Kruk zmian ~ Rozdział 1. Niewidzialne oczy
Wrzucam tutaj głównie tzw. pierwszy draft.
_________________________________________________________________________
Emma uśmiecha się krzywo, ale naturalnie rozmówca po drugiej stronie telefonu nie może tego widzieć. Dlatego tak bardzo się piekli, sądząc, że po prostu odmawia spotkania z powodu, cytując, swojego “bezmyślnego podejścia do życia i permanentnego wymigiwania się od bycia dorosłą i odpowiedzialną kobietą”.
Ale to zdecydowanie nie o to chodzi, a Emmie nie chce się tłumaczyć po raz kolejny, że nie ma ochoty na spotkanie z kobietą, która uznawała się za jej matkę. Adopcyjną, oczywiście, niemniej miały ze sobą wspólnego tyle co zeszłoroczny śnieg, a jej wieczny krytycyzm nie polepszał sytuacji.
– …ale nie, Emma. Nigdy się tak nie dzieje. I wiesz co… tak. Wiesz co? Mogłabyś wreszcie przestać zachowywać się jak nastolatka. Masz dwadzieścia pięć lat…
– Och naprawdę, Kate – przerywa kobiecie teraz już zirytowana. – Jeśli teraz powiesz, że przez te dwadzieścia pięć lat miałam wystarczająco dużo czasu, aby wyjść na ludzi i nabrać ogłady, to się rozłączam – ostrzega groźnie, ale mimo tego wesoły uśmiech poszerza się jeszcze bardziej. – Dobrze wiesz, dlaczego nie pojawiłam się na święta, wiesz też, dlaczego nie zjawię się na nowy rok.
Prychnięcie potwierdza jej słowa, co tylko bawi jeszcze bardziej.
– Gdybym nie wiedziała lepiej, to byłabym skłonna uwierzyć, że masz dużo na głowie. Ale po prostu wiem, że nie cierpisz obecności swojego rodzeństwa dłużej niż to konieczne.
I to wreszcie sprawia, że uśmiech znika z twarzy Emmy, a ona sama zamiera na środku kuchni i wzdryga się jak gdyby te słowa fizycznie ją kłuły. Nie zwraca już uwagi na sadzone jajka, które skwierczą w proteście, za chwilę zaczną się przypalać, ale nie poświęca im teraz uwagi, zbyt rozproszona.
– Nie są moim rodzeństwem – mówi cicho.
I to przełamuje nagle coś w postawie Kate. Em słyszy zmianę w oddechu, który staje się ledwo zauważalnie cięższy, może nawet boleśniejszy.
– Emma, jesteśmy rodziną.
– Rodzina się o siebie troszczy, Kate.
– Mamo. Jestem twoją matką, na litość boską!
– Oczywiście – odpowiada Emma, ale jest to tylko kolejna z wyuczonych odpowiedzi. Gryzie się mocno w język, aby powstrzymać sarkazm i szarpie za kosmyki kasztanowych włosów z nadzieją, że ból powstrzyma ją przed wybuchnięciem.
Gdy jej wzrok wodzi wokół, aby nie skupiać się na narastającej irytacji, w końcu przypomina sobie o wczesnym obiedzie i wzdycha, wyłączając gaz. Chociaż nie widzi kobiety po drugiej stronie słuchawki, może się domyślić, że tamta powstrzymuje łzy.
– Co mam zrobić abyś wreszcie czuła, że do nas przynależysz? – pyta wreszcie Kate nieco drżącym głosem, po długiej chwili, gdy żadna z nich nie powiedziała ani słowa. – Co poszło nie tak?
Emma uznaje za zabawny fakt, że pyta o to dopiero teraz i nie zrzuca winy na nią. Jeszcze, przynajmniej, aczkolwiek jeśli jakkolwiek znała przybraną matkę, to wiedziała, że wkrótce to nastąpi, jako nieodłączna część wszechrzeczy.
– Nie wiem, Kate. – Przesuwa jajka już bez apetytu po talerzu. – Może nigdy nie dano mi wystarczająco do zrozumienia, że jestem tam jakkolwiek mile widziana?
– Rozmawiałyśmy o tym wielokrotnie…
– Nie. Ty rozmawiałaś. Mi nigdy nie dano szansy, aby nawet się obronić.
– Wiesz, że to nieprawda…
– Nie mam rodzeństwa, Kate! – cedzi w końcu, przymykając powieki. – Zaakceptuj ten fakt albo do mnie nie dzwoń.
Po czym się rozłącza i ukrywa twarz w dłoniach. To nie tak, że ma chęci albo siłę na opłakiwanie. Wszystkie łzy wypłynęły z niej już dawno temu, teraz po prostu pozostaje jej emocjonalne wypalenie po takich konfrontacjach i wszechobecne zmęczenie.
I może smutek. I odrobina samotności w tym wielkim, odpowiedzialnym świecie. Kątem oka zerka na uschniętą roślinę na parapecie, dowód własnej odpowiedzialności. Jakby Kate nie miała wystarczająco dużo racji w tym przypadku i Emma musiała kopać pod sobą dodatkowy dołek. Wzdycha. Cóż. Nie musi we wszystkim być idealna, prawda?
Niemniej istniało takie miejsce we wszechświecie, jedyne w swoim rodzaju, gdzie po prostu mogła być sobą. Pozytywną, zakręconą i czasami nieodpowiedzialną Emmą i właściwie dlatego prawdopodobnie Kate tak bardzo nie przepadała za jej pracą.
Podczas gdy reszta ludzi, z którymi wychowywała się pod jednym dachem, kończyła doktoraty albo przejmowała stanowiska w rodzinnej firmie, Emma po prostu cieszyła się z prostego faktu, że mogła zaoferować najlepsze drinki w całym mieście i była z tego faktu dumna.
Wiodący w rankingach popularności klub w mieście już od wejścia wita ją dudniącą muzyką, śmiechami i alkoholem. Przyciszone rozmowy dryfują nieważko w powietrzu, a kelnerzy z tacami, niczym niewidzialne cienie, raz po raz znikają, aby zaraz pojawić się koło baru z pustymi szklankami lub aby odebrać pełne.
Od razu udaje się w stronę pomieszczeń pracowniczych; po drodze wpada na Gace, który mruga do niej i przytrzymuje drzwi, aby mogła przejść.
– Emma Hake – rzuca żartobliwie, mierząc ją spojrzeniem z góry na dół. – Nie wyglądasz najlepiej, chociaż twoje oczy nadal urzekają pomimo przypominania wyglądem trupa.
– Tak, cóż, co ty nie powiesz – odgryza się z bladym uśmiechem. – Być może to przytłaczająca atmosfera tego miejsca – dramatycznie przewraca oczami – albo szef, który dręczy mnie o mój wygląd podczas gdy nawet nie zaczęłam jeszcze zmiany.
– Hej – protestuje, marszcząc nos, co rozbawia Emmę. – Ta muzyka, to klasyk, dziękuję bardzo. Poza tym martwię się o desperatów, którzy postanawiają spędzić sylwestra w pracy mimo wyraźnej sugestii, że nie muszą tego robić.
– To była moja decyzja, Gace. Nie żałuję.
– Nie wątpię. Niemniej jeśli chcesz wpaść do nas później…
Mężczyzna wzrusza ramionami w uniwersalnym geście “to wiesz co robić” po czym uśmiecha się łagodnie. Dalsze wyjaśnienia nie są już potrzebne. Emma czuje nagły przypływ wzruszenia, więc ściska go za ramię. Lubi tego wielkoluda o miękkim sercu i chociaż potrafi być prawdziwym rekinem biznesu, to dla przyjaciół i bliskich jest zdecydowanie zbyt wielkim mięczakiem.
– Dzięki Gace, ale wiesz, jestem raczej typem samotnika. A teraz jeśli nie masz nic przeciwko…
– Jasne.
Odsuwa się na bok, aby przepuścić Emmę. Nawet jeśli słyszy odrobinę rozczarowania w jego głosie, to nie daje tego po sobie znać. Macha mu na pożegnanie, po czym zamyka drzwi i udaje się do szatni. Gdy patrzy na siebie w lustrze, to przez parę chwil za całą pozytywną fasadą widzi niemal obcą, zmęczoną twarz. Żyła tak długo w samotności, że czasami zastanawiałaby się jakby to było móc wrócić po pracy do domu i zastać czekającą tam rodzinę.
Nie roztrząsa tego jednak zbyt długo; nigdy tego nie czyni, ponieważ wydaje się to torturą, a Emma przeważnie unika bólu i cierpienia w swoim życiu. I decyduje się na przebrnięcie przez ten dzień tak jak zawsze – czyli z uśmiechem i paroma drinkami w zanadrzu z okazji rozpoczęcia Nowego Roku.
I chociaż alkohol nigdy nie wpływał na nią zbyt mocno, to tym razem gdy kończy zmianę, czuje się nieco niestabilnie. Klucze mnożą się, dwoją i troją w jej rękach, a zamek znika, aby zaraz się pojawić. Czka głośno na tę całą niesprawiedliwość; przecież nie może zostawić otwartego baru i wzdycha ciężko, opierając czoło o zimną powierzchnię, aby nieco ochłonąć.
Za nią miasto wyrywa się z nocnego rytmu, wpadając w nowy w świetle poranka. Jednak jest ciszej, lżej jakby nawet i ono musiało odpocząć po świętowaniu Nowego Roku.
Nie spodziewa się nikogo o tej porze, dlatego dziwne uczucie ciężaru na plecach sprawia, że odwraca się, ale jedyne co widzi, to podskakującego ptaka wśród porzuconych śmieci wokół kontenera.
– Przywidzenia – mruczy i wraca do próby zamknięcia baru.
Co wreszcie się jej udaje jakiś czas później. Przechodzi koło kontenera, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi, zbyt zajęta chowaniem kluczy. Dlatego gdy pod nogi wbiega jej jakieś stworzenie, piszczy i podskakuje.
– Na litość boską! – Trzyma się za miejsce, gdzie pod żebrami jej serce bije jak szalone.
Nagły impuls grozy sprawia, że nieco trzeźwieje. Gdzieś z boku od strony kontenera słyszy charakterystyczne krakanie. Odwraca głowę w tamtą stronę, a zimny dreszcz przebiega jej po plecach, gdy patrzy prosto w czarne oczy kruka.
Ptak przekrzywia parę razy głowę z boku na bok aż w końcu kracze po raz ostatni i wzbija się w powietrze, a Emma czuje, że robi się jej niedobrze.
Zawsze wiedziała, że te ptaki są nad wyraz inteligentne i tego nie negowała. Po prostu nigdy nie sądziła, że ich wzrok może być tak oceniający… tak ludzki. Ale nim zastanawia się nad tym bardziej, rojąc sobie coś więcej niż w rzeczywistości, prędko rusza dalej w stronę głównej ulicy.
Idzie tak szybko jak potrafi w obecnym stanie, nim myśli zdążą ją dogonić.
Nim naprawdę uświadomi sobie, że na ścianie zamiast ptasiego kształtu, widziała ludzką sylwetkę.
Komentarze (9)
"po drodze wpada na Gace, który mruga do niej i przytrzymuje drzwi, aby mogła przejść." - to nie literówka? Znaczy on się nazywa Gejs (fonetycznie), tak? Znaczy tak się po prostu czepiam, bo zawsze wpadają mi w oko dziwne imiona/nazwiska xd
mamy Emmę, która za pewne nie miała łatwo w życiu i jest nieco zagubiona i tytułowego kruka, który jak znowuż głosi tytuł, przyniesie jakieś zmiany (w liczbie mnogiej zapewne). Jest solidnie, to jest za bardzo nie ma błędów, może miejscami trochę niedoszlifowana ta narracja - tak patrząc językowo, pod względem słownictwa, konstrukcji zdań na przykład - ale ogólnie jest dobrze, a skoro piszesz, że pierwszy draft, to i podstawy są wystarczająco solidne do dalszej pracy.
Momentami też mam wrażenie, że trochę grzęznę przy przemyśleniach, jakiś wylewnościach wewnętrznych postaci.
Dzięki za uwagi i wpadnięcie! :D Doceniam!
Tak mnie skusiła narracja w czasie teraźniejszym, wydaje się lepiej pasować aczkolwiek niechlubną sławę zawdzięcza pierwszoosobowej perspektywie.
Niechlubną sławę zawdzięcza nieumiejętnemu stosowaniu, po prostu.
Jak trafię na następne części historii, to zajrzę
Jestem nowy tutaj i nie mam zbyt szerokiego spojrzenia, ale mimo to uważam, że niewiele osób pisze w stylu light novel tak jak Ty.
Trzymam za Ciebie kciuki!
Staram się jak mogę! Do zobaczenia w komentarzach.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania