Krzyk w półkrzyku urwany

Lubiłem oglądać w nocy telewizję. Zawsze emitowali kolorowe bajki, kreskówki dla dzieci. Podczas tych seansów nasłuchiwałem dźwięków dochodzących zza ścian mojego pokoju. Telewizor zawsze wyciszałem, żeby móc wszystko jak najlepiej usłyszeć. Bajki robiły się nieme, a postaci dochodziły do głosu w mojej głowie.

Dźwięki wydobywające się zza sąsiadujących murów były głuche, jakby krzyk rosłego mężczyzny. Niski i urywający się w półkrzyku krzyk. Tej nocy jednak hałas był nieco inny; pulsacyjny, równomierny. Dało się go słyszeć od jakichś trzech godzin. Nigdy nie potrafiłem dokładnie określić czasu – gdy patrzyłem na zegarek, jego wskazówki rozmywały się, ciągle krążyły albo były niewyraźne, jakbym nie założył okularów.

Kolorowe postaci skakały po ekranie, śmiejąc się i dokazując. Ich struktura składała się z sześciu barw – zawsze tych samych, niemieszanych ze sobą, aby czasami nie stworzyły innej, odmiennej.

Podniosłem się z fotela i udałem do drzwi, aby spojrzeć przez wizjer. Wydawało mi się, że ktoś puka, ale nikogo za drzwiami nie było. Może to sąsiadka przygotowuje obiad? Założyłem kapelusz i wyszedłem z pokoju. Klatka schodowa była zimna, ciemna. Pojedyncza żarówka dawała słabe, mokre światło, niby przysłonięta zamarzniętym kloszem. Określenie klatki schodowej klatką, było bardzo trafne i wtedy po raz pierwszy zrozumiałem jej znaczenie.

Dźwięk wciąż pulsował, coraz mocniej i mocniej. Wwiercał się w zakamarki świadomości i pod nią samą. Wskazywał mi drogę do źródła hałasu. Wszedłem na półpiętro i wyjrzałem przez okno. Widok z niego padał na ulicę biedną i zamgloną. We mgle płynęły osoby, którym drogę oświetlały latarnie trzymane w ich rękach. Widok ten był bardzo smutny i z lekka przerażający. Miałem wrażenie, że humanoidalne istoty patrzą na mnie, wlepiają swe martwe, zimne spojrzenia w moje, jeszcze niezamarznięte oczy i na moje odzienie również patrzą, jakby widziały coś więcej, niż głowę wystającą ponad zakurzony parapet.

Wszedłem kilka stopni w górę i instynktownie zatrzymałem się przy pierwszych drzwiach. Wszystkie były tak samo dokładnie oklejone jednolitą okleiną, która nie dawała możliwości odróżnienia ich od siebie. Zapukałem do drzwi i nasłuchiwałem. Stukanie. Pulsacyjne stukanie. Równomierne. Pulsacyjnie zbliżało się. Było coraz to głośniejsze i wydawało mi się, że stoi tuż przede mną. Drzwi otworzyła mi mała dziewczynka z włosami związanymi w kucyk i czarnej, wieczorowej sukience. Uśmiechnęła się do mnie i wskazała ręką drogę do salonu prowadzącą przez długi korytarz.

Pulsacje nie ustały. Z każdym moim krokiem stawały się głośniejsze. Przechodząc obok kuchni zajrzałem do niej i ujrzałem niestarą kobietę tłukącą mięso. W tej chwili stało się dla mnie jasne, co wydawało ten niecodzienny dźwięk. Gospodyni nie spojrzała na mnie tylko waliła młotkiem w już i tak za cienki kawałek mięsa.

Dziewczynka, która szła przede mną, zatrzymała się i odwróciła do mnie. Patrzyła bez emocji, jej uśmiech, którym mnie powitała, znikł. Patrzyła, wlepiała swe zimne ślipia w moje jeszcze ciepłe oczy i czekała. Zrobiłem krok do przodu – odwróciła się i ruszyła w stronę salonu.

Korytarz był długi. Ściany pokrywały maziste substancje, jakby spływał po nich kisiel. Ale tylko w niektórych miejscach. Zdaje się, że maź wylewała się z kratek wentylacyjnych, które powinny zapewnić cyrkulację powietrza, ale w tym przypadku raczej nie spełniały swojej roli. Im głębiej wchodziłem, tym czułem większy zaduch – trudno było tam oddychać.

Dotarliśmy do salonu. Przy ławie siedział mężczyzna, którego wiek ciężko mi określić. W pokoju panował półmrok, więc nie dostrzegłem szczegółów jego twarzy. Nie wiem nawet, czy oczy były zamarznięte, gdyż para gorącej wody wydobywająca się z filiżanki, osadzała się na soczewkach jego okularów. Osobnik czytał gazetę, nie zwrócił nawet na mnie uwagi, podobnie, jak kobieta w kuchni.

Spojrzałem jeszcze raz na ławę i dostrzegłem drugą filiżankę z gorącą herbatą. Dziewczynka spojrzała na mnie, a zaraz potem powiodła wzrokiem na napój. Podszedłem więc do ławy i sięgnąłem po napar, aby się go napić. Stałem i trzymałem naczynie w ręku, gdy obok mnie pojawiła się ta sama kobieta, która ubijała mięso. Wpatrzona w mrok panujący za oknem pogrążyła się w letargu. Pomimo, że przerwała swą czynność dźwięk, który usłyszałem po raz pierwszy podczas oglądania kolorowych bajek, nie przestał dźwięczeć. Nie wiedzieć czemu, nie wydało mi się to dziwne. Przecież co noc słyszałem i nasłuchiwałem hałasów zza ścian mojego pokoju. Jednak ten był inny i myślałem, że znalazłem jego źródło.

Herbata trzymana w moich rękach przybrała szary kolor. Zrezygnowałem z jej picia, otworzyłem balkon i wyszedłem na ulicę. Obejrzałem się jeszcze za siebie i dostrzegłem zamarznięte oczy niestarej i młodziutkiej dziewczyny wpatrzone we mnie. Oczy mężczyzny wciąż były skryte za zaparowanymi szkłami. Ujrzałem tylko jego wargi układające się w nieznane mi słowa. Obraz ten znikł, jakby zalany mlekiem. Gdy karton się rozlał, znalazłem się w centrum miasta.

Stare kamienice sypały swoje tynki na głowy przechodzących ludzi. Niczym widma stawiali swe kroki i wpatrzeni przed siebie szli do nikomu nieznanego celu. Chodzili po chodniku, samochody jeździły po jezdni. Stałem na trawniku pod balkonem, z którego wyszedłem. Zalany widok mieszkania zimnej rodziny znikł, przysłonięty okiennicami okien.

Z zachodniej strony miasta wydobywał się dym, z którego wychodziły osoby ubrane w ciemne szaty. W rękach trzymały różańce i, niby chciały je ukazać całemu zepsutemu światu, machały nimi wysoko nad głowami. Postaci wyłaniało się coraz to więcej, pełzły w stronę ratusza, przed którym stałem. Powoli stawiały nogę za nogą, niczym trupy wyszedłszy ze zbiorowej mogiły. Widząc, jak niszczą różańcami wszystko, co nowe, używają ich jak łańcuchów do przeganiania ludzi, w spokoju, nie okazując emocji, zacząłem iść w stronę parku. Czułem, że nie mogę biec – zwróciłbym na siebie uwagę widm, które kroczyły dokoła mnie. Coś nie pozwalało mi przyspieszyć kroku. Jakby moje stopy grzęzły w gęstym błocie albo zapadały się w tonącym piachu.

Minąłem kościół. Jego ogromna fasada przygniatała mnie, jakby chciała mnie umniejszyć, zniżyć, poniżyć. Ukazać swoją potęgę i jedyną prawdę głoszoną w jej murach. Poczułem lęk, widząc zamknięte solidne wrota, odgradzające budowlę od zła tego świata. Mężczyzna ukrzyżowany na krzyżu patrzył na mnie i chciał się ruszyć, zejść z niego, ale gwoździe nie dawały mu tej możliwości. Z jego oka poleciała łza, spłynęła po poliku i spadła tuż obok mnie. Poczułem żal i rozpacz. Chciałem się zatrzymać i pomóc mu się uwolnić, ale dym wciąż gonił w moją stronę.

Droga prowadziła w dół. Wysoko zawieszony księżyc dawał srebrne światło wspomagane latarniami oświetlającymi topografię miasta. Ludzie spacerowali ulicami, nikt nie zwracał uwagi na tłum niszczący wszystko, co świeże. Skręciłem w bramę prowadzącą do parku. Rosa lśniła rozprowadzona po zielonej trawie. Widma przybrały postać bardziej ludzką – nie były tak mechaniczne, a ich oczy nie emanowały zimnem. Były tu nawet dzieci, których wcześniej nie widziałem. Pływały one po stawie z łabędziami i na nich. Jako jedyne uśmiechały się. Zły świat jeszcze ich nie zepsuł, mgła nie wypełniła ich ciał, księżyc nie zmroził ich oczu.

Dźwięk znów powrócił.

Pulsacyjne stukanie doleciało moich uszu i dotarło do głowy, w której się obijało. Poszedłem w stronę głównej alei. Po jej bokach stały rozstawione stoiska. Nic na nich nie było. Stały puste, a ich właściciele przegarniali i ustawiali na nich niewidzialne przedmioty. Na środku chodnika stała zakapturzona postać, odwrócona do mnie tyłem z głową spuszczoną na klatkę piersiową. Dźwięk był teraz bardzo wyraźny. Urwany krzyk rosłego mężczyzny. Podszedłem do postaci mimowolnie. Teraz byłem pewien, że znalazłem źródło dźwięku, który usłyszałem podczas oglądania kolorowych bajek.

Stanąłem przodem do owej istoty, a ta uniosła głowę. Jej usta otwierały się w rytm dźwięku, a oczy były lodowate, zamarznięte i błyszczały niczym sople na słońcu.

Poczułem, jak dźwięk mnie wypełnia, przeszywa moje ciało. Usta postaci zaczęły się powiększać, pulsacyjny robić się głośniejszy. Wpadłem i spadałem w depresję pełną goryczy, łez i zła.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Joan Tiger 3 miesiące temu
    Nawet fajne. To tak jak by bohater skakał po epokach. Najpierw teraźniejszość, następnie widok niewyraźnych przechodniów z lampami i ogólne odniesienie do kościoła z czasów średniowiecza. Zabobon ukazany pod postacią gorliwej wiary i niszczenia wszystkiego, co nieznane i wzbudzające podejrzenia. Przeskoki z ciepłego fotela, poprzez sąsiadów, aby wylądować pośród nierozpoznawalnych miejsc i ludzi. No i ten dźwięk, powracający, niemilknący. W ten sposób można przedstawić to, co siedzi wewnątrz nas. Postacie - poza dziewczynką - były nieme i to jakby ich dusze krzyczały, protestowały i nawoływały, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Jest trochę błędów i powtórzeń słów, ale ogólnie mi się ten sen podobał. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania