"Królestwo Nadziei" (Fragment2)
O poranku w blasku słońca,
strażnik w wieży dostrzegł gońca,
który raźno, i dostojnie
u wrót bramy stał spokojnie.
A wpuszczony do fortecy
wyprostował szybko plecy,
strój poprawił, wąs zakręcił,
zanim na dziedziniec skręcił.
Szedł, i oczom swym nie wierzył,
szedł, i wszystko wzrokiem mierzył.
Przytłoczony był widokiem,
który piękniał, z każdym krokiem,
który mocno, i wyraźnie
działał mu na wyobraźnie.
Bo dziedziniec brukowany,
nader czysty, i zadbany
miał wokoło zdobień rządek,
w których widać był porządek.
Małe gwiazdy pozłacane,
potem drzewa niezachwiane,
dalej kwiaty, i figury
uczynione na kształt góry.
A na środku tego cudu,
co zrobiony był dla ludu,
widniał lśniący herb rodowy,
co przedstawiał widok sowy,
która skrzydła rozpościera,
i na obcych się otwiera.
Pod nią była druga brama,
gdzie bawiła jakaś dama
gdy ją minął wszedł do sali,
w której światło gdzieś w oddali
najpierw nikłe bardzo małe,
potem większe okazałe,
było wyjściem z tej ciemnicy
do ogrodu tajemnicy.
Gdzie niezwykłe stare drzewa,
w których ptak melodie śpiewa,
obsadziwszy się wzdłuż drogi,
która wiodła ludzkie nogi,
wprost do miejsca gdzie dwie panny
czerpią wodę wprost z fontanny.
Tu odpocząć mu kazano,
i do picia coś podano.
Przysiadł, w ten czas na fontannie,
zajrzał w oczy jednej pannie,
która jeszcze tam bawiła,
i tak na to przemówiła.
„ Czy to aby mości panie,
są maniery nader tanie?
Czy to aby tak przystoi
wzrokiem , który się nie boi
czynić sobie tu napaści,
nie uczono tego waści ?”
On zaskoczon tymi słowy,
nie potrafiąc znaleźć mowy,
wstał zmieszany wzrok odwrócił,
i na chwilę się zasmucił.
Bo chodź był to gest zuchwały,
nie przysparzający chwały,
to zamiary miał on inne
zgoła czyste, i niewinne,
ale tak to jest czasami,
że głupota nas omami.
I tak trwali przez chwil parę
jakby byli tu za kare,
nie zważając, już zupełnie
na człowieka w srebrnym hełmie,
który lekkim gestem ręki,
uciął te niezgrabne męki.
Pokazując bardzo żwawo,
że ma teraz iść z nim w prawo,
skłonił się więc tylko pannie
bardzo wolno, i starannie
po czym wedle już rozkazu,
ruszył szybko, i od razu.
Tak minąwszy ogród cały,
zobaczyli potok mały,
ponad którym most drewniany,
zawiódł ich do trzeciej bramy.
Gdy minęli, i te wrota,
które całe były z złota
weszli na plac przed budynkiem,
który był pokryty tynkiem,
o kolorze lśniącej bieli
jakiej nie wszyscy widzieli.
Gdzie nad wejściem pod oknami,
otoczony zdobieniami,
widniał znowu herb rodowy,
niczym symbol narodowy.
Tu towarzysz go zostawił,
i w nieznane się odprawił,
a drzwi cicho otworzono ,
i do środka poproszono.
Wszedł więc drapiąc się po głowie
przemyślając wciąż co powie,
gdy w obliczu króla stanie,
a ten zada mu pytanie.
Tak to nagły brak pewności,
który chyba tak po złości,
zaczął chwilę mu doskwierać,
zaczął duszę mu uwierać.
Lecz gdy znalazł się w komnacie,
gdzie król w swoim majestacie,
siedział w środku zgromadzenia
poczuł, że coś się w nim zmienia
poczuł siłę, która sprawia,
że się człowiek mniej obawia.
Król wpatrując się ciekawie,
myśląc w jakiej przybył sprawie,
bez zbędnego owijania
przeszedł szybko do pytania:
„ Powiedz nam to chłopcze drogi,
skąd przywiodły cię twe nogi ?
W jakiej sprawie to przybywasz ?
No, i jak ty się nazywasz ?”
Na co młodzian bez bojaźni,
będąc z duszą swą w przyjaźni,
wpierw królowi się pokłonił,
zanim słowa te uronił:
„ Mości królu, panie drogi,
długo tutaj szły me nogi,
z wioski której ci co wiedzą,
Lech me imię wypowiedzą,
która leży hen za lasem,
gdzie już skarbnik tylko czasem,
wpada pobrać należności,
dla królewskiej dostojności.
Lecz nie po to tu przybyłem,
i przed mością się skłoniłem,
aby żale swe wylewać,
i nad losem ubolewać.”
Król zdumiony jego mową,
tylko kiwał swoją głową,
i pozwolił dalej mówić,
żeby myśli nie mógł zgubić:
„ Wioska moja jest spokojna,
bardzo cicha Bogobojna,
leży pasem wzdłuż jeziora,
gdzie od rana do wieczora,
każdy fachem swym się trudzi,
a na los swój nie marudzi.
Lecz od wiosny tego roku,
raz w tygodniu, tuż po zmroku,
na skraj wioski łódź podpływa,
która obcych ludzi skrywa,
którzy biorąc ekwipunek,
obierają w las kierunek,
gdzie z pochodnią tylko w ręku,
nie wydając ani dźwięku,
w leśny mrok się zapadają,
i na całą noc znikają.
Rankiem kiedy słońce wstaje,
powracają ci hultaje,
na swej łodzi żagle wznoszą,
i czym prędzej się wynoszą.
Więc to panie tak się dzieje,
wielce myśli nam to chwieje,
bo nie wiemy co za jedni,
i czy dla nas odpowiedni.
I chodź nie raz żeśmy chcieli,
żeby nam coś powiedzieli,
to spotkały się te prośby,
tylko z miną pełną groźby.”
Na to wszystko król tak rzecze:
„Słuchaj drogi mój człowiecze,
jest to dziwne przyznam tobie,
żeby tak poczynać sobie,
powiedz no mi tylko jeszcze,
bo to w głowie swej nie mieszczę,
czy to aby nie kusiło,
czy wam to się nie godziło,
iść zobaczyć gdy odbili,
co tam w lesie narobili?”
„ Oczywiście drogi panie,
ale trudne to zadanie,
bo las wielkim jest obszarem
naznaczonym skalnym jarem,
gdzie doliny, i przesmyki,
mają w sobie te nawyki,
że jak wejdziesz między one
łatwo zgubić świata stronę.
A legenda stara głosi,
że pradawni to herosi,
w niedostępnym skalnym jarze,
o pokaźnym dość wymiarze,
bezmiar jaskiń uczynili,
w których smoki swe uśpili,
aby nikt im nie przeszkadzał,
i po jarze się przechadzał.
A gdy świat dopadnie zmora,
przyjdzie wtedy czas, i pora,
że zbudzone głosem wielkim,
zniszczą wszystko ogniem wszelkim.
Tak więc drogi to mój panie,
jasne z tego jest przesłanie,
że niewielu jest pyszałków,
i gotowych na to śmiałków
aby zajrzeć w te bezdroża,
co podobne są do morza.”
Król przetarłszy tylko oczy,
tak rozmowę dalej toczy:
„ Teraz więcej już pojmuje,
jak ta sprawa się rysuje,
więc nam trzeba się naradzić,
co tu na to by poradzić.
Ty tymczasem nasz młodzianie,
coś się zjawił niespodzianie,
idź do karczmy za ogrodem,
bo przymierasz pewnie głodem.
Tam odpocznij, sił nabieraj
z myślami się nie spieraj,
my za trzy dni cię wezwiemy,
i co dalej dopowiemy.”
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania