Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Krzywa faza na weselu kuzyna - 01.07.2018

Historia którą zaraz przytoczę wydarzyła się dwa lata temu. Długo nie chciałem wracać do tych przeżyć i ponownie wygrzebywać wszystkich chorych szczegółów ze swojej pamięci. Właściwie nie wiem po co to robię. Mam nadzieję, że potraktujecie to jako przestrogę.

 

Wszystko wydarzyło się na weselu mojego kuzyna. Ale początek historii miał miejsce tydzień wcześniej, kiedy wraz z moim kumplem wpadłem na pomysł, żeby kupić dopalacze. Kolega pokazał mi stronę internetową gdzie można nabyć takie substancje. Mówił, że już z niej korzystał i wszystko było dobrze, to znaczny, jak to określił „dobrze klepało”. Kupiliśmy specyfik o nazwie Sztywny Misza. Przesyłka miała przyjść w ciągu paru dni i przyszła dokładnie dzień przed weselem mojego kuzyna. Mieszkałem wtedy jeszcze z rodzicami, w domu straszne zamieszanie, mama kłóci się z moim ojcem, bo zapomniał czegoś kupić na wesele, mojej młodszej siostrze też coś się nie podoba i ryczy wniebogłosy, a do mnie przychodzi SMS, że Sztywny Misza czeka na odbiór z paczkomatu. Mojego kumpla nie było akurat w mieście, był na jakimś turnieju i wracał za parę dni. Podzieliłem towar, jego część schowałem, a swoje pigułki postanowiłem zabrać na wesele.

 

Miałem już wcześniej doświadczenie z dragami. Regularnie paliłem zioło, kilka razy wziąłem amfe i mefedron. Miałem też okazję przetestować kokainę, LSD i szałwie. Nie byłem jednak żadnym ćpunem, a jedynie spragnionym wrażeń dwudziestolatkiem. Nie miałem szczególnych zmartwień, dobrze się uczyłem, nie musiałem uciekać w narkotyki, a jednak podświadomie ciągnęło mnie do tego szajsu. Pewnie zbyt dużo naczytałem się Huxleya i Huntera S. Thompsona.

 

Dwu godzinna podróż samochodem minęła, tak samo jak dwu godzinna msza w kościele – ciężko. Teraz siedziałem na Sali weselnej przy długim stole w otoczeniu ludzi których zupełnie nie znałem. Z głośników leciało disco polo, a jakiś schab koło mnie tłumaczył drugiemu schabowi jak ma wymienić czujnik ABS w pasacie. W kieszeni miałem pigułki, ale nawet nie miałem szczególnego parcia żeby brać ten syf. Sytuacja jednak zmieniła się po paru kieliszkach wódki. Wtedy nabrałem więcej odwagi i lekkomyślności. Poszedłem do toalety wziąłem dwie sztuki i popiłem wodą z kranu. Teraz tylko czekać na efekt.

 

Minęło pół godziny, ale dalej nic nie czułem, jedynie lekki rausz po wódzie. Pierwsze uderzenie poczułem w momencie, kiedy na Sali rozbrzmiała piosenka Ryśka Rynkowskiego „Jedzie pociąg z daleka”. Jakaś ciocia odciągnęła mnie od stołu, żeby dołączył do wężyka ludzi. Świat zawirował i zaczął przechylać się raz to w jedną, raz w drugą stronę. Moje serce zaczęło bić szybciej, dookoła wszystko zwolniło, a ja czułem jak krew pulsuje mi w żyłach i próbuje wydostać się na zewnątrz. Faza weszła i momentalnie mnie przerosła. Czuję jak we mnie buzuje i już wiem, że to jedno z tych paskudztw, które zupełnie pozbawią cię kontroli. Nauczony wcześniejszymi doświadczeniami widziałem, że nie mogę w takiej sytuacji panikować. Nie ma sensu walczyć, bo będzie jeszcze gorzej, trzeba dać się ponieść i popłynąć. To wydaje się całkiem logiczne, ale nie dal kogoś kto właśnie zażył jakąś substancje niewiadomego pochodzenia i świruje.

 

Opuściłem kłębowisko ludzi i skierowałem się w stronę łazienki. Musiałem na chwile odpocząć od tego chaosu, usiąść na kiblu, pomyśleć. Czułem jak moja twarz rozgrzewa się do czerwoności, a po czole zaczynają spływać krople potu. Wchodzę do łazienki, patrzę na kabiny, wszystkie trzy zajęte. Obok jednej z nich stoi mój wujek. „Ale żeś się zgrzał. Odpocznij trochę” – powiedział i zaśmiał się. Jego słowa docierały do mnie jakby z oddali, a ja byłem zatopiony w głębi siebie. Dalej zaczął coś mówić, ale jego słowa były zniekształcone, a zdania zlewały się w niezrozumiały bełkot. Z wielki wysiłkiem uśmiechnąłem się i lekko zaśmiałem, żeby dał mi spokój. Nie wiem ile czekałem na wejście do kabiny. Możliwie, że tylko minutę, ale dla mnie była to cała wieczności. Kiedy w końcu jakiś gościu wyszedł, mój wujek chyba dał mi jakiś znak żebym wszedł pierwszy, przynajmniej tak mi się wydawało. Niewiele myśląc wbiegłem przed nim i szybko zamknąłem drzwi. Usiadłem na desce, oparłem głowę o ręce i starałem się pozbierać myśli. Wszystko wirowało, kafelki pod moimi stopami zaczęły się rozmywać, a ja poczułem że się zapadam. Wystraszyłem się. Wstałem i szybko oparłem się o kabinę i teraz to ona zaczęła się przesuwać. Wiedziałem, że już nic nie ogarniam. Dobrze jeśli w ogóle uda mi się wyjść z tego budynku. Tak czy inaczej, wpadnę prędzej czy później. Wiedziałem jednak że za nic w świecie nie mogę przyznać się, że coś brałem. Mój ojciec był niezwykle radykalny w kwestii narkotyków i prawdopodobnie by mnie zabił, gdyby dowiedział się, że wziąłem dopalacze. Naglę poczułem, że ściany kabiny zaczęły się do siebie przesuwać, czym prędzej musiałem opuścić to miejsce. Kiedy wychodziłem mój wujek cały czas stał jeszcze przy drzwiach, minąłem go a on wybałuszył na mnie swoje ślepia. Chyba coś powiedział, nie wiem. Podszedłem do umywalki, bałem się spojrzeć w lustro, nie wiedziałem co tam zobaczę. Autentyczni bałem się, że mogę ujrzeć w nim najgorszego rodzaju kreaturę. Spojrzałem, nie było aż tak źle, ale oczy miałem prawie całe zupełnie czarne. Tak bardzo rozszerzone miałem źrenicę. Cały czas słyszałem jakieś rozmowy za swoimi plecami, ale kiedy się odwracałem orientowałem się, że w pomieszczeniu jestem zupełnie sam. Musiałem stąd wyjść jak najszybciej. W ogóle musiałem wyjść z całego budynku, może dopiero na zewnątrz odnajdę spokój.

 

Mimo swojego kompletnego oderwania od świata czułem, że niewiadoma substancja nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Na tym etapie bełkotała niewyraźnie, jeszcze później przemówi pełnym głosem. Ogarniał mnie strach, ale jeszcze nie czysta panika. Chciałem opuścić łazienkę, lecz coś blokowało mi drzwi. Albo to ja nie miałem siły, albo te drzwi ważyły tonę. Nagle drzwi stanęły otworem, a w nich stanął jakiś gruby gościu w smokingu. Miał mordę psa (dokładnie owczarka podhalańskiego, wiem bo mamy takiego w domu). Wybełkotałem coś do niego, ale on tylko odszczekał coś i poszedł w swoją stronę. Wiedziałem, że jest bardzo źle. W momencie w którym przekroczyłem drzwi łazienki zorientowałem się, że nie wiem gdzie jestem. Żeby znaleźć sale weselną postanowiłem kierować się dochodzącą z oddali muzyką. Choć właściwie w tym momencie nie przypominało to muzyki, a bardziej piekielne dudnienie, skowyt świń i skrobanie kredą po tablicy. Dotarłem do rozgałęzienia korytarzy i nie wiedziałem gdzie się dalej udać, teraz miałem wrażenie, że przez cały czas oddalałem się od muzyki zamiast się do niej zbliżać. Postanowiłem zapytać się o drogę barmana klęczącego przy ścianie, ale zanim zdążyłem się do niego zbliżyć zniknął. Byłem bezradny jak dziecko we mgle, jak ślepiec prowadzony przez innych ślepców, a nawet jak człowiek, który zażył narkotyk z niewiadomego pochodzenia. Nie wiedziałem gdzie, ale wiedziałem, że muszę gdzieś iść. Przyspieszyłem kroku, po chwili już biegłem, a później dalej biegłem coraz szybciej i szybciej. Czym szybciej będę biegł tym szybciej znajdę wyjście z tych kręgów piekielnych.

 

Teraz leżałem na podłodze i w momencie w którym tak leżałem i nie mogłem się ruszyć przypomniałem sobie, że wpadłem na coś. Oślepiające światła smagają mnie po twarzy, nic nie widzę, jedynie fraktale tańczą mi przed oczami. Powoli odzyskuje słuch, a do moich uszu zaczyna dochodzić dziki gwar. Słyszałem cały zwierzyniec: kaczki, krowy, świnie, nieokreślone muczenie, nieopisane gdakanie, dziwaczne szczekanie, a to wszystko w akompaniamencie muzyki disco polo. Umarłem, ale nie byłem martwy. Później pamiętam już tylko szpital, balansowanie na granicy jawy i snu, mierzenie się z własnymi demonami, atakami paniki i regularnymi dezintegracjami.

 

Było chujowo, dalej jest chujowo, bo mój stan zdrowia i psychika nie są zupełnie stabilne. Ale hej, jak komuś jest za dobrze to przecież musi sobie trochę utrudnić życie.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania