Krople deszczu - ściany deszczu

Mnogość myśli i obrazów nakłada się na siebie wzajemnie, tworząc z pojedynczych kropel ścianę deszczu. Przesuwają się po niebie jako wielkie całości, coś więcej niż sumy ich części.

 

Pojedyncza kropla przecież malutka, delikatna wręcz i taka przezroczysta, nic nie wnosząca, szybko schnąca. Codziennie migają niedostrzegalne przed naszymi oczyma. Wykonują zwinnie akrobatyczne skoki z kranu, którego jakaś nieopaczna ręka nie dokręciła, myjąc wieczorem zęby w zamyśleniu. Czają się na dnie kubka i patrzą stamtąd wprost nam w oczy, kiedy pochylamy się nad naczyniem, aby nalać herbatę. Ułamek sekundy wcześniej łapiemy z nimi kontakt wzrokowy, a potem topimy je strugami wrzątku z niczego nieświadomym uśmiechem na ustach. Jednak ściana deszczu potrafi już roztaczać na tle gór swój biały całun. Rozpościera pędzlem na tle horyzontu całe połacie białych smug. Ściana deszczu zyskuje kolor zatem.

 

Pojedyncza kropla przecież malutka, delikatna wręcz i taka przezroczysta, nic nie wnosząca, szybko schnąca. Ściana deszczu przemacza mnie tak, że czuję jej dotyk na ciele, które tuż pod materiałem jest przecież zupełnie nagie. Okrywam się dodatkową warstwą, wierząc naiwnie, że to, co dotarło już do głębi, da się dzięki temu wysuszyć, ogrzać, pozbyć. Trzymam palcami swój kaptur tak mocno, jak trzymam się myśli, że wszystko da się odwrócić. Udaję, że wracam do momentu, kiedy dopiero zaczęły spadać z nieba pojedyncze krople i już wtedy profilaktycznie odziewam się bliskością, otaczam się ciepłej czyjejś dłoni, dobrego słowa. Można było wcześniej przewidzieć prognozę pogody na podstawie szarych chmur, które płakały coraz to rzewniej. Ściana deszczu zyskuje moc zatem.

 

Pojedyncza kropla przecież malutka, delikatna wręcz i taka przezroczysta, nic nie wnosząca, szybko schnąca. W obliczu spotkania ze ścianą deszczu przemarzam do szpiku kości. Gęsia skórka wchodzi szybkim krokiem na moje ramiona, skąd zyskuje dobry widok na całe pole bitwy. Dosyć szybko rozlewa się po plecach i sunie dalej w dół, zajmując bez krzty szacunku cały teren. Potem czuć już tylko dreszcze - skutek bębnów zwycięskiego marszu. Podległy teren zyskuje nie najgorzej brzmiące miano kolonii. Rzeczywiście na pierwszy rzut oka jest tu całkiem ładnie. Nowa władza solidnie zainwestowała, po to, aby zewnętrzne ściany domów ociekały urokiem i uśmiechały się malowanymi na czerwono okiennicami. Przekrocz próg, odważ się, zapraszam. Podłoga w izbie ocieka krwią, błagające o litość dłonie malują czerwone smugi na ścianach. Ciemiężyciel nawet zatrudnił dodatkową służbę, aby zamiatała regularnie społeczność kolonii pod dywan. Ściana deszczu zyskuje sprawczość zatem.

 

Pojedyncza kropla przecież malutka, delikatna wręcz i taka przezroczysta, nic nie wnosząca, szybko schnąca. W ścianie deszczu każda z nich niczym ukłucie ostrej szpili przeszywa całe moje jestestwo. Początkowo były nawet przyjemne, niosły odprężenie, rozluźniały ciało – darmowa akupunktura. Niebo zachęcało wtedy, by spojrzeć w górę refleksyjnie i pozwolić wodzie okalać twarz delikatnie, wręcz myślałam, że troskliwie. Stałam tak otwarta na doświadczanie, bycie, czucie. W mijającym czasie krople pracowały ciężko, obrastały mięśniami, zyskując siłę rosłych mężczyzn. Kiedy zdecydowałam się zakończyć moją sesję akupunktury, szorstka mnogość dłoni przytrzymała mnie, nie pozwalając schować się pod dachem. Nieboskłon coraz silniej ciskał w dół swoimi łzami, nie zważając zbyt wiele na szamoczący się pod nim byt. Ściana deszczu zyskuje siłę zbiorowości zatem.

 

Coraz to nowe interpretacje, pytania nigdy niezadane i te pozostawione bez odpowiedzi kłębią się w chmury większe i większe z każdym dniem. Zbierają w sobie mnogość myśli i obrazów. Rzekłabym, że nawet zapraszają je dosyć otwarcie w swoje progi. Im więcej gości, tym lepiej. Ależ się nakręcają wzajemnie, ależ się bawią! Aż chmury trzeszczą jak rozrywane na kolanach rajstopy.

 

Staram się naprędce zszywać coraz to nowe przetarcia i dziurki, chwytając się każdego narzędzia, jakie mam pod ręką. Szkoda, że w domu nikt nie nauczył mnie szyć. Dziur jest coraz więcej i widzę, że mimo wylewania siódmych potów, nie nadążam. Siadam na podłodze, podciągam kolana pod brodę, otulając się własnymi ramionami. Zamykam oczy. Czekam. Słyszę drący się materiału umysłu. Przesiąkają do serca życia najpierw pojedynczo, powolutku – malutkie krople. Nasłuchuję rosnącą częstotliwość ich uderzeń o bruk nadziei. Wnioskuję, że nadchodzi burza. W końcu naciągnięty do granic możliwości materiał pęka pod wpływem pierwszego lepszego grzmotu w oddali. Mnogość myśli i obrazów nakłada się na siebie wzajemnie, tworząc z pojedynczych kropel ścianę deszczu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania