Pokaż listęUkryj listę

Krótka historia zmęczonego karczmarza Błażeja CZ. I/II

- Poszli mi stąd, pijaki śmierdzące! - Powaliłem jednego na ziemię. Drugi, Henio, spojrzał na mnie tak trzeźwo jak tylko mu się udało.

- Maciej, chodźżeż tutaj natychmiast. - zawołałem doniośle, a ten stanął tuż przy mnie. Czyżby ten młody łapigrosz ciągle tutaj stał bezczynnie, kiedy ja zmagałem się z dwoma czerwonymi, podchmielonymi łbami? Miejscowi są najgorsi! Piją bez opamiętania i za nic wstydu nie mają, przyjezdni zaś zawsze dbają o renomę miejsca, z którego przybyli.

- Pomóżżesz staremu! - krzyknąłem łapiąc Franka za kołnierz. Rzuciłem nim z obrzydzeniem. Walnął o drzwi. Jutro obudzi się z dorodnym guzem. I dobrze.

- Jużże mi stąd pijaki! - Kopnąłem jednego w zad, drugi oparł się o mnie bezwładnie. Maciej prędko się nim zajął. Karczma stanęła w cudownej ciszy. Nie wspominam o odorze jaki tutaj panował.

- Sprzątnij stół młody człowieku - rozkazałem - i czuwaj, bo ja udaję się na spoczynek.

W tym samym momencie usłyszeliśmy zbliżający się galop konia. Nalałem piwo do kufla i, jak wspomniałem, udałem się na drzemkę. Nie wyobrażam sobie snu bez kołysanki, jakim było właśnie piwo. Prędko zniknąłem za drzwiami prowadzącymi do sypialni. Wiedziałem, że zbliżają się kolejni goście, ale ufałem mojemu wiernemu posługaczowi i dałem mu zaszczyt przyjęcia nowo przybyłych. Usiadłem wygodnie na łóżku przechylając do ust wspaniały napój.

- Cudowna kołysanka dla umordowanego karczmarza - westchnąłem wzruszony.

Wyprostowałem się i padłem niczym kłoda. Otuliwszy się pierzynką aż pod sam czubek nosa usłyszałem dobiegające za drzwiami kroki Macieja. Prędko rzuciłem okiem za skobel przypominając sobie, że z tej całej uciechy nie zamknąłem drzwi.

- Cholera - wycedziłem przez zęby.

Bezczelnie zapukano.

- Śpię! - wrzasnąłem. Jak mogłem być taki głupi, przecież śpiący powinienem był co najwyżej głośno chrapnąć!

- Cholera.

- Pan wybaczy, ale ci dwaj mości panowie...

Drzwi otwarto z hukiem. Jak mocno żałowałem, żem zapomniał o skoblu.

- Cholera! - zawołałem podciągając się na łokciach.

Do izdebki weszli dwaj mężczyźni odziani w czarny płaszcz, czarnym kapeluszem i wysokimi do kolan cholewami. Czarnymi. Zrobiło się dość czarno i niezręcznie.

- Pan jesteś gospodarz tej... - zaczął ten po lewej.

- A wy, co mi tutaj? - przerwałem mu.

- Musimy porozmawiać. - Ten po prawej trzasnął drzwiami. Przynajmniej on nie zapomniał solidnie zablokować zamka. - Pan jesteś gospodarzem?

- Do rzeczy, panowie.

- Czy pan jesteś...

- Tak, na Boga!

Ten po lewej zaczął krzątać się po izbie jakby czegoś szukał. Drugi przyglądał mi się uważnie. Nie ukryję, że byłem nieco skonfundowany. Musiałem całkiem głupio wyglądać.

- Myślisz, że ten się nadaje? - szepnął Lewy do Prawego. Prawy skinął tylko łbem.

To mi dało czas, bym zrozumiał, że wciąż leżę oparty na łokciach. Usiadłem.

- Czy panowie mogą nieco rozjaśnić mi tę żenującą scenę?

Oboje tylko pokiwali łbami. Zdjęli kapelusze odsłaniając długie, żółte i przetłuszczone włosy. Zbliżyli się do mnie.

- Przechowasz coś - szepnął tajemniczo Lewy.

- Zostawcie u mego pomocnika. Czymś jeszcze mogę służyć, czy raczej dacie mi spokojnie odpocząć.

- Nikt poza tobą nie może o tym wiedzieć - odparł Prawy. - Masz dobry schowek?

- A co ja niby mógłbym do takiego sobie chować?

- Masz?

- Mam. - Poddałem się.

- Zatem, gdzie? - Prawy zaczął wymachiwać rękoma.

- Wolnego! Macie mnie za głupca?

- Słuchaj - Lewy wyciągnął przed siebie sztylet, ślina stanęła mi w gardle - albo robisz jak chcemy, albo wsadzę ci to między żebra.

Oblał mnie pot, poczułem w przełyku powracające piwo. Zwymiotowałem nie oszczędzając płaszczy gości. To ich rozwścieczyło ostatecznie, przez co, nie wiedzieć kiedy i jak, znalazłem się poturbowany pod stolikiem. Krew spłynęła po twarzy, patrzyłem na powiększającą się kałużę. Wygramoliłem się spod stolika i napotkałem nieprzyjemny wzrok obu panów.

- W porządku - wystękałem. - Za ile?

- Jak wrócimy, to się dowiesz.

- Jak sobie panowie życzą. - Splunąłem krwią. - Dajcie, co chcecie przechować i odejdźcie jak najdalej.

Okazało się, że to nie taka prosta sprawa. Pozwolono mi zmyć z mości panów breję, po czym wytłumaczono w czym rzecz.

- Nie można było tak od razu? - Czułem, że znów coś głupiego powiedziałem.

Sprawa się miała tak: należy przechować parciany worek z czymś, o czym nie mogłem wiedzieć, więc surowo zabronili zaglądać do środka. Panowie mieli udać się w nieznane mi miejsce, wrócić najpóźniej następnego poranka, solennie wynagrodzić, zabrać co ich i zniknąć na wieki. Nic trudnego. Wskazałem miejsce, gdzie trzymam oszczędności i bezpiecznie schowałem doń worek. Jakie było ich zdziwienie, kiedy wskazałem kopkę gnoju. Z łatwością podniosłem tę odpychającą rzecz, przecie zamontowaną do kilku desek. I tu zdziwili się mocniej, kiedy doszło do nich, że kopka to wyrzeźbione i aromatyzowane drewno. Taki ze mnie artysta. Obiecałem nie ruszać worka do ich powrotu, każdy by tak zrobił mając po raz drugi ostrze sztyletu przed sobą.

- Szerokiej drogi. - Pozdrowiłem odjeżdżających. - A żeby was piorun usmażył - mruknąłem pod nosem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Shogun 26.02.2020
    Ciekawe opowiadanie i zabawne. Człowiek umordowany po pracy, położyć by się chciał, a tu mu jakiś dwóch jegomościów wpada do karczmy jak do siebie, każą coś przechować i jeszcze sztyletami grożą. No szczyt wszystkiego, niech ich piorun usmaży :D.
    Ode mnie piąteczka.
    Pozdrawiam serdecznie ;).
  • Infernus 27.02.2020
    Szczerze to sam współczuję karczmarzowi :) Dzięki za przeczytanie i komentarz..
  • Tjeri 27.02.2020
    Początek zacny, czyta się dobrze.
    Zaintrygowałeś, zajrzę, jak druga część będzie.
    Aa! Powiedz karczmarzowi ode mnie, że kupka gnoju byłaby lepszym zabezpieczeniem schowka, niż drewno stylizowane na kupkę gnoju... ?
  • Infernus 27.02.2020
    Dzięki za ocenę powiastki. Nie przetłumaczy, on lubi dorzucić sobie roboty :) druga część już odpoczywa, także zapraszam za niedługo...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania