Księżycowa księżniczka 21

— No tak, musiałem ci zakrywać buzię, inaczej pół hotelu by wiedziało. Ale jak na to wpadłaś?

— Och, głuptasku. Ludzie to robią. Co prawda ja nie miałam okazji, ale z tobą nie mogłam się powstrzymać. Lubiłeś?

— Bardzo. Chociaż nie sądziłem, że się uda. Dzielna jesteś.

— Chciałam, pewnie dlatego mogłam. Co robimy?

— Wiesz, może pójdziemy się przejść.

— Dobra myśl. Co myślisz, żeby pojechać nad morze i poleżeć na piachu?

— Tak, możemy zrobić wypad na kilka dni. A potem pojedziemy do tego miejsca, co mówiłaś.

— Dobrze.

Pocałowała go delikatnie.

Wszysko się zmieniło. Wieczorem, kiedy wrócili ze spaceru Anabell wiedziała, że będą musieli przesunąć wyjazd o trzy dni. Nie chciała kąpać się w takim stanie. Zostali. Chodzili, chociaż niezbyt daleko. Czwartego dnia mogli jechać. Mieli do wyboru samolot, pociąg i samochód oraz autobus. Wybrali ten ostatni środek transportu. Mieli tylko pół godziny szybciej pociągiem. Ale ilość autobusów była dwukrotnie większa niż pociągów. Wybrali Constance. Podróż trwała trochę więcej niż trzy i pół godziny. Ale mieli dobry czas. Anabell niewiele mówiła. Prawie cały czas trzymała go za rękę. Czuł, że jest z nim bardzo szczęśliwa.

Morze było ciepłe, a plaża piękna i o miękim piasku. Spędzili trzy dni, prawie nie wychodząc z wody. Ponieważ nie zabrali wszystkich bagaży musieli wrócić do Bukaresztu. Jeszcze zanim pojechali do Braszowa, ustalili wstępnie, że później polecą do Pragi.

Do Braszowa polecieli samolotem. Mimo sezonu zapłacili bardzo mało. Ktoś zrezygnował, a oni nie mieli nic do roboty, więc siedzieli na dworcu lotniczym i czekali właśnie na taką okazję.

Kiedy przybyli na miejsce znaleźli najpierw hotel. Tego popołudnia już się nigdzie nie ruszali. Mieli miły czas w ciągu dnia i jeszcze milszą noc.

Nastepnego ranka zaczęli zwiedzać.

— Co zostawimy na deser?

— Anabell — odrzekł.

— Oczywiście, kochanie. Myślałam o zabytkach.

— Chyba Czarny Kościół. Jest ponoć tajemniczy i ma niezbyt dobrą historię, dużo przeszedł.

— Dobrze, zgadzam się — szepnęła.

Tego dnia zwiedzili sporo. Nadal czuli serdeczność mieszkańców.

Tej nocy spali. Tylko. Obydwoje czuli, że tego potrzebują. I to było chyba równie miłe, jak kochanie. A może milsze.

Kiedy dotarli w okolice Czrnego Kościoła, Grant poczuł się dziwnie. Anabell musiała zauważyć coś, bo zapytała.

— Co się stało, zmieniłeś się na twarzy.

— Nie wiem. Czuję się dziwnie. Nie potrafię tego wytłumaczyć. W sumie już jak tu przyjechaliśmy, odczuwam coś nieodgadniętego.

Zaczęli zwiedzać. Kościół miał naprawde nie miłą historię. Kilkakrotnie był niszczony. W XIII wieku przez mongołow potem przez turków. Byli pod wrażeniem. Dziwne odczucie, które odczuł Grant, nie minęło, wręcz się nasiliło.

— Przepraszam cię, Anabell. Chyba musimy wyjść. Czuję się dziwnie. Prawdę mówiąc, niezbyt miło. Nie rozumiem dlaczego.

— Dobrze, kochanie.

Wyszli.

— Lepiej?

— Tak, może jest coś w środku co mi przeszkadza.

Grant tak powiedział, ale nie miał pewności, ponieważ czuł to odczucie od samego lotniska. Tylko w samym kościele to wszystko przybrało więcej na sile.

— Wracamy do hotelu? — zapytała Anabell.

— Chyba tak.

Nie uszli kiku kroków, kiedy Grant to odczuł. Nie wiedział co to było. Całkiem inne odczucie niż poprzednio. Miłe. Bardzo miłe. A przy tym dziwne. Mrowienie na plecach. Później, literalnie coś na plecach. Odwrócił się.

Dziewczyna o czarnych jak smoła włosach świdrowała go wzrokiem.

— Czego się gapi? — zapytał Grant.

— Też zauważyłam, to cyganka. Może chce ci powróżyć.

— Nie mam ochoty na wróżby.

Grant wziął mocniej dłoń Anabell i zaczął się oddalać. Odwrócił się. Cyganka zniknęła.

— Poszła sobie. Co za czort. Szli kawałek i weszli w bardzo wąską ulicę. Nawet ta w Sermonecie była szersza. Doszli prawie do końca i wówczas dostrzegli ją razem.

— To ta sama dziewczyna — szepnęła Anabell.

— Czego chcesz? — zapytał Grant z lekkim gniewem.

— Dziewczyna mogła mieć osiemnaście lat. Ale w sumie mogła mieć równie dobrze szesnascie albo dwadzieścia. Miała trochę zużytą suknię. Kolorową. Włosy miała do ramion. Ciemne jak smoła. Podobnie oczy. Bardzo mocno brązowe. Dałamu znak głową, że nie rozumie. Grant poszukał pieniędzy. Wyjął dziesięć dolarów. Cyganka dała znak ręką, że nie chce pieniedzy.

— Czego chcesz? — powtórzył.

— Ty dobry. Nie pieniądze. Ty.

Uśmiechnęła się znowu pokazując rząd pięknych zębów.

— Umiesz po angielsku?

— Nie. Kilka słów.

Grant zobaczył przewodnika. Wyszli już z tej wąskiej uliczki. Ten sam człowiek opowiadał im o histori Czarnego kościoła.

— Hej. Czego ona chce, możesz jej zapytać?

Człowiek zwrócił się do cyganki. Ona coś odpowiedziała.

— Wiem, że nie chce pieniedzy. Dałem jej dziesieć dolarów, ale odmówiła.

— Ona mówi, że jesteś dobry pan i chce ciebie.

— Jak to chce mnie?

Cyganka powiedziała kilka słow do przewodnika.

— Och, przepraszam. Cyganie maja swój język. Ona powiedziała, że zrobi wszystko dla ciebie. Nie zrozumiem. Oni przeważnie chcą czegoś.

Człowiek odezwał się jeszcze raz do dziewczyny. Ona odezwała się i pokazała na swoją postać.

— I co?

— Ona mówi, że chce ci dać wszystko co ma. Kiedy ją zapytałem co ma, powiedziała, że nic. Tylko siebie.

Kiedy obaj mężczyźni rozmawiali Anabell podeszła do dziewczyny. Cyganka podeszła do niej i... objęła ją.

— To dziwne — powiedział przewodnik. Oni nie dotykają obcych. Mają dziwne zwyczaje. Nie podaja sobie rąk.

Dziewczyna podeszła do Granta. Uklęknęła i wzięła go za stopy. Grant był tak zaszokowany, że dopiero po chwili zobaczył co sie dzieje z Anabell. Płakała.

— Co się stało? — zapytał z troską.

— Ta dziewczyna... Ona cię kocha. Ja nie rozumiem.

— Co ty pleciesz, kochanie. Widzę ją pierwszy raz na oczy. Jak może mnie kochać. Może jest nienormalna.

— Nie, Grant. Pamiętasz co mówiłeś. Nie wiem jak to wiem, ale to jest twoja miłość na życie.

— Nie gniewaj się Anabell, ale chyba i ty oszalałaś. Wracamy do hotelu.

Grant podziękował przewodnikowi. Wziął za rękę Anabell i ruszyli ostrym krokiem. Po stu metrach zawołał taksówkę. Zanim wsiedli Anabell odwróciła się do niego i powiedziała.

— Nie zwariowałam. Kocham cię. I pewnie tak już zostanie. Ale wiem co mówię.

— Nie mówmy o tym, proszę.

Grant tulił Anabell. Był przerażony, ale próbował to ukryć. I chyba mu się udało.

Kiedy cyganka chwyciła go za nogi poczuł jej dłonie na kostkach. W tej samej chwili niemiłe uczucie znikło, a pojawiło się coś o podobnej mocy. Tylko przeciwne. Poczuł błogość. Nie mógł tego wszystkiego pojąć. Przytulił mocniej Anabell.

— Pojedziemy jutro do Czech, dobrze?

— Tak, kochanie — szepnęła.

Po powrocie do hotelu, Grant zamówił lekki obiad. Anabell nie miała apetytu. Leżała na łózku przytulona o niego.

— Posiedź przy mnie, tak mi lepiej. Myślę, że jutro będzie wszystko dobrze — dodała cicho.

Do wieczora siedzieli blisko siebie i prawie nie wymieniali słów. Zrobiło sie późno i Anabell poszła się myć. Grant umył się po niej.

— Kocham cie i zawszę będę.

Pocałowała go delikatnie w usta.

Zasnęli przytuleni.

 

Grant obudził się. Lóżko było puste.

— Anabell?

Poszedł do łazienki. Wszystko było na swoim miejscu. Wrócił do łóżka. Zobaczył na stole kartkę. Poczuł się dziwnie.

,,Kochanie. Już się nie zobaczymy. Przynajmniej w tym życiu. Zawdzieczam ci wiele. Może życie. Wczoraj kiedy ta dziewczyna mnie przytuliła, coś poczułam. Ty jesteś moją miłością na życie. I jestem bardzo szczęśliwa. I będę. Ale ja nie jestem twoją miłością.Wiem, że tego teraz nie zrozumiesz. Ona jest nią. A ty jesteś jej. Kocham cię. Anabell”.

Grant siedział przy stole i przeczytał list kilka razy. Nie mógł tego wszystkiego pojąć. Pierwsze co chciał zrobić, to pojechać na dworzec lotniczy i dowiedzieć się kiedy poleciała Anabell. Praga była wielka, ale miał nadzieje, że ją znajdzie. Wyszedł z hotelu. Od razu ją zobaczył. Światło latarni i oświetlenie hotelu wystarczało. Stała po przeciwnej stronie ulicy.

Jak go znalazła? I o co tu chodzi. Czary? Podszedł do cyganki. Wziął ją za rękę i zaprowadził do recepcji.

— Zapytaj ją jak ma na imię i czego chce.

— Czy zabrała coś panu?

— Nie. Jest w porządku. Tylko zapytaj o co cię proszę. Ona zna kilka słów po angielsku, a ja nic po rumuńsku.

Recepcionista odezwał się do dziewczyny. Ona odpowiedziała natychmiast.

— Ma na imię Daria. Powiedziała, że zrobi wszystko dla ciebie. Chce ci dać wszystko co ma.

Grant zrozumiał, że to samo mówiła wczoraj.

— Widziałeś dziewczynę, która była ze mną.

— Tak, wyjechała parę minut po piątej. Zamówiłem dla niej taksówkę. Prosiła przekazać, żeby pan jej nie szukał. Miła osoba. Robiła wrażenie bardzo szczęśliwej.

Grant wyszedł z hotelu. Zostawił dziewczyne na ulicy.

— Idź do domu.

Wiedział, że Daria nie rozumie. Wszedł do hotelu. Odwrócił się. Dziewczyna stała w tym samym miejscu.

Grant wrócił do pokoju. Położył się na łóżko. Zasnął.

Obudził się. W pierwszej chwili pomyślał, że to zły sen. Po chwili zrozumiał, że to nie sen. Spojrzał na zegarek. Było kilka minut po piątej. Przespał ranek i południe. To było dziwne, bo wczoraj spał prawie całą noc. Podszedł do okna. Daria stała w tym samym miejscu. Pierwsza myśl jaka mu przyszła do głowy to wezwać policję. Wziął telefon.

— Weź ją.

— Kto mówi?

Usłyszał głos recepcionisty.

— To ja, panie Grant. Rozmawialiśmy rano. Z kim pana połączyć.

— Co pan powiedział wcześniej?

— Nic. Nie wiem o czym pan mówi. Mam pana połączyć z kimś?

— Z nikim, dziękuję.

Grant uświadomił sobie, że głos który powiedział ,,Weź ją”, należał do kobiety. Poza tym nie wiedział jak to wyjśnić, ale miał pewność, że od tej samej osoby wiedział, że Anabell jest w tym dywanie.

Wyszedł z hotelu.

— Chodź, Daria. Musisz coś zjeść.

Weszli do hotelu.

— Chciałbym zapłacić rachunek.

— Dobrze prosze pana.

Grant zapłacił. Wziął wszystkie bagaże. Daria czekała. Zamówił taksówkę.

— Do centrum handlowego.

Przyjechali do sklepów.

— Poczekaj na mnie — powiedział do taksówkarza.

Spędził z Darią czterdzieści minut. Kupił jej sukienkę i kilka ubrań. Dwie pary butów.

— Musimy jechać w inne miejsce. Ubierz to.

Pokazał przebieralnie.

Dziewczyna wyszła po kilku minutach. Zrozumiała.

— Masz paszport?

Pokazał jej dokument. Kiwnęła głową, że nie ma.

— Jakoś to załatwię.

Weszli do taksówki.

— Zawieś nas do dobrego hotelu.

Po dwudziestu minutach byli na miejscu.

— Chcę pokój na dwie osoby.

— A dokumenty tej pani?

— Zgubiła.

Grant położył sto dolarów na kontuarze.

— Ona nic nie zrobiła.

— Nie ma sprawy, proszę pana. Na jak długo pan chce zostać?

— Do jutra. Można zjeść w pokoju, jesteśmy głodni.

— Nie za bardzo, ale zrobię dla was wyjątek.

Weszli na górę. Dziewczyna stała spokojnie i patrzyła na Granta. On cały czas czuł się dziwnie, ale miło. Miał gdzieś nadal w głębi obraz Anabell. Nie rozumiał całej tej sytuacji. Wziął słuchawkę i zadzwonił do recepcji.

— Proszę zamówić obiad dla dwóch osób. Lekki, może być, kurczak lub ryba. Jarzyny i owoce. Coś do picia. Niech pan doliczy wszystkie dodatki. A jeszcze jedna sprawa, potrzebuję mały słownik angielsko-rumuński.

— Dobrze, proszę pana. Mam taki pod ręką. Proszę wybaczyć, ale ta dziewczyna to cyganka. Ubrana inaczej niż tradycyjnie, ale mam pewność. Oni nie zawsze umieją czytać i pisać.

— Dziękuję za wszystko.

Grant popatrzył na Darię. Wziął gazetę.

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania