Król Katedry
Rozdział 1. Wyjście z raju.
Azja, Chiny, Pekin. 11.04.2004.r.
Wczoraj śniła mi się mama, która czytała mi jakąś książkę, choć nie wiem co dokładnie, nie słuchałem jej, ponieważ spoglądałem w okno i przyglądałem się trzaskającym z nieba piorunom. Aż w końcu coś złego zabrało mi matkę, nawet nie zareagowałem. Gdy w końcu się wybudziłem, to zdałem sobie sprawę iż nic nie zrobiłem, źle się poczułem. Jest to tylko sen, który i tak nie usprawiedliwia mojej bezczynności? Nawet się nie wzdrygnąłem na zniknięcie mamy, nawet nie próbowałem niczego powiedzieć, ani jej odzyskać. Minęło tyle czasu odkąd ostatni raz ją widziałem, gdyby tu teraz była to świat byłby szczęśliwszym miejscem.
Bonum ex malo non fit.
Może świat jest szczęśliwym miejscem? Albo nim będzie kiedy każdy z nas będzie kochał i zostanie pokochany? Lub w chwili kiedy odrzucimy wszystkie kłamstwa i zrozumiemy cel dla którego żyjemy? Choć każda z tych rzeczy wydaje się niemożliwa do osiągnięcia, to wciąż jest możliwa, szkoda że nikt nie próbuje. Nawet ja.
Kłamstwa którymi nas karmią potrafią zagnieździć się głęboko w umyśle, sprawić że staną się prawdą, w szczególności wtedy gdy powtarzane one są od maleńkiego, potrzeba silnej woli i własnego rozumu aby im się oprzeć. Trudniej bowiem jest wybrnąć z kontroli do której ktoś używa kłamstw i wmawia że jest się zupełnie kimś innym – kimś lepszym, kimś kto jest bliżej samego Boga. Swoje myślenie zmieniłem, trudniej jest komuś zmienić owe myślenie. Niestety czasami myślę że trud, choć staram się jak mogę i próbuje z całych sił.
Tak jest w przypadku mojej siostry bliźniaczki, wierzy w to wszystko z takim przekonaniem że z łatwością mogłaby zniknąć z tego świata za te kłamstwa… Niewinnie jej za to, to nie jej wina – czasami uginamy się pod czyjąś wolą, to normalne, ale w jej przypadku wychodzi to aż poza granice akceptowalności. Nie działa na nią nic czego bym nie próbował, spokojne rozmowy, racjonalne argumenty, sztuczki psychologiczne - myślałem też o spróbowaniu jakiejś terapii szokowej, choć brzydzę się myśli w której sprawiam ból mojej siostre, to i tak kilkukrotnie przeszła mi przez myśl.
Usłyszałem czyjeś kroki i natychmiast się odwróciłem. Oho, o wilku mowa. Do salonu w którym rozmyślałem, a wcześniej czytałem Pismo Święte weszła moja siostra. Prawie za każdym razem jej kroki mylą mi się z krokami naszej matki, zresztą jest do niej taka podobna: krótkie bardzo jasne włosy, wręcz szare oczy, usta wydatne i ostro zarysowane rysy twarzy.
- Niko. - Zawołała mnie Wanyika. - Chodźże Ojciec, chce ci kogoś przedstawić.
Odłożyłem lekturę i zarzuciłem na siebie kamizelkę garniturową którą wcześniej zdjąłem. Podczas gdy szukałem swojej marynarki to Wanyia przyjrzała się dokładniej temu co czytałem i powiedziała z kpiną w głosie:
- Przeczytałbyś coś lepszego i przestał się tyle uczyć, zmarnujesz sobie tylko życie. Wyjdź na jakąś imprezę, znajdź miłość, zakochaj się, choć raz zapomnij o pracy i przestań robić co ci każą. - zaśmiała się na końcu.
Jak dobrze że Wanyia nie musi się zamartwiać tak “nudnymi” rzeczami co ja. Niezmiernie mnie to cieszy iż żyje tak jak jej się podoba, ale mogłaby od czasu do czasu przestać myśleć tylko o dobrej zabawie, swoim wyglądzie czy też o nic nie robieniu.
Pociągnęła mnie za koszulę, aby mnie pośpieszyć.
- Już niczego nie szukaj, ubierz tylko rękawiczki i weź broń.
Jak powiedziała tak zrobiłem przed włożeniem pistoletu do kabury sprawdziłem czy jest naładowany - a jakżeby inaczej.
- Wiesz Wanyiu, czasami warto się zatrzymać choć na jeden krótki moment, chwycić jakąś dobrą książkę i przemyśleć to w jaki sposób żyjesz: czy niczego nie żałujesz? Czy coś byś zmieniła w swoim życiu? Nie wszystko się sprowadza do pracy czy zabawy, a przede wszystkim do słów ojca. - Powiedziałem. Na moje słowa Wanyia zaśmiała się szyderczo.
Nienawidzę ignorancji, w szczególności gdy chodzi o czerpanie nauk głębszych niż się może zdawać. Widzę że moje gadanie nic nie da, tak samo jak przymusowe lekcje historii, którymi ją męczyłem jeszcze wczoraj. Historia pozwala nam na wyciąganie wniosków aby już nie popełnić tego samego błędu, a wiele z dzieł które w szczególności zapisały się na kartach czasu jest po to abyśmy mogli rozwijać się nie tylko intelektualnie ale także emocjonalnie. Nie raz udowodnione zostało przecież, że jako ludzkości potrzebna nam empatia.
- Nie ociągaj się tak, bo wszyscy będą czekać na ciebie siedem dni. – Uśmiechnęła się tą samą miną, którą używa wtedy gdy chce mi dokuczać. – Świat powstawał dość długo biorąc pod uwagę iż Jahwe jest tak wszechmogący. - Powiedziała bez powodu.
Czasami drażni mnie tak bardzo że marzę aby zamilkła, ale właśnie w takich chwilach zawsze staram się zachować zimną krew i na spokojnie przemówić jej do rozsądku.
- To aluzja. – Złapałem się za biodra i kontynuowałem. – Przez sześć dni pracuj, a siódmego dnia odpoczywaj.
Wywróciła oczami gdyż zauważyła że nie chcę brać udziału w tej dziecinnej wymianie zdań. Jak zawsze nie skupia się na tym na czym powinna.
- Tata czeka… – Znowu zaczęła mnie popędzać.
Z kim że znowu mam się spotkać, powinienem mieć teraz spokój przynajmniej do przyszłego tygodnia? Co też ojciec sobie wymyślił, jakieś spotkanie, tak znikąd? Powinienem w końcu przestać przejmować się tymi wszystkimi spotkaniami, sprawami biznesowymi czy też obiadami ze znajomymi ojca. Ah, czasami to marzę aby wyjść i nie wracać. Tylko jedynym problemem jest moja siostrzyczka zaślepiona rodzinnym biznesem - którego wedle tradycji nie może odziedziczyć, przez co wszystko spada na mnie, a jak nie na mnie to na mojego kuzyna - Jurę. Kiedy dostanę pełną władzę natychmiast przestanę sprzedawania zabytków wydobytych w nielegalny sposób i zacznę od pełnoprawnych badań archeologicznych, założę muzeum czy też instytut badania historii.
Wszystkie te marzenia są bardzo piękne lecz czy możliwe?
Teraz rozumiem czego ojciec chciał i nie podoba mi się to…
- Drodzy zebrani tu, chcę wam przedstawić mojego dziedzica. – Usłyszałem donośny głos mego ojca jeszcze przed wejściem do jego biura. – Niko Samuel Rodionov, niektórzy z was zdążyli poznać już moją córkę: Wanyika Miriam Rodionova.
Najpierw przywitałem się z ojcem poprzez zimny uścisk dłoni, a później przeszedłem do reszty. Znałem ich wszystkich, specjalnie się przygotowałem przed tym spotkaniem, miało się odbyć dopiero za tydzień ale im prędzej tym lepiej, miejmy to już z głowy. Jako pierwszy jest szef zarządu, następny to właściciel firmy najemniczej oraz handlarz bronią, dalej w kolejce jest założyciel jednej z największej firmy logistycznej, a na samym końcu nie kto inny jak mój ukochany kuzyn – Jura oraz jeden z najbardziej zaufanych doradców mego ojca. Jemu rękę podałem z niechęcią.
Chwila, coś mi się nie zgadza, wszystkich powinno być więcej. Plany musiały się posypać skoro spotykamy się tu w tak okrojonym towarzystwie i przed czasem.
Wanyia odkaszlnęła aby zabrać głos:
- Chcę wam wszystkim jeszcze raz podziękować za przybycie, zanim wyjdziecie poczęstujcie się herbatą lub ciastem.
No nie mówcie mi że całe spotkanie przebiegło bez mnie. Obawiam się jednak tylko jednego, tego że moja siostra jest wtajemniczana do rodzinnych biznesów. O nie tylko nie ona, źle jej to zrobi. Mam kompletnie gdzieś że zaczynają mnie po cichu wyłączać z udziałów, mogę to wszystko stracić – nie obchodzi mnie to, zacznę życie na nowo, ale jeżeli usłyszę iż Wanyika miesza się w ten cały zakłamany i brudny interes to chyba wyjdę z siebie. Mogą brać do udziałów kogo tylko zechcą, ale nie ją…
Wanyia wyszła wraz z innymi gośćmi zostawiając mnie wraz z ojcem sam na sam. Jeśli to wszystko okaże się prawdą i pojedzie z nami…
- Mój drogi synu, pewnie chcesz wiedzieć czemu zebranie odbyło się właśnie teraz… – Posłałem mu wymowne spojrzenie. – Pojawił się jeden problem: jakże wybitny Salvador i jego wesoła ekipa archeologów dowiedziała się o naszej misji, będą próbowali nas prześcignąć. Teraz już rozumiesz czemu nie czekaliśmy na ciebie, ale spokojnie twoja siostra doskonale sobie poradziła.
Ah tak, Salvador – Największy rywal ojca, kiedyś współpracowali razem ale kiedy w naszej instytucji zaczęły pojawiać się drobne konflikty z prawem to Salvador wycofał się. Rozsądnie z jego strony.
- Mam tylko dwa pytania ojcze: Czy tym razem załatwiliście wszystkie potrzebne pozwolenia oraz powiedz czy Wanyika będzie brała udział w tej misji?
Będziemy eksplorować Inkaskie dżungle w Peru i nie tylko to co znajduje się na ziemi, ale także pod nią, mamy do dyspozycji ciężkie sprzęty oraz mnóstwo ludzi. Moja siostra która przez całe życie obserwowała z boku nasze poczynania nie bardzo nadaje się na ciężką pracę przy wykopaliskach, a w szczególności do chodzenia po niebezpiecznej dżungli z załadowaną bronią przy boku – którą raczej musiałaby użyć w stosunku do człowieka niż zwierzęcia. W tym przypadku postawię sprawę jasno - nie pozwolę na wyjazd Wanyi.
- Wszystko już dogadałem, a sam doskonale wiesz że w tym przypadku nie było innej możliwości niż załatwienie koniecznych pozwoleń, nielegalne wykopaliska mogłyby przysporzyć nam wiele szkód. A co do Miriam, to tak będzie uczestniczyła w waszym zadaniu. – Odwrócił się w stronę wyjścia.
Zawsze używa drugiego imienia, nienawidzę jak tak robi. Był za tym aby nadać nam biblijne imiona, lecz nasza matka nie zgodziła się i nadała nam imiona na cześć jej rodziców – czyli naszych dziadków których nigdy nie miałem okazji poznać.
- Nie zgadzam się. – Sprzeciwiłem się ostro, co dziwne mojego ojca wcale to nie zdziwiło, wręcz przeciwnie był pewien mojej niechęci co do tego pomysłu.
- Chłopcze, moja decyzja nie podlega dyskusji, najwyższa pora by twoja siostra nauczyła się czegoś praktycznego. Co może jej się stać pod ciągłą ochroną grupy najemniczej, ustaliłem wszystko, nie zrobi nawet kroku bez ochrony.
Przecież Wanyia nawet nie potrafi jeździć autem! Jej obecność może pokrzyżować przede wszystkim moje wszystkie plany informując ojca o moim każdym posunięciu, a na dodatek, Wanyia zrobi sobie tylko krzywdę. Czy on kiedykolwiek myśli o konsekwencjach?
Chyba że ma co do niej jakieś inne plany nie związane z wyjazdem - jest to bardzo prawdopodobne ale wątpię, ojciec raczej nie naraziłby swojej ukochanej córki na niebezpieczeństwo, choć robi to w tej chwili.
- Jest to istna głupota wysyłać osobę bez żadnych umiejętności oraz wiedzy. I doskonale o tym wiesz ojcze.
- Jeżeli coś ci nie pasuje możesz zawsze zrezygnować Samuelu… – Powiedział to i ruszył do wyjścia.
A jakże, znowuż nie mam nic do gadania, mogę tylko działać w inny sposób lub sobie odpuścić. Nie ma mowy, zrobię wszystko aby była bezpieczna i za wszelką cenę zrealizuje swoje plany. Nie jestem pewien czy zdołam przygotować Wanyike do tej misji w tak krótkim czasie, ja w porównaniu do niej jestem uczony od małego.
Zanim mnie opuścił odwrócił się i rzucił na odchodne:
- Nasz ród posiada w sobie krew zdolną do niezwykłych rzeczy, Miriam jest tego świadoma ty natomiast jeszcze nie przejrzałeś na oczy.
Wyszedł i zostawił mnie samego z zmartwieniami oraz głową pełną problemów związanych z tym wyjazdem na które już rozwiązania nie dostanę – chyba że sam je rozwiąże, jeśli będzie to możliwe.
Niczym prorok Samuel – po którym mam drugie imię – postaram przewidzieć różne opcje przebiegu sytuacji, choć myślę iż nie ma sensu dalej prowadzić dyskusji z ojcem. Więc przygotuje się na najgorsze: dowodzenie całą misją i nadzorowaniem ewentualnych badań a przede wszystkim pilnowaniem mojej siostry. Właśnie zostało postawione mi ultimatum a ja nie mogę powiedzieć nawet słówka, genialnie… Nie wierze że to dzieje się naprawdę, Wanyika jedzie ze mną… Nie, nie, napewno coś można jeszcze zmienić.
Po krótkiej chwili zamyślenia ja też opuściłem biuro i udałem się do wyjścia z posiadłości – a konkretniej do jedynego miejsca które pozwala mi się uspokoić. Jest to ogród, nie ten sam co w naszym rodzinnym domu, choć tak samo piękny. Osobiście przypilnowałem aby w pielęgnacji roślin uczestniczyły jedynie najlepsi ogrodnicy, zrobiłem tak jedynie ku pamięci mojej matki, przed ślubem z moim ojcem pracowała w kwiaciarni – zawsze mówiła mi że pielęgnacja roślin to jedyna rzecz która sprawia jej radość.
W podobnym ogrodzie doszło do tragedii. Wszystkie ogrody w naszych posiadłościach są wzorowane na tamtym z naszego domu w Rosji – ukochanego domu mojej mamy. Od czasów tamtej tragedii, nie odwiedzamy tamtego miejsca, ale też go nie sprzedaliśmy - stoi tam symbolicznie, dla mamy.
Mimo wszystko: Bella res est morte sua mori.
- O czym tak rozmyślasz? – Wyskoczyła do mnie Wanyika.
Odrobinkę się wzdrygnąłem, zauważyłem że trzyma w dłoniach pewną teczkę którą po chwili zawahania podała mi.
- Wybacz iż przeszkadzam ci rozmyślanie ale to powinno bardziej cię zainteresować.
Po zajrzeniu do środka ukazała mi się twarz która jest dobrze mi znana – Salvador Moreno wraz z jego żoną - zdjęcia dwójki starszych ludzi z podstawowymi informacjami, nic nowego - oraz córką adopcyjną. A to ciekawe, pierwsze słyszę o tej dziewczynie, nazywa się Jill Reyes – jest dwudziestojednoletnią latynoską z oliwkową skórą, wręcz czarnymi dużymi oczami, smukłych ustach i twarzą całą w piegach. Włosy natomiast miała trochę ciemniejsze od odcienia skóry, obcięte bardzo krótko z grzywką lekko opadającą na czoło. Jeśli byłbym w innych warunkach to mógłbym nazwać ją uroczą czy też piękną. Na dole pod jej zdjęciem jest dopiska: “Nie raz brała udział w poszukiwaniach, lecz nie wiadomo czy i w tym przypadku.”
- Tylko tyle nic więcej nie wiadomo? – Zapytałem zirytowany brakiem informacji.
- Z tego co mi wiadomo tyle nam wystarczy, będziemy działać dosłownie przy mieście i wszelkie strzały będą natychmiastowo spacyfikowane oraz w pobliżu będzie wielu turystów. Nasi ludzie już jutro będą na miejscu, a my dołączymy do nich za dwa tygodnie! – Podskoczyła uradowana.
Jakoś sobie poradzę, zawsze muszę sobie jakoś radzić. Dam radę nawet jeśli w zupełności mnie odsunął.
- Zdajesz sobie sprawę iż to nie będzie zabawa w piaskownicy, a ty w razie czego będziesz musiała sobie poradzić sama… Jak nigdy. – Wywróciłem oczami.
Niepotrzebnie dodałem ten komentarz, ale lepiej ją zniechęcić nawet w sposób upokorzenia jej. Nie lubię odnosić się w taki sposób do mojej siostry lub do kogokolwiek mi bliskiego.
- O, to że czytasz te swoje głupie pismo święte i co rusz jeździsz gdzieś z naszym tatą to pozwól że cię uświadomię mój drogi braciszku, ale nie czyni cię lepszym.
- Nie twierdzę że jesteś gorsza, nie chcę abyś jechała jeszcze coś ci się stanie. Wanyiu wiesz doskonale że nigdy bym tak do ciebie nie powiedział bez powodu.
Nie odpowiedziała mi, tylko spojrzała się na mnie ze łzami w oczach i odeszła. Tak łatwo ją doprowadzić do płaczu… Świetnie to oznacza iż na głowie mam nie tylko wyjazd ale też małą dziewczynkę. Kurwa…
- Wanyiu, proszę uspokój się. - Poszedłem za nią. - Będziesz musiała jeszcze nauczyć się wielu rzeczy przed wyjazdem. - Zatrzymała się i odwróciła do mnie. - Chodź pokażę ci jak przeładować broń albo naprawić silnik w samochodzie.
Wygląda na to że ją przekonałem. Teraz czeka mnie uczenie jej, tak podstawowych czynności.
Gdzieś na innym kontynencie.
Tym razem poczułam się jak w niebie. Widziałam piękną Hiszpanię - a dokładniej jakiś kościół znajdujący się w środku miasta, oświetlony ciepłym letnim słońcem. Gdzieś z tyłu przechadzała się jedna z moich przodkiń - ta która przyjęła chrzest. Nie widziałam jej twarzy, ale jestem w stanie stwierdzić że właśnie się uśmiecha, sama do siebie. Przechadzała się szczęśliwa między drzewami, czułam że jest wolna, ale bardziej czułam jej radość z tego że coś co się kiedyś stało, już nie wróci.
Dopiero teraz zauważyłam że na swojej szyji ma duży drewniany krzyż, którym zaczęła się bawić i obracać go w dłoniach, aby po chwili go zdjąć i wyrzucić za siebie. Nawet się nie obróciła, po prostu szła dalej przed siebie, nie przejmując się niczym, ani nikim.
Właśnie się ocknęłam, leżałam na ziemi - najwidoczniej zemdlałam. Szkoda że to już koniec, chciałabym jeszcze raz ją zobaczyć i poczuć to samo szczęście co ona w tamtej chwili.
Wiracocha stworzył słońce, księżyc i gwiazdy,
aby oświetlić ciemność. Następnie stworzył
ziemię, góry, rzeki oraz całą przyrodę.
Na końcu stworzył ludzi, których ulepił z gliny.
Poprzez swoje działania nadał światu harmonię i porządek.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania