Krzyżówka życiowego tchnienia.

Triumfalne brzmienie obijającej się o cztery ściany muzyki „Love me like you do” Ellie Goulding przerwał dość intensywny stukot obcasów. Nerwowe kroki kobiety dało się usłyszeć u szczytu wierzy córki sprawczyni delikatnego wandalizmu pod adresem szarawego chodnika. Pokój ciemnowłosej siedemnastolatki mieścił się na samej górze skromnego lecz dość eleganckiego budynku, znajdującego się na jednej z ulic miasta, Cambridge. Kasztanowłosa poderwała się z łóżka dość szybko opuszczając je by wyłączyć komputer. Po krokach matki wiedziała, iż Annabeth jest w złym humorze. Należało więc uciszyć sprzęt i pochłonąć się chwili spokoju. Charlotte nie mogła podpaść matce, która jak zwykle wracała z pracy w tym samym burzliwym nastroju. Nie rozumiała dlaczego kobieta przenosiła problemy z pracy na dom, co burzyło obraz sielanki. Przez moment biła się z myślami, jak będzie wyglądał dzisiejszy wieczór. Czy jej rodzicielka spędzi go z nią? Czy postanowi ten wolny czas zagospodarować z partnerem? Z zamyślenia wyrwał ją pośpieszny krok tym razem pozbawiony obcasów, podążający do samych drzwi jej pokoju. Spojrzała w ich kierunku. Białe lakierowane drzwi z dębu zostały roztworzone na rozcież. W progu stała wysoka piwnooka kobieta o blond długich włosach. Jasne fale opadały na jej plecy uderzając je delikatnie swym piórkowatym ciężarem. Charlotte poczuła na sobie zimne spojrzenie matki. Nie była zadowolona. Nie było mowy by wdała się z córką w jakąkolwiek rozmowę o charakterze „plotek.” Niezręczna cisza nie trwała długo. Krwistoczerwone wargi kobiety uniosły się. Z jej ust padły pierwsze słowa tworzące typowy monolog.

— Haruję całymi dniami. Ty zaś siedząc w domu nie potrafisz załatwić tak błahej sprawy. Nie potrafisz pofatygować się do banku i opłacić rachunki. Nie rozerwę się, Charlotte. Co się z Tobą się dzieje? W jakim Ty świecie żyjesz dziewczyno? —

Siedemnastolatka pokręciła przecząco głową patrząc na kobietę delikatnym wzrokiem nasączonym nutką rozczarowania. Nie miała odwagi odezwać się. Jej tłumaczenia zostałyby nadzwyczajnie w świecie zignorowane i doszłoby do kłótni. Zdecydowała się na taktykę potulnego słuchacza by w ostateczności rzucić to magiczne słowo „przepraszam.” Tym razem to działanie było błędne.

— Uważasz, że kim Ty jesteś? Nie nadajesz się do niczego. Nic nie potrafisz zrobić. Jesteś nieudacznikiem.— Kolejne słowa jakie padły z ust jasnowłosej kobiety były niczym szpilka wbijana w samo sedno serca. W tym oto momencie serce dziewczyny pękło na tysiąc kawałków. Tęczówki pozwoliły by bezbarwne łzy opuściły ich granicę. Swobodnie spłynęły po jej różanych policzkach. W ostateczności spadając niczym krople na materiał spodni. Monolog Annabeth nie miał jednak końca. I padły te słowa, które zniszczyłyby dosłownie każdego.

— Zrujnowałaś mi życie. Twoje przyjście na świat zburzyło moją karierę. Moje plany na przyszłość. Stałaś się moim przekleństwem, które dane jest mi nosić do końca moich dni. Zniszczyłaś mnie i nadal to czynisz. Jesteś jak trucizna zabijająca swym atutem. Powoli lecz dogłębnie. —

Biorąc głęboki wdech Charlotte spojrzała na matkę próbując wydobyć z siebie jakiekolwiek słowo. Nadaremnie. Ból sparaliżował ją czyniąc z niej rzeźbę wpatrującą się w jeden punkt. Rzeźbę pozbawioną tchnienia. Dosłownie w sekundę coś pękło w kobiecie. Coś zawładnęło nią co sprawiło, że zdecydowała się przekroczyć granicę. Z dość intensywną siłą pociągnęła dziewczynę za nadgarstek trząsając ciałem córki. Prawą dłonią spoliczkowała ją. Raz a potem drugi. Pozostawiając po sowim czynie czerwony ślad z prawej i lewej strony drobnej porcelanowej twarzy. Z tą satysfakcją i mrożącą krew w żyłach pustką w tęczówkach. Charlotte przez moment patrzyła na kobietę. Dopuściła się ponownie czynu, który ranił duszę jej jedynej córki. A przecież tak niedawno ta drobna osóbka była jej księżniczką. Oczkiem w głowie. Była wręcz gotowa dla niej poświęcić cały swój czas. Teraz tak po prostu tknęła ją dłonią gniewu. Co stało się z tą kobietą? Wspaniałą matką siedzącą nad łóżkiem córki. Matką oczekującą z baśnią w dłoni na sen córki. Gdzież podziała się ta kobieta? Charlotte nie miała zamiaru w tym momencie płakać. Wiedziała, iż Annabeth nie jest tego warta. Była jej matką a mimo to traktowała ją jak przedmiot. Tego wieczora było już za wiele. Wspomnienia przeszłości z udziałem jej rodzicielki były tylko mgłą. Siedemnastoletnia dziewczyna wiedziała, iż od dzisiaj jej spostrzeżenia dość diametralnie się zmieniły. Podniosła głowę ukrywając pod maską twardej, spokój. Popatrzyła na twarz matki z tą iskierką rozczarowania w czekoladowych tęczówkach. Pozwoliła by ta odeszła. Pozostawiona sama sobie nie mogła dłużej kryć się pod tą fasadą kobiety ze stali. Wybuchła płaczem. Działanie przypominało intensywne szlochanie niżeli publiczną rozpacz. Zgramoliła się z łóżka zarzucając na siebie niebieską bluzę. Pośpiesznym krokiem podążyła na balkon. Przeszła przez poręcz by w ostateczności ślizgnąć się po mosiężnym płotku wznoszącym się od strony ogrodu. Ruszyła w kierunku sąsiedniego budynku. Nie obrała sobie za cel dzisiejszego wieczora, drzwi frontowe. Przechodząc przez płot, czarno białymi trampkami wylądowała na zielonej trawie ogrodu sąsiadów. Spojrzała na wysoki gruby dąb znajdujący się na samym środku. Z poza liści ukazał się drewniany domek. Zwykły domek na drzewie. Pamiętała jeszcze jak wspólnie z Thomasem budowała go. Była to ich przystań. Sekretne miejsce. Wgramoliła się na samą górę po drabince. Thomas, zawsze o tej godzinie przesiadywał w tym miejscu. Zapukała dwa razy w wiszącą puszkę. Rozległ się dość melodyjny dźwięk. Sam stukot miał swoją symbolikę. Dwukrotne uderzenie znaczyło tylko jedno "pomóż mi." Swobodnie ukazała się w framudze drzwi z spuszczoną głową. Przed postacią Charlotte stał w ciemnych spodniach i czarnej koszulce chłopak o zielonych oczach, ciemnych blond włosach i tym łagodnym uśmiechem.

— Charlie księżniczko, co się stało? Opowiadaj! —

Z ust Thomasa wypłynęła pełna zaintrygowania i niecierpliwości mowa. Charlotte i Thomas przyjaźnili się od czasów gimnazjum. Stan w jakim znajdowała się dziewczyna zaniepokoił go. Siedemnastolatek poklepał miejsce na fotelu w kształcie ogromnej piłki kładąc się. Tuż po chwili bez słowa spoczęła koło niego ciemnowłosa. Wzrokiem utkwiła na drewnianym suficie gdzie miejscami gwiazdy wkradały się przez szpary. Czuła jak dogłębnie Thomas lustruje ją wzrokiem upewniając się tym samym czy nic jej nie jest. Postanowiła więc w końcu przerwać milczenie. Był jej najlepszym przyjacielem. Mogła zawsze na niego liczyć. W końcu byli typowymi papużkami określanymi mianem „nierozłącznych”.

— Znowu to zrobiła Thoms, uderzyła mnie. Co ja takiego jej zrobiłam, że tak mnie nienawidzi? Jest moją matką a traktuje mnie gorzej niż intruza. Zapewne teraz spędza wieczór w towarzystwie Lucasa i ma gdzieś co przeżywa jej córka. Mam dosyć Thoms. Mam dosyć jej i jej zachowania. Nie chcę już więcej czuć się tak. Nie chcę czuć się źle. Żyć w stresie. Zastanawiając się jaki dzień spotkał moją matkę. Zastanawiając się czy wraca do domu w dobrym czy złym humorze. To jest męczące i takie zatruwające. To niszczy mnie od wewnątrz Thomasie. To sprawia, że moja dusza powoli przestaje istnieć, zakrwawiona przez rany życia. Nie chcę tego! —

Głos jej stopniowo zapadł przeszyty goryczą i bólem. Wybuchła niekontrolowanym płaczem. Długo nie musiała czekać by silne ramiona chłopaka objęły ją. Czuła się w nich taka bezpieczna. Cały świat ginął gdzieś za horyzontem. Dłoń chłopaka wodziła po długich kasztanowych włosach dziewczyny. Nie musiał nic mówić by Charlotte wiedziała, że może na niego liczyć. Thomas zaś nie chciał zadręczać towarzyszkę dogłębnymi przemyśleniami czy próbą złożenia otuchy. Wiedział, że zachowanie Annabeth Valentines godne jest potępienia. Mimo to? Mimo to, milczał bo wiedział, że milczenie bywa złotem. Musnął czółko dziewczyny swoimi wargami, nie spuszczając z niej wzroku. Z jego ust nie padły żadne słowa krytyki. Wewnątrz jego osoby? No cóż panował sztorm. Przytaknął głową twierdząco dając jej do zrozumienia „jestem przy Tobie.” Opadł głową na poduszkę tuląc do siebie przyjaciółkę. Szepnął do niej zwykłe „będzie dobrze, Charlie”.

Lubiła gdy tak ją nazywał. Tylko on miał ten przywilej określania jej imienia w taki a nie inny sposób. Często w szkole określani byli jako para, jednakże to były domysły. Tylko Charlotte znała prawdę o Thomasie i nie widziała potrzeby by ogłaszać ją całemu światu. W końcu gdy Thomas będzie gotowy ujawnić swój największy sekret uczyni to. Ona będzie dumna. Szanowała go, nie oceniając w żaden sposób.

— Bardzo się cieszę z jutrzejszego powrotu do szkoły. Szaleństwo, tak wiem. Tęsknota za szkołą. Może jestem dobrym przykładem osoby z chorą psychiką? A tak całkiem na poważnie. Jestem zdania, że cały rok separacji z mamą przyniesie korzyści. Może coś się zmieni? Może w końcu wszystko będzie dobrze? —Musnęła policzek przyjaciela dwukrotnie by w ostateczności objąć go i spocząć w jego ramionach. Zatracając się bezpiecznie w krainie snu. Spojrzał na nią swoimi łagodnymi tęczówkami kręcąc głową z bezsilnością. Zdecydowanie dziewczyna miała zbyt wielkie serce i ogromną naiwność. Zlustrował raz jeszcze jej osobę w całej okazałości. Zasnął.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • tamcia 25.08.2015
    Rozumiem, że mam spodziewać się kolejnych części? ^^ Podoba mi się Twój styl pisania, opowiadanie bardzo przypadło mi do gustu :) zostawiam 5 i czekam na, mam nadzieję, więcej :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania