Księżycowa księżniczka 2

Chłopak dojechał do miejsca godzine po wschodzie.

— Przekażcie starszym, że żołnierze będą u was za dwa dni.

— Dziękuję ci chłopcze. Odpocznij dzień i wracaj. Nie możesz zostać.

— Może uczyńcie jak my. Mamy dobrego księdza. Ma dobre serce.

— Nie. Bedziemy walczyć. A potem jeśli trzeba udamy się w wyższe partie gór. Wielu jest jezdnych?

— Będzie setka. Ten co przybył do nas po jadło jest inny. Ma jasność w oczach. Może nie trzeba wam bedzie walczyć!

— Nie mają wyboru. Muszą walczyć. Przeciaż nie pójdą z nami w góry. Uznano by ich za zdrajców, bez honoru. Trzeba będzie przelać krew.

Tego wieczoru starsi rzucali runo. Widząca widziała dobre wróżby. Nie im było ginąć jutro, ale przybyłym.

 

Gruther zmienił plan. Nakazał wojsku odpoczywać, a mieli jechać nocą, ze wzgledu na upał. Musieli minąć druga wieś, a potem pole bez drzew. Dopiero przed sama osadą, która była ich celem zaczynały się wzniesienia i las. Gruther postanowił cos w swoim sercu. Zamierzał wysłać kilku ludzi z propozycją. Jeśli mieszkańcy wyrażą zgodę, nie będzie walki. Jednak szansę na to mieli niewielką. Na jego decyzję wpłynął fakt, w jaki sposb mieszkańcy osady potraktowali poprzednich wysłanników Rzymu.

Większość jego żołnierzy stanowili wyszkoleni w walce mężowie w różnym wieku. Od dwudziestu kilku lat do blisko czterdziestu lat. Większość stanowili dobrzy, zahartowani w walce rycerze. Tylko około dwudziestu było typowymi zabijakami, pozbawionych zasad moralnych. Jednak Gruther miał na nich oko. Wszyscy mieli respekt do młodego dowódcy. Służyli pod jego komendą ponad trzy lata. Wielokrotnie udowodnił wszystkim z drużyny, że zasługuje być ich zwieszchnikiem. Już kilkakrotnie wygrali z dużo większą grupą. Gruther szanował swoich ludzi. W czasie trzyletnich walk stracił tylko siedmiu ludzi. Ci którzy odnieśli lekkie rany, nadal chcieli pozostać u jego boku. Pozostała dwunastka sraciła części ciała, ale utrzymała życie. Kilku z nich nadal było w jego drużynie. I tak było im lepiej żyć wśród rycerzy niż w samotności. Niełatwo było w tych czasach żyć kalece.

Od czasu pamiętnej rozmowy z Terlachem nie opuszczały go myśli z tym związane. Już wcześniej to odczuwał w głębi serca. I im bardziej o tym myślał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jego bliski druch ma rację. Mimo to, cóż mógł zrobić!

Po opuszczeniu drugiej wsi jechali całą noc przez puste pola. Słychać było wilki. Księżyc świecił mocno i gwiazdy migotały na czarnym niebie. Przed sama jutrzenką dotarli do drzew. Gruther poczuł coś w sercu. Czy to strach? To uczucie było mu obce. Przecież miał silne wojsko, a jedyną obawę jaka miał w sercu to jak postąpić, żeby ograniczyć liczbę zabitych po drugiej stronie. Bo czuł w duszy, że nie obejdzie się bez rozlewu krwi.

Jaśniało. Na błękitnym niebie pojawiły się pierzaste obłoki. Nadal zapowiadał się gorący dzień. A chmury widoczne na nieboskłonie nie wróżyły deszczu.

— Terlach, pojedziesz ze mną. Weźniemy dziesiątkę i pojedziemy. To ostatnia szansa, żeby nie rozlać krwi.

Terlach skinął głową. Wyraz jego twarzy wskazywał, że ma smutek w sercu.

Gruther wystawił straże i wyznaczył zastępce. Miał przekonanie w duchu, że nie muszą obawiać się zdrady, ale jego posunięcie wypływało raczej z żołnierskiej rutyny. Terlach jechał na czele oddziału. Trzymał białą chorągiew. Osada zbudowana była z drewnianych bali. Bez wiekszych zabezpieczeń. Już z daleka, Gruther dostrzegł mieszkańców. Wysocy o jasnych włosach. Ich odzienie stanowiły proste skóry. Od zabudowań oderwała się czwórka jezdnych.

— Zatrzymać się — krzyknął Gruther. Trzymajcie miecze w pochwach, nie dotykajcie kusz ani mieczy.

Czwórkę prowadził mąż o białych włosach. Miał na głowie złotą koronę. Trzej pozostali miali ogromne postacie. Co zdziwiło Gruthera, to że nie mieli żadnej broni. Gruther wyjechał na przeciw z tłumaczem.

Władca osady zatrzymał się wraz z trójką rosłych młodzieńców.

— Witajcie. Wiem co was sprowadza.

Białowłosy władca odezwał się w dziwnym języku. Tłumacz przetłumaczył jego słowa.

— Przybyliśmy w imieniu Jezusa. Proponujemy wam przyjęcie go na swego zbawiciela.

Białowłosy uśmiechnąła się, zanim tłumacz przetłumaczył jego słowa. Gruther nie zwrócił na to uwagi.

— Proponujecie? — odezwał się mąż.

— Nie zostawimy naszych bogów. Ale nie tylko o to chodzi.

Powiedział coś jeszcze, ale tłumacz milczał.

— Co powiedział jeszcze? — zapytał Gruther.

— Panie, on chce abyś ty i Terlach pojechał z nim do osady. To może być podstęp. Jak on może wiedzieć, że Terlach jest twoim zastępcą. I czemu nie chce bym ja jechał. Czyżby ktoś z nich znał nasz język?

— Co myślisz Terlach?

— Nie sądzę, że to podstęp. Wyglądają na uczciwych.

— Dobrze. Wracajcie do obozu. Jeśli nie wrócimy do zachodu, zaatakujcie... Nie, przyślę kogoś z białą chorągwią. Jeśli nikt nie przyjedzie, zaatakujecie.

Tłumacz przetłumaczył, że Gruther wyraża zgodę.

Decyzja Gruthera była ryzykowna, ale świadczyła o jego odwadze. Białowłosy zawrócił konia. Trójka rosłych młodzieńców czekała.

— Nie boisz się, Terlach?

— Strach nie jest przyjacielem rycerza. Mam dobre przeczucie. Dzisiaj nie poleje się krew.

— Może obejdzie się w ogóle bez walki?

— Nie, drogi Grutherze. Będą walczyć. Wiesz to równie dobrze jak ja.

— Tak, masz rację przyjacielu. Tylko czemu nas proszą?

— Pierwszy raz nazwałeś mnie przyjacielem. Wiedz, że jesteś też moim.

Wjechali do osady. Na środku stał solidny posąg z drzewa. Przedstawiał postać o czterech twarzach. Gruther przyglądał się posągowi wnikliwie. Młodzieńcy zeskoczyli z koni. Gruther i Terlach uczynili podobnie. Szli za młodzieńcami do większej chaty, która stała opodal posągu. Osada wyglądała na wymarłą. Tylko kilka psów biegało koło domostw. Usłyszeli koguta. Weszli do środka. W wielkiej sali nie było nikogo. Na środku stał okrągły, wielki stół. W rogach komnaty paliły się pochodnie. W koło stołu ustawiono ławy. Po przeciwnej stronie komnaty, Gruther zobaczył drugie drzwi. Usiadł z Terlachem na ławie.

— I co teraz. Masz myśl, czemu nas zaprosili? Nie mamy tłumacza.

— Pewnie któryś z nich zna nasz język.

— Też tak sądzę.

Wielkie drzwi po przeciwnej stronie rozwarły się szeroko. Wszedł białowłosy mąż. Podszedł do stołu i usiadł naprzeciw. Patrzył na Gruthera i Terlacha. Miał niebieskie oczy. Teraz Gruther mógł mu się lepiej przyjrzeć. Mógł mieć czterdzieści lat. Miał młodą twarz. Mało zmarszczek. Skóre miał brązową. Tylko włosy nie pasowały do całości.

— Patrzy jakby chciał zobaczyć nas na wylot.

— Też tak czujesz, Terlach? To dobry człowiek. Co bym dał byśmy nie musieli walczyć.

— Nie mamy wyboru. Oni nie zgodzą się zostawić swoich bożków, a my nie możemy wrócić z niczym. Uznano by nas za zdrajców i innowierców.

— Macie wybór — odezwał się białowłosy.

— Rozumiesz nasz język? — zapytał nieco zdziwiony Gruther. Sądziliśmy, że skoro nie wziąłeś tłumacza, ktoś z was musi znać nasz jezyk, ale nie myślałem, że ty znasz.

— Terlach jest twoim zastępcą i przyjacielem, mniemam.

— Jak wiesz jego imię?

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • KarolaKorman 03.03.2017
    ,,Białowłosy uśmiechnąła się,'' - uśmiechnął
    ,,— Zatrzymać się — krzyknął Gruther. Trzymajcie miecze w pochwach, nie dotykajcie kusz ani mieczy.'' - tutaj przed ,,Trzymajcie'' brakuje myślnika
    ,, Na środku stał solidny posąg z drzewa. '' - z drewna. O drzewie mówimy, kiedy rośnie, a o już przerobionym - drewno.
    ,,Jak wiesz jego imię?'' - to pytanie dziwnie brzmi, ale to dialog, a nie wiemy czy właśnie tak wtedy się do siebie nie zwracali, więc się nie czepiam.
    Podoba mi się, że przywódca jest rozsądnych facetem i przemyśliwuje wszelkie opcje, że nie chce przelewu krwi za wszelką cenę, ale woli jej uniknąć. Widać, że dba o swoich podopiecznych i chętnie z nim współpracują. Jak potoczy się rozmowa i skąd blondyn zna ich język? Zostawiam 5 :) Jedynkami się nie przejmuj, ci, którzy je wstawiają robią to z zamiłowania :)
  • alex 03.03.2017
    Powinno być drewna. Racja. Jak sie później dowiemy, Gruther ma już dość. Chociaż jego przyjaciel, Terlach obudził w nim prawdę. Gdyby zwykli ludzie nie chcieli zabijać... Dlaczego zabijamy kogoś kto jest ... nami.
  • alex 03.03.2017
    Powinno być drewna. Racja. Jak sie później dowiemy, Gruther ma już dość. Chociaż jego przyjaciel, Terlach obudził w nim prawdę. Gdyby zwykli ludzie nie chcieli zabijać... Dlaczego zabijamy kogoś kto jest ... nami.
  • alex 03.03.2017
    Och, znowu. Coś mój lap się zacina.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania