Ksenoglosja

Urodziłem się, jako dziwne dziecko w rodzinie alkoholików i weneryków. Rodzice od zawsze byli na garnuszku opieki społecznej i już na progu życia zostałem zaliczony do patologii. Początkowo leżałem w swoim barłogu, nikogo nie obchodziłem i nikogo sobą nie zainteresowałem. Nawet szemrane towarzystwo trzymało się z daleka, tak okrutnie śmierdziałem. Z czasem w moim najbliższym otoczeniu coś się zmieniło, co jakiś czas ktoś wstawał od stołu biesiadnego, pochylał się nad moim legowiskiem i słuchał jak gaworzyłem. Moja mowa stawała się bardziej zrozumiała i już nie byłem taką imprezową atrakcją. Stałem się dziwolągiem, podchodzili czasem znajomi rodziców, wsłuchiwali się w to, co mówię i odchodzili komentując.

- Głupie to wasze dziecko, mówi coś bez ładu i składu. Oddajcie je do domu dziecka, niech tam zajmują się debilem.

Początkowo rodzice nie przejmowali się opinią innych im było wszystko obojętne, lecz dla opieki społecznej już nie. Dostawali zapomogi, finansowanie czynszu, prądu, opału, było to przeznaczone dla mnie niedorozwiniętego dziecka. Dorastałem i dalej jak mówiłem, to nikt mnie nie rozumiał, znajomi przestali odwiedzać siedzibę rodziców. Obawiali się głupola, bardzo chudego, brudnego bachora. Jak tylko towarzystwo zaczęło unikać naszego otwartego domu, to rodzice pozbyli się niewygodnego dla nich smarka. Zamieszkałem w rodzinnym domu dziecka, lecz i tam stanowiłem problem, więc mnie się pozbyli. Wędrowałem tak przez rodzinne domy dziecka, aż wylądowałem w państwowym. Tam jak i wszędzie gdzie byłem, wszystkie dzieciaki odganiały mnie od siebie. Żeby mi nie dokuczały, bawiłem się samotnie w najdalszym koncie ogrodu. Zaraz przy ogrodzeniu zrobiłem sobie swój świat. Urządziłem tam dom rodzinny z lalkami bez rak i nóg, które zostały wyrzucone przez inne dzieci, opowiadałem im swoje historie. One mnie słuchały i jako jedyne rozumiały.

Pewnego dnia zaraz za płotem oddzielającym nasz dom dziecka od reszty miasta, na trawniku postawiono wielkie namioty. Najechało dużo dorosłych ludzi, oni z kieliszkami i talerzykami pełnymi jedzenia w rękach. Spacerowali sobie wolno i cicho ze sobą rozmawiali. Troszeczkę popatrzyłem na tych ludzi i dalej opowiadałem swoim lalkom dalszą historię piratów, pływających na swoich groźnych drewnianych okrętach. Mówiłem właśnie jak napadli na armadę hiszpańską, przewożącą indiańskie złoto. Jakimś to sposobem to, co mówiłem zainteresowało tych za płotem. Stanęli w szeregu przy płocie i stale ktoś inny wypowiadał jakieś słowo, które wszyscy rozumieli. Skończyłem opowiadać, ponieważ dorośli mi bardzo przeszkadzali. Wtedy do ogrodzenia podeszła pani i zapytała.

- Chłopczyku czy ty w tym wielkim domu mieszkasz.

Opowiedziałem, jak w tym domu dziecka się znalazłem. Poinformowałem jeszcze o tym, że jestem głupi. Mówiłem o swoich rodzicach i tych rodzinnych domach dziecka, w jakich byłem. Dalej ustawieni w szeregu dorośli, mówili po jednym słowie.

- Dlaczego oni mi przeszkadzają, jak mówię- zapytałem się tej pani.

- Nie przejmuj się nimi to są naukowcy, oni zawsze się dziwnie zachowują – odpowiedziała pani.

Bardzo chętnie z nią rozmawiałem, ona była pierwszą osobą, która rozumiała wszystko, co do niej mówiłem. Byłem taki szczęśliwy nareszcie mogłem swobodnie rozmawiać.

- Masz może ochotę na pyszne ciasteczko – spytała się pani.

Żałowałem, lecz musiałem odmówić, zbliżała się kolacja i znowu pani wychowawczyni byłaby bardzo niezadowolona jak mało zjem. Dalej rozmawialiśmy, gdy przyszła po mnie pani, nie reagowałem na jej wołanie taki byłem zajęty.

- Czarek, dlaczego się nie przyszedłeś, jak ciebie wołam.

- Przepraszam panią, lecz tak mi się miło rozmawiało z ta panią za płotu, że nie słyszałem pani wołania.

Pani za płotu powiedziała mojej pani to, co przed chwilą powiedziałem, ta była bardzo zaskoczona, że zostałem zrozumiany.

- Przepraszam nie przedstawiłam się pani jestem profesor Stefania Żacka i mamy tutaj sympozjum naukowe. Spotkaliśmy właśnie Czarka, czy mogę prosić o numer telefonu do dyrektora domu dziecka.

Pani wychowawczyni podała drugiej pani numer telefonu, ja się pożegnałem z panią za płotu. Znowu mnie nikt nie zrozumiał, jak chciałem opowiedzieć innym, co mnie właśnie spotkało. Smutno mi było, minęły moje chwile szczęścia. Następnego dnia zostałem sam tylko z moimi myślami, bawiłem się samotnie w kąciku sali. Podeszła do mnie pani świetliczanka, wzięła mnie za rękę i zaprowadziła mnie do ludzi stojących za płotem. Zobaczyłem tam naszego dyrektora domu dziecka i jeszcze jakieś dwie panie. Jedna była z opieki społecznej, a druga z wymiaru sprawiedliwości. Uzgodnili z naukowcami, że mam jechać bardzo daleko, tam zostanę poddany testom. Badania mają za zadanie udowodnić mój przypadek szczególnej ksenoglosji. Wypowiadam zdania składające się z pojedynczych słów, pochodzących z różnych języków.

Tylko dzieje Apostolskie wspominają chwalebnie, o osobach zebranych w wieczerniku w dzień Pięćdziesiątnicy, one za sprawą Ducha Świętego zaczęły mówić obcymi językami. Mi było bliżej do starego małżeństwa, tam mąż nie rozumie, co mówi żona, a żona nie rozumie, co mówi mąż. Podobnie jest w przypadku dorosłych i dzieci, jeden drugiego za nic nie zrozumie.

Starałem się powiedzieć wszystkim, że nie chcę nigdzie jechać. Miałem nadzieję na opamiętanie się moich rodziców i przypomnienie sobie o mnie. Myślałem, pewnego dnia przyjdą do domu dziecka i upomną się o swoją pociechę. Stało się jednak inaczej, zostałem podobnie jak inne dzieci wyeksportowany z kraju. Nikt późniejszym losem tych dzieci się nie zainteresował i nie interesuje. Przecież one były zdrowe, tylko mówiły po dziecinnemu, a jednak po polsku.

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Vasto Lorde 03.07.2015
    Parę głupich błędów się wkradło, ale to nic :) Jak dla mnie, to końcówka najgorsza z calego tekstu, popsula mi wczucie się w tekst. Pomysł na , lecz ta końcówka mi sie nie podobała, wiec dam 4 >.
  • Lucinda 03.07.2015
    Zgadzam się z Vasto, pomysł fajny, ale były błędy. 4:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania