Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
,,Kruczy Wiek - Dzieci Supernowej" 2-3
– Ostatni na dzisiaj – ledwo przecisnął przez usta, wlokąc we worku wypalone truchło. Za krokami Kosmy ciągnął się zapach spalenizny i pieczonej krwi, pomieszany z nieprzyjemnym smrodem, wydobywającym się z naruszonych jelit. Smuga płynów ustrojowych rysowała jego przebytą drogę, im bardziej był zmęczony, tym bardziej na podłodze odbijała się niepożądana plama. – Na szczęście nie zostało doszczętnie zwęglone. Może się nada?
– Zajmę się nim później, może nie wszystkie tkanki zostały naruszone – Unoszący się odór widocznie nie robił wrażenia na Lange. Daniel wydawał się być niemal pochłonięty procesem cięcia, mimo tego wciąż potrafił zwracać uwagę na słowa z zewnątrz. Kosma był pod wrażeniem jego zdolności do szybkiego przeskakiwania pomiędzy skupieniem. Kilka godzin stania przed stołem, nie robiło dla Lange żadnej różnicy. Może był jedynie mniej żartobliwy niż zwykle. Dysponował ostrożnie swoją energią, co pozwalało mu długi czas utrzymywać się na nogach. – Lepiej szybko to posprzątaj.
– Muszę chwilę odetchnąć – zrzucił poplamiony strój roboczy, równie tak nie rzucający się w oczy, jak sam Kosma, który go wdzierał. Niemal padł na fotel, nabierając oddechy ulgi. Spocone plecy przywierały do skórzanego oparcia. Oczy same robiły się senne, a powieki niekontrolowanie opadały.
– Coś mówiłem o starannym zabezpieczeniu. Nie pozostawiłeś zbyt wielu śladów, co nie?
– A no tak, te ślady… – chwycił się za bolącą głowę, wyraźnie czując dyskomfort. – Miałem wypadek z workiem, rozerwał się. Jednak to miało miejsce dopiero w podziemiu. Możesz być spokojny.
– Jeśli ten smród ma się przecisnąć przez główne wejście, lepiej już teraz go się pozbyć.
– Daj mi pięć minut… – odpowiedział sennym głosem, z którego wyczuć można było nutkę niechcenia. Leżał z przymrużonymi powiekami, niemal nie medytując.
– Jeśli czujesz się zmęczony, przypomnij sobie o celu naszych badań, a szczególnie to, dlaczego tutaj jesteś– rzucił pokrzepiająco. – Posprzątaj ten burdel i daj sobie trochę czasu na odpoczynek.
– Przecież mam jeszcze jedną zmianę.
– No i co związku z tym? – zapytał Lange. – Najbardziej produktywny pracownik, to taki, który potrafi sobie zrobić przerwę. Coś, czego Haruo nigdy nie zrozumie.
– Nie uważasz, że mu coraz bardziej podpadasz?
– Dlaczego? – wzruszył ramionami, nieco unosząc kąciki ust. – Haruo beze mnie, to jak kura bez głowy. Daleko nie zajdzie.
Kosma skupił się bardziej na metodycznych badaniach Daniela. Na sam ten widok, jego twarz zbladła, a jedzenie podskoczyło do gardła. Mimo tego, nie mógł powstrzymać głodu ciekawości. Niebieskie rękawiczki Lange tworzyły kontrast, tonąc w otchłaniach karmazynu. Szperanie w organach wywoływało niewygodny dźwięk śliskości. Były one starannie wykładane na sterylnie przygotowany stół.
– Cholera! Nie nada się!
– Jak to się nie nada? Do badań?
– Zamknij się i pozwól mi się skupić!
Daniel zdawał się na chwilę odciąć, uciekając do myśli. Do tego stopnia, że zignorował słowa Kosmy. Nie było to dla niego typowe. Pierwszy raz widział zawód w jego oczach i złość w jego głosie. Stał bez ruchu, jakby zagłębiony w analizie. W plątaninie myśli, dramatycznie szukał rozwiązania.
– Przepraszam za to – wtrącił po chwili namysłu. – Nie planowałem zajmować się martwymi. Nie tego chciałem jako chirurg.
– Jesteś chirurgiem?
– Z zawodu. Jednak zajmuje się medycyną sądową.
– Powiesz mi, o co chodzi? Czy to utrudnia nam sprawę?
– Kolejny człowiek, który zginął na marne. I kolejny, który nie przybliży nas do rozwiązania sprawy. To znaczy, tylko tyle. Z każdą naszą porażką, szansę na życie straci coraz więcej. To od nas zależy, ilu z nich przeżyje.
– Nie masz wpływu na to jak zdeformowane ciało znajdziemy.
– Ale mam wpływ na to, ile wyciągnę ze swojej sekcji – podsumował, wędrując zagubionym wzrokiem po denacie – Może to mój błąd? Jakiś szczegół? Będę musiał przypomnieć sobie każdą procedurę. Być może, którąś przeoczyłem w trakcie?
– Zamierzasz zostawać na noc?
– Skąd te pytanie? – choć Lange łatwo nie okazywał oznak przemęczenia, jego postawa wskazywała na ból i nieznaczne osłabienie. Jeśli zamierzał od początku przeprowadzić sekcję, na pewno nie myślał bardziej trzeźwo niż na początku zmiany. Kosma nie widział, żeby jego przełożony jadał podczas pracy. Jednak to nic dziwnego. W warunkach, w których pracowali było ciężko przełknąć cokolwiek. Dodatkowa zmiana Daniela mogłaby odbić się nad jego badaniami. Kosma zrozumiał, że niepotrzebnie zadał to pytanie. Może dla Tanaki takie warunki nie robiłyby wrażenia. Daniel stawiał na własną efektywność, więc znał swoje limity. Wiedział, kiedy odpuścić, by nie zatracić się w ciągłej pracy. – Dzisiaj raczej już nic nie wskóram. Zanieś ciała do chłodni. Nie później niż do dwóch godzin.
Kosma przytaknął skinieniem głowy.
– Zanim odejdziesz, mógłbym cię o coś prosić? – zamierzał zadać to pytanie znacznie wcześniej, lecz do tego momentu, coś go blokowało. Wierzył jednak w to, że ryzykuje mniej, jeśli zapyta o to Lange. Daniel ściągnął leniwie rękawiczki i fartuch.
– Jasne. Zamieniam się w słuch – czapka chirurgiczna, odsłoniła jego poczochrane blond loki.
***
W lokalu rozbrzmiewało od gwaru tłumu. Pomieszane dźwięki rozmów, uderzenia sztućców i przesuwanych krzeseł, przyprawiały Kosmę o ból głowy. Aż przysłaniało to wrażenie, że społeczeństwie Norilo groziło całkowite wymarcie.
– A no tak. Przyszedłem w porę obiadową – przez chwilę znalazł pewne plusy kurczącej się liczby mieszkańców.
Arkadia. Nazwa restauracji. Miejsca, z którego niejeden raz został wyrzucony. Nikt nie życzył sobie żebraków z ulicy. Lokal dbał o to, by smród bezdomnych nie odstraszał ich klientów. Nawet jeśli ci potrzebowali miejsca, by się ogrzać. Norilo okrywała właśnie sroga, półroczna zima. Siedział przy oknie, czekając na kelnerkę. Wpatrywał się na zewnątrz. Widział okrytą szatami bezdomną, która wcześniej została skatowana przez pracowników. Walczyła z przeszywającym ją zimnem, a płatki śniegu zbierały się na jej ciele. Nie mogąc dalej na to patrzeć jego wzrok wbił się w płonącą świecę.
– Mogę przyjąć zamówienie? – z refleksji wyrwał go kobiecy głos.
Sięgnął po kartę i błądził wzrokiem po menu. Zauważył, jak kelnerka wpatruje się w niego, jakby próbowała dokładnie się mu przyjrzeć. Przełamał niezręczną ciszę, widząc jej wahanie i zakłopotany wyraz twarzy.
– Mam coś we włosach? – rzucił, odbierając to jako atak.
– Pan Soroko? – podrapała się nerwowo po ramieniu.
– Co… Proszę? – rozdziawił usta, nie wiedząc co powiedzieć. Dawno nikt nie zwrócił się do niego po nazwisku. Wraz ze stratą rodziny usunął się w cień, a wręcz stał się niewidzialny. Nawet nie wiedział, czy jego siostra wciąż pamięta o jego istnieniu.
– Długie… krucze włosy, błękit w oczach … zgarbiona postawa… Bez urazy oczywiście – zaśmiała się niezręcznie. – To musi być Pan!
Rozchyliła kieszeń i sięgnęła głębiej, wyciągając pomarszczoną kopertę.
– Ktoś to dla Pana zostawił.
Kosma poczuł woń unoszącego się oleju, którym najpewniej przesiąknęła koperta. Choć z zewnątrz była poplamiona, kartka papieru znajdująca się w środku została praktycznie nienaruszona.
– Mogę się dowiedzieć od kogo to?
– Powiedział, że ma na imię Jednooki – odpowiedziała pracownica.
Jednooki. Powtórzył sobie. Tylko jedna osoba bez oka przychodziła niemal codziennie do Arkadii.
***
– To nie jest rozsądne posunięcie. Co, jeśli Haruo się o tym dowie?
– Mówiłeś, że się go nie boisz.
– Ja nie, ale to nie znaczy, że powinieneś tak ryzykować – Daniel przycupnął, starając się złapać oddech. Był to moment, kiedy odkrył w końcu swoje zmęczenie.
– Tanaka nie może się dowiedzieć, jeśli ty mu o tym nie powiesz – Kosma uparcie starał się obronić. – Jedna godzina. Tyle mi wystarczy. Kto wie? Może nareszcie rozwieję wszystkie wątpliwości? Nie chcę, by taka szansa przemknęła mi przed oczami.
– Norilo nie jest bezpiecznym miejscem. Zwłaszcza w środku nocy. Zostań w prosektorium dla własnego dobra.
– To nie jest tak, że badamy sprawy pożarów? Ten człowiek wie co się stało z moimi rodzicami. Pamięta rzeczy, których niestety nie mogła zapamiętać moja siostra. To może być cenny świadek w sprawie. Dlatego musimy to sprawdzić! – zdawał sobie sprawę, że najsilniejszą mocą dla Daniela są słowa. Był człowiekiem, który łatwo przyznawał rację, jeśli podano mu sensowne argumenty. Kosma wiedział, że to kwestia czasu, by przekonać przełożonego. Nawet kosztem złamania zasad.
– To miasto jest pełne naciągaczy i oszustów. Wielu z nich twierdzi, że wie rzeczy, o których nikt nie zdaje sobie sprawy. Wszystko czego chce ten człowiek to pieniędzy albo ludzkiej krwi. Jeśli miałbyś zostać oszukany na monety, twoja głupota. Jednak nie pozwolę ci zginąć przez twoją nieumyślność.
Kosma nie mógł dopuścić do siebie myśli, że przegapi taką szansę. Lange mimo wszystko nie dawał za wygraną. Choć wcześniej dotarcie do niego było znacznie łatwiejsze, tym razem pozostawał przy swoim, niczym ściana nie do przesunięcia.
– Ryzykuję już samą pracą dla was – wtrącił, czując jak krew napływa mu do skroni. – Kiedy ostatnio wasze badania przybliżyły nas do prawdy? Sama sekcja może nie wystarczyć, dlatego potrzebujemy świadków. Żywe dowody na to, co się dzieje. I zanim kolejny raz powiesz, że postępuje nieodpowiedzialnie. Chcę, żebyś wiedział jedną rzecz. Jestem gotów poświęcić serce dla sprawy.
Pomieszczenie ogarnęła chwilowa cisza. Daniel poklepał chłopaka po plecach.
– Masz wybór, Kosma – odpowiedział, wiedząc, że nie może z walczyć z jego pragnieniem wiedzy. – Uważam jednak, że potrzebujesz kogoś, kto w razie czego cię obroni. Daj mi znać, a pójdę z tobą.
– Nie musisz tego robić.
– Nie ufasz mi? Uwierz mi na słowo. Martwy nie dostaniesz odpowiedzi.
Rozdział 3
Oparta o kant stołu miotła gruchnęła o ziemię. Przez ułamek sekundy przeleciał go duch. Pobudzony od stresu i kofeiny, złapał się za dudniące serce.
– Przestań tak reagować, Kosma – błagał samego siebie, a kropla potu zsunęła się po jego czole. Błyskawicznie uciekł się do pozornego ratunku. Odruchowo sięgnął po papierosa, a świat wokół niego zawirował. Poczuł silne mdłości. Wciąż jednak nie był wolny od lęków.
Pomieszczenie socjalne rozświetlały białe lampy. Resztę prosektorium ogarniała nieprzenikniona ciemność. Kosma wyobrażał sobie, że gdzieś w tej toni czai się coś niepokojącego. Długi czas wpatrywał się w czarny obraz za uchylonymi drzwiami. W jego głowie malowały się scenariusze, że przeciął się wzrokiem z czymś czyhającym w środku. I tylko istota pogrążona w mroku, zdawała się dobrze go widzieć.
Samotność wśród trupów. Brak zaufania dla kogokolwiek. Prosektorium sprawiało wrażenie ogromnej trumny. Czasami zadawał sobie pytanie, czy sam nie jest martwy. Być może był jedynie zapomnianą, obłąkaną duszą, która błądziła w świecie sparaliżowanym przez nieustanny strach? Brakowało mu tlenu. Cicho, więc panikował, przygotowując się na najgorsze. Czuł jak ściany go przytłaczają, a budynek miażdżony jest przez ziemię. Jego myśli nie były racjonalne. Sam zdawał sobie z tego sprawę. Mimo wszystko nie mógł ich uciszyć. Nigdzie nie mógł czuć się bezpieczny. Nie miał osoby, przy której odnalazłby spokój. Bardzo tego potrzebował. Móc komuś zaufać.
Starał się zmrużyć oczy, choćby na chwilę. Gdy się budził stale nawiedzał go paraliż. Z mroku wyłaniały się ciemne postacie. Martwi noriliańczycy, którzy swobodnie poruszali się w podziemnych pokojach. Gdy jego ciało wyrywało się z węzłów, wszelkie halucynacje ustawały. Mimo wszystko to sprawiało, że niewyobrażalnie bał się snu. Koszmarów, od których nie potrafił się uwolnić. Jego plecy pokrywały zimne poty. Uciekał do ciągłego zalewania się kofeiną. Wpadał w niekończący się cykl.
– Co ty sobie myślałeś? – wpatrywał się w swoje odbicie, zaraz po obmyciu twarzy lodowatą wodą. Bulgotanie w jelitach i suchość gardle nie dawało mu spokoju. Nawadnianie nie pomogło. Czuł zawód do samego siebie. Nawet jeśli miał na wyciągnięcie ręki odpowiedź, na którą czekał od lat. Bał się wyściubić nos poza podziemie.
Jednooki, świadek pożarów. Człowiek, który codziennie przyciągał uwagę gości w Arkadii. Choć ludzie subtelnie to pokazywali. Często ten znajdował się w centrum. Siwe włosy, krzaczaste brwi, które nieznacznie nachodziły na prawe oko. Lewe zakryte opaską. Kosma już wcześniej domyślił się, że ten starzec może go śledzić. Nieraz złapał na sobie jego spojrzenie. Jednak przekonany był, że to znów jego irracjonalne obawy. Być może go kojarzył i chciał się upewnić? Te pytania już nie miały znaczenia, gdy dowiedział się, że tkwił w tym wszystkim poważniejszy powód. Wszelkie wątpliwości rozwiał dopiero list. Jednooki znał jego nazwisko i zdawał sobie sprawę z tragedii. Daniel się mylił. To nie mógł być zwykły oszust. Nawet jeśli, nie był to typowy naciągacz. Jego obecność wzbudziła w nim nadzieję. Ludzie ginęli. Wiedział, że może podzielić ich los. Że fatum dopadnie w końcu jego siostrę. Nie mógł być pewny, że jest bezpieczna. Gdyby nie on, nadal mieliby ze sobą kontakt.
Oddech zatrzymał się przez krótką chwilę. Zaczęły mu wracać obrazy. Ogień trawił jego dom. Jedyną ostoję, w której czuł się bezpieczny. Rodzice nie zniknęli. Nie obrócili się w popiół. Nie zginęli ani od ognia czy zatrucia. Patrzył na ich ciała. Były zmasakrowane. Pozbawione życia. Zmiażdżone przez gruz. Z ranami kłutymi na szyi. Być może długo próbowali się wydostać. Taplali się we własnej krwi, wołając o pomoc… Szukali ostatniej nadziei w synie, który nie mógł podołać. Pod którym ugięły się nogi. Nie miał wystarczająco siły i odwagi, by rzucić się naprzeciw płomieniom. Gdy nie widzieli już drogi ucieczki, wybrali koniec. Według śledczych to Artur, za zgodą Sophie, zadał jej cios. Chciał uwolnić ją od bólu. Potem zrobił to samo sobie — nie widział już innego wyjścia.
– Muszę nabrać powietrza – stwierdził rozdygotany, ledwo trzymając się na zwiotczałych nogach. Uchylił okno, które było dobrze zakamuflowane od zewnątrz. Lęk, że coś może się przedostać do środka rósł z każdą sekundą. Czuł jednak, że się dusi. Nie wiedział na ile była to rzeczywistość, a na ile jego nieracjonalne myśli. W końcu z każdą paniką i każdym zapalonym papierosem, marnował cenny tlen, który w prosektorium był bardziej ograniczony niż na zewnątrz.
Uderzył go podmuch lodowatego powietrza, a płatki śniegu osadzały się na jego twarzy. Roztopiony śnieg napływał mu do oczu. Wyobraził sobie, że słyszy cykanie świerszczy, a ciemność rozświetlają miniaturowe lampy świetlików. Orzeźwiający, letni wiatr muska go po policzkach. Kumkanie żab. Spływające źródła. Pachnące kwiaty. Przez chwilę poczuł dziwne bezpieczeństwo. A raczej uciekał wyobraźnią, by na chwilę zapomnieć o swoich zatrważających myślach. Miał wrażenie, że ziemia pod nim się zapada. Że wpadnie zaraz w niekończący się tunel. Gdy uświadomił sobie abstrakcyjność tego, a jego ciało ogarnął paraliż szybko powrócił do rzeczywistości. Zamarł, starając się wybudzić ze swojej głowy.
– Jeśli tego nie zrobię, będę się jeszcze bardziej nienawidzić.

Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania