Księżniczka Tacjana

Wakacje zapowiadały się odlotowo. Pierwszy raz za granicą. Wprawdzie nie Francja, ale zawsze coś. Wyciągnąłem z torebki paszport, po raz nie wiadomo który upajałem się widokiem stempla służby granicznej. Czemu go nie wbili na pierwszej wolnej stronie? Nie podobało mi się moje zdjęcie, byłem na nim do siebie niepodobny. Te do dowodu pozabierały mi koleżanki. Szkoda, wyglądałem na nim rewelacyjnie, inne dziewczyny będą im zazdrościć takiego glona. A może mi się przywidziało? Skoro celnik dopatrzył się podobieństwa, może rzeczywiście wyglądam jak żenadier? Wiktoria nie miała takich dylematów. Na każdym zdjęciu prezentowała się kusząco, tak jak teraz, kiedy leżała obok mnie w przedziale kuszetki. Całe szczęście, że w ostatniej chwili zdecydowała się jechać z nami. Bez niej byłoby nudno. Na pewno pozna kogoś i dzięki niej te dwa tygodnie spędzimy w fajnym towarzystwie. Mrugnęła do mnie okiem, żebym wyszedł na korytarz.

— Daj nakarmić płucka — poprosiła tonem osoby, której nie sposób odmówić.

Przeszliśmy na koniec wagonu, pyknąć chmurę z dala od uciążliwej rodzinki. Ach, żeby tak dali kasy i puścili mnie samego z Wiktorią. Stary, gdy tylko skończył upychać bagaże na półce, zawołał na matkę, żeby szykowała żarcie. W tym tempie, za kilka lat będzie wyglądać jak jego teściowa, która ledwie się mieściła w drzwiach. Fałdy tłuszczu zwisały jej ze wszystkich stron. Piersi miała do pasa, pas do kolan. Jak ona się załatwia?

— Była najpiękniejszą kobietą we wsi — przypomniała mi Wiktora. — To po niej odziedziczyłam lepsze geny.

Naprawdę? Jakoś nie mogłem sobie wyobrazić Wiktorii z cyckami po pępek. A moje geny? Chyba nie po tym łysym facecie, co wbija pierogi prosto z garnka. Poprosiłem Wiktorię, żeby sprawdziła, czy przypadkiem nie zaczynam już gubić włosów. Złapała mnie za opadającą na czoło czuprynę.

— Coś ty, masz gęstsze od moich, takie są kól.

Odetchnąłem z ulgą.

— Zapuść brodę, żebyś nie był przychlastem.

Nie byłem pewien czy to dobry pomysł. Zarost miałem wciąż jasny i delikatny. Wiktoria przytknęła pasek swoich czarnych, lśniących włosów do moich ust. Popatrzyłem na odbicie w szybie. Czemu nie, od dziś przestaję się golić.

 

Pociąg wjeżdżał na stację. Wychyliłem głowę przez okno. Co za wiocha! Nie spodziewałem się Wersalu, ale żeby wylądować na takim badziewiu? Pomogłem zgredom wytaszczyć bagaże na peron. Wiktorii zachciało się do toalety. Akurat teraz, jakby w pociągu nie było gdzie. Szukaliśmy kibla. Z końca wysepki ubitej między torami ziemi, zaleciał charakterystyczny zapaszek.

— Yuk! — skrzywiła się Wiktoria.

Poszliśmy w tamtym kierunku. W środku nie było kabin. Robiło się prosto do dziury w podłodze, na oczach kucających naprzeciwko. Wszystkie dziury były zawalone po brzegi odchodami, bo system spłukiwania nie działał.

— Co teraz? — Wiktoria patrzyła na mnie przerażona.

Zaprowadziłem ją w pobliskie krzaki, skąd nie było nas widać i dałem znać, żeby się streszczała. Z dworca przeszliśmy na przystanek autobusowy. Przed kasą biletową ustawiła się długa kolejka. Stanęliśmy na końcu. Cenny czas mija, do okienka wciąż daleko, ale przynajmniej nie byliśmy już ostatni. Jakaś kobieta usiłowała się przepchać poza kolejnością. Na protesty stojących odpowiedziała, że ma chore niemowlę. Drogę do kasy zagrodziła jej tęga baba w pstrokatej chustce na głowie.

— Masz za małe cycki na karmiącą — rzekła głośno, żeby wszyscy w kolejce dobrze ją słyszeli.

Na to tamta rozpięła bluzkę, spod stanika wydobyła pierś, nabrzmiałą od zawartości i wcale nie tak małą o jaką ją posądzano. Ścisnęła pierś ręką, a wtedy na szybę trysnął strumień mlecznego, zawiesistego płynu. Wycelowała sutek precyzyjniej i trafiła kasjera prosto w czoło. Zdenerwowany podskoczył z krzesła i wybiegł na zaplecze. Teraz nikt już nie kupi biletu. Wiktoria nie przegapiła okazji i całą scenę uchwyciła na swoim smartfonie. Nadjechał autobus. Tłum rzucił się do drzwi. Ci bez biletu kładli kilka hrywien na maskę, obok siedzenia kierowcy, który nie raczył wydawać pokwitowań. Czemu tego nie robił przekonałem się już niebawem. Kilka kilometrów za rogatkami, w szczerym polu autobus zatrzymała kobieta w mundurze kontrolerki. Na jej widok kierowca wygasił silnik, zgarnął część forsy z maski, na oko połowę tego co mu wrzucono. Podszedł do kontrolerki i na oczach pasażerów wcisnął jej pieniądze do ręki. Kontrolerka przeliczyła utarg, szepnęła kierowcy coś do ucha i bez cienia zażenowania machnęła ręką, że może odjeżdżać. W pobliżu nie było widać żadnego pojazdu, widocznie koczowała w szałasie gdzieś na ugorze. Ruszyliśmy wąską, błotnistą drogą w głąb rozległego stepu. Po bokach ciągnęły się zagony pszenicy, powalonej strugami deszczu. Ziarno sypało się z pękatych kłosów i gniło na ziemi, bo nikomu się nie opłacało go zbierać. Na widok takiego marnotrawstwa mój dziadek dostałby ataku serca i trzeba byłoby go pochować drugi raz. Wiktoria nie zwracała uwagi na krajobraz, bo była zajęta kokietowaniem stojącego obok faceta. Nienawidziłem kiedy to robiła. Po długiej i męczącej podróży zajechaliśmy na miejsce, które okazało się być kupą domów bezładnie rozrzuconych w morzu błota. Żadnych ulic, chodników, jakiejkolwiek drogi nadającej się na przejście, bez zapadania się w błotnistej mazi po kostki. Kiedy mój ojciec spytał, czemu mają taki burdel, kierowca odrzekł z uśmiechem:

— Remont generalny.

Na szczęście spodziewano się naszego przyjazdu i gospodarze wyszli nam na spotkanie, niosąc w rękach gumowce o długich cholewach. Starczyło dla wszystkich za wyjątkiem Wiktorii, którą pan domu musiał nieść na plecach. Po takim początku przygotowałem się na najgorsze, lecz ku mojemu osłupieniu stanęliśmy przed okazałą rezydencją. Dwie solidne kondygnacje zwieńczone spadzistym dachem w kształcie litery T. Z przodu obszerny portal wsparty na czterech kolumnach. Wyżej balkon ozdobiony kaskadą kwiatów o dorodnych pąkach. Na bocznej ścianie nieco węższy balkon, o podobnie ukwieconej balustradzie. Szara dachówka doskonale pasowała do żółtej elewacji, wołającej z daleka: To jest dom zamożnych ludzi! Całość wznosiła się na trzystopniowym fundamencie, idealnie wpasowanym w wyłożone klinkierową płytą podwórze. Tutaj czar pryskał, ponieważ wypieszczony trawnik z niziutkimi latarenkami raptownie się urywał na błotnistym polu, jakby ten imponujący dom należał do innego miejsca. Nawet mój ojciec nie mógł się posiąść ze zdumienia. Patrzył na wjazd do podwójnego garażu z kamerą, elektronicznym zamkiem, automatycznymi drzwiami i łamał sobie głowę, ile łapówek i przekrętów taka hacjenda musiała kosztować. Gospodarze wprowadzili nas do środka. Wiktoria, ledwo poczuła grunt pod nogami, pogoniła na górę, do tego pokoju z kwiecistym balkonem.

— Wujku, czy będę mogła tutaj spać?

Pan domu milczał, jakby miał zupełnie inny plan ulokowania gości. Jednak na widok słodkich oczu Wiktorii potakująco kiwnął głową. Mnie zaprowadzono do małego pomieszczenia w bocznej części, zwykle służącego za spiżarnię. Rozpakowałem się, przebrałem w najlepsze ubranie i udałem do dziennego pokoju, do którego proszono nas na obiad. Wiktoria usiadła obok mężczyzny, którego cały czas nazywała wujkiem, choć tak naprawdę był dla niej siódmą wodą po kisielu. Miejsce obok mnie było puste. Zastanawiałem się komu je przeznaczono, kiedy do salonu weszła dziewczyna. Była ode mnie kilka lat starsza, a może mi się tylko zdawało, bo miała mocno pomalowane usta, kontur oczu wyraźnie podkreślony kredką, włosy zrobione jak u modelki. Wstałem i pomogłem jej usiąść przy stole. Miała piękną twarz, w którą siedzący wpatrywali się z przyjemnością. Wszyscy, za wyjątkiem Wiktorii. W nieznajomej rozpoznała groźną rywalkę i rzuciła jej spojrzenie pełne zawiści. Przedstawiłem się i spytałem, jak ma na imię.

— Tacjana, twoja daleka kuzynka. Nie widziałeś mnie na fotografiach?

Tylko tyle zrozumiałem. Próbowałem odpowiedzieć po rosyjsku, mieszałem trzy języki naraz, wychodziło drętwo. Dopiero po kilku kieliszkach wódki zacząłem mówić płynniej w jej języku. Tacjana powstrzymywała się od picia mocnego alkoholu, jakby była francuską damą. Ja za kołnierz nie wylewałem. Po którymś z toastów wyznałem jej miłość, po następnym zacząłem nalegać, żeby pojechała ze mną do Warszawy i została moją żoną. Była miła, wybaczyła mi nachalność i powiedziała, że się zastanowi. Tak odpowiada kobieta z charakterem. Oparłem się mocno w krześle, żeby złagodzić rozkołysany ruch podłogi. Moją uwagę przyciągnął obraz wiszący na przeciwległej ścianie. Obraz powoli się unosił ku górze, razem z nim biesiadnicy przy stole i reszta pokoju. Tacjana już nie siedziała obok mnie. Zajęła miejsce postaci na płótnie, jakimś cudem przywróconej do życia. Chciałem ją objąć za kolana, ale odfruwała coraz wyżej. Skoczyłem za nią i wyrżnąłem głową w coś twardego.

— Nic ci się nie stało? — spytała zatroskana.

Przeprosiłem ją i na chwiejących się nogach wyszedłem do sadu na tyłach domu. Dysząc ciężko, oparłem głowę o pobielony wapnem pień jabłoni. Zbierało mi się na wymioty. Tacjana wyszła za mną. Musiałem wyglądać żałośnie, bo przyglądała mi się z politowaniem.

— Chodź, zaprowadzę cię do łóżka.

— A na co nam łóżko… Możemy się kochać tutaj.

Ułańska fantazja mnie nie opuszczała. Upadłem przed nią na kolana. Cofnęła się zmieszana. Palcami natrafiłem na podłużny słój pod pękniętą korą, z którego obficie wyciekał sok, zakrzepły w bursztynową masę. W tym miejscu ziemia była niespożytym źródłem bogactwa, na podobieństwo kobiety, której żaden mężczyzna nie jest w stanie wyczerpać. Czarna jak włosy Tacjany, życiodajna niczym jej łono. Śliwki wielkości jabłek, jabłka jak piersi Tacjany…

— Люблю українську природу і повну пазуху цицьок — wyrwało mi się nieopatrznie.

— Dosyć tych bredni — ucięła po polsku. — Jeszcze jedno słowo, a wakacje spędzisz samotnie.

Kazała mi wstać z kolan, złapała za rękę i zaciągnęła do mojego pokoju. Zanim zdążyłem poprosić, żeby została ze mną, zgasiła bez słowa światło. Zdawało mi się, że czuję na policzku wilgoć jej ust, a wówczas urwał mi się film.

 

Obudziło mnie pianie koguta. Spróbowałem dobyć głosu i też zapiałem. Przez chwilę pialiśmy na przemian. Głośniejszy kogut zostanie władcą kurnika.

— Тихо! Давайте спати! — rozległ się basowy pomruk z pięterka.

Wstałem z łóżka, poczłapałem po schodach do pokoju Wiktorii. Ciemno, jasno, w paski… obraz migał mi przed oczami jak w zepsutym telewizorze. Pociągnąłem za klamkę, drzwi nie puszczały. Puszczały za to szare komórki w mojej pękającej głowie. Usiłowałem przypomnieć sobie jej twarz i od razu poczułem się lepiej. „Тетяна… Тетянка. Wybacz mi. Wczoraj zaszczyciłaś mnie swoim towarzystwem, a ja się zachowałem jak ostatni prostak. Ale wcale nim nie jestem, udowodnię ci. Potrafię szczerze kochać i uszanować, kiedy trzeba bić się, a o ciebie walczyłbym nawet z lwami, nie wyrzekłbym się miłości, choćby mieli wrzucić mnie do ognia”. Potem zawstydziłem się tych myśli i żałowałem, że w ogóle tu przyjechałem. Zza ściany dochodziły głosy gospodarzy krzątających się po izbie. Pewnie przygotowują stół do dalszej biesiady. Widząc mnie w tak słabowitym stanie, pan domu zaproponował na wzmocnienie szklankę gorzałki. Podziękowałem mu i zamiast tego zadowoliłem się butelką ciemnego, musującego napoju, ze skrzynki, którą znalazłem w mojej graciarni. Nie było to piwo, nie zawierało alkoholu, ale skutecznie leczyło wyschnięte gardło. Wiktoria wciąż siedziała zamknięta u siebie, wobec tego wolny czas postanowiłem wykorzystać na zbadanie okolicy. W błotnistej brei udało mi się wypatrzyć suchą ścieżkę. Zaprowadziła mnie na dno kamienistego jaru, środkiem którego wartko płynął potok. Drugiego brzegu nie można było przeniknąć okiem, bo porastały go strzeliste buki, gęsto wymieszane z ciemniejszą jodłą. W pobliżu nie było żywej duszy. Rozebrałem się do naga. W niezmąconej ciszy dało się słyszeć kojący szum wiatru. Usiadłem na kamieniu pod wykrotem, gdzie woda podmywała urwisty brzeg. Opierając się na samych rękach, powoli zanurzyłem się po czubek głowy. Woda była lodowata. Wstrząsały mną dreszcze, skórę szarpały obcęgi, lecz po chwili przestałem reagować na zimno. Podpłynąłem do miejsca, gdzie potok stromo się załamywał na progu wapiennej skały. Ostrożnie wygramoliłem się na obślizgły głaz pod wodospadem. Podniosłem głowę, rozchyliłem usta, łapczywie spijałem kropelki spływające mi po twarzy. Woda miała smak mięty, czarnych jagód i poziomek. Przywracała siły.

— Це смачно, чи не так? — zawołał w moją stronę dziewczęcy głos.

Otarłem oczy i ujrzałem Tacjanę, stojącą wysoko na brzegu. Miała na sobie czarne bikini, w którym wydawała się jeszcze piękniejsza. Dałem znak ręką, że jestem rozebrany, a ona zrozumiała w mig, bo zaraz przyniosła moje rzeczy. Założyłem tylko spodnie, podwinąłem nogawki, żeby siedząc obok niej na kamieniach, nie zmoczyć spodni w porywistej wodzie. Zastanawiałem się, czy przypadkiem nie jest zatruta.

— Skądże, to najczystsza woda w Europie — odrzekła rozbawiona moją podejrzliwością.

Spytałem, czy ma chłopaka. Skinęła głową. Starszy o kilka lat. Teraz się nie spotykają, bo wyjechał do Kijowa wspierać Majdan.

— Lubisz go? — zapytałem z czystej uprzejmości, bo co mnie to może obchodzić.

— To zaradny chłopak, do tego piekielnie przystojny i jestem w nim straszliwie zakochana — powiedziała, bacznie obserwując moją reakcję.

Zupełnie nie wiadomo czemu, te słowa schłodziły mnie bardziej niż woda w strumieniu. Musiała coś zauważyć, bo przysunęła się bliżej, dotknęła ręką moich pleców.

— Ty też mi się podobasz.

Czekała na coś, więc ją pocałowałem, w policzek, potem w szyję. Przypomniałem sobie szczegółowy instruktaż, jakiego rok temu udzieliła mi Wiktoria:

— Buzia dziewczyny to nie jest bułka z pasztetem. Nie gmeraj jej w ustach językiem, jakbyś wylizywał denko kubeczka po jogurcie.

— To jak mam to robić? — zapytałem skonsternowany.

W odpowiedzi złapała mnie za głowę i zaczęła delikatnie dotykać moich warg swoimi. Najpierw w kącikach ust, nieśmiało, potem całowała ich obydwa brzegi, aż wreszcie nasze wargi zwarły się szczelnie w namiętnym pocałunku. Z tej lekcji musiałem wynieść coś pożytecznego, bo Tacjana wyglądała na mile zaskoczoną. Może całowałem ją lepiej niż jej chłopak?

 

Trzeciego dnia samogon wciąż się lał z gąsiorów. Tym razem poszedłem za przykładem Tacjany i poprzestałem na kieliszku wina. Siedzieliśmy blisko siebie niczym para gołąbków. Nie uszło to uwadze Wiktorii.

— Źle jej patrzy z oczu. Rzuci na ciebie urok i nieszczęście gotowe — ostrzegła mnie.

Była niezdolna do prawdziwej miłości, dlatego o tę niedoskonałość posądzała inne kobiety. Rankiem czwartego dnia ostatni gąsior pokazał dno. Przyjąłem ten fakt z ulgą, bo za wyjątkiem krótkiego okresu snu, nikt w tym domu nie trzeźwiał. Niestety gospodarz dopilnował, żeby tak było do końca naszego pobytu. Zaniósł szkło do szopy, zapalił ogień pod maszynerią i dzięki jakiemuś magicznemu procesowi, po kilku godzinach gąsior numer jeden radośnie zabulgotał wypełnioną do końca szyjką. Puste naczynia w tych stronach były czymś niezwykłym.

— Давайте вип'ємо! — zawołał na nas, żebyśmy siadali do stołu.

 

Na abstynenckie wakacje się nie zanosiło. Kilkudniowy zarost drażnił mi skórę. Zgolę go, lecz przedtem chciałem się poradzić Wiktorii. Pociągnęła dłonią po moich policzkach i brodzie, nie bez przyjemności, bo z zadowoleniem w głosie powiedziała:

— Teraz przynajmniej czuję, że dotykam mena, a nie pupkę noworodka.

Skoro tak mówi, może powinienem zaczekać kilka dni? Wiktoria nie miała co do tego żadnych wątpliwości.

— Te ciemniejsze miejsca na twojej twarzy świetnie kontrastują z jasnymi oczami i włosami. Wyglądasz teraz całkiem sexy.

Tylko dla niej, czy dla Tacjany również?

— Dla każdej. — Wiktoria starała się rozwiać moje obawy. — Szkoda, że jesteśmy bliskimi krewnymi. Pokazałabym ci jak doświadczona kobieta pieści mężczyznę.

Była ledwie rok starsza, a tak szybko się stała ekspertką w tej dziedzinie.

— To może przynajmniej mi powiesz?

Wiktoria nie miała najmniejszej ochoty.

— Tego się nie da powiedzieć — wyjaśniła, a widząc zawód w moich oczach, dodała: — Poproś Tacjanę, na pewno nauczy cię różnych sztuczek. Założę się, że ta napalona czarownica miała więcej penisów w cipce niż ty klusek w gębie.

Parsknęła lekceważąco, po czym odeszła do swojego pokoju.

 

Następnego tygodnia zaproszono nas na wiejskie wesele. Tylko mnie i Wiktorię. Wreszcie mogliśmy się uwolnić od starych, naszych gospodarzy, a najbardziej ich gościnności, która wychodziła mi bokiem, a konkretnie wątrobą. Nasz przyszywany wujek miał nas tam zawieźć swoim samochodem. W tym miejscu pojawił się mały problem — wujek był pijany w trupa. Za kierownicą siadł jego ojciec, emerytowany oficer milicji, choć był narąbany jeszcze bardziej niż syn. Doszło do zażartych argumentów, kto ma prowadzić. Wygrał ojciec, ponieważ był starszy stopniem.

— Auto trzeźwe, samo będzie jechało — uspokajał nas dobrodusznym tonem.

Wiktoria siadła obok kierowcy, ja z tyłu przy Tacjanie. Opuściłem szybę do oporu, żeby wywiać aromat czosnku, którym pułkownik smarował kromkę czarnego chleba. Czosnkiem zajeżdżało jeszcze gorzej, kiedy jedzący chuchał przez otwarte usta, lecz zdążyłem przywyknąć na tyle, żeby się zająć planowaniem podróży: W drodze będę dotykać kolan Tacjany, bo sprawia mi to dużą przyjemność, a jej też zbytnio nie powinno przeszkadzać. Jeśli nawet spojrzy na mnie karcącym wzrokiem, puści nietakt płazem, a może nawet pozwoli na coś śmielszego. Był upalny dzień. Błoto zamieniło się w kurz, wzbijany wysoko spod kół. Ci za nami jechali po omacku, bo drogę przesłaniał im gęsty tuman, rozciągnięty na milę. Tacjana, znużona jazdą, pochylała się ku mnie, aż niechcący oparła głowę na moim ramieniu. Plan zadziałał lepiej niż się spodziewałem. Posuwaliśmy się krętą drogą wzdłuż stromego brzegu rzeki. W dole Dniestr, po drugiej stronie, na wyciągnięcie ręki, skalne zębiska. Co chwila drewniany most, rwący strumień, zakręt śmierci. O dziwo, nasz dobrodziej prowadził z dużym wyczuciem, jakby alkohol pomagał mu w koncentracji. Łypał okiem w stronę Wiktorii, nastrajał się muzyką z taśmy, aż sam zaczął cicho śpiewać:

— І в дорогу далеку ти мене на зорі проводжала…

Droga daleka, sceneria warta miliony, rozmyślałem masując Tacjanie czuły punkt za uchem, ale właśnie tych milionów brakowało na budowę atrakcji turystycznych. Luksusowych resortów, parków rozrywki, autostrad. Może tak lepiej. Na co im turyści. Mają wszystko czego dusza zapragnie. Zatrzymaliśmy się w połowie trasy. Z krawędzi przepaści roztaczał się spektakularny widok. Być może w przyszłości wariaci będą stąd skakać na dno wąwozu z liną przywiązaną do stóp, ale teraz jedyną zabawą było rzucanie kamieni do rzeki i pstrykanie zdjęć, kilku Tacjanie, jednego Wiktorii, żeby nie robiła obrażonej miny. Na miejsce zajechaliśmy późnym wieczorem. Noclegu użyczyli nam znajomi Tacjany. Tacjana spała w jednym pokoju z Wiktorią, ja w izbie obok.

 

Na wesele poszliśmy wczesnym popołudniem. Całą wioskę ogarnęła istna gorączka muzyki ludowej, śpiewu, sztuk wizualnych i rytuałów, sięgających czasów pogańskich. Drogą biegły dziewczęta ubrane w tradycyjne stroje: czerwone suknie, białe bluzki z szerokimi rękawami, wyszywane bogatą ornamentyką, z kwiatem w roli dominującego motywu. Na głowach miały wianki w barwach tęczy i kolorowe wstążki opadające na ramiona. Spod czarnych brwi spoglądały na mnie ciemne oczy, wabiły długie warkocze, od ich widoku kręciło mi się w głowie. Tacjana obserwowała mnie niespokojnym wzrokiem. Tańczyliśmy na zbitym z desek podeście przed drewnianą cerkwią o trzech kopułach różnej wysokości. W przerwie przyłączyłem się do hałaśliwej grupki. Dyskutowano zawzięcie o obronie wschodnich terytoriów Ukrainy przed Rosją. Akurat ten temat mnie nie interesował, lecz nie wypadało odejść bez wyrażenia opinii. Miałem już nieźle w głowie i gorąca krew (po babce) brała górę nad rozsądkiem.

— My z wami, choćby na Krym!

Moją deklarację skwitowano głośnym aplauzem:

— Добре говорить, дай йому горілки!

Nalano mi gorzałki, zaczęliśmy się stukać, przepijać nawzajem. Gościnny naród. Jeszcze przed chwilą patrzyli na mnie wilkiem, a teraz każdy klepał mnie po ramieniu, częstował machorką, zapraszał do domu, dzielić się wszystkim co posiadał. Co poniektórym oczy niezdrowo wyłaziły z orbit, kurzyło się z czupryn, jakby rzeczywiście szykowali się na wojnę. Tacjana uznała, że wystarczy tej błazenady i zabrała mnie do domu panny młodej, gdzie zastaliśmy Wiktorię. Właśnie dawała cygance wróżyć z ręki. Nie wierzyłem w żadne wróżby, ale Tacjana uparła się, żebym pokazał wiedźmie prawą dłoń. Pół ślepa siromacha obrzuciła mnie jedynym sprawnym okiem, potem wpatrywała się w kreski na skórze, jakby przypadkowe linie, nie mózg, decydowały o przyszłości człowieka. Sepleniła niezrozumiałe słowa, przewracała bielmem na oku, aż się robiło nieswojo. Zapytałem, co ona wygaduje, ale Tacjana kazała mi zamilknąć.

 

Do domu wracaliśmy we czwórkę, bo Wiktorii towarzyszył jakiś gładki szmatok* o pociągłej twarzy i włosach wygolonych na Kozaka. Tacjana jakby posmutniała i nie mówiła wiele. W domu od razu zwaliłem się do łóżka. Ze snu wyrwało mnie szuranie drewniaków po podłodze. Do izby weszła Tacjana. Miała na sobie prześwitującą koszulkę z głębokim dekoltem, obszytą koronką. Stanęła przy oknie i poprawiała sobie włosy. Światło księżyca oświetlało jej smukłą postać. Popatrzyła w moją stronę, a gdy nie wykonałem ruchu, położyła się na łóżku po drugiej stronie pokoju. Nie widziałem czy zasnęła, bo księżyc zniknął za chmurą i pokój zalał mrok. Kiedy po chwili wnętrze pokoju rozjaśnił ponownie blady blask, usłyszałem przeciągłe skrzypienie. Przez szparę w drzwiach zobaczyłem swojego ojca. Co on tu robi? Usiadł na krawędzi łóżka i pokazał, żebym nie wydawał dźwięku. Przyjrzałem się mu uważnie. Wyglądał na ponad pięćdziesiąt lat, więc to nie mógł być mój ojciec, choć był do niego uderzająco podobny. Pochylił się nade mną i grobowym, nieziemskim głosem wyszeptał:

— Czemu pozwalasz jej spać samej?

A bo ja wiem, tak jakoś głupio wyszło. Dlaczego mnie o to pyta?

— Pytam, bo wiem, że będziesz tego żałować.

Nie będę, a jeśli nawet, to skąd on wie? Mężczyzna odwrócił głowę i jeszcze raz spojrzał na leżącą w łóżku dziewczynę. Następnie przysunął się blisko, żebym mógł policzyć z łatwością wszystkie zmarszczki na jego starej, zniszczonej twarzy.

— Żyj tak, abyś niczego nie musiał żałować — szepnął mi wprost do ucha.

Poderwał się na nogi i z kocią zręcznością poszybował nad jej łóżkiem. Przeleciał przez szybę w oknie, osobliwie nie tłukąc szkła na drobny mak i wyskoczył na dwór. „Kim jesteś?” — chciałem za nim zawołać, ale nieznajomy rozpłynął się w promieniach wschodzącego słońca, niczym obłok porannej mgły.

— Nic ci nie jest?

Otworzyłem oczy. Tacjana przyglądała mi się czule, przycupując pod ścianą na brzeżku ławy. Przebrała się w dżinsowe rurki i bawełniany podkoszulek. Czemu tak się o mnie troszczy?

— Krzyczałeś przez sen. Nie mogłam zrozumieć. O jakiejś księżniczce, lwach, ogniu…

Nie pamiętałem nic z tych rzeczy. Ostatnia noc minęła bez śladu i nie pozostawiła żadnych wspomnień.

 

W dniu wyjazdu Tacjana odprowadziła nas na dworzec. Moment przed pożegnaniem zapytałem, co takiego wywróżyła cyganka z wesela.

— Ożenisz się z Ukrainką.

Zamurowało mnie. Była jedyną, którą mógłbym poślubić. To czemu jej oczy są smutne?

— Żegnaj luby… — Podała mi rękę. — Щасливої ​​дороги!

Pociąg ruszył, a ja wciąż stałem w drzwiach. Jej postać szybko malała w oddali. „Ty musisz nią być, nie znam żadnej innej Ukrainki… Wiedźma mówiła prawdę!” — cisnęło mi się na usta, ale Tacjany już nie było widać. Włożyłem okulary przeciwsłoneczne, żeby zasłonić niespodziewane zamglenie w oczach. Jednak przed Wiktorią niczego się nie dało ukryć.

— Ale dupek z ciebie — naśmiewała się. — Być z nią całą noc i nie zakisić ogórasa. Teraz sobie płacz, wyskrobku.

Odczekałem, aż przestanie mi dokuczać i zapytałem:

— Wiktoria, jak myślisz, przyjedziemy tu kiedyś jeszcze?

— Na takie zadupie? W życiu! Następne wakacje ślizgam się na desce surfingowej w Portugalii…

Łany uciekały za oknem. Długie łany, bezkresne niczym morze. Gryka, kukurydza, słoneczniki… Wracałem do domu, gdzie nikt na mnie nie czekał. Za sobą w małym miasteczku zostawiłem jedyną osobę, z którą chciałbym spędzić resztę życia. Przyszłość była niepojęta.

 

Przypisy autora:

*przystojniak (ukr.)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (14)

  • Szpilka 05.02.2022
    Super, świetnie oddany klimat i obyczaje na ukraińskiej prowincji. Bardzo dobrze się czytało, czyli napisane z polotem ?
  • Narrator 06.02.2022
    Szpilka
    Ukraińska prowincja to ludzie i siły natury, a najważniejsze, żeby nie odkrywać jej samotnie. Dziękuję za pocieszające słowa :)
  • Szpilka 07.02.2022
    Narrator

    Nie kukiełkuj ? Kupiłabym książkę Twojego autorstwa, bo jak to się kolokwialnie powiada - nie nudzisz konia. O!
    Jestem w trakcie czytania woluminu Margielewskiego, on też nie nudzi konia. O! ?
  • Narrator 08.02.2022
    Szpilka
    Margielewskiego nie miałem okazji czytać, ale sądzę, że miał na tyle ciekawe, awanturnicze życie, iż to co opisał jest warte przeczytania. Muszę poczekać do następnych wakacji, bo najlepiej mi się czyta w buszu, gdzieś nad dziką plażą, z dala od techniki i internetu.

    Tymczasem wracam do lektur angielskojęzycznych. Czytam teraz 'The Luminaries' kanadyjskiej autorki Eleanor Catton, o poszukiwaczach złota w Nowej Zelandii w roku 1866.
  • Szpilka 08.02.2022
    Narrator

    Książka o obłudzie islamu, relacja konsjerża hotelowego o zabawach bogatych Arabów, jest np. opisana scena orgii, gdy trzy Azjatki upozowane na laleczki manga zostają zmuszone do paskudnych praktyk jak:

    wymiotowanie do buzi koleżanki, robienie siusiu, oddawanie kału, nie wiem, co w tym rajcującego ?
    Wychodzi na to, że szariat jest dla pospólstwa, bo bogata wierchuszka ma w tyle nakazy Allaha.

    Marcin Margielewski - "Tajemnice hoteli Dubaju"

    Dzięki za książkową poropozycję ?
  • Narrator 08.02.2022
    Szpilka
    Ach, jaka wspaniała i apetyczna reklama książki! Koniecznie muszę przeczytać, mniam, mniam :)
  • Szpilka 08.02.2022
    Narrator

    Hihihihihih, no apetyczna, potem jest o fanatykach, jak napitalają gejów i uniwersytutce, którą poślubił szejk, co wcześniej twierdził, że w sprzedajną kobitkę wchodzi się raz, tylko w żonę wiele razy ?
  • Narrator 09.02.2022
    Szpilka
    Przykazania są dla mas, elita żyje w świecie bez ograniczeń. Tak jest wszędzie, nie tylko na Bliskim Wschodzie. Karp się psuje od głowy.
  • Trzy Cztery 05.02.2022
    Za Szpilką. Bardzo prawdziwie opisałeś ten "koguci czas", gdy każdy z nas przygląda się sobie najbardziej - czy jestem podobny do siebie na tej fotografii? Czy na tamtej?

    Mistrzostwo opisu. Choćby tu:

    "Oparłem się mocno w krześle, żeby złagodzić rozkołysany ruch podłogi. Moją uwagę przyciągnął obraz wiszący na przeciwległej ścianie. Obraz powoli się unosił ku górze, razem z nim biesiadnicy przy stole i reszta pokoju. Tacjana już nie siedziała obok mnie. Zajęła miejsce postaci na płótnie, jakimś cudem przywróconej do życia. Chciałem ją objąć za kolana, ale odfruwała coraz wyżej. Skoczyłem za nią i wyrżnąłem głową w coś twardego".

    Dobrze, że Tacjana została w pamięci chłopaka księżniczką. Lubię historie niespełnionych miłości.
  • Narrator 07.02.2022
    Trzy Cztery
    Tak, lepszy chyba niedosyt, bo wtedy można sobie wyobrażać, co by było gdyby, a rzeczywistość nigdy nie dorówna marzeniom. Dziękuję za podzielenie się ciekawymi uwagami.
  • Bardzo ciekawe i dobrze napisane opowiadanie. Fabuła nieco mnie zaskoczyła, gdyż wstęp zapowiadał coś bardziej banalnego (co nie jest zarzutem), a tu proszę miłość młodzieńca do nieco starszej kobiety. Wprawdzie ja bym wolał, żeby Tacjana zrobiła mu na koniec jakiś kawał, ale i tak jest git! Pozdrawiam 5
  • Narrator 07.02.2022
    Marek Adam Grabowski
    Banalne wstępy i beznadziejne zakończenia to chyba moja specjalność :)
  • rozwiazanie 05.02.2022
    Jednym słowem podróże kształcą a wakacje odlotowe. Dodbrze się czyta 5. :)
  • Narrator 08.02.2022
    rozwiazanie
    Dlatego najmądrzejsi ludzie to piloci samolotów i stewardessy :) Dziękuję za przeczytanie i komentarz.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania