,,Kruczy Wiek-Dzieci Supernowej" 1

Rozdział 1

Ciężkie, stalowe drzwi rozchyliły się wpuszczając do pomieszczenia badawczego trochę sztucznego światła. Chwilę później po naciśnięciu zasilania, dozorcę oślepił blask białych lamp. Pomimo niemal nieprzepuszczalnego przejścia, od tygodni czuł rozciągający się przez wentylację smród zgniłego ciała.

Poza odrażającym smrodem w laboratorium i drażniącym zapachem formaliny, panował wieczny porządek, a dokładność Lange, pozostawiała co najwyżej niewielkie ślady kurzu. I to od czasu do czasu. Kosma zastanawiał się na ile jego praca zmieniała tutaj cokolwiek. Nawet narzędzia były starannie posegregowane. Ignorując fakt, że to bez sensu, jak co dzień zaczął zamiatać na ślepo. Jeszcze raz spryskał narzędzia płynem antybakteryjnym i włączył funkcję oczyszczania powietrza.

Pomieszczenia laboratoryjne było oddzielone od innych, a dostające się tam powietrze dobrze przefiltrowane. Z kolei wydychany w prosektorium dwutlenek węgla bez problemu wydostawał się do reszty podziemnego budynku.

Chociaż budynek posiadał system przeciwpożarowy, alarm łatwo można było wyłączyć bez przesyłania wiadomości ludziom z zewnątrz. Kosma wykorzystał ten fakt, by w spokoju móc spędzić krótką przerwę na papierosie.

W razie nieaktywności systemu otwierało się ukryte wyjście awaryjne, które szczególnie przykuło jego uwagę. Poza drzwiami frontowymi, prowadziło ono do czegoś przypominającego monitory. Na ścianach wyrysowane były litery i znaki w różnych konfiguracjach. Podobne kody pojawiały się w pliku dokumentów. Kosmie po jakimś czasie udało się rozwiązać szyfr.

Poczuł woń typową dla starych książek. Przejechał palcami po szorstkim papierze i uchylił kartkę. Rzucił okiem w pierwszą stronę. Następnie drugą, trzecią… A po niej kolejną. Stale rósł jego głód poznania. Tracąc powoli poczucie czasu, zadawał sobie coraz więcej pytań. Ale czy naprawdę chciał to wiedzieć? To było coś gorszego. Coś, co jak dotąd nie mógł w stanie sobie wyobrazić. Nie tylko potwierdził swoje przypuszczenia. Zrozumiał, że jego wcześniejsze wyobrażenia były jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Jego oddech przyspieszył do tego stopnia, że nie mógł złapać powietrza. Świat, w który wierzył z dnia na dzień przestał istnieć. Krople potu spływały z czoła, utrudniając odczytywanie. Jednak on dalej przewracał strony. Trzask zamykanych drzwi, prawie wyrwał mu serce, a pulsująca skroń zagłuszyła wszystko inne.

***

Promienie słońca przeciskały się przez chmury, tworząc jasne tafle na spokojnej toni rzeki. Rzucił płasko kamieniem. Woda poruszyła się, a na jej powierzchni powstały kuliste, rozpraszające się fale. Lodowate krople prysnęły mu na twarz. Kosma poczuł jak wilgotny wiatr muska go po karku. Przez tą jedną chwilę mógł uwierzyć, że świat wygląda zgoła inaczej. Czuł dziwny spokój. Jakby coś rozgrzewało go od środka. Z introspekcji wyrwały go dopiero słowa towarzysza.

– Interesuje cię o czym mówię? – Daniel Lange położył ciężką dłoń na jego ramieniu. – Mamy jeszcze wiele do przegadania.

– Całe pięć! – Kosma uniósł się dumnie, szczerząc zęby. – A no tak… oczywiście – podrapał się nerwowo. – Nieco się wyłączyłem.

– Nieco? – Lange poprawił okulary przeciwsłoneczne. – Powiedz mi, więc od początku. O czym mówiłem?

– Chyba wszystko co powinienem wiedzieć.

– Oczywiście, że tak – Daniel przycupnął, aby sięgnąć, gotowy do rzutu. – Czyli co takiego?

Zamachnął się na tyle szybko, że nikt nie mógł zobaczyć, kiedy kamień wyleciał. Kosma wędrował wzrokiem za ilością wypuszczonych kaczek, dopóki ten nie zatonął w głębinach.

– Całe jedenaście.

– Czyli tyle, ile masz osobowości? – zażartował, wyczuwając niejasne intencje Daniela.

– Czyli tyle ile razy mnie okłamałeś podczas dzisiejszej rozmowy – podsumował pewnie Lange.

***

Bąbelki piwa łechtały mężczyzn po gardle. Zapach pieczeni unosił się w powietrzu, a country muzyka zagłuszała rozbawiony nastrój Lange.

– Słuchaj, przyjacielu! O to prawdziwy trunek bogów! – kolejne kufry wędrowały na stół.

– To twoja knajpa? – Kosma uparcie starał się zachować trzeźwość, choć czuł jak alkohol powoli rozgrzewa go od środka.

– A no niczyja… Była pusta, więc sobie wziąłem! – głos zaczął mu się plątać. – Na Norilo pełno opuszczonych budynków. Gdzie nie pójdziesz, tam ruiny i pożarte od ognia posiadłości! I co najciekawsze… okoliczności większości pożarów nieznane.

– I praktycznie wszystkie przypieczętowane jako wypadek – z głosu chłopaka, można było wyczuć pewien rodzaj niewidocznego na pierwszy rzut oka bólu. – Wiem… Interesowałem się tym.

– A więc miałeś z nimi związek? – Daniel zdawał się odrzucić wygłupy na bok, a jego postawa bardziej zaczęła przypominać człowieka spokojnego i racjonalnego. Tego, którego poznał wcześniej Kosma.

– Nie chcę o tym mówić – Kosma mimo wcześniejszej awersji, nerwowo sięgnął za kufel.

– W porządku – ton rozmowy drastycznie się zmienił, a z beztroskiej pogadanki przeszli na poważniejszy temat, który był celem ich spotkania. Lange ze swobodnego oparcia, nachylił się w stronę towarzysza. – Pytałeś mnie wcześniej, czym się zajmuję. Odpowiedź jest prosta. Szukaniem prawdy.

– Co to znaczy?

– Wraz z moim towarzyszem Haruo Tanaką, prowadzę wieloletnie śledztwo. Jednak potrzebujemy do tego kolejnej pary rąk. Stwierdziłem, że mogę cię w to wprowadzić. Jesteś w końcu moim dłużnikiem.

– A co, jeśli wam nie ufam? – rzucił prosto z mostu, potwierdzając to, co wcześniej wyraźnie pokazywał. Ostrożność i lęk.

– A kto przycisnął mi nóż do gardła? Kosma. Uratowałem ci życie. Tego dnia mogłem cię porzucić na pastwę losu i chronić własny tyłek!

– Chciałeś, żebym miał wobec ciebie dług.

– Być może. Ale zgadzając się na współpracę sam zyskujesz. Pracując dla mnie i Tanaki, będziesz mieć dach nad głową i pieniądze. Nie wymagamy od ciebie wiele. W końcu chyba nic nie ma gorszego od żebrania na ulicy.

Kosma milczał. Jakby czekał na dalszą kontynuację wypowiedzi Lange. W jego głowie zaczynał się pojawiać konflikt. Słowa młodego mężczyzny miały coraz większy sens. Rzeczywiście. Nie miał nic do stracenia. A mimo wszystko, wciąż nie potrafił uwierzyć mu na słowo. Być może to jego doświadczenie mąciło mu w głowie? Zrozumiał, że nie miał żadnych podstaw, by nie ufać Danielowi. A być może to Lange wybitnie grał jego myślami?

– Myślę, że mimo wszystko mogę ci zdradzić to nad czym pracujemy – Daniel wychynął resztkę piwa, przecierając pianę na ustach. – Pożary na Norilo. Sam wiesz, że to najbardziej tajemniczy temat w tym mieście. Ludzie kategoryzują większość jako nieszczęśliwe wypadki. I dlatego śledztwo w ich sprawie zostało na zawsze zamknięte. Mimo wszystko ja i Haruo, choć nie jesteśmy śledczymi, postanowiliśmy dalej badać tą sprawę. Jest coś co łączy wiele z nich. Charakterystyczne blizny na ciele ofiar. Wszystkie w praktycznie tych samych miejscach. Jakby wyryte przez jednego sprawcę. To znaczy, że nie można tego tak po prostu zostawić. Z tego co widzę, sam doszedłeś do tych wniosków, mimo że nie masz doświadczenia. Potrafisz łączyć fakty. Co nie jest tak częste jak ci się wydaje. I dlatego potrzebujemy kogoś, kto będzie mógł z krytyką patrzeć na różne dowody. To, czego od ciebie oczekuję, to pomoc. Pomoc w dotarciu do prawdy. A prawda, jak wiemy, jednoczy ludzi.

– Ile już wiecie na temat tych pożarów? Czy jesteście już blisko odpowiedzi? – przez głos Kosmy przedzierała się ciekawość, jednak jego oczy lśniły dziwną nadzieją. Jakby ogień poszukiwania prawdy, znów zaczął w nim tlić. Daniel nie mógł jednoznacznie stwierdzić, dlaczego tak zareagował.

– A jednak jest to dla ciebie ważny temat? – zauważył dociekliwie, przeszywając go wzrokiem. – Samotny, bezdomny nastolatek, który dopiero co osiągnął pełnoletność. Nie masz nikogo, kto mógłby cię wyżywić. Nikogo, kto ugościłby cię pod swoim dachem. Twoja rodzina, zgadza się? Zginęła w jednym z tych pożarów?

Cisza. Tiki nerwowe. Przyspieszony oddech. To wszystko idealnie odpowiadało na pytanie Lange. Nie musiał nawet dostawać odpowiedzi.

– Zastanawiałeś się, dlaczego nibirianie nie zaatakowali Norilo?

Kosma czuł się wybity z rytmu, kiedy Lange zmienił temat. Ponad sto lat temu cywilizacja, zamieszkująca inną planetę, wybiła niemal całe Sekiri. Z niewyjaśnionych jak dotąd przyczyn Norilo się ostało, a przez następne lata o wojnie było cicho. Jakby się skończyła. Albo nawet, jakby nigdy nie istniała. Jednak mieszkańcy miasta wciąż czuli niepokój. Nie wiedzieli, kiedy mogą spodziewać się powrotu znacznie silniejszego od nich wroga. Na początek wiosny, zaczęto organizować huczne święto, które miało na celu dziękować za każdy kolejny rok pokoju. Z latami czujność zanikła, a uroczystość zaczęto traktować jako zwyczajną tradycję.

– A może wciąż są wśród nas? – Lange wybudził Kosmę z zamyślenia. – Co, jeśli znalazłem wraz z Haruo dowody na to, że nibirianie żyją w tym mieście? I to nie we własnych ciałach? A pod przykrywką? Wiesz co by to znaczyło, Kosma? Społeczeństwo Norilo przez ten cały czas ma pod sobą miny i nie wiadomo, kiedy one wybuchną.

***

– Jesteś tego pewny? – Kosma zadrżał wyraźnie, gdy tylko Daniel zadał to pytanie. W czasie schodzenia nie wymienili ani jednego słowa. Tunele prowadzące do wewnątrz były całkowicie odcięte od dźwięków świata zewnętrznego, a w podziemiu panowała grobowa cisza. Lange starał się nie hałasować, dlatego jego wypowiedź przypominała bardziej szepty. – Haruo nie lubi niezdecydowania.

– Jesteście ze sobą na Ty?

– Nie tylko na Ty. A skazani na siebie – potwierdził, nie stroniąc od złośliwości. – Haruo może być trochę gburowaty, jednak z czasem się przyzwyczaiłem. A nawet lepiej… wyprowadzenie go z równowagi, sprawia mi niezwykłą przyjemność.

Przed mężczyznami rozstąpiły się stalowe drzwi. A za nimi nieprzenikniona ciemność. Lange zaczął błądzić po omacku ręką.

– Jednak tobie tego nie radzę. Chyba, że nie boisz się śmierci – mimo, że jego wypowiedź wybrzmiała lekko, w żaden sposób nie rozluźniła atmosfery. Z każdą sekundą do głowy Kosmy napływały czarne scenariusze. Zaczął nawet obmyślać plan na potencjalną ucieczkę. Każdy kolejny poziom stawał się coraz bardziej strzeżony. Do kolejnych drzwi Daniel wpisywał inny kod. Coraz bardziej skomplikowany. Nawet jeśli próbował zapamiętać je wszystkie. Jego pamięć zaczęła zawodzić już w połowie drogi.

– Kiedy już się zgodzisz na warunki, nie ma żadnego odwrotu. Nie możemy sobie pozwolić z Tanaką na ujawnianie danych osobom postronnych. Zupełnie jak my chcesz dojrzeć prawdy. Dlatego musisz przysiąc na słowo.

– Jaką wartość ma przysięga słowna?

– Dla mnie dużą, a dla ciebie? – mężczyzn poraził blask białych lamp, rozpraszając światło po prosektorium – Aż tak żal ci prądu? Bardziej niż naszego wzroku, co nie?

Kosma wcześniej nie mógł zauważyć Haruo Tanaki, który koczował w ciemnościach. Mężczyzna, koło trzydziestki o azjatyckiej urodzie, ubrany w wyprasowany, ciemny garnitur siedział, pogrążony w analizie. Przez chwilę nie mógł złapać z nim kontaktu wzrokowego. Haruo zdawał się być niezainteresowany przybyciem nieznajomego. Były to jedynie pozory. Mężczyzna zerknął kątem oka na Kosmę.

– A więc postanowiłeś sam zadecydować? – rzucił z wyrzutami w stronę Lange.

– No cóż… Nie usłyszałem żadnych słów odmowy – Daniel wzruszył triumfalnie ramionami.

– Umie sprzątać? – zapytał, wciąż nie odzywając się w stronę Kosmy, jakby chłopak był jedynie tłem ich rozmowy.

– Sprzątać? – Kosma przerwał Danielowi, chcąc odpowiedzieć za siebie. – Myślę, że to nie będzie żaden problem.

– Nie mówimy o zamiataniu kurzu, a wycieraniu krwi – wreszcie, jakby zauważył Kosmę, odwrócił się w jego stronę. – To rzecz, która należy być zrobiona precyzyjnie.

Kosmę przeszedł dreszcz. Ton Tanaki zmroził go od środka. Czując jak pot leje mu się z czoła, po wstrzymaniu oddechu, przełknął głośno ślinę. Nie był gotowy na odpowiedź.

– Zależy mi na tym samym, co Panu. Na prawdzie. Nie zamierzam niczego utrudniać.

Mężczyzna wstał i podszedł bliżej, wyciągając coś z kieszeni.

– A więc, witaj w naszym wielkim projekcie! – rzucił od niechcenia, poklepując go po ramieniu. Wyciągnął papierosa i podarował go chłopakowi. – Nie próbowałeś jeszcze takich rarytasów, zgadza się?

– Niestety nie mogę sobie na to pozwolić – patrzył przez długi czas na papierosa. Na coś dotąd dla niego niedostępnego. Czuł silne zawahanie.

Kosma słyszał o uzależnieniach. Nawet sam nieraz stawał się ich świadkiem. W końcu świat, w którym się obracał. Świat bezdomności był z nimi silnie powiązany. Uzależniony stawał się niewolnikiem. A każdy, kto miał dostęp do pożądanych substancji miał władzę. Pod chwilą presji zaciągnął się. To jeden, jedyny raz. Tak myślał. Jednak przeczucie mówiło wszystko. Tanaka na starcie wydawał się być osobą kontrolującą, a każdy jego krok ostrożnie wykonywany. Wiedział, że z każdym kolejnym wypalonym papierosem, stanie się od niego jeszcze bardziej zależny.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania