Ksenos

Plecak ciążył coraz bardziej. Przystanął na chwilę, spoglądając w dół na wioskę położoną u podnóża góry. Leżała jak wierny pies u stóp swego pana, cicha i pokorna, ukołysana południowym słońcem.

- Sjesta – pomyślał ocierając pot z czoła i zakładając czerwoną chustę na głowę, wcześniej zmoczywszy ją wodą z butelki. Chwilowe wytchnienie jakie poczuł zakładając chustę, po kilku minutach uleciało jak stado spłoszonych ptaków. Żar lał się z nieba, nie dając chwili wytchnienia. Ani jednej chmurki na horyzoncie.

Schodził w dół po rozgrzanym asfalcie który utrudniał oddychanie. Lepka maź kleiła się do znoszonych butów, utrudniając i tak już trudny marsz. Pobocze było usiane kamieniami, więc z dwojga złego wybrał rozgrzany asfalt.

Wioska była jak wymarła. Nigdzie żywej duszy. Okiennice domów pozamykane, a na jedynym sklepie wisiała kartka: przerwa do 17. Ruszył dalej, rozglądając się za jakimś cieniem, gdzie można by odpocząć i w jednej z bocznych uliczek zobaczył szyld z napisem: Kafenio. Nie zastanawiając się, skręcił w uliczkę i po chwili, mile zaskoczony, stwierdził, że lokal jest otwarty.

Nacisnął klamkę i drzwi z lekkim oporem zaczęły się otwierać, dając znać obecnym w środku, głośnym skrzypnięciem, że oto ktoś śmie zakłócać spokój ich oazy.

Wszedł do środka i rzucając szybkie Kalimera, zdjął plecak przy najbliższym stoliku i klapnął bez sił na krzesło. Barman stał za barem nieporuszony, przyglądając się przybyszowi jakby patrzył przez szybę.

- Ksenos – padło krótkie słowo z nad partii tavli.

Nieruchome starcze oblicza znów pochyliły się nad grą i świat wokół przestał dla nich istnieć.

- Ksenos – pomyślał – krótkie słowo jak szczeknięcie psa, oznaczające obcego.

Barman podszedł i zapytał czym może służyć.

- Piwo Amstel, tylko zimne proszę.

Po chwili barman nalewał piwo, a on przyglądał się jak złoty strumień spływa do szklanki, pieniąc się.

Nieme twarze z rogu sali znów zmuszone były oderwać się od gry i zaciekawione spojrzały na niego.

Łyknął zimnego piwa, które spływając po gardle przynosiło ochłodzenie. Pod drewnianym sufitem szumiał pożółkły wiatrak, rozcinając powietrze i wnosząc delikatny ożywienie do sali. Staruszkowie, siorbiąc kawę z miniaturowych filiżanek, szeptali coś miedzy sobą.

Oprócz barmana, trzech staruszków pochylonych nad partią tavli i wędrowca, nikogo więcej nie było w kafenio. Wyciągnął Chesterfieldy z plecaka i zapalił, obserwując wydmuchiwany dym. Potem spojrzał przez okno na białe domy po drugiej stronie ulicy i stwierdził, że powinien chyba tu osiąść, w tej właśnie wiosce, gdzie czas płynął leniwie, wszyscy się znali, z pewnością wszyscy wszystko o sobie wiedzieli, kobiety zwierzały sobie rodzinne tajemnice, jeden drugiemu był świadkiem na ślubie, potem jeden drugiemu trzymał dziecko do chrztu, wspierali się w biedzie i chorobach, by na koniec, jeden drugiego odprowadził w ostatniej drodze.

Spojrzał na zegarek wiszący za barem. Dochodziła trzecia, czyli jeszcze dwie godziny zanim otworzą sklep a piwo wzmogło apetyt. Zgasił papierosa w brudnej szklanej popielniczce, wstał i podszedł do kontuaru. Barman siedział, przeglądając gazetę i nie zauważył, że ktoś stoi po drugiej stronie.

- Przepraszam, czy można tu dostać coś do jedzenia?

Na dźwięk tych słów, barman podniósł wzrok znad gazety i nie podnosząc się z miejsca, odparł:

- Mogę panu zrobić jajecznicę, nic więcej nie mam, bo nie podajemy tu jedzenia.

Nieśmiertelna jajecznica, pomyślał i odparł – Więc niech będzie jajecznica.

Barman zawołał w kierunku staruszków:

- Kosta, muszę wyjść na chwilę do Eleni, zaraz wracam – kiedy kończył mówić, był już przy drzwiach. Znów zaskrzypiały i zamknęły się za wychodzącym.

Wędrowiec stał w miejscu, patrząc za oddalającym się i nie bardzo wiedząc, co ma o tym wszystkim sądzić.

- Rozumiesz po grecku? – padło pytanie od stolika. To najwyższy z trójki, nazwany Kostą, zagadnął.

- Rozumiem.

- Jorgo zaraz wróci, poszedł po jajka do Eleni – mówił i gestykulował rękami.

- Usiądź sobie, to niedaleko, kilka domów dalej – kiedy skończył mówić, podkręcił sumiastego wąsa. Mógł mieć około siedemdziesiątki i pośród siwizny na jego głowie, można było dostrzec jeszcze wysepki czarnych włosów.

Wrócił do stolika, obserwowany już przez całą trójkę.

- Skąd jesteś? – zagadnął łysy gracz o najbardziej pomarszczonej twarzy.

- Z daleka - odparł na odczepne, bo nie chciało mu się z nimi rozmawiać.

- Z daleka, z daleka, ale skąd? – nie dawał za wygraną.

- Z Polski.

- Aa, z Polski. No to z daleka. A podoba ci się Grecja?

- Bardzo mi się podoba.

Rozmowa się urwała. Wstępna ciekawość miejscowych została zaspokojona, więc wrócili do tavli a on, czekając na obiecaną jajecznicę, obracał w palcach zapalniczkę.

Barman zjawił się po kilku minutach i z kilkoma jajkami w małej foliowej torebeczce, pośpieszył za bar.

- Myślałem, że wróci z jajecznicą, a ten dopiero będzie brał się za smażenie – pomyślał nieco rozdrażniony.

Dopił piwo i poprosił o jeszcze jedno. Tym razem obsłużył go najbardziej rozmowny z trójcy, ponieważ Jorgo zajęty był robieniem jajecznicy. Nad stolikami roznosił się już zapach smażonej cebuli i opadając wolno, poganiany przez podmuch wentylatora, drażnił nozdrza.

Lokal jakby odżył. Staruszkowie poczęli kręcić się niecierpliwie na krzesłach i spoglądać w stronę skąd rozchodziły się zapachy. Maleńka kuchenka za kontuarem odżyła. Odżył również Jorgo. Wyglądał teraz jakby czarował nad starą patelnią, dosypując soli, kręcąc młynkiem z pieprzem i co jakiś czas sięgając po zioła.

- Jeszcze chwileczkę – rzucił uśmiechnięty do wędrowca, który pijąc drugie piwo i paląc papierosa, czuł jak jest głodny. Nie jadł nic od rana, kiedy to przed wyjściem w drogę zjadł lekkie śniadanie.

- Pośpiesz się chłopie – pomyślał i spojrzał na staruszków ze zdziwieniem. Wstali od stolika i stali teraz oparci o blat i jeden przez drugiego doradzał barmanowi co zrobić, by danie było lepsze.

Jorgo rozbił pierwsze jajko, które miękko wylądowało na pierzynce z cebuli i papryki.

Nagle wrzasnął:

- Nie, nie!!! – i nerwowo podniósł patelnię. Niebiesko żółty płomień zgasł.

- Co, co się stało? – dopytywali staruszkowie.

Zrezygnowany Jorgo odparł:

- Gaz się skończył.

- W mordę jeża – pomyślał – chyba tu nie zamieszkam.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Bajkopisarz 04.01.2021
    „Schodził w dół po”
    W zasadzie schodzić można tylko w dół, tak jak cofać tylko do tyłu.
    „jadł nic od rana, kiedy to przed wyjściem w drogę zjadł”
    Jadł – zjadł = trochę za blisko

    Ciekawe, klimatyczne. Czuć upał, czuć tę leniwą atmosferę. W takich okolicznościach przyrody nie mogła się zdarzyć jakaś wartka akcja, więc to co się zadziało jest wystarczające. Może trzeba sobie uświadomić, czy ważniejsze jest że nie będzie się świadkiem jakiegoś wiekopomnego wydarzenia, czy raczej ważniejsze jest to, że nie będzie jajecznicy.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania