Księga tysiąca i jednego trzepaka(niewielki jej fragment)
Hiacynt – chłopak o rudych włosach i dużym zagęszczeniu brązowych piegów – żuł brzoskwiniową gumę podziwiając umiejscowionego na małej widokówce czerwonego Citroena.
– Cudo, nie? Tylko spójrz – powiedział do Helenki pokazując jej kolorowy obrazek dodawany to każdej gumy o nazwie Turbo. Siedzieli na czerwonym trzepaku – miejscu ich codziennych spotkań. Dzień był piękny. Dwudziesty siódmy czerwca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku zapowiadał się upalny. Pachniało dwumiesięczną, wakacyjną labą, po której oboje mieli rozpocząć edukację w szóstej klasie szkoły podstawowej.
– Co mnie jakieś auta obchodzą? – odparła Helenka przerzucając w dłoni białą okładkę kasety z napisem SPICE GIRLS. W kieszonce kwiecistej spódniczki miała inną okładkę. Tamta miała napis BACKSTREET BOYS. Wyjęła ją i powiedziała, że Bryan Littrell jest najprzystojniejszy z całego chłopięcego boysbandu. Oczy jej się zaświeciły przy tych słowach i przez chwilę przypominały palące się żarówki o dużym natężeniu mocy.
– Z całej tej historii muzycznej to najciekawszy jest walkman – odpowiedział Hiacynt – cud techniki dzięki któremu można te wszystkie kasety słuchać. – Tylko do każdego walkmana powinni dawać ołówek, co by baterii nie marnować na przewijanie kaset.
Helenka się obraziła. Zagłębiła się w studiowanie strojów dziewczyn z muzycznej grupy SPICE GIRLS. Wyglądała na osobę mającą cały świat w nosie. Niewiadomo, jak to było możliwe, bo nos miała malutki. W ogóle cała była malutka. Taki krasnal o blond włosach. Tylko bez czapeczki i w ogóle bez tego całego krasnoludkowego stroju. Jej kwiecista spódniczka zafalowała na ciepłym wietrze.
Dzień się robił coraz bardziej upalny, czerwony trzepak nagrzewający się od podnoszącego się coraz wyżej, strzelającego żarem słońca, coraz bardziej parzył.
– Czy ja mogę was dzieci przeprosić? – uprzejmie zapytała starsza pani o wielkim biuście i długich czarnych lokach. Z twarzy przypominała świnkę Piggi. Pojawiła się bezszelestnie, jakby spod ziemi wyrosła. Pod pachą trzymała jakiś ogromny rulon. – Bo bardzo bym chciała dywan wytrzepać – dokończyła zdanie.
Dzieci pokornie ustąpiły miejsca.
Po pół godzinie dywan był wytrzepany. I położony przez starszą panią na zielonym trawniku.
– No dobra dzieciaki – rzekła siadając na bordowym dywanie ozdobionym złotawymi wzorami - wskakiwać na dywan.
Wskoczyły. Chwilę później odlecieli w pi… no daleko i nikt ich więcej nie widział. Tylko trzepak się ostał i wspomnienie po bohaterach tamtych zdarzeń się ostało.
Trzepaczka do dywanów pozostawiona wtedy pod trzepakiem wisi teraz na ścianie mojej kawalerki. A ja – opowiadacz tej historii – byłem świadkiem tego zdarzenia i powiem tylko jedno, co mi się ciśnie na usta:
Szalone lata dziewięćdziesiąte dwudziestego wieku były serio szalone.
....
Kategoria: Wierutne bzdury
Komentarze (4)
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania