę nie mogłam uwierzyć własnym oczom… Omal nie upuściłam butelek… Tam była Roksana! Tańczyła z jakimś gościem! On ją… On ją perfidnie obmacywał… Szczerze wątpię, że się znali. Bynajmniej tak to nie wyglądało. Teraz nie mogłam oderwać od nich wzroku. To uczucie było nie porównywalne do żadnego innego dotąd. Boże, czułam jakby ona mnie zdradzała. Jak ja chciałam być na miejscu tego gościa jak ją namiętnie całował. Przecież mówiła mi, że z nikim już…, że ma dość jak na razie, a teraz? Nie, tego nie można było wytłumaczyć upiciem bądź chwilowym „zapomnieniem się”.

- Erwina wszystko ok.?- zapytał Wojtek. Zadziałało to na mnie jak uderzenie młotem. Nie mam pojęcia jak długo stał za mną i się temu wszystkiemu przyglądał.

- Jasne, jasne tak jakoś…- próbowałam logicznie wytłumaczyć całą tą sytuację.

- Znasz ją?- zapytał, stojąc obładowany cytrusami po sam czubek nosa.

- Nie, właściwie to wydawało mi się, że to moja znajoma i tak patrzę i nie mogę jakoś ni jak skojarzyć, wiesz to przez to światło chyba, ciemno, słabo widać, a tyle ludzi… - dopiero po jakimś czasie zdałam sobie sprawę jak bezsensowny był ten potok słów. Przez cały wieczór prosiłam Boga w duchu, by nie podchodziła do baru…. Tak cholernie starałam się o tym nie myśleć i skupić w 200 % na pracy. Nawet nie zauważyłam siedzącej od jakiegoś czasu dziewczyny. Wydawało mi się, że jest lekko podpita. Naokoło niej stały 4 kieliszki po szotach. Musiał ją obsługiwać Wojtek. Nie przypominam sobie, by była to moja robota. Miała wciśniętą głowę między dłonie. Przez moment myślałam, ze już zgonuje.

- Przepraszam wszystko w porządku? – zapytałam. Czarnulka podniosła śliczne, ciemne oczy. Patrzyła na mnie przez moment, jadąc od samego czubka włosów, po szelkach do miejsca na, które pozwolił przysłaniający mnie bar. Miała niesamowicie zaciekawione spojrzenie. Przez jakiś czas się wahała, wydawało mi się, że chce coś powiedzieć. Być może pomyliła mnie z Wojtkiem.

- Tak, chybbba jak najbardziej. Fajnie wyglądasz… Tak nietypowo. Zrobisz mi drineczka? proszę tylko jednego, błagam, zrób mi drinka, najlepiej… czekaj, moment powiem ci nawet jakiego, tylko przypomnę sobie… ach tak, tak zrób mi Malibu… ale takie, jakiego jeszcze nie piłam – plątała się w słowach. No cóż nie zaprzeczyłam ani razu przy jej monologu, więc nie wiem skąd te błagania. Nie wiem też czemu podjęłam wyzwanie zrobienia "niesamowitego” drinka. Cały czas rozmawiałyśmy o kompletnych bzdurach. Zagadywała mnie. Zbiło mnie to lekko z tropu, gdyż laski zazwyczaj lubią być zgadywane. Mówią dopiero wtedy gdy się na coś skarżą. W między czasie rzuciło mi się w oczy, że jest za mocno pomalowana, ale ładna. Jakoś mnie kusiła. Z resztą jak każda niczego sobie kobieta. Szybko zrobiłam jej drinka o smaku kokosa i mango. Podałam w wysokiej szklance z lodem. Żółty trunek powędrował w delikatne dłonie dziewczyny. Zauważyłam, iż ma bordowe, długie paznokcie.

- Jejku, jaki on przepyszny – rozkoszowała się, pijąc alkohol przez czarną słomkę. – Znasz się na rzeczy. Na czym jeszcze? – zapytała bardzo kokietująco, poprawiając się na siedzeniu. Zrobiła to w taki sposób, że jej i tak mocno wydekoltowana sukienka odsłoniła spory biust. Miałam wrażenie (i nie było ono mylne), że nasza początkowo bezsensowna gadka przeradzała się w lekki i przyjemny flirt. Tego mi brakowało, rozmowy bez większego zaangażowania uczuciowego.

- Cieszę się, że ci smakuje. Hmm znam się jeszcze na kilku rzeczach ale to już wybiega poza pracę.- Cóż widok obściskującej się Roksany dał mi do zrozumienia, że nie mam co sobie żałować, a jak nadarzyła się dobra okazja by choć porozmawiać z delikatną nutą podrywu… czemu by sobie tego odmawiać?

- Jesteś tajemnicza podoba mi się to…- mówiła coraz ciszej. Ja obdarzyłam ją tylko lekkim uśmiechem.

 

Tak, piękna i nieznajoma czarnulka spędziła przy barze, nawijając mi o swoim życiu następne 3 godziny. Dzięki temu dowiedziałam się, że typek, z którym baluje Roksana to nikt inny jak chłopak Anki (tak miała na imię flirtująca ze mną panienka). Cóż przynajmniej były chłopak. Ponad to opowiedziała mi tyle rzeczy, że chyba nie jestem w stanie powtórzyć nawet kilku. Trudno w nie wierzyć i ufać, że mają 100 % pokrycia z rzeczywistością. Mówiła mi tylko o szczegółach tak, że w większości nawet nie wiem o czym z nią gadałam. Ten natłok informacji mnie przerastał. A co z Wojtkiem? Ah Wojtek zapomniałam o nim. Był zajęty pracą i „uszczęśliwianiem” koleżanek. Mam tu namyśli wyłącznie procenty… Mieliśmy bardzo dużo zamówień. Piwo lało się bez końca. W między czasie serwowaliśmy kolejne litry drinków dla konkretnie już podpitych nastolatków. Zdawało się nie być końca. Pili, pili i pili… Lokal był wynajęty do godziny 2.00 i tylko tą wiadomością żyłam. Musiałam jeszcze wypolerować szkło. Nawet nie zwróciłam uwagi jak Anka poszła tańczyć ze swoimi znajomymi . Tak, robiła to cholernie dobrze, każdym najdrobniejszym ruchem w opiętej, czerwonej kiecce zachęcała…bardzo zachęcała. Dreszcze przeszły mi po ciele. "Praca, dziewczyno praca!” powtarzałam jak robot w głowie. Czarnulka intensywnie interesowała się tym, czy spostrzegam jej seksowne ruchy, czy nie. Chyba zorientowała się , że oderwałam od niej wzrok. Podeszła do baru.

- O której kończycie?

- Lokal wynajęty do 2.00

- To świetnie, za 10 minut kończysz pracę – oznajmiła, ja zaś kiwnęłam tylko głową porozumiewawczo. Złapała mnie za szelki i przyciągnęła do siebie na tyle, na ile pozwalał jej bar. Zbliżyła pomalowane na czerwono usta do mojego ucha– Ale kończysz ją tylko tu…- szepnęła tajemniczo.

Średnia ocena: 2.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • KarolaKorman 31.12.2016
    Kolejna piękna nieznajoma :) Ciekawie ciągniesz opowieść. Podobają mi się rozmyślania Erwiny. Błędów nie wypisuję, bo powtarzasz te same, skorzystaj z opcji: Edycja. Zostawiam 4 i czekam na kolejną część :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania