Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Książę Wilków - Dziedzictwo - Rozdział XXX

Razem z Władimirem i Tatianą ruszyliśmy do sekcji C. Nie było łatwo przedostać się pomiędzy poszczególnymi komórkami Instytutu, ale jako, że rodzice Siergieja byli starsi stopniem niż wielu innych agentów MOKIN przeznaczonych do ochrony sekcji C, tamci przepuszczali nas bez problemu.

Isabelle zastaliśmy w jej domku. Właśnie się pakowała. Opowiedziałem jej o całej sytuacji i zapytałem, czy jest możliwe przeprowadzenie połączenia telepatycznego pomiędzy mną i Shelby.

- Tak. To możliwe – odpowiedziała Isabelle. – Ale dlaczego mam wam pomagać? O ile pamiętam umawialiśmy się na sesję w ten czwartek po południu, a ciebie jakoś nie było.

Chwyciłem ją za rękę.

- Pani profesor – zacząłem – wiem, że może dla pani to nie jest ważne, ale tam w naszej sekcji jest rodzina jednej z zaginionych dziewczyn. Są zrozpaczeni i gotowi oddać wszystko byleby tylko odnaleźć córkę. Jeśli nie chce pani tego robić dla mnie, to proszę to zrobić dla nich. Nie proszę o nic więcej.

Isabelle spojrzała na mnie i przez chwilę się zastanowiła. Potem pokiwała głową odpowiadając:

- W porządku, ale wiedz, że będziesz mógł porozmawiać z nią tylko przez kilka minut. Całe połączenie będzie mnie kosztowało ogromny wysiłek, więc będziesz musiał się streszczać.

- Rozumiem.

- Chodźmy już – rzucił Władimir.

 

***

 

Kiedy dotarliśmy do szesnastki, wszyscy siedzieli tam nerwowo wyczekując dalszego rozwoju wydarzeń. Isabelle kazała opuścić wszystkim budynek wyjaśniając, że do nawiązania połączenia potrzebna jest cisza. Kiedy Siergiej i Jennifer wraz ze swoimi rodzicami oraz Kate wyszli na zewnątrz kazała mi przynieść jakąś rzecz osobistą Shelby. Ubranie, komórkę, szminkę albo cokolwiek innego. W jej szafie znalazłem czarną koszulkę, którą miała na sobie, gdy widziałem ją po raz pierwszy u Mirandy. Isabelle poleciła mi położyć ją na środku stołu w kuchni. Usiedliśmy po przeciwnych jego stronach. Czarownica położyła dłonie po obu stronach złożonej na środku koszuli zwracając je spodem do góry.

- Ta koszulka będzie stanowić most pomiędzy waszymi świadomościami – wyjaśniła. – Twoja moc jest jeszcze zbyt słaba, abyś mógł sam nawiązać takie połączenie, dlatego wzmocnię ją swoją własną. Połóż swoje dłonie na moich i mocno je zaciśnij.

Wziąłem głęboki oddech i zrobiłem to.

- Zamknij oczy i oddychaj głęboko.

To polecenie również wykonałem.

Przez chwilę nic się nie działo, ale już po chwili zauważyłem, że wszelkie dźwięki, jakie do mnie dochodziły (śpiew ptaków na zewnątrz, oddech Isabelle) po prostu gdzieś zniknęły. Straciłem też czucie. Nie czułem już ani krzesła pod sobą ani dłoni czarownicy. Wisiałem w pustce bojąc się otworzyć oczy z obawy, że zobaczę tylko ciemność.

Opanowałem się jednak i zacząłem powtarzać sobie w myślach:

- Shelby. Zabierz mnie do niej.

Po chwili coś zaczęło do mnie dochodzić. Zapach, a raczej smród będący mieszaniną woni potu, moczu, odchodów i resztek jedzenia. Po chwili dołączyły do niego również dźwięki. Pierwszym z nich był czyiś płacz. Od razu rozpoznałem, że to jakaś młoda kobieta, wręcz dziewczyna. Towarzyszyły temu odgłosy rzężenia łańcucha i coś jakby ocierania się metalu o metal. Następny dźwięk był mi dobrze znany. To był głos Shelby:

- Rachel, spokojnie, wyjdziemy z tego, słyszysz?

Po chwili dotarło do mnie, że to płacz Rachel, którą Shelby próbuje uspokoić.

- To nic nie da – usłyszałem głos Leah. – Zostaw ją. Musi sama się uspokoić.

Byłem na miejscu. To wszystko, co do mnie dochodziło to zapewne bodźce pochodzące z miejsca, w którym dziewczyny były przetrzymywane. Brakowało tylko jednego, najważniejszego bodźca.

Otworzyłem oczy. To, co tam zobaczyłem zmroziło mi krew w żyłach. To była piwnica jakiegoś domu. Jedna, ciemna, od dawna niesprzątana izba. Jedynym źródłem światła było tutaj okienko umieszczone tuż przy suficie. Wewnątrz, pod ścianami, naprzeciw siebie stało sześć metalowych klatek umieszczonych w dwóch rzędach po trzy w każdym. W czterech z nich siedziały Rachel, Melisa, Shelby i Leah. Dwie pozostałe stały puste, przez co nasuwał się wniosek, że Wilcze Przymierze nie zakończyło jeszcze łowów w tym miejscu. Dziewczyny były nagie. Na szyjach pozapinano im metalowe obroże, do których przyczepiony został łańcuch przymocowany do krat każdej z klatek. Bydlaki nie wypuszczali ich stamtąd, więc wszelkie potrzeby fizjologiczne musiały załatwiać na miejscu. Jedzenie było im podawane w starych, brudnych, psich miskach, co prawdopodobnie miało stanowić dla nich dodatkowe upokorzenie. Właśnie w takich warunkach były trzymane samice, które miały zapewnić przyszłość Wilczemu Przymierzu. Wyjątkowo poniżający los.

Klatka Shelby i Rachel stały tuż obok siebie. Ta pierwsza klęczała przy kratach swojej tak, aby znaleźć się jak najbliżej towarzyszki niedoli i próbowała ją pocieszyć oraz podtrzymać na duchu. Shelby naprawdę była silniejsza niż na to wyglądała. Rachel natomiast siedziała skulona w kącie swojego więzienia płacząc jak bóbr. Melisa leżała zwinięta w kłębek naprzeciw klatki Leah, a ta ostatnia spokojnie siedziała po środku swojej rozglądając się na boki, zupełnie tak, jakby szukała sposobu ucieczki.

Isabelle wspomniała, że będę w stanie porozumiewać się z Shelby, ale czy usłyszą mnie również pozostałe wilkołaczyce? Spróbujmy.

- Shelby – odezwałem się.

Dziewczyna odchyliła głowę w moją stronę, ale zaraz obróciła się z powrotem sądząc za pewne, że to przesłyszenie.

- Shelby – powtórzyłem nieco głośniej.

Tym razem była już pewna, że mnie słyszy.

- Lucas? – zapytała wodząc wzrokiem po ścianach.

- Słyszysz mnie? – spytałem.

- Tak, słyszę – odparła, a na jej twarzy od razu zaczęła malować się ulga. – Gdzie jesteś? – dopytała.

- Shelby, z kim ty rozmawiasz? – spytała Leah, a Rachel natychmiast przestała płakać.

- Z Lucasem – odpowiedziała. – Nie wiem jak to robię, ale chyba naprawdę z nim rozmawiam.

Okej. Słyszała mnie tylko Shelby.

- Nadal jestem w Instytucie – powiedziałem. – Mówię do ciebie przez Isabelle. Wyciągniemy was stamtąd, słyszysz?

- Głośno i wyraźnie – odparła Shelby. – Rany, jak dobrze znowu cię słyszeć.

- Czyli jednak się do mnie odzywasz? – zażartowałem.

Shelby wysiliła się na uśmiech.

Leah przywarła do krat.

- Lucas się z tobą kontaktuje? – zapytała. – A więc to prawda, że jest mentalistą?

- Powiedz jej, że to prawda – powiedziałem, a Shelby przekazała wiadomość.

Wtedy Rachel zaczęła się szamotać w swojej klatce krzycząc w pustkę:

- Lucas! Wyciągnij mnie stąd! Błagam!

Shelby natychmiast ją uciszyła. Hałas sprawił, że nawet Melisa się przebudziła.

- Powiedz jej, że was wyciągniemy, ale najpierw musimy wiedzieć, gdzie jesteście.

- Nie wiem, gdzie jesteśmy – odparła Shelby po chwili. – Pamiętam tylko, że wyszłam razem z twoim tatą, rozmawialiśmy chwilę, potem on poszedł i – wzruszyła ramionami – urwał mi się film. Obudziłam się dopiero tutaj.

- U mnie jest to samo – powiedziała Leah biegając wzrokiem wszędzie wokół. – Rachel i Melisa też nic nie pamiętają. Jeśli możesz, to spróbuj stąd wyjść i się rozejrzeć.

- Spróbuję – oznajmiłem.

- Uważaj na siebie – odpowiedziała Shelby.

- To ty na siebie uważaj – powiedziałem, po czym rozejrzałem się dookoła.

Pod ścianą naprzeciw okna zauważyłem drewniane schody wiodące na górę. Poruszanie się w tej fazie umysłu okazało się w miarę proste. Wystarczyło pomyśleć o tym, aby przenieść się w jakieś miejsce i natychmiast się tam przesuwałem. Ruszyłem w górę po schodach i ku mojemu zdziwieniu przeniknąłem przez drzwi niczym duch. A być może sam byłem wtedy duchem? Nieważne.

Znalazłem się w czymś, co przypominało niewykończone wnętrze jakiegoś budynku. Nieotynkowane ściany, podłoga z płyt paździerzowych, walające się dookoła elementy instalacji elektrycznej.

- Boss! Powiedz temu głupkowi, że ta czarna jest moja! – dobiegł męski głos z pobliskiego pokoju.

Udałem się tam. Pomieszczenie przypominało prowizorycznie urządzoną sypialnię. Było w nim ustawionych kilka foteli, grzejnik elektryczny, dwa łóżka oraz stary telewizor stojący na skrzynce po piwie. Na środku stał niewielki stół z całą masą pustych butelek oraz opakowań na blacie. W powietrzu unosił się zapach dymu papierosowego, a na suficie została zawieszona żarówka z wyłącznikiem. W jednej ze ścian zostało umieszczone okno z widokiem na ścianę drzew. Niedokończony budynek gdzieś w lesie? Idealna kryjówka!

O parapet opierał się rosły, barczysty mężczyzna o dwóch tęczówkach w różnych kolorach, czarnej, krótkiej brodzie i włosach, ubrany w szary dres. Boss. Na fotelach siedzieli pozostali członkowie szajki. Pierwszy z nich, szatyn w czerwonej koszuli również miał różne kolory tęczówek. To pewnie był Kapitan. Nie byłem wtedy pewien, bo jak dotąd nie widziałem żadnego z nich w ludzkiej postaci. Pozostałych dwóch nie znałem. Siedzieli do mnie tyłem, więc nie widziałem dokładnie ich twarzy.

- Nie prawda! – rzucił jeden z nieznajomych. – Ty już sobie używałeś, a ja jeszcze ani razu. Boss! Mam chyba prawo pierwszy pieprzyć tą czarną sukę!

Sposób, w jaki wyrażali się o Shelby sprawiał, że kipiała we mnie krew.

- Zamknijcie się obydwoje! – krzyknął Boss odwracając się do nich. – Najpierw praca, a potem przyjemność. Jak tylko Łowczy wróci z chłopakami z miasta jedziemy się rozejrzeć.

- A jaką mamy mieć pewność, że… - kiedy pierwszy nieznajomy jeszcze mówił Boss nagle go uciszył i gwałtownie spojrzał w moją stronę.

- Co się dzieje? – zapytał Kapitan wyraźnie zaniepokojony.

Boss wyciągnął ze spodni pistolet i odbezpieczywszy go powolnym krokiem zaczął zmierzać w moją stronę. Pozostali widząc zaniepokojenie swojego szefa również wstali i przyszykowali broń. Kapitan trzymał w ręku rewolwer. Pierwszy nieznajomy był uzbrojony w coś przypominające uzi, a drugi w broń półautomatyczną. Typowi amerykańscy gangsterzy.

Przesunąłem się w stronę wyjścia z pomieszczenia. Boss podążył za mną wzrokiem. Widział mnie? Słyszał? Wyczuwał? Jak to w ogóle możliwe? Czy mógł mnie teraz zabić? Byłem tak przestraszony, że nie mogłem się nawet ruszyć. Mimo to starałem się oddychać jak najciszej, gdy Boss do mnie podchodził. Zatrzymał się przy mnie tylko na chwilę, po czym przeszedł przeze mnie jak przez powietrze wychodząc z pomieszczenia, a pozostali poszli za nim. Odetchnąłem z ulgą.

Nagle poczułem, że coś się zmienia. Obraz stał się mniej wyraźny, a dźwięki jakby czymś zagłuszone. Kilka minut, o których mówiła Isabelle już dobiegało końca, a ja wciąż nie wiedziałem gdzie jest Shelby i reszta. Musiałem się pospieszyć.

Opuściłem budynek i lecąc najszybciej jak się dało brnąłem przed siebie. Las, drzewa, las, tylko las! To nic nie da. Obraz jeszcze się pogorszył. No dalej! Musiałem w końcu znaleźć jakikolwiek szczegół! W końcu dotarłem nad brzeg morza, nie, jeziora, bardzo dużego, nie widać było drugiego brzegu. Stałem na jakiś wielkich głazach porośniętych żółtymi porostami. Rozejrzałem się wokoło. Ostatnią rzeczą, jaką zdążyłem zauważyć była biała wieża przypominająca latarnię morską i stojący tuż obok niej czerwony budynek ze spadzistym dachem.

 

***

 

Otworzyłem oczy. Znów siedziałem przy stole w kuchni, na którym leżała koszulka Shelby. Myślałem, że po tym, jak wrócę będę się czuł zmęczony albo osłabiony, ale stało się dokładnie na odwrót. Czułem się rześki i wypoczęty, czego nie można było powiedzieć o Isabelle. Złapała się za serce ciężko dysząc po przeciwnej stronie stołu.

- Zawołaj pozostałych – wysapała.

Chwilę później wszyscy byliśmy już w środku, a Isabelle piła wodę ze szklanki podanej jej przez Kate.

- I co? – zapytał Jake. – Ustaliliście coś?

- Zapytaj jego – powiedziała Isabelle odstawiając pustą szklankę i wskazując na mnie.

Oczy wszystkich skierowały się na mnie w wyrażeniu niemego pytania. Odchrząknąłem i zacząłem opowiadać pozostałym o tym, co zobaczyłem oraz o spotkaniu z Shelby.

- A nie wiesz może gdzie jest nasza córka? – przerwał mi Jake.

- Nie znam tego miejsca – odpowiedziałem. – Pamiętam, że był to jakiś niewykończony dom w głębi lasu. Kilka kilometrów dalej było jakieś jezioro. Nad brzegiem leżało pełno głazów z jakimiś żółtymi porostami i jeszcze coś jakby latarnia morska i duży, czerwony budynek.

Władimir i Tatiana spojrzeli po sobie:

- Hawiathia National Forest – powiedzieli niemal jednocześnie.

- Co takiego? – dopytał Siergiej.

– To kilkadziesiąt kilometrów stąd nad północnym brzegiem jeziora Michigan, niedaleko miasta Gulliver – powiedziała Tatiana. – Przejeżdżaliśmy tamtędy w drodze tutaj. Jeśli Wilcze Przymierze nie zmieniło taktyki, to na pewno trzymają dziewczyny właśnie tam. Pamiętasz jeszcze jakiś szczegóły?

- Tak – odparłem. – Idąc brzegiem jeziora można dotrzeć do jakiegoś niewykończonego budynku. Tam się ukryli.

Wszyscy wymieniliśmy spojrzenia.

- Na co czekamy? – spytał Siergiej. – Dokopmy tym skurczybykom.

- Jestem za – stwierdził Jake.

- Idę z wami - oznajmiła Kate.

- Bez nas się nie ruszycie – dodała Tatiana spoglądając na swojego partnera.

- Pozwól mi iść z wami. – Sage prosiła swojego męża. Jake delikatnie ujął jej dłoń.

- Ktoś musi zaopiekować się Jennifer – powiedział jej prosto w oczy. – Weź samochód i wracajcie do domu. Ja to wszystko dokończę.

- Obiecaj mi, że wrócisz z Shelby, całą i zdrową – poprosiła go Sage.

Jake pocałował ją w czoło i powiedział:

- Obiecuję.

Sage i Jennifer wyciskały się z Jake’iem, po czym obydwie wyszły.

- Zbierajmy się – rzekł Władimir i skierował się w stronę wyjścia.

Wtedy przypomniałem sobie o jeszcze jednej, ważnej sprawie.

- Zaczekajcie – zawołałem. – Muszę wam jeszcze o czymś powiedzieć. Kiedy chodziłem po tamtym budynku Boss sprawiał wrażenie jakby mnie wyczuwał. Chyba mnie nie zauważył, ale zachowywał się bardzo podejrzanie.

- To możliwe – wtrąciła Isabelle, która jak dotąd milczała. – Inny mentalista jest w stanie wyczuć obecność drugiego nawet, jeśli nie jest on obecny w jakimś miejscu fizycznie.

- Więc tym bardziej nie mamy czasu do stracenia – odezwał się Władimir. – Jeśli już o nas wiedzą, to za pewne będą chcieli przenieść kryjówkę.

- Ruszajmy – dodał Jake.

Gdy wszyscy zmierzali już do wyjścia Isabelle przytrzymała mnie za nadgarstek.

- Chyba już wiem, w jaki sposób możesz użyć mentalnego uderzenia – powiedziała. – Na opanowanie tej umiejętności potrzeba znacznie więcej czasu, ale jeśli zajdzie taka konieczność, spróbuj uruchomić to zaklęciem.

- Jakim zaklęciem? – dopytałem.

- Meneasus.

- Meneasus?

- Tak. Zaciśnij dłoń w pięść i uderzając przeciwnika wykrzyknij to jedno słowo na całe gardło. Powinno zadziałać.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania